Sojusz Piłsudski – Petlura – niewykorzystana szansa Generał Antoni Listowski (od lewej), Symon Petlura, płk. Wołodymyr Salśkyj, płk. Marko Bezruczko, oficerowie ukraińscy i polscy – wyprawa kijowska, kwiecień 1920 (NAC)

Sojusz Piłsudski – Petlura – niewykorzystana szansa

22 kwietnia 1920 r. została podpisana w Warszawie umowa między Rzeczpospolitą Polską a Ukraińską Republiką Ludową, która przeszła do historii jako „Sojusz Piłsudski – Petlura”. Połączyła ona sojuszem dwa państwa walczące o utrzymanie swojej niepodległości w obliczu najazdu wspólnego wroga ze wschodu.

Bezpośrednim następstwem umowy warszawskiej była „wyprawa kijowska”, stanowiąca w istocie próbę realizacji dalekosiężnych planów Józefa Piłsudskiego, polegających na rozbiciu imperium rosyjskiego i przebudowie wschodu Europy.

Wbrew opiniom wielu historyków „wyprawa kijowska” i sojusz polsko-ukraiński nie były z góry skazane na niepowodzenie. Celem niniejszego tekstu jest analiza wydarzeń z 1920 roku pod względem szans na realizację założeń tego sojuszu i pełne zwycięstwo nad bolszewikami oraz wskazanie popełnionych błędów, które uniemożliwiły budowę niepodległego państwa ukraińskiego sprzymierzonego z Polską.

Gdy w listopadzie 1918 r. Niemcy przegrały I wojnę światową, Ukraińska Republika Ludowa musiała walczyć na trzy fronty – z odrodzoną Polską, bolszewikami i Białymi Rosjanami. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że 1 listopada 1918 r. na terenie austriackiej Galicji Wschodniej powstało drugie państwo ukraińskie – Zachodnio-Ukraińska Republika Ludowa (ZURL), toczące walkę na śmierć i życie przeciwko Polsce.

Przywódca Ukraińskiej Republiki Ludowej Główny Ataman Symon Petlura dążył do porozumienia z Polską jako potencjalnym sprzymierzeńcem w wojnie z bolszewikami, zwłaszcza, że nie mógł liczyć na wsparcie ze strony państw Ententy. Za „historycznego i wiecznego wroga” uważał Moskwę. Jego zdaniem interesy Ukrainy wymagały czasowego poświęcenia na rzecz Polski zachodnich terytoriów etnograficznych, by następnie w oparciu o nią zbudować skonsolidowaną państwowość ukraińską nad Dnieprem. Nie wyrzekł się jednak całkowicie utraconych obszarów. Liczył na to, że w przyszłości można je będzie odzyskać, zwłaszcza, iż Polacy nie są w stanie ich spolonizować.

Z polskiej strony naczelnik Państwa Józef Piłsudski wyraźnie dostrzegał kluczowe znaczenie Ukrainy dla przyszłego układu sił w tej części Europy. Od początku wojny w Galicji Wschodniej patrzył na konflikt z Ukraińcami z innej perspektywy, niż większość polskich polityków tego okresu. Był przekonany o konieczności jego szybkiego zakończenia i o potrzebie współpracy z niepodległą Ukrainą przeciwko bolszewikom.

Generał Antoni Listowski (od lewej), Symon Petlura, płk. Wołodymyr Salśkyj, płk. Marko Bezruczko, oficerowie ukraińscy i polscy – wyprawa kijowska, kwiecień 1920 (NAC)

W końcu lutego 1919 r. pojawiła się pierwsza szansa na kompromisowe rozwiązanie konfliktu. Międzynarodowa komisja pod przewodnictwem gen. Josepha Barthélemy’ego przedstawiła Polakom i Ukraińcom projekt konwencji rozejmowej. Tak zwana „linia Barthélemy’ego” pozostawiała po stronie polskiej Lwów i Zagłębie Naftowe, a Ukraińcom obiecywała połowę wydobycia ropy naftowej. Była jedynym możliwym wówczas kompromisowym rozwiązaniem konfliktu polsko-ukraińskiego. Rozejm pozwalał na skierowanie wszystkich sił ukraińskich na front antybolszewicki i dawał szansę na uznanie państwa ukraińskiego przez Francję i Wielką Brytanię.

