Ukraińskie fascynacje Jarosława Iwaszkiewicza. W 120. rocznicę urodzin pisarza

Ukraińskie fascynacje Jarosława Iwaszkiewicza. W 120. rocznicę urodzin pisarza

20 lutego 1894 roku w Kalniku, niedaleko Winnicy, w guberni kijowskiej przyszedł na świat Jarosław, syn Bolesława Iwaszkiewicza i Marii z Piątkowskich i ochrzczony został w pobliskich Sitkowcach.

Dom rodzinny i jego otoczenie zostały w pamięci pisarza na zawsze: „Z ganku schodziło się furtką do ogrodu. Tutaj były piwonie. Rosły czerwone i różowe. Ale nie wtedy były najpiękniejsze, kiedy kwitły, ale wtedy, kiedy na bardzo wczesną wiosnę poczynały się wydobywać z ziemi” – wspominał Iwaszkiewicz w opowiadaniu Ogrody. Ojciec pisarza, powstaniec styczniowy, pracował jako księgowy w miejscowych cukrowniach. Zmarł w 1902 roku. Matka przeniosła się wraz z dziećmi na krótko do Warszawy, by już w 1904 roku powrócić na Ukrainę. Zamieszkała w Elizawetgradzie, gdzie młody Jarosław uczęszczał do gimnazjum. To tam zaczęło się prawdziwe poznawanie przez niego Ukrainy. Stamtąd jeździł często do pobliskiej Tymoszówki, gdzie mieszkali Szymanowscy, krewni matki. Z tego rodu pochodził kuzyn Iwaszkiewicza, wielki polski kompozytor, Karol Szymanowski.

W Elizawetgradzie zaliczył pisarz pięć klas gimnazjum, potem matka postanowiła przenieść się z dziećmi do Kijowa. Gimnazjum kijowskie wspominał Iwaszkiewicz bardzo dobrze, „bez pijaństw i narodowościowych prześladowań”. Tam poznał pochodzącego z Byszew pod Łodzią Józefa Świerczyńskiego, z którym się serdecznie zaprzyjaźnił. Spędzając w Byszewach wakacje porównywał Ukrainę i Polskę darząc obie ojczyzny jednakowo wielką miłością, choć ta druga wydawała mu się trochę ciasna, a przez to całkiem inna od bezkresnych ukraińskich przestrzeni. Fascynację ukrainnymi krajobrazami zawarł potem w prozie poetyckiej Podróż po Ukrainie. Po zdaniu w 1912 roku matury podjął Iwaszkiewicz studia prawnicze na Uniwersytecie Kijowskim, będąc jednocześnie słuchaczem szkoły muzycznej. Trzy lata później miał miejsce w Kijowie jego debiut poetycki; w czasopiśmie „Pióro” ukazał się wiersz Lilith.

Być może życie osobiste i zawodowe związałby Iwaszkiewicz z Ukrainą, gdyby nie wielka wojna, która zmieniła wszystko. – „Jesień roku 1915 zaznaczyła się wielkim przesunięciem frontu niemieckiego na wschód i stopniową ewakuacją wszystkich ważniejszych instytucji z Ukrainy na Sybir i nad Wołgę. Uniwersytet Kijowski wysłany został do Saratowa. Oczywiście związany z rodziną, lekcjami, pracą muzyczną – nie mogłem tam podążyć na stałe. Ale w styczniu 1916 roku musiałem pojechać za uniwersytetem, aby zdać kilka egzaminów” – zapisał autor w Książce moich wspomnień. Po powrocie z Saratowa rozpoczął pracę w kijowskim teatrze „Studya”. Na wojnę nałożyło się inne nieszczęście – rewolucja, która wkrótce zmusiła Iwaszkiewicza do opuszczenia ojczystych stron. „Lato 1917 roku spędziłem w pobliżu rodzinnych miejsc mojej matki, ostatni raz na Ukrainie, niedaleko Kalnika, niedaleko Daszowa, gdzie znowu odwiedziłem grób mego ojca. Ujrzałem na nowo wszystkie te miejscowości, jakby żegnając się z nimi, chociaż nic jeszcze nie wiedziałem, że widzę je po raz ostatni”. W styczniu 1918 roku przeżył Iwaszkiewicz krwawe oblężenie Kijowa przez armię bolszewicką zakończone po trzech miesiącach wkroczeniem do miasta Niemców. Udało się wtedy pisarzowi wstąpić do III Korpusu Polskiego, lecz długo się w tej wojnie nie nawojował. W październiku przedostał się szczęśliwie z Kijowa do Warszawy.

W stolicy odrodzonej Polski pracował i pisał. Wkrótce został znanym skamandrytą i ulubionym poetą pewnej młodej i bogatej warszawianki imieniem Anna, córki Stanisława Wilhelma Lilpopa i Jadwigi z domu Stankiewicz. Anna poprosiła Romana Jasińskiego, znanego pianistę, profesora warszawskiego konserwatorium, by poznał ją z Iwaszkiewiczem. Do spotkania doszło 1 lutego 1922 roku, a już 16 kwietnia na warszawskiej Agrykoli młodzi wyznali sobie miłość, mimo że Anna była zaręczona z księciem Krzysztofem Radziwiłłem. Stanisław Lilpop nie wyobrażał sobie przyszłości córki z niemajętnym pisarzem i przez to, przypadkiem, zaczyna się etap huculskiej fascynacji Iwaszkiewicza.

