Taniec między młotem a kowadłem

Taniec między młotem a kowadłem

Prowadząc politykę, dobrze byłoby pamiętać o kilku podstawowych zasadach. Przede wszystkim trzeba ją realizować każdego dnia, a nie od wielkiego święta. Warto mieć też na nią jakiś pomysł i konsekwentnie przy nim stać, zarazem wprowadzając modyfikacje, jeśli zmieniają się okoliczności. Trzeba też oszacować własną siłę, ale i cudze możliwości.

Tymczasem kiedy obserwujemy przedziwny taniec Kijowa z Brukselą i Moskwą, w asyście kilku innych stolic, zastanawiamy się czemu te nieskoordynowane podskoki służą. Bo ani to dobra zabawa, ani artyzm, ani taniec godowy czy rytualny. Ot, nerwowe podrygi. Niekiedy Kijów spojrzy zalotnie na Brukselę, skłoni przed nią głowę i chwyci za rękę, ale już gdzieś od tyłu obejmuje go Moskwa i odwraca zamaszyście w swą stronę, trzyma w pasie i niczym w tangu przygina niemal do ziemi, z całym wdziękiem i siłą brutalnego kochanka. Warszawa, przestępując z nogi na nogę, robi nagle wypad w ich stronę, z pozoru gotowa ratować Kijów, lecz niepewna, czy aby jest przed czym ratować, czy może chce on pozostać w pełnej uległości i namiętności pozie. Zatem odsuwa się i wdzięcząc się do Brukseli, rękoma wykonuje płynne ruchy wskazujące na wschodnich tancerzy, jak gdyby chciała pokazać, że lada chwila przyciągnie kijowski wzrok i odbije go z moskiewskich ramion. I rzeczywiście, Kijów wysuwa się z nich, wiruje nieuchwytny, nieprzewidywalny, niby ruch jest ułożony, niby kroki znane, a jednak interpretuje je po swojemu i nagle sięga, niespodziewanie dla Warszawy, po Wilno. Wpada w jego objęcia, wspólnie suną w stronę Brukseli, Wilno opiera się nieco, a wie przecież, że bez Kijowa nie będzie gwiazdą na tym parkiecie.

Z tego chaosu trudno wręcz wnioskować, jaki dalszy ruch wykona Kijów. Dziś nad Wisłą dziwimy się nieco, skąd ten nagły zwrot w stronę Litwy, lecz świadczy to dobitnie o kompletnym niezrozumieniu polityki. Przewodnicząca Unii Europejskiej Litwa potrzebuje dziś sukcesu, jest więc oczywistym, że będzie szukała sposobu by wypełnić to, co wydaje się być nierealne i doprowadzić do podpisania przez Kijów umowy stowarzyszeniowej z UE. Na pewno dobrym sposobem na zbliżenie będzie tu wydobycie z mroków historii zażyłości ziem zachodniej Ukrainy i Litwy, na co Polacy mogą patrzeć z niedowierzaniem. Przecież mamy zakodowane, że to „nasz Lwów” i „nasze Kresy”, zatem skąd tu nagle litewskie koligacje? Może stąd, że Wilno potrafi wzbić się ponad poziom tego, co na przestrzeni wieków było złe, a dziś podkreśla wspólnotę tradycji i historii oraz wagę współpracy, w tym gospodarczej, dla kształtowania dobrych relacji. Wyraźnie było to widać podczas spotkania wiceprzewodniczącego litewskiego Sejmu Petrasa Auštrevičiusa z przewodniczącym Lwowskiej Obwodowej Administracji Państwowej Wiktorem Szemczukiem, podczas którego mówiono o wspólnych priorytetach w polityce zagranicznej, przede wszystkim o zbliżeniu z Unią Europejską. Litwa nie ukrywa przy tym, że realizuje jednocześnie własny interes, podobnie zresztą jak i robi to Polska. Ta jednak nieudolnie przesłania pragmatyzm wielkimi słowami i chyba wciąż wierzy, że Kijów nie potknie się na „niełatwej, ale obiecującej na przyszłość drodze ku integracji świata zachodniego”, jak po spotkaniu prezydentów grupy V 4 i Ukrainy poetycko przedstawił sytuację prezydent Bronisław Komorowski.

Jose Manuel Barroso, Herman Van Rompuy i Wiktor Janukowycz (Fot. consilium.europa.eu)Deklaracje Wiktora Janukowycza brane są nadal za dobrą monetę mimo, iż gołym okiem widać, że będzie mu niezwykle trudno zreformować zasady działania sądownictwa i prokuratury, przyjąć reformę prawa wyborczego, od czego już się odżegnano przekonując, że Ukrainę obowiązują tylko rekomendacje OBWE w sprawie „zapewnienia jasnych zasad zrównoważonego dostępu uczestników wyborów do mediów”.