Piłsudski i Petlura godzili się na warunki rozejmu. Odrzucili je natomiast przywódcy Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej, kierujący się zasadą „wszystko albo nic”. Ten katastrofalny brak realizmu politycznego trafnie ocenił ukraiński historyk Iwan Łysiak-Rudnyćkyj stwierdzając: „odrzucenie propozycji Barthélemy’ego przez rząd zachodnio-ukraiński było ośmieszającym, jeśli nie samobójczym działaniem”.

Gdy Wojsko Polskie opanowało już całą Galicję i zachodnią część Wołynia, 1 września 1919 r. podpisano rozejm z Petlurą. Gdy armia i rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej, pod naporem Białych Rosjan gen. Denikina, znalazły się w okolicach Lubaru na Wołyniu bez możliwości dalszego odwrotu, 5 grudnia 1919 r. Symon Petlura wyjechał do Warszawy na zaproszenie Piłsudskiego. Licząca zaledwie 10 tysięcy żołnierzy armia URL, pod dowództwem gen. Mychajły Omelanowycza-Pawłenki wyruszyła w „pochód zimowy” na tyłach przeciwnika.

W tym czasie Ententa popierała zdecydowanie gen. Antona Denikina i jego program odbudowy Wielkiej Rosji, czego najbardziej obawiał się Naczelnik Państwa. Dlatego też doprowadził on do zawieszenia broni z bolszewikami, czekając na porażkę Białych. Według gen. Tadeusza Kutrzeby już w grudniu 1919 r. decyzja o zamierzonej tzw. wyprawie kijowskiej była „ostatecznie dojrzała”, ale Piłsudski postanowił przystąpić do jej realizacji dopiero po upadku Denikina. Zima została wykorzystana przez Polskę i Rosję bolszewicką na intensywne przygotowania do rozstrzygającej konfrontacji zbrojnej.

fot. jagiellonia.org

Sojusz polsko-ukraiński z 1920 r. jest powszechnie kojarzony z tzw. koncepcją federacyjną Józefa Piłsudskiego. W gruncie rzeczy program federacyjny dotyczył jedynie Litwy i Białorusi (czyli ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego), a Ukraina miała być państwem sprzymierzonym. W latach 1918–1920 naczelnik Państwa starał się realizować swój plan przebudowy stosunków na wschodzie Europy, którego zasadniczym celem było stworzenie przeciwwagi dla Rosji, w jakiejkolwiek formie by się ona wyłoniła z wojny domowej. Miał to być sojusz polityczno-wojskowy i gospodarczy państw „okrainnych” Rosji, tj. Finlandii, państw bałtyckich, Polski, Ukrainy, Rumunii i krajów Kaukazu. Jak trafnie zauważył Andrzej Nowak: „Kluczowe miejsce w tej akcji zarezerwowane było naturalnie dla Ukrainy, której trwałe usamodzielnienie, odseparowanie od Rosji, miało być najpewniejszym zabezpieczeniem przed możliwością imperialnej recydywy Moskwy”.

Obok dalekosiężnych argumentów natury politycznej, o wyborze kierunku uderzenia zadecydowały też doraźne względy strategiczne. Dobitnie wyraził to Piłsudski w rozmowie z zaufanym Bogusławem Miedzińskim: „…bolszewików trzeba pobić i to niedługo, póki nie wzrośli w siłę. Trzeba ich zmusić do tego, aby przyjęli rozstrzygającą rozprawę i sprać ich tak, aby ruski miesiąc popamiętali. Ale żeby to osiągnąć, trzeba ich nadepnąć na tak bolesne miejsce, żeby nie mogli się uchylać i uciekać. […] Kijów, Ukraina, to jest ich czuły punkt. Z dwóch powodów: po pierwsze, Moskwa bez Ukrainy będzie zagrożona głodem; po drugie, jeśli zawiesimy nad nimi groźbę zorganizowania się niepodległej Ukrainy, to tej groźby oni nie będą mogli zaryzykować i będą musieli pójść na walną rozprawę”.

