W służbie kresowej pamięci

W służbie kresowej pamięci

Mocą pasji pokolenia przedwojennych patriotów, wychowanych w etosie Polski Marszałka Piłsudskiego, po wojnie w domowych zaciszach znalazło schronienie wiele cennych, rzadkich, wyjątkowych kolekcji, ocalających wielowiekowy dorobek Kresów Wschodnich.

W sierpniu br. mija pierwsza rocznica śmierci Tadeusza Marcinkowskiego, zielonogórskiego bibliofila i filokartysty, twórcy bogatej wołyńskiej kolekcji, liczącej kilkadziesiąt tysięcy związanych z Wołyniem książek, czasopism, grafik, druków ulotnych, dokumentów, kart pocztowych, fotografii i map. Właściciel tego wspaniałego zbioru do końca życia usilnie troszczył się o zachowanie pamięci o rodzinnej Ziemi Wołyńskiej.

Po kądzieli wywodził się ze starej kresowej rodziny od wieków związanej z Wołyniem. Jego pradziadek Leon Martyński brał udział w powstaniu styczniowym. Na początku XX wieku przy ulicy Zamkowej 26 w Łucku, u stóp zamku Lubarta, stanął mały domek rodziny Martyńskich. Właśnie tu w grudniu 1932 roku przyszedł na świat Tadeusz Marcinkowski. Po latach każdy pokój mieszkania zielonogórskiego kolekcjonera zdobiła ważna fotografia, pochodząca z 27 numeru „Tygodnika Ilustrowanego” z 1925 roku. Jej autorem był prezydent Jan Suszyński, znany łucki krajoznawca i regionalista. Na zdjęciu na pierwszym planie za linią Styru, wijącą się wśród łąk, widać potężny zamek Lubarta, a przed nim jasny domek rodziny Marcinkowskich w cieniu wieży Władyczej. W oddali inne domy i białe mury łuckiej katedry. W 2015 roku dzięki życzliwości prawnuczki prezydenta Jana Suszyńskiego z Komorowa wraz z innymi cennymi zdjęciami nadeszła doskonałej jakości kopia tej fotografii. Tadeusz Marcinkowski do ostatnich chwil z rozrzewnieniem spoglądał na pejzaż ze swoim domkiem, zamkiem i katedrą. Kiedy tylko wracała przytomność, na widok tej fotografii pełen czułości uśmiech mieszał się ze wzruszeniem. „Jak ptaki do gniazd…” On – strażnik pamięci, zawsze wierny wołyńskiej ziemi, powoli odchodził do rodzinnego Łucka.

Zawsze z wielką tęsknotą mówił i pisał o kresowej Arkadii dzieciństwa. Wydawało się, że właśnie tam, na Wołyniu, przeżył najszczęśliwsze chwile życia. Wychowywał się otoczony miłością bliskich, ich serdecznością i życzliwością. W Łucku mieszkały dwie jego babcie: Emilia Martyńska i Antonina Marcinkowska, brat mamy, sekretarz łuckiego magistratu, Włodzimierz Martyński z rodziną, siostra mamy: Zofia Bulik-Kozakiewicz z domu Martyńska z mężem i córkami, siostra jego ojca Jadwiga Malesza z domu Marcinkowska z mężem i synem, brat ojca Ksawery Marcinkowski, często z Równego przyjeżdżały dwie kolejne siostry: Helena Zaremba z domu Marcinkowska i Janina Porębska z domu Marcinkowska z rodzinami, a że bliscy mieli swoich przyjaciół i znajomych, w domu przy ulicy Zamkowej 26 było gwarnie i wesoło. Przy wyśmienitych potrawach, przygotowanych przez gospodynię, Olimpię Marcinkowską z domu Martyńską, na co dzień pracownicę Wydziału Statystycznego Zarządu Miejskiego w Łucku, z ożywieniem dyskutowano o polityce czy literaturze. Pamięć najstarszych stawała się najlepszą, bo splecioną z rodzinnym doświadczeniem, lekcją historii. Wołyńskie wieczory ożywiały niesamowite opowieści, często zaczerpnięte z wyobraźni narodów, zamieszkujących tę piękną ziemię. Gospodarz sięgał po gitarę lub mandolinę, zresztą w tym towarzystwie niemal każdy grał na jakimś instrumencie. Niemal na każdej pożółkłej ze starości fotografii, ozdabiającej rodzinny album, istotny rekwizyt stanowi instrument. Pianino, gitara, mandolina czy skrzypce. Hen, na łąki nad Styrem płynęły śpiewane na głosy ulubione pieśni żołnierskie, smętne dumki czy popularne przeboje.