„Zamiary nasze małżeńskie wywołały burzę, którą musiałem przeczekać – wybrałem się w tym celu śladem Jurka Lieberta (jeszcze o nim opowiemy w tym cyklu) na Huculszczyznę” – pisał Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień – „Przewodnikiem moim w tej krainie, która mi się wydawała podówczas krainą czarów, był Stanisław Vincenz (patrz: Kurier Galicyjski nr 4/14) – z dawien dawna na Huculszczyźnie osiadły, który był niezwykłym znawcą swej bliższej ojczyzny i którego interesujące towarzystwo było jeszcze jedną przyjemnością więcej w tej wyprawie”. Eskapada ta rozpoczęła się w maju 1922 roku i trwała prawdopodobnie do początku sierpnia. Tak długo biedna Anna przekonywała swego bogatego ojca do małżeństwa z Jarosławem.

Zyskała na tym literatura polska, bo dzięki temu powstała najpiękniejsza proza poetycka Iwaszkiewicza – utwór Pod Howerlą. Zachwycał się nim znawca przedmiotu Stanisław S. Nicieja w swojej pracy Moje Kresy. Magia Huculszczyzny: „Jest w prozie poetyckiej Iwaszkiewicza fascynujący opis przejazdu pociągiem trasą przecinającą Huculszczyznę. Kolorystyka tego opisu pulsuje wszystkimi barwami i zapachami czarnohorskich krajobrazów: łanami białych pierwiosnków, czerwienią różaneczników alpejskich, koloniami dorodnych żółtych kulczyków pachnących brzoskwiniami i wanilią”. Oddajmy jednak głos samemu Iwaszkiewiczowi: „Droga z Kołomyi do Worochty (100 prawie kilometrów) ciągnąca się cały czas wzdłuż Prutu doliną jego – jest wymarzonym, prawdziwym cudem. Nadbiegające skały, pełne ponurych, sinych cieniów, coraz bardziej zacieśniają dolinę, Prut coraz pienistszy, coraz zieleńszy, coraz bardziej górski i strumykowaty, nasuwa coraz to nowe obrazy i myśli. (…) I gdy wysiada się już pod wieczór w zniszczonej przez wojnę Worochcie i nagle ogarnia sina cisza, powoli już, spacerkiem idzie się za miasteczko, mijając odbudowujące się, pełne wiórów podwórza – na horyzoncie wśród zieleni kwietnych okolicznych pogórzy widzi się sine szpice Snidowca, pełne jeszcze śniegu”.

Ślady wielkiej wojny widać wtedy było nie tylko po karpackich wsiach i miasteczkach, ale też wysoko w górach: „Całe pasmo czarnohorskie oraz skaliste doliny i wzgórza zryte są przez wojnę w okopy, pobojowiska, zasieki, ziemianki, mieszkania, szałasy, cmentarze. Na szczycie zwanym Smotrycz, widzieliśmy cztery rzędy okopów rosyjskich, stopniowo zbliżających się ku szczytowi; każdą piędź ziemi wywalczono tu wysoką ceną krwi. (…) Od Smotrycza, gdyśmy szli wzdłuż pasma, cały czas okopami niemieckimi, to znów rosyjskimi – wciąż znajdowaliśmy menażki, łyżki, resztki bombomiotów, karabinów maszynowych. (…) A kwiaty zupełnie oszalały; zasnuły, zakryły całe to pobojowisko, z którego hen na południe widok ku Karpatom Marmaroskim i Alpom Rodniańskim, na północ ku Gorganom”.

Czyż nie piękna jest ta czarnohorska poetycka proza Iwaszkiewicza? A na tle tej dzikiej przyrody, jak u Vincenza, Huculi – wspaniały twardy lud tej ziemi: „A muzykę mają przedziwną, a taniec niezwykły. Kiedyś, w noc ciemną i pachnącą deszczem, zmarznięci i zmęczeni szczytowym wiatrem, weszliśmy w noc do koleby na odległej połoninie, pod samą Howerlą, na Zaroślaku. Długo w noc młodzi juhasi bawili nas tańcem, zabawnym tańcem przepięknym”.

Ponieważ wszystko, co piękne, jednak szybko się kończy, skończył się również „czas kwarantanny” dla pisarza. Odnotował to lakonicznie we wspomnianej Książce moich wspomnień: „W domu Vincenzów, w Słobodzie Rungurskiej, odnalazła mnie depesza mojej narzeczonej, stwierdzająca, że wszystkie trudności są usunięte i mogę wracać do Warszawy na ślub”. Anna przekonała wreszcie swego ojca, zerwała zaręczyny z Radziwiłłem i czekała na ukochanego. Dla literatury to jednak niepowetowana strata; ileż pięknych poetyckich opisów gór mogłoby powstać, gdyby załatwianie spraw matrymonialnych trwało nieco dłużej. Pożegnajmy zatem Czarnohorę słowami Iwaszkiewicza, którymi kończy swą opowieść Pod Howerlą: „Gdy wyjeżdżamy już, wyjeżdżamy stamtąd ku smutnym równinom, dopędza nas sroga burza. Za Jaremczem siwy wał Jawornika, ponury, skośny, obszerny, grzmi błyskawicami. Obraz najwspanialszy! Czarne lasy, sine góry, niebo fioletowe, zwałem chmur okryte, i pioruny. Ostatni siny obraz przedziwnych okolic, a wspomnienie o nich pachnie mi tysiącem tych storczyków, rozsianych po połoninach, i zdaje mi się jak uśmiech bardzo uprzejmych i dobrych ludzi, których tylu się w tym zakątku spotkało”.

Andrzej Sznajder
Tekst ukazał się w nr 8 (204) za 29 kwietnia – 15 maja 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X