Ukraiński malarz stworzył ogniem Giocondę i portret Trumpa Bohdan Pylypiw (fot. uamodna.com)

Ukraiński malarz stworzył ogniem Giocondę i portret Trumpa

Artysta Bohdan Pylypiw opowiedział dt.ua, co przyciąga go w polityce Donalda Trumpa i dlaczego portret amerykańskiego prezydenta wart jest „ogniowego” pędzla.

Pirografia – rysunek ogniem. Technika ta stosowana jest w sztuce użytkowej i grafice artystycznej. Ukraiński artysta Bohdan Pylypiw osiągnął w tej dziedzinie spore sukcesy. Jego dzieła nabyły rozgłosu, szczególnie po wystawie „Piękno stworzone ogniem”, która przeszła z sukcesem w Polsce w 2013 roku. Ogniowa galeria Bohdana Pylypiwa jest wieloraka i kolorystyczna. Jest tu co podziwiać. Postacie mistyczne, pirograficzna wersja Giocondy Leonardo da Vinci. Jest nawet portret prezydenta USA Donalda Trumpa.

Panie Bohdanie, rozpoczął Pan prace nad serią portretów głów państw, które wspierają Ukrainę w tym trudnym okresie. Czyje portrety już Pan ma w swojej ogniowej galerii?
Przede wszystkim prezydent USA, Donald Trump. Jego portret tworzyłem szczególnie długo. Cokolwiek mówi się o tej postaci, wejdzie on do historii, jako polityk nieprzeciętny, mocny i zdecydowany. Imponuje mi tym, że łamie stereotypy, panujące w Europie Zachodniej, która od dawna zasiedziała się na swoim ciepłym piecu. Co się tyczy sąsiadów i agresji? Zamiast zachęcać mieszkańców Afryki do ucieczki do Europy, można by tam powstrzymać wojnę przy pomocy tych samych pieniędzy, pomóc tym biednym państwom zaprowadzić pokój. Są to dwa światy. A ich – jest dla nich najdroższy. Dlaczegóż nie przywrócić im pokój?

Zastanawiam się nad portretem Johna MacCaina. Wierzę mu. Sprawia wrażenie prawego człowieka. Nasi przywódcy mogliby pouczyć się od niego konsekwencji i naporu. Na liście „ogniowych portretów” mam też premiera Kanady, Justina Trudeau. Ten kraj wiele robi dla Ukrainy. Bardzo trudno było mi pracować nad portretem premiera Zjednoczonych Emiratów Arabskich, szejka Dubaju. W tym państwie chcą, by ludziom żyło się lepiej dziś, a nie w przyszłości. Dla mnie ZEA – to państwo współczesnej bajki. Jest to wzorzec, jak trzeba budować państwo dla ludzi. Niech tam, są szejkowie i mają miliardy, ale i ludzie nie są biedni. Udał mi się portret prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Długo poszukiwałem klucza do wyrazu jego twarzy, ale w końcu udało mi się go odnaleźć. Kolejny na warsztacie – portret prezydent Litwy Dalii Grybauskaitė. Następnie planuję utworzyć portret kanclerz Niemiec Angeli Merkel, chociaż ostatnio prowadzi niezrozumiałą dla mnie politykę względem Ukrainy.

Kto z działaczy ukraińskich jest w Pańskiej galerii?
Nie było jeszcze prezydenta, którego chciałbym namalować „ogniem”. Ale noszę w sobie zamiar stworzenia portretu kardynała Huzara. Bardzo szanuję tę niezwykłą postać – apostoła sumienia i honoru.

Panie Bohdanie, co przyciągnęło Pana właśnie do pirografii?
Otrzymałem kiedyś z Polski zamówienie na kopię obrazu jednego ze znanych mistrzów europejskich. Była to bardzo ważna praca, która zmusiła mnie do kardynalnej zmiany podejścia do pirografii. Ta praca chyba mi się udała. Można rzec, że uwierzyłem w siebie. Wówczas zapragnąłem poważnie zająć się tą sztuką, spróbować odkryć więcej możliwości tej techniki wypalania płaszczyzn drewnianych, przejść od sztuki użytkowej do sztuki artystycznej, obrazów, malarstwa…

W USA jest artystka-pirograf Julia Bender, która w swoich pracach wykorzystuje naturalny wizerunek materiału i wplata go w dzieło, które tworzy. Jest to oryginalne i, jednocześnie, pozwala oszczędzić czas. Mam nieco inną technikę, i związane z nią tajniki. Tworzę pejzaże, kopie dzieł znanych mistrzów, portrety polityków. W swoim arsenale posiadam Giocondę Leonardo da Vinci, portrety Jana Pawła II, kopie dzieł Rembrandta, Sebastiana Conci, utwory o tematyce biblijnej.

Gdy tworzy Pan kopie znanych dzieł, towarzyszy temu wzruszenie, może zwątpienie?
Oczywiście, za każdym razem przeżywam. Dlatego starannie przygotowuję się do każdego obrazu, studiuję dodatkowe informacje. Potrzebne jest tu wyczucie i doświadczenie.

Jaki jest rytm Pana twórczości? Codzienna rzetelna praca? Czy też są chwile, kiedy przychodzi natchnienie, by włożyć, poprzez ogień, duszę i myśli w obraz na drewnie?
Z tą mało znaną na świecie techniką – pirografią – jestem już per „ty”. Ale ciągle eksperymentuję. Próbuję stworzyć coś nowego, jak np. kolorową pirografię. Jest to trudne, ale warte zachodu. Uważam, że te prace są szczególne i warto oglądać je w oryginale, nie na zdjęciach.