Ważną rolę odgrywała też sama ulica Zamkowa. To był prawdziwy tygiel kulturowy. Mieszkali tu: Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Niemcy, Czesi, Rosjanie. Razem pracowali w łuckich urzędach, szkołach, sklepach czy zakładach, razem świętowali. Przyjaźniły się też dzieci. Zacieśnianiu więzi między mieszkańcami ulicy sprzyjały mądre tradycje, wypracowane przez wieki wspólnej egzystencji. Ludzie, tak różni pod względem narodowości i wiary, potrafili dzielić się swoimi radościami i smutkami. Umiłowanie rodzinnego miasta, wspólna codzienność, wspólnie odnoszone sukcesy i wspólnie przeżywane problemy łączyły ich bez różnicy na język i wyznanie. Kresy były doskonałą szkołą tolerancji, wzajemnej życzliwości, uczyły umiejętności życia z osobami o innych tradycjach i kulturze. W okresie II wojny światowej mieszkańcy ulicy Zamkowej celująco zdali egzamin z solidarności, a Tadeusz Marcinkowski, mimo upływu lat i ciężkich wojennych doświadczeń, zachował tę charakterystyczną kresową pogodę ducha, serdeczność, otwartość na drugiego człowieka, gościnność i… dar lekkiego, z przeskakiwaniem z tematu na temat, swobodnego prowadzenia rozmowy, która szybko zmieniała się w ciekawą, barwną gawędę. Korespondował z Wołyniakami rozsianymi po Polsce i po świecie. Z Polakami, Ukraińcami, Żydami, Rosjanami, Czechami oraz Niemcami z Wołynia. Po tylu latach, jak niegdyś, łączyła ich najważniejsza i nie podlegająca politycznym zawirowaniom sprawa – miłość do małej kresowej ojczyzny.