Trwające od grudnia 1919 r. tajne rokowania polsko-ukraińskie zakończyły się w nocy z 21 na 22 kwietnia 1920 r. podpisaniem w Warszawie „umowy politycznej pomiędzy Polską i Ukraińską Republiką Ludową”. W punkcie pierwszym umowy stwierdzono: „Uznając prawo Ukrainy do niezależnego bytu państwowego […] Rzeczpospolita Polska uznaje Dyrektoriat niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej z głównym atamanem, panem Symonem Petlurą na czele za zwierzchnią władzę Ukraińskiej Republiki Ludowej”. Granicę między Polską i Ukrainą wyznaczono wzdłuż rzeki Zbrucz i dalej na północ do Prypeci, pozostawiając po polskiej stronie Galicję i większą część Wołynia. Oba rządy zobowiązały się nie zawierać żadnych umów międzynarodowych skierowanych przeciwko sobie. 24 kwietnia zawarto konwencję wojskową, stwierdzającą, że „wojska polskie i ukraińskie odbywają akcję wspólnie jako wojska sprzymierzone”. Operacje wojskowe miały odbywać się pod kierownictwem Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich, które zobowiązało się dostarczyć dla armii ukraińskiej broni, amunicji, ekwipunku i odzieży w ilości potrzebnej dla trzech dywizji wedle etatów polskich.

Rozpoczęta 25 kwietnia 1920 r. ofensywa sprzymierzonych wojsk polskich i ukraińskich rozwijała się bardzo pomyślnie. 27 kwietnia kawaleria polska przepołowiła front bolszewicki pod Berdyczowem i Koziatynem, biorąc przy tym masę jeńców i sprzętu wojskowego. Po pierwszym sukcesie, polskie natarcie zostało wstrzymane na 10 dni. Kolejne uderzenie trafiło już w próżnię, ponieważ przeciwnik wycofał się za Dniepr. 7 maja oddziały 3 armii gen. Śmigłego-Rydza zajęły opuszczony Kijów.

W „wyprawie kijowskiej” mogły wziąć udział tylko dwie słabe liczebnie dywizje ukraińskie, liczące łącznie 556 oficerów i 3348 żołnierzy. Stanowiły niewielką część sił polskich przeznaczonych do ofensywy. Ich obecność na froncie miała przede wszystkim znaczenie propagandowe i polityczne. Posiadały jednak doświadczone i zdeterminowane kadry oficerskie, co pozwalało sądzić, że po otrzymaniu uzupełnień rozwiną się szybko w pełnoetatowe dywizje. 7 maja 1920 r. dołączyły do nich wracające z „pochodu zimowego” oddziały gen. Pawłenki, liczące wówczas zaledwie 4 tys. ludzi zdolnych do walki.

Duże wsparcie dla nacierających wojsk polskich stanowił ukraiński ruch powstańczy na tyłach wroga („petlurowszczyzna”). Lew Trocki stwierdził wówczas, że „ukraińscy bandyci przyspieszyli pochód polskich oddziałów”. Oddziały powstańcze potencjalnie mogły stanowić wzmocnienie wojska ukraińskiego, jednakże tylko kilka z nich wstąpiło w szeregi regularnej armii. Z reguły operowały aktywnie tylko na terenie swojego powiatu, nie wychylając się poza jego granice, a ponadto nie chciały podporządkować się dyscyplinie partyjnej.

14 maja 1920 r. bolszewicy rozpoczęli ofensywę na Białorusi. Została ona odparta, ale kosztem przerzucenia tam polskich odwodów z Ukrainy. Tymczasem 5 czerwca bolszewicka 1 Armia Konna Budionnego przełamała linię frontu w rejonie Samhorodka na południe od Kijowa i wyszła na tyły wojsk polskich. W tej sytuacji dowódca 3 Armii gen. Śmigły-Rydz nakazał opuszczenie Kijowa i wycofał się w kierunku Korostenia. „Wyprawa kijowska” zakończyła się porażką, a Polacy i Ukraińcy znaleźli się w odwrocie.

