Tyrteusz w pelerynie

Tyrteusz w pelerynie

Wola boska, nie Sowiecka
Kiedy w okresie pierwszej okupacji Sowieci konsumowali sojuszniczy pakt z Hitlerem, o losie wielu lwowian decydowała stalinowska wyrocznia Wanda Wasilewska. Bynajmniej nie zamierzała puścić w niepamięć antybolszewickich zasług Zbierzchowskiego. Przeciwnie, uważała, że jego miejsce jest na zesłaniu w głębi Rosji. Póki co miała jednak interes w tworzeniu pozorów normalności, jacyś artyści byli w mieście potrzebni, należało podjąć próbę ich „reedukacji”. Zbierzchowskiego ominęły dwie pierwsze fale deportacji. Wasilewska nie przeszkadzała mu łudzić się nawet, że może da się to wszystko jakoś przetrwać. Żeby przeżyć tłumaczył klasyczne utwory z rosyjskiego m.in. „Borysa Godunowa”, choć nie mogło to istotnie zmienić jego położenia.

Konieczność ucieczki ze Lwowa, z którą wcześniej nie chciał się pogodzić, uświadomił sobie podobno dopiero po jednym z zebrań lwowskich artystów. Jakiś gorliwiec piętnował go wówczas publicznie jako „sanacyjnego sługusa” przypominając zgromadzonym pewną piosenkę z rewii „Nie damy się!”. W utworku tym, napisanym do znanej melodii, zatytułowanym „Jeszcze jeden atak dzisiaj!”, Zbierzchowski opowiadał historię młodego porucznika, który zwykłą „laską wiódł swą kompanię przez animusz diabli”, bo na „bolszewickie dranie” szkoda było „jego szabli”. Bolszewik nie był bowiem godzien śmierci zadanej tak szlachetną bronią jak ułańska szabla. Co innego kij lub kula w łeb. Wszystko dlatego, że porucznik nosił w sobie palącą żądzę zemsty. Jej źródło i wojenne konsekwencje przedstawiają kolejne zwrotki piosenki:

Mówią żeś miał narzeczoną
Zosię złotowłosą
A bolszewik białe łono
Rozciął szabli kosą
Odtąd tyś z wojenką zbratan
Do grobowej deski
I tak tępisz jak zły szatan
Bolszewickie pieski

Wiara się już w wroga wżera
Kolba rżnie po głowie
Ty dopadłeś oficera
Co się ukrył w rowie
Nagle twój rewolwer błysnął
Koło tchórza głowy
Bolszewicki czerep prysnął
Jak orzech laskowy

I konają tak bez krzyku
Wzdłuż okopu ściany
Hej szalejesz poruczniku
Cały w krwi skąpany
Płowy włos twój krwią splamiony
Krew na twym mundurze
Czyż dla twojej narzeczonej
Zrywasz krwawe róże?

Szczytem naiwności byłoby sądzić, że autor takich słów mógł uniknąć zemsty NKWD lub polskich stalinowców we Lwowie opanowanym przez czerwonoarmistów. Już to co napisał dawniej przesądzało o jego losie, do tego, by znów wziął się za pisanie „ku rozgrzaniu serc” nie wolno im było dopuścić. Wydawało się, że kolejna fala wywózek go nie ominie. Jednak Zbierzchowski w tym czasie już ciężko chorował. Schronił się w szpitalu. Zaprzyjaźnieni lekarze, po zdiagnozowaniu raka prostaty, przetrzymywali go informując Wasilewską, że pacjent jest w stanie, w którym już nie ma sensu go wywozić, bo, jak zapewniali, wola Boska okaże się szybsza od radzieckiej sprawiedliwości.

Wola Boska oszczędziła go jednak aż do wkroczenia Niemców w 1941 roku. Schorowany Zbierzchowski nie widniał na żadnej z ich list. Po jakimś czasie udało się więc przewieźć go do Krynicy, do rodzinnej willi „Nemo”, gdzie od czasów przedwojennych przebywały jego żona, córka i siedmioletnia wówczas wnuczka. Tę ostatnią podróż wybitnego lwowianina zorganizował jeden z jego przyjaciół, także słynny i wybitny Jan Ripper, przedwojenny kierowca rajdowy, pierwszy Polak startujący w rajdzie Monte Carlo. Pomógł w ten sposób przeżyć poecie jeszcze ponad rok, wprawdzie nie we Lwowie, ale jednak we własnym domu, wśród najbliższych, gdzie ostatecznie 6 listopada 1942 roku pokonała go śmierć, ale nie bolszewizm.

Sławomir Gowin
Tekst ukazał się w nr 22 (170) 30 listopada – 13 grudnia 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X