Był bardzo dumny ze swojego ojca, lubianego i szanowanego pracownika Sądu Okręgowego w Łucku, komendanta powiatowego Związku Strzeleckiego, sekretarza Związku Szlachty Zagrodowej i członka Zarządu Stowarzyszenia Urzędników Państwowych. Ze wzruszeniem wspominał każdą wspólnie spędzoną chwilę; kiedy ojciec ulicą Jagiellońską prowadził Strzelców, a tłumy łucczan wiwatowały na ich cześć, kiedy w dniu imienin pana komendanta strzelecka orkiestra budziła go o świcie gromkim „Sto lat!” czy kiedy ulubioną „Pierwszą Brygadą” witała rodzinę Marcinkowskich na pokładzie stateczku, kursującego po Styrze. Te dowody sympatii, poważania musiały imponować małemu chłopcu. Jan Marcinkowski, obdarzony poczuciem humoru i pogodą ducha, odegrał ważną rolę w wychowaniu syna. Uczył go miłości Ojczyzny, odpowiedzialności, cierpliwości i wytrwałości. W przystępny i ciekawy sposób starał się przekazać najważniejsze wiadomości, dotyczące historii Polski i Państwa Polskiego. Przyniósł do domu epidiaskop i wyświetlając kolejne przeźrocza, opowiadał o wielkiej Polsce i sławnych Polakach. Kupował synowi wycinane żołnierzyki, by przypominać ważne bitwy z dziejów Polski, oraz obrazki z widokami miast, podobiznami władców czy rycinami z historii Polski, które wklejało się do specjalnego zeszytu. W strzeleckiej bibliotece, która znajdowała się w budynku na dziedzińcu zamku Lubarta, pomagał w wyborze pięknie ilustrowanych książek o Marszałku Piłsudskim czy Tadeuszu Kościuszce. W trakcie niedzielnych spacerów wyjaśniał, czym zasłużyły się dla Ojczyzny osoby, których popiersia zdobiły most Bazyliański. Zabierał syna na zbiórki strzeleckie i defilady, ucząc szacunku dla munduru polskiego i oręża. Po wkroczeniu sowietów Jan Marcinkowski został aresztowany przez NKWD i zamordowany w Kijowie wiosną 1940 roku. Symboliczny grób tego polskiego patrioty, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, wielkiego zwolennika Marszałka Piłsudskiego, znajduje się na Polskim Cmentarzu Wojennym w Kijowie-Bykowni. Tymczasem to, co zaczął niegdyś w Łucku, trwało nadal, jakby syn, który szukał go przez całe życie (tzw. ukraińską listę katyńską ujawniono dopiero w 1994 roku), realizował niepisany testament, czekając na ważne spotkanie. To spotkanie nastąpiło – po 73 latach… Ile starań, ile poszukiwań, ile zawiedzionej nadziei, by wreszcie na Polskim Cmentarzu Wojennym w Kijowie-Bykowni 21 września 2012 roku oddać hołd zamordowanemu ojcu. W zadumie stanął nad szarą tablicą epitafijną z napisem „Jan Marcinkowski – sekretarz Sądu Okręgowego w Łucku”. Naprzeciw, jak żołnierze w szeregu, rzędy sosen, z których krwawą strugą spływały jesienne bluszcze. Najsmutniejsze, najbardziej przejmujące spotkanie, pełne poczucia krzywdy, bólu, cierpienia. Z dymem zniczy, z ostatnim pożegnaniem wędrowały ku niebu modlitwy tych, którzy często jak on przeszli gehennę Sybiru, a jednak wrócili i całe życie czekali na ojców, synów czy braci.

Wychowany w kulcie Marszałka Piłsudskiego, w miłości Ojczyzny, w poczuciu odpowiedzialności za losy kraju i dziejową spuściznę wielu pokoleń Polaków, Tadeusz Marcinkowski realizował niepisany testament ojca, podjął ważną i trudną do przecenienia pracę – stanął na straży pamięci o rodzinnej Ziemi Wołyńskiej i jej mieszkańcach. Rozpoczął gromadzenie pamiątek, związanych z ukochanym Wołyniem. Zaczątkiem wołyńskiej kolekcji stały się skarby z takim trudem dowiezione na Ziemie Odzyskane. Nie było ich dużo – zaledwie dziesięć książek oraz cenny numer czasopisma „Świat” z 1925 roku. Pismo to wraz z dziewięcioma zdjęciami Łucka przed wyjazdem do Polski podarowała wrażliwemu trzynastolatkowi znajoma mamy – pani Wdziękońska, która mieszkała na placu Katedralnym w Łucku. Ona również po wojnie znalazła swój nowy dom w Zielonej Górze. Zdjęcia, dokumenty i książki, dzięki którym rosła wołyńska kolekcja, powoli napływały od rodziny i znajomych Wołyniaków. Istotną rolę w powiększaniu zbiorów odegrało otwarcie w Zielonej Górze w lipcu 1970 roku antykwariatu. Na Ziemię Lubuską dotarło kilka transportów repatriacyjnych z Wołynia. Niekiedy cenne wołyńskie pamiątki trafiały do zielonogórskiego antykwariatu. Dzięki jego działalności wołyńska kolekcja wzbogaciła się o dwie bardzo istotne pozycje: prawdziwe kompendium wiedzy na temat historii i etnografii Wołynia, czyli komplet „Rocznika Wołyńskiego”, wydawanego przez Jakuba Hoffmana w Równem, oraz „Przewodnik po Wołyniu” Mieczysława Orłowicza.