W polskiej historiografii najczęściej winą za niepowodzenie obciąża się ukraińskiego sojusznika. Odezwa Symona Petlury, wzywająca do ochotniczego wstępowania w szeregi wojska ukraińskiego, spotkała się bowiem z bardzo słabym odzewem. Zaciąg ochotniczy dał skromne rezultaty, ponieważ społeczeństwo ukraińskie, z niewykrystalizowaną do końca świadomością narodową, wyraźnie czekało na dalszy rozwój wypadków. Chłopi ukraińscy, zmęczeni wyniszczającą wojną, tęsknili za władzą, która zaprowadzi w terenie spokój i porządek, ale jednocześnie nie wierzyli w ustabilizowanie sytuacji przez rządy Petlury. Była to dla nich po prostu kolejna zmiana władzy, jakich wiele przeżyli od 1917 roku. Tymczasem odezwy Petlury i Piłsudskiego nie zawierały haseł społecznych, w wyniku czego część chłopów ulegała bolszewickiej propagandzie, straszącej powrotem „polskich panów” i odebraniem rozparcelowanej ziemi. Ze wspomnień polskich oficerów wynika, że większość ludności zachowywała się biernie, ale nie wrogo. Jej stosunek do sojuszu polsko-ukraińskiego mógł się zmienić z biegiem czasu, wraz z dalszymi porażkami bolszewików na froncie i umocnieniem się administracji ukraińskiej na wyzwolonych obszarach.

Negatywny wpływ na postawę miejscowej ludności wywierało niewłaściwe zachowanie się Polaków. Komendanci wojskowi nie kwapili się z przekazywaniem władzy i administracji terenowej Ukraińcom, pomimo wyraźnych instrukcji Naczelnego Dowództwa WP. Większość oficerów, pamiętająca walki toczone przeciwko Ukraińcom w Galicji oraz będąca pod wpływem poglądów endeckich, nie rozumiała potrzeby sojuszu z Petlurą. Józef Piłsudski pisał 6 maja do premiera Skulskiego: „Wojsko staje się ciężarem coraz większym, drażniącym ludność i wzbudzającym coraz nieprzyjaźniejsze uczucia”. Złą sławę zdobyły sobie zwłaszcza grabiące ludność pułki poznańskie. „Doprawdy z tymi draniami wojować nie można – utyskiwał naczelny wódz – już donoszą mi, że ten pas, którym idą, gotów jest robić powstanie przeciwko nam”.

Piłsudskiemu zarzuca się, że pomimo uzyskanych około połowy kwietnia informacji wywiadu o koncentracji głównych sił Armii Czerwonej na Białorusi, nie zrezygnował z planu ofensywy na Ukrainie. Zapomina się przy tym, iż celem operacyjnym „wyprawy kijowskiej” było możliwie szybkie sformowanie armii ukraińskiej, która przejmie na siebie obronę Ukrainy i pozwoli tym samym przerzucić główne siły polskie na północ. Świadczy o tym późniejszy rozkaz Naczelnego Dowództwa z 8 maja 1920 roku: „W interesie polskim leży jak najszybsze wycofanie wojsk własnych […]. Okupacja polska Ukrainy musi być rozrachowana nie na lata, ale na miesiące. Im prędzej zostaną stworzone regularne wojska ukraińskie, im wcześniej wyjdą one na front, by dalej ziemię Ukrainy spod jarzma bolszewickiego uwalniać, w tym dogodniejszym położeniu znajdzie się Państwo Polskie”.

Kluczem do sukcesu „wyprawy kijowskiej” i całej wojny z bolszewikami była zatem obrona zajętych obszarów do czasu rozbudowy regularnej armii ukraińskiej. Zdaniem generała Kutrzeby potrzeba było na to 12 tygodni. W praktyce dysponowano czasem o połowę krótszym. Przyczyna niepowodzenia leżała nie w samym planie strategicznym Piłsudskiego lecz w jego wykonaniu. Sojusznicy musieli się wycofać z Kijowa już po miesiącu ze względu na szereg błędów popełnionych przez polskie dowództwo.