 

Nikt też nie pali się do przeprowadzenia ponownych wyborów parlamentarnych w pięciu okręgach, w których zakwestionowała ich wyniki w 2012 roku Centralna Komisja Wyborcza. Nawet, jeśli parlament podjąłby dyskusję na te tematy, nikt nie gwarantuje, że zakończy ją jeszcze latem, a czas nagli przed planowanym na listopad szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Zresztą jeśli by to zrobił, to przecież nikt nie oceni w ciągu kilku dni od wejścia w życie nowego prawa jego efektywności. Czy Unia Europejska miałaby w tej sytuacji wydawać werdykt na podstawie własnych proroctw?

Dziś można by z większą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że łatwiej będzie Janukowyczowi sięgnąć po Julię Tymoszenko, niż wymusić na deputowanych decyzje, do których sam prezydent nie jest przekonany. Może w tej sytuacji nie byłoby niczym dziwnym, gdyby w miejsce niewykonanych zobowiązań prezentem dla Unii stało się zwolnienie Tymoszenko z więzienia. Zapewne nie byłby to krok wystarczający, ale przynajmniej realny. Kolejny ukłon w stronę Brukseli, obietnica, lecz wciąż nie oddanie się w pełni.

Taniec trwa i chyba wszystkim tancerzom sprawia tę samą, perwersyjną przyjemność. Żadnemu nie zależy na tym, by zakończyć te pląsy. Ułuda, podchody, kuszenie, nagłe zwroty w stronę innego partnera stały się już swoistą ceremonią odciągającą uwagę od spraw istotniejszych. Porządkowanie kraju na potrzeby integracji unijnej stało się ważniejsze niż potrzeba rzeczywistych reform mogących poprawić jakość życia obywateli. Ukraina lawiruje pomiędzy Unią Celną a Europejską, nie tyle może starając się osiągnąć maksymalne korzyści, co zminimalizować straty. Dlatego wbrew obiegowej opinii, podpisanie 26 maja 2013 roku memorandum z UC nie jest sposobem wywierania nacisku na Brukselę, a raczej zamknięciem ust Moskwie, która chwilowo może złagodzić presję w kwestii pełnej integracji na tej płaszczyźnie. Memorandum, choć zachwiało wizerunkiem Ukrainy na Zachodzie, to jednak nie kolidowało z członkostwem w WTO. Rosja podyktowała kroki, a Ukraina podporządkowując się im, wykonała taneczny zwrot i zwinnie przemyka po parkiecie. Oczywiście trudno przyjąć, że Moskwa nie będzie starała się wykorzystać tego faktu do odciągnięcia Kijowa od Brukseli, ale równie dobrze i Zachód może teraz przymknąć oko na kokieterię partnera i zlekceważyć dokument, który go niemal do niczego nie zobowiązuje.

Napięcie przed wileńskim szczytem rośnie. Każda ze stron zaangażowanych „w Ukrainę” ma swoją wizję zakończenia tego etapu zbliżenia Kijowa do Unii Europejskiej. Kijów ma świadomość ryzyka, jakie ponosi rzucając się w ramiona jednego z partnerów. Wie także, że z żadnym z nich nie czeka go piękna przyszłość. Nie tylko dlatego, że każdorazowo trzeba będzie na nią zapracować. Także dlatego, że coraz lepiej widać, że to taniec między młotem a kowadłem. Z pozoru tylko łatwo jest rzucić wszystko na jedną szalę – gdzieś w pamięci wciąż tkwi chociażby gaz.

Berlin, Paryż, Wiedeń czy Bruksela już dawno temu ułożyły swoje stosunki z Moskwą, a przecież startowały z o wiele lepszego pułapu. Dziś zapominają chyba, że Kijów stoi przed trudnym zadaniem. Wyrósłszy z wieku niemowlęcego, jako pełnoletnie państwo, Ukraina musi wywalczyć swą pozycję w regionalnym stadzie, a zarazem kusi ją by być państwem zachodnioeuropejskim. Trochę to tak, jak z młodzieńcem, co to jeszcze chciałby z rodzicami pomieszkać, a już ciągnie go wielki świat. Tymczasem rzucił się w taniec. Czy da się w nim komuś podeptać? Pokażą to kolejne miesiące. Na razie zachęca, obiecuje i walczy. Bez większych szans na miejsce na Zachodzie, ale i bez zapału by tkwić na wschodnich rubieżach Europy.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 13–14 (185–186) 16 lipca – 15 sierpnia 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X