W okresie PRL-u Tadeusz Marcinkowski pracował w różnych przedsiębiorstwach handlowych. W ramach swoich obowiązków często wyjeżdżał na targi i giełdy handlowe do różnych miast. Po pracy starał się odwiedzać wszystkie antykwariaty, szczególnie te w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Gdańsku, Wrocławiu i Poznaniu. Z tych podróży przywoził cenne kolekcjonerskie zdobycze. Z niegasnącym zapałem był gotów dla jednego zdania o Wołyniu czy Wołyniakach dźwigać przez pół Polski walizę pełną ciężkich książek. Na ten cel przeznaczał niemal wszystkie pieniądze. Pierwsze wydania dzieł znanych poetów i pisarzy, wspomnienia Wołyniaków, biografie zesłańców, relacje z podróży po Wołyniu … Nieprzerwanie rósł zbiór oprawnych w skórę bądź materiał książek. Z ułamków wiedzy wyłaniała się historia wołyńskich miast, rodów i miejsc; dzieje słynnej Szkoły Czackiego, losy nauczycieli i wychowanków Liceum Krzemienieckiego, historia zapomnianych kresowych twierdz i kościołów…

Kupował też książki na aukcjach, a widokówki na spotkaniach filokartystów. Wyjeżdżał na targi staroci. Dzięki tym podróżom poznawał innych kolekcjonerów. Serdeczna przyjaźń łączyła go szczególnie z dwoma dawnymi mieszkańcami Lwowa – z panem Stanisławem Dustanowskim z Krakowa oraz z warszawiakiem panem Januszem Wasylkowskim, twórcą Instytutu Lwowskiego, redaktorem i pomysłodawcą „Rocznika Lwowskiego”, autorem szeregu książek dotyczących Lwowa. Znajomość ta była niezmiernie ważna. Mimo dzielących kolekcjonerów setek kilometrów, bo gdzie Warszawa, gdzie Kraków, a gdzie Zielona Góra, wspierali się w swojej pasji, wymieniali informacjami, cennymi egzemplarzami książek, grafik czy pocztówek, dobrze się znali i dobrze rozumieli sens swojej działalności. Przecież wzięli na swoje barki nie lada ciężar – ciężar odpowiedzialności za historyczną prawdę. Prawdę, której nie powinny zmieniać, kształtować żadne polityczne zawirowania. Zgromadzone w tych trzech wspaniałych kolekcjach materiały po dziś dzień mają wielką, chyba jednak nie przez wszystkich uświadamianą i właściwie docenianą moc. Stanisław Dustanowski zmarł w styczniu 2006 roku. Tadeusz Marcinkowski w sierpniu 2016 roku.

W miarę upływu lat wołyńska kolekcja Tadeusza Marcinkowskiego powiększała się dzięki życzliwości zaprzyjaźnionych kolekcjonerów, ale także dzięki pomocy znajomych Wołyniaków, którzy z rodzinnych archiwów wyciągali cenne zdjęcia, pocztówki i dokumenty, a z domowych bibliotek często jeszcze przywiezione z Kresów książki. Materiały napływały też z całej Polski. Istotę wszelkich rozmów i listownej korespondencji stanowił zawsze rodzinny Wołyń. Każdy list, dotyczący Wołynia, każda fotografia, pocztówka, książka czy nawet mały bilet z Targów Wołyńskich, wypełniające lukę w kresowej pamięci, stawały się powodem do rodzinnego święta, do radości, do pasjonujących opowieści, do przeglądania innych, związanych z tym tematem materiałów. Sporą grupę ofiarodawców stanowiły osoby zrzeszone w stowarzyszeniach, w których działał Tadeusz Marcinkowski: w Lubuskiej Rodzinie Katyńskiej, Związku Sybiraków, Towarzystwie Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich oraz Stowarzyszeniu Pionierów Zielonej Góry. Kresowianie i ich potomkowie potrafili docenić wysiłek włożony w ocalenie wielowiekowego dorobku Kresów. Wielu z nich towarzyszyło zielonogórskiemu kolekcjonerowi w ostatniej drodze. Wraz z działającym przy TMLiKP-W chórem „Pohulanka” pięknie pożegnali przyjaciela piosenką „Polskie kwiaty”. Kiedy na zielonogórskim cmentarzu rozbrzmiało: „Bo gdzieś daleko stąd został ojczysty dom…”, nie sposób było ukryć łez wzruszenia…

