Spirydon Albański Spirydon Albański (Wikipedia)

Spirydon Albański

Spirydon Albański – lwowski olimpijczyk 1936 roku

„Spirytus” – tak nazywali go kibice piłki nożnej, lub Roman – tak wołali na niego ci, którym imię Spirydon wydawało się za trudne. Urodzony w 1908 roku, bramkarz, 176 cm wzrostu, co jak na bramkarza jest bardzo mało, ale jego atutem była waga – 61 kg, dzięki czemu był zwinny i szybki. Wychowanek lwowskiej Pogoni, w której grał przez 11 lat (1928-1939). Kapitan reprezentacji Polski, za którą w latach 1931-1936 rozegrał 18 meczy. Bronił też bramek lwowskich Dynamo (1939-1940) i Spartaka (1941).

We Lwowie był nadzwyczaj popularnym sportowcem. Wszędzie rozpoznawali go chłopaki i chodzili za nim tłumnie. Jego pojawienie się na murawie wywoływało zawsze burzę oklasków na trybunach. Kibicom imponowała jego wręcz kocia zwinność, błyskawiczna reakcja i odwaga w akcjach pod bramką. Odważnie stawiał czoła potężnym napastnikom i prawie zawsze zwyciężał w tych pojedynkach.

Jego gra fascynowała nie tylko lwowskich kibiców. Podczas turnieju we Włoszech lokalni fachowcy ocenili go jako najlepszego pośród bramkarzy gości. Nazwano go „polskim Zamorą”, porównując klasę jego gry do najlepszego bramkarza tamtych lat, Hiszpana Ricardo Zamory. Dyrekcja klubu Napoli chciała nawet wykupić go od lwowskiej Pogoni za fantastyczną na ówczesne czasy sumę – 25 tys. dolarów. Wskazywano jednak na niektóre wady – był za lekki do walk w powietrzu. „Można go zdmuchnąć jak piórko” – twierdzili. Ale Spirytus wcale nie miał zamiaru grać we Włoszech. Patriotyzm klubowy liczył się wtedy bardziej niż pieniądze. Zresztą piłka nożna mało komu przynosiła przed wojną duży dochód. Czasami to nawet można było nie wziąć udziału w grze na wyjeździe, bo dyrektor zakładu, gdzie piłkarz pracował, nie zgadzał się na jego nieobecność w pracy.

Sportowa zabawa Romka-Spirytusa zaczęła się na stadionie V Pułku artyleryjskiego, stacjonującego na początku ul. Janowskiej (gdzie obecnie powstaje Dom Polski). Naprzeciwko, przy ul. Szwedzkiej, mieszkała rodzina Albańskich. Okoliczni chłopcy często grali tu w piłkę. Mieli nawet swego rodzaju zawody – każdy stawał w bramce, aby obronić jak najwięcej z 20 strzelonych przez kolegę piłek. Potem stawał następny i tak w kółko. Romkowi te zawody udawały się najlepiej – najwięcej piłek zabijał i najmniej przepuszczał. Drużyna pułku często zapraszała któregoś z chłopaków do gry. Z dumą przebierali się wtedy w stroje artylerzystów. Albańskiego, chociaż drobny i chudy, zauważono natychmiast. Zaproszono go do rezerwy. Jednak młodzieniec, któremu stuknęła 18, bardzo chciał grać w podstawowym składzie. Przychodził więc na treningi reprezentacji pułku, aby nauczyć się jak najwięcej.

„Hej, mały, postój trochę w bramce” – usłyszał któregoś dnia. Bramkarz drużyny w tym dniu nie był na treningu. W taki sposób, od przypadkowego zaproszenia zaczęła się jego kariera, świetnego lwowskiego golkipera. Na kolejnych treningach sam prosił kolegów „postrzelać” mu – ta pozycja na polu najbardziej przypadła mu do gustu. Z każdym dniem czuł się na niej bardziej pewnie. Nie uszło to uwadze trenerów najlepszej lwowskiej drużyny – Pogoni. Wkrótce Spirydon przymierzał już strój Pogoni i grał w rezerwie drużyny ligowej.

Jego debiut w podstawowym składzie był niespodziewany. Pierwszy bramkarz Pogoni zachorował, a zapasowy nie mógł przyjść na grę. Mając zaledwie 19 lat i bardzo małe doświadczenie w rozgrywkach ligowych, Spirytus stanął w bramce, aby zagrać przeciwko Cracovii. Z emocji i nerwów drżał jak liść osiki. Wyglądał wtedy chyba komicznie – mały, chudy i przestraszony. Należy tu podkreślić, że nawet komisja lekarska zwolniła go ze służby w wojsku przez niską wagę – zaledwie 51 kg.

Już w pierwszych minutach meczu przepuszcza bramkę – niestety taka była cena debiutu. Ale gdy w kolejnym epizodzie złapał piłkę rękoma, postanowił „zmyć plamę”. Rzucił sobie piłkę pod nogi i pognał, co sił, na bramkę przeciwnika. Przypomniał sobie czasy, gdy rozgrywał piłkę. Udało mu się przejść na połowę Cracovii, celnie podać partnerowi – i Pogoń zrównała rachunek. Kibice wesoło przyjęli taką postawę nowego bramkarza, ale już każdą następną jego akcję przyjmowano oklaskami. Pogoń wygrała ten mecz 3:2.

Tak rozpoczęła się jego ligowa epopeja, która trwała przez 234 mecze, w tym 174 mecze (od 9 listopada 1930 do 1 września 1939) rozegrał nie opuszczając bramki. Nawet jego ślub ze znaną śpiewaczką operetkową, który stał się sensacją towarzyską we Lwowie, nie przeszkodził mu już następnego dnia zająć miejsce w bramce.

W 1933 roku zostaje ogłoszony najlepszym piłkarzem roku w Polsce, co nie udało się żadnemu innemu bramkarzowi.

Lata wojenne spędził we Lwowie jako instruktor sportowy w klubie Spartak. Przy zbliżaniu się do miasta Armii Czerwonej w 1944 roku opuścił Lwów na… rowerze, zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie zapomniał jednak włożyć do plecaka statuetkę najlepszego piłkarza 1933 roku. Zawsze później przypominała mu najlepsze lata spędzone we Lwowie. Dotarł do Rzeszowa, a potem dalej na Zachód. Osiadł w Katowicach, gdzie próbował swych sił jako piłkarski i hokejowy arbiter, trener i przez prawie 30 lat pracował tu w Głównym Instytucie Górniczym.

Zmarł 28 marca 1992 w Katowicach na kilka miesięcy przed swoimi 85. urodzinami.

Jan Jaremko
Tekst ukazał się w nr 21 (289) 17-29 listopada 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X