W krainie Wielkiej Ćmagii

O Kabarecie Artystycznym „Czwarta Rano”.

Kabaret ma już swoją historię. W grudniu 2015 roku na scenie „U Baczewskich” ukraińscy i polscy artyści ze Lwowa powołali zespół kabaretowy. Od tamtej chwili występowali w lwowskich klubach i kawiarniach. Od maja tego roku kabaret uzyskał możliwość stałych występów w Teatrze Lalek, w którym będzie prezentować kolejne programy w języku polskim. W sobotę, 12 maja, Kabaret Artystyczny „Czwarta Rano” miał kolejną lwowską premierę. 

Ze Sławomirem Gowinem z Warszawy, pisarzem, dziennikarzem, autorem tekstów kabaretowych, współtwórcą i reżyserem Lwowskiego Kabaretu Artystycznego „Czwarta Rano” rozmawiała Anna Gordijewska.

Premiera kabaretu przy pełnej sali teatru lalek była udana. Jak się tam znaleźliście?
Porozumieliśmy się z dyrekcją, spróbowaliśmy i chcemy tam regularnie występować, jeśli takie będzie życzenie widzów, niezależnie oczywiście od występów w klubach czy restauracjach. Jest we Lwowie sporo gości, którym bardziej odpowiada stricte teatralny anturaż, dlatego postanowiliśmy osiąść na scenie, w czym pomogły nam władze obwodu, zainspirowane przez Bogdana Kozaka, a szefowa „lalek” Ulana Moroz przyjęła nas, można powiedzieć, po matczynemu.

Dostrzegłam nowe twarze na scenie.
Tak, w kabarecie występuje Natalia Kuchar, znakomita wokalistka, która ma już spore sukcesy, szczególnie w repertuarze Bogdana Wesołowskiego. Obok niej wystąpiła Oksana Shulba, aktorka i piosenkarka, przy fortepianie zaś nieoceniony Grigorij Skałozubow. Jego kunszt, pracowitość, wrażliwość na ten rodzaj sztuki pozwala z optymizmem oczekiwać na kolejne programy.

Wystąpiliście jako Lwowski Kabaret Artystyczny „Czwarta Rano”. Skąd taka nazwa?
Bo o tej godzinie przestaliśmy się spierać z Witkiem Lafarowiczem o nazwę…

A poważnie?
A od kiedy w kabarecie wszystko musi być poważne? Czwarta rano to dobra godzina we Lwowie, warto sprawdzić… W naszym logo jest zresztą gwiazdka, która oznacza, że każdy może znaleźć własny przypis do tej nazwy. Choćby „ćwiartka rano”.

W tekstach pojawia się często alkohol…
To prawda, ale czy masz coś przeciwko?

Osobiście nie…
No właśnie. A mówiąc troszkę poważniej to owszem, pojawia się, ale i w życiu się pojawia wcale nierzadko. A co w życiu to i w kabarecie. Działamy przecież w turystycznym mieście, w którym ludzie często bywają dla rozrywki, a przy tym, nie oszukujmy się, trafia im się szklaneczka. Albo i dwie… W tekście kabaretowym alkoholowy obyczaj może być poręcznym i uniwersalnym narzędziem. Można przy tej okazji powiedzieć czasem coś całkiem serio, łatwiej pobudzić jakiś sentyment, choćby prosty, a za sentymentem często podąża refleksja. Zwracam ponadto uwagę, że my te teksty poświęcamy ludziom, którzy kochają gorzałkę z wzajemnością i ona się nad nimi zanadto nie znęca, nie mąci wzroku. Dzięki temu dostrzegamy też inne wątki warte sceny kabaretowej.

No właśnie, co dalej? Rozumiem, że program „Kumpel ze Lwowa” będzie, jak to się mówi, „chodził”, ale doszły mnie słuchy, że niebawem czekają nas nowe propozycje.
To prawda. Po pierwsze chcemy nawiązać do klasycznej formy kabaretowej i zrobić kilka wieczorów dla niewielkiej acz wtajemniczonej publiczności. Przetestujemy w nich trochę nowego repertuaru, trochę poimprowizujemy. Dawny kabaret żywił się przecież energią stałego grona nie tyle publiczności, co przyjaciół. I tak chcemy się zabawić parę razy jeszcze tego lata. Ale mamy w przygotowaniu dwa nowe programy, które stanowić będą zamkniętą formę. Pierwszy nosi roboczy tytuł „Dziewczyna i generał”. Drugi roboczo nazywamy „Emanuel”, ale nie należy się spodziewać nawiązania do słynnego ongiś filmu, będzie to bowiem spektakl dedykowany Emanuelowi Szlechterowi, a sięgający do niezgłębionych pokładów tradycji humoru, teatru, kabaretu i obyczaju żydowskiego we Lwowie.