Interesując się przeszłością Ziemi Wołyńskiej, twórca wołyńskiej kolekcji bacznie śledził również współczesne publikacje, dotyczące Wołynia. W okresie PRL-u jego wyjazdy służbowe wiodły niekiedy na teren USRR. Wykorzystywał wtedy każdą okazję, by zobaczyć ukochany Wołyń i przywieźć stamtąd książki i czasopisma. Kiedy tylko mógł, przemierzał rodzinny Wołyń. Spotykał się z ciekawymi ludźmi i spisywał ich wspomnienia. Takich wyjazdów było wiele. Po uzyskaniu przez Ukrainę suwerenności był też zapraszany na sesje naukowe, na przykład w 1993 roku wziął udział w VI Ogólnoukraińskiej Konferencji „Historyczne Krajoznawstwo i potrzeba odrodzenia kultury wielowiekowych narodowych tradycji Ukrainy”, gdzie wygłosił referat „Łuck w polskiej literaturze krajoznawczej XIX i pierwszej połowy XX wieku. Informacja bibliograficzna”, a w 2009 roku w konferencji naukowej z okazji 80 rocznicy utworzenia Wołyńskiego Muzeum Krajoznawczego. Z tych wypraw zawsze wracał z walizką pełną książek, albumów czy folderów, dotyczących rodzinnej Ziemi Wołyńskiej. W rewanżu za doznaną serdeczność gościł w Zielonej Górze przyjaciół zza wschodniej granicy. Starał się wspierać ich w prowadzonych pracach badawczych, użyczał materiałów ze swoich bogatych wołyńskich zbiorów. W 1994 roku dopomógł w odszukaniu w Polsce pamiątek, dotyczących profesora Stefana Macko, botanika, którego zbiory, zielniki flory Wołynia z okresu międzywojennego zachowały się i są obecnie własnością Wołyńskiego Muzeum Krajoznawczego.

