W 2020 roku w Kijowie powinna odbyć się defilada polsko-ukraińska

Strona polska mogłaby wreszcie publicznie podziękować za to, że Ukraińscy walczyli ramię w ramię z Polakami, a strona ukraińska powinna stwierdzić, że to była dobra intencja – odbudowa Ukraińskiej Republiki Ludowej. Oczywiście to było w interesie Polski, ale też w interesie Ukraińców. Gdyby to się wówczas ziściło, to Ukraina nie zaznałaby głodu z roku 1923, i z lat 1932–33 i 1946–47.

Z prof. Bohdanem Hudiem, historykiem i politologiem, dyrektorem Instytutu Integracji Europejskiej Uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie, rozmawiał Wojciech Jankowski.

Panie Profesorze, dziś w czasie obrad w ramach Forum Europa-Ukraina padły słowa, że wycofanie się Polski z nowelizacji do ukraińskiej części ustawy o IPN poprawi stosunki polsko-ukraińskie. Jak Pan ocenia ten fakt?
Wolałbym, żeby tych poprawek w ogóle nie było. Myślę, że to było niekorzystne przede wszystkim dla strony polskiej, natomiast dla Ukrainy ma to też ważne znaczenie, ponieważ ten akt zmniejsza napięcie między Ukrainą a Polską. Zwłaszcza, że dotyczy to kwestii badań naukowych. Jestem naukowcem i doskonale zdaję sobie sprawę, że teraz możemy nadal swobodnie dyskutować i żadna cenzura nie powinna dotyczyć badań naukowych!

Czy to znaczy, że mamy pewien impas za sobą w naszych relacjach? Czy może cały czas będziemy mówić o kryzysie?
Czas pokaże. Sytuacja jest korzystna, a jak to się będzie rozwijało, czas pokaże. Mówię w takich sytuacjach „będzie tak, jak będzie, a będzie, jak Bóg da!”. Jeżeli zaś będziemy zdawać się tylko na wolę Bożą, nie osiągniemy niczego dobrego. Musimy wykorzystać to co dostaliśmy wskutek uznania przez Trybunał Konstytucyjny, że interesująca nas część nowelizacji jest niezgodna z konstytucją i pracować nad tym, żeby nic podobnego już się nie powtórzyło. Jednocześnie dobrze byłoby, gdyby strona ukraińska wprowadziła zmiany do naszej ustawy, chociaż tam nie ma jakichś poważnych kar dla osób krytykujących ukraiński ruch wyzwoleńczy XX w. Pamiętam, że była próba wprowadzenia zmian do tej ustawy (autorem poprawek był chyba ktoś z frakcji parlamentarnej Petra Poroszenki), ale na przeszkodzie stała uchwała Sejmu RP z 22 lipca 2016 roku. Teraz jednak można wrócić do tego i normalizować drażniące kwestie w naszych relacjach, przynajmniej na płaszczyźnie historycznej.

Z Pana słów wynika konkluzja, że polityka nie powinna wdzierać się w badania historyczne?
Nie znoszę pojęcia „polityka historyczna”, dlatego, że nie ma tutaj ani historii, ani polityki. Petlura kiedyś powiedział, że Polska i Ukraina muszą dojść do porozumienia, żeby się obronić przed Moskwą. A zatem, żadne powoływania na konflikty polsko-ukraińskie z przeszłości nie mogą być podstawą dla współczesnej realnej polityki. Musimy pobierać naukę od Niemców czy Anglików – nie ma wiecznych przyjaciół czy wrogów, są wieczne interesy. Współpraca nasza ma wynikać ze wspólnych interesów. Dlatego powinniśmy zrobić wszystko, by historia nie stała na drodze naszej obecnej współpracy.