Po pierwsze, po trzech dniach ofensywa kwietniowa została zatrzymana na kolejne dziesięć dni, co wykorzystał nieprzyjaciel i zręcznym manewrem wycofał się za Dniepr unikając zupełnego zniszczenia. Po drugie, występowały trudności w dowodzeniu operacyjnym z powodu braku kompetentnych generałów. Wojska do obrony Ukrainy było dość, ale obrona była źle zorganizowana. Po trzecie, gen. Rydz-Śmigły zwlekał z opuszczeniem Kijowa, a następnie zamiast zgodnie z intencją Piłsudskiego uderzyć w bok i tył oddziałów Budionnego, omijając go wycofał się na Polesie. W rezultacie tych błędów nie wykonano planu strategicznego, który zakładał pobicie przeciwnika na Ukrainie, a następnie przerzucenie głównych sił na Białoruś.

Decydujące przełamanie linii frontu przez 1 Armię Konną Siemiona Budionnego było skutkiem przyjęcia przez stronę polską błędnej koncepcji rozmieszczenia wojsk (ugrupowanie kordonowe bez odwodów), chaosu w dowodzeniu, a przede wszystkim niedoceniania możliwości przeciwnika. Wynikało ono z przeświadczenia polskich dowódców, że formacja Budionnego nie przedstawia większej wartości bojowej. Zdecydowanie nie stanęli oni na wysokości zadania już podczas decydującego starcia. Dowódca frontu gen. Antoni Listowski nie nadążał za rozwojem wydarzeń i nie skierował na zagrożony odcinek niezbędnego wsparcia. Zamiast tego, przekazał dowodzenie gen. Śmigłemu-Rydzowi, który nie miał łączności z walczącymi pod Samhorodkiem jednostkami. O sukcesie przeciwnika przesądził w gruncie rzeczy chaos organizacyjny i brak kontrakcji po polskiej stronie.

Kardynalnym błędem, właściwie grzechem zaniechania, było bardzo powolne organizowanie wojska ukraińskiego, przez co zmarnowano posiadany czas. W czerwcu 1920 r. armia URL osiągnęła stan zaledwie 21 tysięcy żołnierzy i oficerów. Strona polska domagała się od Ukraińców zorganizowania armii złożonej z sześciu pełnoetatowych dywizji piechoty (w sumie około 70 tysięcy żołnierzy). Było to realne przy przeprowadzeniu powszechnej mobilizacji. Jednakże opieszałość władz URL i utrudnienia czynione przez polskich dowódców sprawiły, iż ukraińska administracja cywilna i wojskowa na wyzwolonych terenach powstawała bardzo wolno.

Rozporządzenie o mobilizacji roczników 1896–1898 ogłoszono dopiero 25 maja i praktycznie nie wprowadzono go w życie. Częściowa mobilizacja została przeprowadzona tylko w powiatach naddniestrzańskich: Jampol i Mohylów Podolski, w wyniku której do szeregów armii URL trafiło 6 tysięcy rekrutów. Poboru do wojska nie zorganizowano w ogóle na terenach między linią frontu z 25 kwietnia 1920 r. a uzgodnioną w Warszawie granicą polsko-ukraińską, tzn. w powiatach: Kamieniec Podolski, Nowa Uszyca, Płoskirów, Starokonstantynów, Zasław i Zwiahel. Mobilizację można było tutaj ogłosić i przeprowadzić natychmiast po rozpoczęciu ofensywy. Niestety, Zarząd Cywilny Ziem Wołynia i Frontu Podolskiego nie dopuścił do przekazania Ukraińcom władzy na tym obszarze. W ten sposób nie wykorzystano doskonałej okazji do powiększenia armii URL o około 20 tysięcy żołnierzy, którzy mogli wyruszyć na front już w połowie czerwca 1920 roku. Ten ogromny błąd miał poważne konsekwencje dla przebiegu całej wojny 1920 roku na Ukrainie.