W niewielkim mieszkaniu w Zielonej Górze, bez wsparcia finansowego jakichkolwiek instytucji, powołanych do ochrony narodowej pamięci, niekiedy za cenę wielu wyrzeczeń, rosła w potęgę wspaniała wołyńska kolekcja. Książki: „białe kruki”, pierwsze wydania dzieł znanych poetów, pisarzy, naukowców, polityków. Publikacje wydane na Wołyniu bądź dotyczące Wołynia. Druki, w których znajdowały się pieczątki wołyńskich instytucji lub dedykacje wpisane przez Wołyniaków. Książki dosłownie wszędzie: po dwa rzędy na półkach przeciążonych regałów, ale także w tapczanach, w skrzyniach i w kartonach. Szuflady pełne cennych zdjęć, kart pocztowych, map, czasopism, dokumentów i broszur. W pudełeczkach drobiazgi: odznaki wołyńskich pułków, odznaczenia, znaczki ze stemplami wołyńskich miejscowości, stare banknoty. Na ścianach grafiki. Portrety wybitnych Wołyniaków: Czackiego, Felińskiego, Kołłątaja, Słowackiego czy Korzeniowskiego. Tysięczne pejzaże rodzinnego Łucka, pałace: w Antoninach, Zasławiu i Sławucie, widok na górę Bony w Krzemieńcu i malowniczy przełom Horynia. Zbiór rozrastał się w miarę upływu lat. Tylko twórca tej przebogatej wołyńskiej kolekcji znał do niej klucz, tylko on ogarniał bezmiar, pogrążonego w pozornym chaosie, bogatego materiału. Poproszony o pomoc, zawsze zmierzał w stronę właściwej półki czy szuflady i wyciągał swoje skarby. Był najlepszym przewodnikiem po tych zbiorach, uroczym kresowym gawędziarzem, który ciekawą, barwną, pełną anegdot opowieścią jak mało kto potrafił rozświetlić mroki dziejów, prowadząc słuchaczy od Lubartowych baszt po porohy Dniepru. Niekiedy ta pasja dzielenia się wiedzą ciążyła, wręcz stawała się nieznośna, jakby nie istniała codzienność, zwyczajne obowiązki, troski, kłopoty. Temat Łucka i Wołynia zdominował wszelkie spotkania. Rodzina, przyjaciele, znajomi dobrze wiedzieli, iż żaden prezent nie sprawi gospodarzowi większej radości, niż ten związany z ukochaną Ziemią Wołyńską. Właściciel wołyńskiej kolekcji zdawał się nie dostrzegać, że kogoś mogą nużyć czy irytować interesujące go zagadnienia. Każdego, kto pojawiał się w domu, z tym swoim jasnym uśmiechem prowadził do książek i zaczynał opowiadać, jakby chciał przywiązać myśli niekiedy całkiem niezainteresowanych osób do jego zdaniem istotnego tematu Wołynia. W tym drobnym wybiegu miał sporo racji. Wołyńska kolekcja była ważnym kluczem do pamięci o miejscach i ludziach tak mocno związanych z historią Polski, o mężach stanu, politykach, naukowcach, pisarzach i poetach, ale także o tych, którzy po 123 latach narodowej niewoli swoją pasją i wysiłkiem odbudowywali na Kresach niepodległą Polskę, i tych, którzy tak bohatersko walczyli o nią, cierpieli dla niej w okresie II wojny światowej. Zniszczyć ten zbiór, zapomnieć o nim – to zniszczyć dumę i pamięć Polaków. W czterech ścianach domu bezpiecznie czekała na swój czas „zagubiona pamięć” – ważna cząstka naszej narodowej historii.

