Słomiany świat pani Marii

Słomiany świat pani Marii

Muzeum „Słomiane cuda” (Fot. Agnieszka Ratna)Jedyne muzeum wyrobów słomianych
W maleńkiej wiosce Kupyczów, z dala od centrów artystycznych Maria Krawczuk założyła w 1992 roku szkołę sztuki użytkowej, która stała się sławna na cały Wołyń. Szkoła istniała zaledwie rok. Lata 90. na Ukrainie były bardzo trudne. Artystce wyjaśniono, że na utrzymanie szkoły nie ma pieniędzy, władza lokalna nie była zainteresowana w jej utrzymaniu. Ale Maria nie poddała się. Wywalczyła w szkole podstawowej wprowadzenie zajęć ze sztuki użytkowej. Zaczęło działać studio dla dzieci „Żytko”. Wychowankami studia są znane plastyczki, laureatki konkursów i wystaw. Dla nich ta działalność stała się sensem życia, niezależnie od obranego zawodu. Pasjonuje się pracą mamy jeden z synów artystki, Iwan.

Pani Maria zna dziesiątki technik wyplatania, niektóre z nich są jej autorstwa. Na jej dorobek składają się tysiące wyrobów. Słomiane bukiety i wianki, kobiece postacie – „bereginie” z niemowlętami, ptaszki i koniki. Wyplata też przedmioty sztuki użytkowej – torebki, kapelusze, grzechotki, pojemniki na chleb i słodycze, wazony, tace i inne rzeczy. Wszystkie unikatowe przedmioty artystki i jej utalentowanych uczniów zebrane są w jedynym na Ukrainie muzeum „Słomiane cuda”, we wsi Kupyczów. Znana artystka-słomkarka zadbała o zachowanie całego działu sztuki ludowej Wołynia, rozwinęła go, stworzyła szkołę dla swych następców.

– Utwory  pani Marii – to prawdziwe artystyczne zjawisko w kulturze, – uważa doktor sztuk pięknych  Raisa Zacharczuk-Czugaj.

Żyto, żytko, życie…
…Powołała ją do pracy pieśń żytniego źdźbła. Na wołyńskiej równinie aż do nieba ciągnie się niwa jak zielonkawo-złote morze. Maria czuje się tam lekko i przytulnie. Jest tu przestrzeń potrzebna wyobraźni, miła sercu przyroda wołyńska. Czy można zamienić na uroki miasta rozległość pól i lasów, kwiaty i zioła? Codziennie rano wita dzień jak każda wiejska kobieta.- Sama sieję żyto, ścinam sierpem – mówi artystka. – Rozmawiam z nim, proszę o wybaczenie za to, że go ścinam. Najbardziej lubię koniec maja. Żyto kwitnie, dojrzewa i kłosy pachną miodem. Przy najlżejszym podmuchu pole faluje jak morze. Można tam słuchać śpiewu ptaków, śpiewać samej, marzyć i czekać na natchnienie. Mam wówczas wrażenie, że stopami wrastam w ziemię.

Agnieszka Ratna
Tekst ukazał się w nr 6 (178) 26 marca – 15 kwietnia 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X