Był Pan współscenarzystą filmu „Trudne braterstwo” w reżyserii Jerzego Lubacha. W czasie Forum Europa-Ukraina jeden z panelistów przypomniał Pańskie słowa o tym, że w Kijowie w stulecie defilady polsko-ukraińskiej z 9 maja 1920 roku mogłoby odbyć się powtórzenie tego aktu.
Oczywiście. Skoro są robione liczne rekonstrukcje historyczne, to taka rekonstrukcja byłaby korzystniejsza dla naszych relacji niż ta, która odbyła się w Radymnie w roku 2013 [rekonstrukcja zagłady polskiej wsi na Wołyniu – red.]. Chodzi nam przecież głównie o zgodę obydwu stron. Strona polska mogłaby wreszcie publicznie podziękować, że Ukraińcy walczyli ramię w ramię z Wojskiem Polskim o ziemie, które faktycznie były potem polskie, a strona ukraińska powinna stwierdzić, że to była dobra intencja – restytucja Ukraińskiej Republiki Ludowej. Oczywiście było to w interesie Polski, ale też w interesie Ukraińców. Gdyby to się wówczas ziściło, to Ukraina nie zaznałaby głodu z roku 1923, lat 1932-33 ani 1946-47. Faktycznie ukraińscy chłopi zapłacili straszliwą cenę za to, że nie wsparli wyprawy Piłsudski-Petlura. Przyczyny tego były natury psychicznej, społecznej i historycznej, ale to już dłuższa opowieść.

Panie Profesorze, czy czyta Pan Kurier Galicyjski i co Pan sądzi o naszym piśmie?
Jak powiedział znany Polak, „nie chcę, ale muszę”. Ponieważ Kurier Galicyjski drukuje moje wywiady, to czytam tę gazetę [śmiech]. Żartuję oczywiście. Jest to jedno z bardziej obiektywnych czasopism polskich, tym bardziej, że wychodzi we Lwowie. Trochę za dużo jest tam akcentów o polskości Kresów, ale to już sądzę jako Ukrainiec. Polacy szukają tam swojej historii i ja się nie dziwię, bo jako Ukrainiec, gdy przyjeżdżam do Polski wschodniej, czy dalej na zachód, też szukam śladów ukraińskich na tych terenach. To jest normalna sprawa. Ważne, żeby to nie przeradzało się w jakieś roszczenia terytorialne, w akty nieprzyjaźni. A skoro „żyjemy nie obok, a razem”, to trzeba budować takie społeczeństwo na terenach mieszanych pod względem etnicznym i Kurier Galicyjski temu służy w znacznym stopniu.

Wspomniał Pan o odwiedzinach w Polsce. Pochodzi Pan z terenów, które są ukraińskim odpowiednikiem Kresów, czyli, jak mówią Ukraińcy, z Zakerzonia?
Mój ojciec urodził się pod Jarosławiem, we wsi Makowisko. W 1946 wysiedlono go na tarnopolszczyznę. Tak więc te tereny są mi bliskie. Niedawno byłem na zaproszenie znajomych w Lubaczowie. Powiem, że fantastyczna atmosfera, przyjazny stosunek mieszkańców. I po tych odwiedzinach zapadła decyzja, że przyjadę do Lubaczowa z promocją książki „Ukraińcy i Polacy na Ukrainie naddnieprzańskiej, Wołyniu i w Galicji wschodniej”. To miłe doświadczenie na terenach, o których ojciec śnił całe życie, żyjąc w całkiem innych już warunkach.

Gdy Pan tam przyjeżdża, to kręci się łza w oku?
Nie jestem na tyle sentymentalny. Mojego ojca natomiast całe życie zachęcałem, żebyśmy pojechali do Makowiska, przynajmniej do Rzeszowa czy Jarosławia. Nie zgodził się. Miał słabe serce i bał się, że nie wytrzyma wspomnień z dzieciństwa. Jedyne co mi powiedział kiedyś: „przesiedlono nas na wspaniałe tereny, które nazywano Szwajcarią brzeżańską (Brzeżany, obw. tarnopolski), a przez całe życie śniła mi się równina makowiecka”. Cóż… tak się historia potoczyła i niczego tu nie zmienimy. Po prostu musimy zrobić wszystko, żeby zniknęła granica między naszymi państwami, naszymi narodami i by każdy mógł swobodnie tu podróżować nie tylko we śnie.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 3 (319) 15-27 lutego 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X