Możliwość prezentacji materiałów, zawartych w bogatej wołyńskiej kolekcji, pojawiała się po okresie przemian w Polsce. Pierwsza wystawa, w której współuczestniczył, dotyczyła Marszałka Józefa Piłsudskiego i odbyła się w 1996 roku w Muzeum Wojskowym w Drzonowie. Rok później na zaproszenie Stołecznego Koła Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia Tadeusz Marcinkowski, również jako współuczestnik, zaprezentował część swoich zbiorów w Warszawie. Ekspozycja pod hasłem „Wołyń – ocalić od zapomnienia” w szerokim zakresie pokazywała dorobek województwa wołyńskiego w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Pięć miesięcy później, w grudniu 1997 roku, wystawę eksponowano w Lublinie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w związku z sympozjum pod hasłem „Polacy i Kościół rzymskokatolicki na Wołyniu w latach 1918-1997”. Miłym wyróżnieniem było zaproszenie na Uroczystości Dziesięciolecia Odrodzenia Senatu III Rzeczypospolitej, które odbyły się w Warszawie w 1999 roku, w przeddzień rocznicy pierwszego posiedzenia Senatu Rzeczypospolitej Polskiej pierwszej kadencji. Zaproszenie wiązało się z przekazaniem ważnych informacji, dotyczących senator Heleny Lewczanowskiej i senatora Nosalewskiego. Wiosną 2000 roku Tadeusz Marcinkowski otrzymał propozycję zorganizowania w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Zielonej Górze swojej własnej wystawy pod hasłem „Wołyń – podróż sentymentalna”. To było wielkie przedsięwzięcie. W wypadku poprzednich ekspozycji był bowiem jedynie współuczestnikiem, teraz stanął przed nim trud samodzielnego przygotowania całości. Należało opracować scenariusz wystawy, wybrać odpowiednie materiały oraz rozplanować ich umieszczenie w gablotach i na planszach, ułożyć poszczególne hasła, zredagować i wydać folder. Po raz pierwszy po wojnie nadarzyła się okazja, by na Ziemi Lubuskiej pokazać w tak szerokim zakresie całą dumę i chlubę, całe ważne historyczne dziedzictwo, kulturowy i naukowy dorobek ukochanego Wołynia, całą wspaniałą spuściznę tego zakątka Kresów. Materiały przedstawione w zielonogórskiej bibliotece pochodziły w 90% ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego. Resztę pożyczyli przyjaciele i znajomi – zarówno z Zielonej Góry, jak i spoza Ziemi Lubuskiej, między innymi panowie: Janusz Wasylkowski z Warszawy, Eugeniusz Rachwalski z Wrocławia, a szczególnie Leon Popek z Lublina, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej, autor wielu publikacji dotyczących mordów banderowskich na Wołyniu oraz historii Kościoła Katolickiego na tych ziemiach, który był także redaktorem folderu wystawy, a w trakcie wernisażu wygłosił ważną prelekcję na temat ludobójstwa na Wołyniu. Ekspozycja cieszyła się sporym zainteresowaniem, o czym świadczą zarówno wpisy do księgi pamiątkowej, jak i propozycja zaprezentowania jej w całości w 2001 roku w Domu Polonii w Warszawie. Na uroczystym otwarciu w stolicy był obecny marszałek Senatu prof. Andrzej Stelmachowski. W 2002 roku twórcę wołyńskiej kolekcji zaproszono do udziału w wystawie pod hasłem „Henryk Jan Józewski. Polityk. Artysta. Malarz”. Przygotowaną w Muzeum Niepodległości w Warszawie ekspozycję poświęcono postaci wojewody wołyńskiego, zaufanego współpracownika Marszałka Józefa Piłsudskiego. Pod patronatem Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich odbyły się dwie ważne wystawy: w październiku 2008 roku w zielonogórskiej Wojewódzkiej oraz Miejskiej Bibliotekach Publicznej wraz z innym Lubuszaninem, również zbieraczem kresowych pamiątek, przygotował ekspozycję „Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej Polskiej małą ojczyzną wielu narodów”, natomiast w 2014 roku o jego życiu i pasji gromadzenia wołyńskich pamiątek opowiadała wystawa pod hasłem „Z Wołynia do Zielonej Góry”, przygotowana w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Stanowiła ona ważne podsumowanie działalności i kolekcjonerskiego dorobku cenionego zielonogórskiego kolekcjonera i filokartysty, wówczas już mocno schorowanego, starszego człowieka.

Zwieńczeniem każdej ekspozycji było wydanie pięknie ilustrowanego folderu. Zdjęcia, pocztówki i dokumenty z wołyńskiej kolekcji Tadeusza Marcinkowskiego zdobią starannie wydane albumy (m.in. „Wołyń ocalić od zapomnienia” i „Wołyń naszych przodków”), a także poważne opracowania naukowe innych autorów, ilustrują artykuły w pismach, wydawanych zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju, zostały udostępnione również na kresowych portalach internetowych. Znawca rodzinnego Wołynia współpracował również z państwem Ewą i Władysławem Siemaszko, autorami tak ważnej publikacji jak „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945” (Warszawa 2000), ale również z autorami przewodników, wspomnień czy prac naukowych, dotyczących Wołynia. Wprowadził też korektę do kilku biogramów osób, związanych z Wołyniem, w książce pod red. prof. Jacka M. Majchrowskiego „Kto był kim w Drugiej Rzeczypospolitej” (Warszawa 1994). Materiały ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego, dotyczące wojewody wołyńskiego Henryka Jana Józewskiego, w 2015 roku zostały zaprezentowane w nakręconym przez Jolantę Kessler i prezentowanym w TVP filmie „Zaufany Piłsudskiego”. W 2013 i 2015 roku pod patronatem Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich przy życzliwym wsparciu Prezydenta Miasta Zielona Góra i Urzędu Miasta Zielona Góra Tadeusz Marcinkowski opublikował dwa tomy „Skarbów pamięci”. Pierwszy tom zawierał opracowanie, dotyczące Łucka, oraz jego wspomnienia. Z kolei w albumie „Na Wołyniu” w oparciu o zdjęcia, grafiki i karty pocztowe z wołyńskiej kolekcji pokazano te miejsca i przedsięwzięcia, z których Wołyniacy w okresie dwudziestolecia międzywojennego byli szczególnie dumni, między innymi: Łuck jako stolicę województwa wołyńskiego, handlowe centrum Wołynia, czyli Równe z Targami Wołyńskimi, Krzemieniec – siedzibę słynnej Szkoły Czackiego i Miasto Wielkiej Tęsknoty romantycznego wieszcza, dumę wołyńskiej gospodarki, czyli Janową Dolinę, Grupę Poetycką Wołyń, Teatr Wołyński im. Juliusza Słowackiego, Polskie Radio Wołyń, Wołyńskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Wołyńskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze itd. Książka jest dostępna w wersji elektronicznej. Działania zielonogórskiego kolekcjonera starały się wspierać i popularyzować Fundacja im. ks. dra Mosinga oraz „Kurier Galicyjski”.