A owa dziewczyna i tajemniczy generał?
To historia miłości Iryny Jarosewycz, czyli Ireny Anders i generała Andersa. Irena, jak wiadomo, występowała jako aktorka i piosenkarka pod pseudonimem Renata Bogdańska. Co ważniejsze, była ze Lwowa, tutaj debiutowała. Stąd ruszyła w wielką drogę, która okazała się naprawdę wielka pod każdym względem. Zaśpiewała blisko dwa tysiące piosenek, w tym „Czerwone Maki na Monte Cassino”. Ponad tysiąc utworów nagrała dla BBC. Śpiewała z sukcesem w kilku językach – była naprawdę gwiazdą. Wielka, dozgonna miłość Ukrainki ze Lwowa do wielkiego polskiego generała, niezwykłego mężczyzny, znacznie od niej starszego i żonatego, a więc podszyta nieco skandaliczną nutą, wyzwoleńcza tułaczka z głębi Sowietów, przez Azję, Afrykę, Italię do Londynu odgrodzonego od przeszłości żelazną kurtyną, do tego wspaniałe teksty, znakomita muzyka, no i przepiękna kobieta. Cóż więcej trzeba w kabarecie? Uważam, że trzeba o tym opowiedzieć w takim rytmie, w jakim ta niewiarygodna historia toczyła się w rzeczywistości. I pokazać to właśnie we Lwowie.

Kiedy można się spodziewać premiery?
Odpowiem nieco wymijająco – w najbliższym czasie. Jeszcze tego lata. To bardzo pracochłonny pomysł, zwłaszcza dla kierownika muzycznego i dla aktorów. W przedstawieniu zaistnieje kilka języków, obok polskiego i ukraińskiego aktorzy zaśpiewają w jidysz, po hebrajsku, hiszpańsku, angielsku i francusku. Splecie się kilka epok i stylów muzycznych, będzie dużo ciekawego ruchu scenicznego. Mamy nadzieję grać to wiele lat, wobec tego trzeba wyjść na scenę z pewnością, że niczego się nie zaniedbało.

A „Emanuel”?
Na to zaprosimy już po wakacjach, myślę, że w październiku. Wtedy wypadają urodziny Szlechtera.

A teksty? Czy będą to utwory klasyczne, czy można się spodziewać czegoś nowego?
Jeśli się ma do czynienia z repertuarem Renaty Bogdańskiej, dla której pisali Ref-Ren czy Hemar, albo ze Szlechterem, to raczej nie wypada wymyślać prochu. W przypadku „Dziewczyny i generała” większość tekstów pochodzić będzie z jej dorobku. Będzie jednak trochę sztuczek i niespodzianek, na przykład utwory Bogdana Wesołowskiego zabrzmią w wersjach polskich, w moich przekładach, „Czerwone Maki” zaś wyłącznie po ukraińsku. Jeśli chodzi o „Emanuela” to, jak powiedziałem, program będzie nie tylko o nim, lecz jemu dedykowany, pojawi się zatem sporo rzeczy nowych. Naszą ambicją nie jest pielęgnacja artystycznego skansenu, ale budowa czegoś nowego, odwołującego się do współczesności, w oparciu o najlepsze tradycje.

„Czerwone Maki” po ukraińsku, to rzeczywiście arcyciekawostka. Czy to aby repertuar właściwy do kabaretu?
A dlaczegóż by nie? Kabaret, który nie umie znaleźć języka by mówić o sprawach poważnych sprowadza się do czczego rechotu, a to nas nie interesuje. Również pogląd, że kabaret z istoty rzeczy ośmiesza temat, po który sięga, jest fałszywy, by nie powiedzieć – chorobliwy. Pewne motywy skazuje się w ten sposób na patos, który dla sztuki, kultury jest po prostu zabójczy. Z każdego dzieła sztuki, także z piosenki, potrafi uczynić milczącą skorupę. „Czerwone maki” powstały z wielkich emocji i zapewniam cię, że w ukraińskim przekładzie te emocje nie stygną. Przed laty stworzyli je i śpiewali młodzi ludzie, pełni zgrozy, ale również marzeń i energii. Dzisiaj w ustach młodych artystów ukraińskich brzmi to równie mocno i wzruszająco. A przecież kabaret artystyczny czy literacki to rozrywka, uśmiech, ironia i satyra, ale obok nich na równych prawach działa „moc wzruszenia”. Bywa, że najsilniej dopiero „o czwartej rano”.