Ukraińska Republika Ludowa miała także realną szansę na uznanie przez największe europejskie mocarstwo. Francja po porażce gen. Denikina była gotowa w większym stopniu poprzeć Polskę i inne państwa tworzące swoisty „kordon sanitarny” wokół bolszewickiej Rosji. Jej postawa była w dużej mierze uzależniona od rozwoju wydarzeń na froncie i od tego kto w danym momencie reprezentował realną siłę zdolną walczyć z bolszewikami. Pod koniec maja 1920 r. francuski premier Alexandre Millerand postanowił wysłać specjalną misję dyplomatyczną do Kijowa, poważnie się zastanawiał nad uznaniem de facto rzędu URL. Od projektu odstąpiono wobec raptownego zwrotu sytuacji na froncie.

Podczas odwrotu na zachód armia ukraińska, pod dowództwem gen. Mychajły Omelianowycza-Pawłenki, broniła południowego odcinka frontu w okolicach Kamieńca Podolskiego. W sierpniu wycofała się za Dniestr, otrzymując rozkaz obrony 150 km odcinka tej rzeki od granicy rumuńskiej aż do rejonu Mikołajowa (na południe od Lwowa). Tymczasem wydzielona 6 dywizja strzelców siczowych płk. Marka Bezruczki wycofywała się w składzie polskiej 3 armii, najpierw na Wołyń, a potem na Lubelszczyznę. W końcu sierpnia 1920 r. płk Bezruczko dowodził bohaterską obroną Zamościa przed armią konną Budionnego.

Jesienią 1920 r., po polskim zwycięstwie w bitwie warszawskiej oraz późniejszym rozgromieniu bolszewików w bitwie nad Niemnem, pojawiła się druga szansa na realizację koncepcji Piłsudskiego. Armia Czerwona cofała się w rozsypce, a droga na wschód praktycznie stała otworem. Obrazowo wyraził to Tadeusz Hołówko, stwierdzając: „Zdradziliśmy Ukraińców, którzy wiernie dotrzymali nam braterstwa w dniach tragicznych. A tylko dwa tygodnie dalszej wojny i wojska Petlury byłyby w Kijowie”. Niestety, społeczeństwo polskie miało dość wojny i nie rozumiało dalekosiężnych planów Naczelnika Państwa. Jak to określił Stanisław Cat-Mackiewicz: „za bitwę sierpniową dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską złorzeczyło Piłsudskiemu”.

O dalszych losach sojuszu polsko-ukraińskiego przesądziły decyzje zapadłe podczas polsko-bolszewickich rokowań pokojowych w Rydze. Już na pierwszym posiedzeniu 21 września 1920 r. przewodniczący polskiej delegacji Jan Dąbski uznał pełnomocnictwa przedstawiciela Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Było to równoznaczne ze złamaniem polsko-ukraińskiej umowy sojuszniczej z 22 kwietnia. Działania wojenne zostały przerwane 18 października, gdy wszedł w życie układ rozejmowy. Licząca 40 tysięcy żołnierzy armia ukraińska samotnie kontynuowała walkę na Podolu do 21 listopada. Pod naporem bolszewików wycofała się za Zbrucz i znalazła się w polskich obozach internowania.

Podpisany 18 marca 1921 r. polsko-sowiecki traktat pokojowy w Rydze oznaczał de facto porażkę planów Piłsudskiego. Wielkie zwycięstwo militarne zostało w dużej mierze zaprzepaszczone politycznie, gdyż nie powstało państwo ukraińskie. Marszałek doskonale zdawał sobie sprawę, że Polska wygrała wojnę, ale przegrała pokój i przegrała sprawę ukraińską. W tym kontekście należy rozumieć jego słowa skierowane 15 maja 1921 r. do internowanych żołnierzy ukraińskich: „Ja Was panowie przepraszam, bardzo przepraszam”.

Mirosław Szumiło
Tekst ukazał się w nr 7-8 (347-348), 27 kwietnia – 14 maja 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X