Twórca wspaniałej wołyńskiej kolekcji, coraz bardziej bezradny i słaby i do końca żył sprawami Wołynia. Ze wzruszeniem odbierał dowody pamięci znajomych Wołyniaków, choć nie mógł już odpowiedzieć na ich listy, a nawet porozmawiać z nimi przez telefon. Do końca martwił się o los swoich zbiorów. Tak bardzo chciał żyć, tak mocno wierzył, że wyzdrowieje, znów osobiście będzie mógł do pilnować wszelkich spraw, związanych z rodzinnym Wołyniem. Szybki postęp choroby odebrał jednak tę kruchą nadzieję. Tuż przed śmiercią ogromnym wysiłkiem woli zdołał usiąść przy stole, na którym niegdyś ułożył najważniejsze materiały. Nieposłuszną, drżącą, niemal bezsilną ręką czule, jakby w pożegnaniu, gładził każdy ze swoich skarbów, usiłując zmusić usta do wypowiedzenia słowa: „Ważne!” Uparcie powtórzył je wiele razy.

Słowo: „Ważne!” i pełne przeraźliwego smutku spojrzenie, którym ogarniał ukochane zbiory, zostały jak testament. Trzeba wielkiej mądrości, by nie zniszczyć dzieła wspaniałego, wartościowego człowieka, który ze swojego życia uczynił służbę kresowej ojczyźnie. Ten zbiór nie może zaginąć, rozpaść się na poszczególne egzemplarze, zniknąć w zakamarkach bibliotecznych czy muzealnych magazynów. Bogata wołyńska kolekcja powinna służyć zbiorowej pamięci. Wszak historia Wołynia stanowi istotny składnik narodowych dziejów. Ziemie wschodnie dawnej Rzeczypospolitej to część naszej duchowej ojczyzny, podobnie jak Kraków czy Częstochowa. Nie wolno zagubić pamięci o Kresach Wschodnich, ich mieszkańcach. Czas, by rozpoczęła wreszcie działalność ważna, niezwykle potrzebna placówka oświatowa i naukowo-badawcza, która wypełniłaby lukę w powojennej świadomości Polaków. Czas, by powstało Muzeum Kresów Wschodnich, dysponujące odpowiednimi środkami finansowymi do przejęcia wartościowych kresowych kolekcji oraz zapewniające bezpieczne schronienie dla cennych zbiorów, które niejednokrotnie stanowią cały dorobek życia wspaniałych, pełnych poświęcenia osób. Tego typu placówka stanowiłaby skarbnicę wiedzy o historii, kulturze i tradycjach naszego narodu, materialnym i duchowym dorobku Polaków, zamieszkujących dawne kresowe województwa Rzeczypospolitej. Do tego jakże ważnego kresowego dziedzictwa mają pełne prawo kolejne pokolenia Polaków. To ich duma i siła, ale przede wszystkim to niezwykle istotna cząstka historii naszego narodu.

Małgorzata Ziemska
Tekst ukazał się w nr 15 (283) 15-28 sierpnia 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X