Rozumiem. A przekład powstał specjalnie do „Dziewczyny i generała”?
Tak, „Maki” przetłumaczył Andrzej Karpiński, nasz „dobry kumpel ze Lwowa”, poeta, dziennikarz, obecnie dyrektor programowy TV ZiK.

Czyli „Czwarta Rano” to przedsięwzięcie polsko-ukraińskie?
Oczywiście, tak rozumiem najgłębszy sens jego istnienia we Lwowie. To jest przedsięwzięcie artystyczne, które ma ambicję czerpać z artystycznych tradycji dawnego Lwowa. Bez młodych, inteligentnych Ukraińców miałoby to sens znacznie płytszy. Ot, po prostu robilibyśmy kolejny produkt turystyczny. Jeśli ogromne bogactwa dawnego Lwowa zgłębiamy wspólnie to, choć w mikroskali, robimy coś, co będzie nam w pewnym sensie rosło w rękach. I kto wie, co z tego wyrośnie.

Życzę wam, żeby wyrosło coś naprawdę pięknego.
No, i wkradło się nieco patosu, którego tak chcemy unikać. Wobec tego zachęcam „KG” do publikacji, a czytelników do czytania mojego tekstu o Dianie, który jako Wielki Ćmag przedstawi mój dobry lwowski kumpel w programie dedykowanym Szlechterowi.

Ćmag? A któż to taki?
Zdradzę, ale tylko tobie, że też jestem Wielkim Ćmagiem, bo…
Tak to Lwów na mnie parol swój zagiął.
Oprócz mnie cierpi na to też Witek.
Nazywamy przypadłość tę ćmagią,
na nasz własny, batiarski użytek…

O jejku, co tu się dzieje! Zobaczymy, czy nasze łamy to uniosą. Dziękuję ci za tę ćmagiczną rozmowę.

Rozmawiała Anna Gordijewska
Tekst ukazał się w nr 11 (303) 15-28 czerwca 2018

Sławomir Gowin
Z nocnych przygód Wielkiego Ćmaga
HYMN ZAWIANY NA CZEŚĆ DIANY

Mam i taką wśród wad niezliczonych,
że się włóczę nocami po Lwowie
z całą hebrą upiorów natchnionych.
Każdy taki jak ja – nałogowiec…

Nie wspominam tu byle używek,
choć wiadomo, że flaszki się suszy.
Mam na myśli nałogi straszliwe,
najcenniejsze dla ciała i duszy.

Bo niestety mam taki organizm,
który nocą na lwowskiej ulicy
musi wchłonąć troszeczkę otchłani
i skosztować choć łyk tajemnicy.

Lwów to szarlatan i czarnoksiężnik,
nocą diabeł tu karty rozdaje.
W przepaść zamieni zwykły krawężnik,
byle bramę w szatańskie rozstaje.

Ruską kiedyś wracałem na Rynek,
aż tu trrrach – i już stoję w bufecie!
No to – myślę – napiję się krzynę.
I za chwilę już byłem po secie.

Nagle siada koło mnie kobieta
i zalotnie unosi kieliszek:
– „Pan wygląda jak wielki poeta…”
Odpowiadam: „No cóż, trochę piszę…”

No i szkiełko, dzyń dzyń, wychylamy,
przegryzamy suszoną makrelką,
przypuszczamy, że skądś się już znamy
i wieńczymy spotkanie… butelką.

Gawędzimy, z tematu na temat,
ona słucha, rozkosznie zawiana.
Ja jej szepczę do ucha poemat,
ona mówi: „Na imię mi Diana!”

I już ciało się z ciałem rymuje!
I już dzieje się, co się ma zdarzyć!
I namiętnie mnie w usta całuje!
I zaklina: „Nie bójmy się marzyć!

Będziesz wielkim wybrańcem księżyca!
Będziesz równy półbogom antycznym!
Będziesz nęcił, uwodził, zachwycał!
Będziesz asem amantów lirycznych!”

I pomknęła w tym szale gdzieś boso,
w świat upity nostalgią nadranną.
Został po niej jedynie ten posąg.
No i ja, sługa muz, pod fontanną.

Stałem, patrząc jak księżyc już blednie,
wszystko zwolna bieleje jak wódka.
W rynku życie się budzi powszednie,
noc jak zwykle, na szczęście za krótka…

Odtąd słucham lwowskiego księżyca.
Jedna noc – jeden wiersz napisany.
Bo inaczej mi karę nalicza
groszem serca, rzecz jasna złamanym.

W pelerynę mnie czasem przebierze
i zagubi wśród mrocznych uliczek.
Może gdzieś Diana znów – ja w to wierzę –
pocałuje mnie. Chociaż w policzek…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X