Czy pamięta Pan swoją pierwszą wystawę?
Naturalnie. Była to personalna ekspozycja na Uniwersytecie Lwowskim. Wówczas jeszcze nie myślałem nawet o pirografii. W tej technice, mało znanej, ale bardzo precyzyjnej, jak nigdzie potrzebna jest lakoniczność, precyzja, głębia wyrazu, czystość i wyrazistość linii.

Musiałem dużo pracować, aby osiągnąć dzisiejsze dokładnie wyrysowane ogniowym piórem obrazy. Wszystko jak w litografii. Harmonia cienkich i nasyconych linii, głębia i wyrazistość, lakoniczność i szczególna przejrzystość. Tego nie da się z niczym porównać. Razem z tym pozostawiam miejsce na grę cieni, głębię nasycenia, nietradycyjną kompozycję. Ogólne tło, z zasady, pokrywam kanwą linii, które iluzorycznie odbierane są jako tonowane pod sepię, płótno lub jedwab. Zdarzały się przypadki, że moje prace znikały z wystaw. Złościłem się i starałem robić cos jeszcze doskonalszego, by się nie powtarzać.

Dopiero w październiku 2013 roku miała miejsce moja pierwsza personalna ekspozycja w Polsce. Z czasem poproszono mnie o wystawę moich prac na Międzynarodowej Aukcji Koni Arabskich w Janowie Podlaskim, następnie był wernisaż moich pisanych „ogniem” dzieł w sali wystawowej dzielnicy Ochota (Warszawa, 2015).

* * *
Bohdan Pylypiw budzi zainteresowanie nie tylko swymi „ogniowymi pracami”, ma również niezwykle interesujący życiorys. Po ukończeniu szkoły studiował malarstwo sztalugowe. Służbę wojskową odbył w wojskach chemicznych. Z czasem zaczął studiować dziennikarstwo na Uniwersytecie Lwowskim. Tam los zetknął go z Krystyną Sanocką, która zapoznała go z mistrzem pędzla Wołodymyrem Patykiem. Miał on wielki wpływ na Bohdana. Zwykł mawiać: „Bohdanie, dlaczego strzelasz wszystkimi kulami? Wykorzystaj dwa-trzy naboje. Im prostszy będzie obraz – tym ciekawszy”. Tego rodzaju lekcje mistrza stały się najważniejsze. Z czasem Bohdan powrócił na tereny rodzinne, na Bojkowszczyznę. Przez jakiś czas pracował w lokalnej gazecie „Czerwona Dolina”. Jednocześnie doskonalił swój warsztat. Sam twierdzi, że chciał osiągnąć coś więcej, niż zwykłe wypalanie. Nauczył się dobierać drewno, przygotowywać powierzchnię, szlifować, przygotowywać ramy. „Płótna” z lipy i cedru stały się polem jego twórczości. Pracował nad tym we dnie i nocy. Był uczestnikiem regionalnych ekspozycji. W 1990 roku los rzucił go do Włoch. Nie zgadzał się z polityką prezydenta Kuczmy i orzekł, że lepsza jest praca najemnicza za granicą. We Włoszech nie tylko zajmował się zbiorem oliwek, ale i meblami. Często odwiedzał świątynię św. Zofii w Rzymie. Godzinami przesiadywał w bibliotekach. Pisał, rysował, redagował – wszystko po nocach. Gdy powrócił na Ukrainę, uporządkował i zilustrował dwutomowe wydanie antologii twórczości ukraińskich robotników sezonowych zagranicą „Światło na cudzych ścieżkach” oraz tomik poezji Ukrainek we Włoszech „Żurawie klucze”.

* * *
Panie Bohdanie, swego czasu był pan w Niemczech. Czym Pan tam się zajmował?
W Jenie restaurowałem stare obrazy. Tę pracę znalazł mi znajomy Niemiec. Chodziliśmy po barach i kawiarniach i szukaliśmy pracy. W jednej z nich namalowałem na serwetce karykaturę gospodarza lokalu. Tak mu się spodobała, że zaproponował mi pracę. Tam nie udało się, ale znalazł mi pracę u kogoś innego. Tam z kolei zaproponowano mi odrestaurować stary obraz z prywatnej kolekcji.

To dopiero była praca!… Teoretycznie o restauracji coś wiedziałem, ale praktycznie nigdy się tym nie zajmowałem. Na szczęście fortuna była po mojej stronie. Pracowałem powoli – po „pięć centymetrów” dziennie. Gospodarz przychodził i obserwował moją pracę i cały czas powtarzał: „Płacę ci dobrze, więc się nie śpiesz. Zepsujesz – zapłacisz. Dobrą pracę trzeba wykonać dobrze”.

Czy zastanawiał się Pan nad popularyzacją „ogniowej” techniki na Ukrainie? Np. wykłady na uniwersytecie?
Nie zastanawiałem się nad wykładami. Chociaż na pewno nie odmówiłbym, gdyby mi zaproponowano. Może należałoby opracować podręcznik.

Dopiero od niedawna mówi się o Panu na Ukrainie.
Zaczęto mówić dlatego, że miałem okazję wystawiania swoich prac, między innymi w Polsce. Jestem bardzo wdzięczny za to wydawcy i redaktorowi naczelnemu „Kuriera Galicyjskiego” Mirosławowi Rowickiemu.

Zresztą wiele moich prac jest w prywatnych kolekcjach USA, Rosji, Niemiec, Polski. Na swoje imię zapracowuje się wytrwałą pracą. I tak czynię – z Bożą pomocą, co dnia, nie szczędząc nocy.

Tekst w wersji ukraińskiej ukazał się na stronie: dt.ua

Wasyl Hudyćkyj
Tekst ukazał się w nr 16 (284) 31 sierpnia – 11 września 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X