Porzecze Nowe Napoleon Orda, Porzecze Nowe

Porzecze Nowe

Bez „Podolskiego Wersalu” i piwa, ale z parkiem i podziemiami

Imię polsko-białoruskiego artysty Napoleona Ordy (1807–1883) znane jest dobrze tym, którzy choć trochę interesują się historią miast i wiosek Podola, Galicji, Wołynia i innych terenów dawnej Rzeczypospolitej. Dzięki jego tytanicznej pracy mamy pojęcie jak wyglądały te miasta i wioski w drugiej połowie XIX wieku, jakie były zamki, pałace i inne budowle, które znikły na zawsze w płomieniach kolejnych wojen, rewolucji oraz komunistycznego i współczesnego barbarzyństwa.

Przedstawić z fotograficzną dokładnością architekturę jest o wiele trudniej niż nacisnąć wyzwalacz aparatu fotograficznego. Jest to praca tytaniczna. Napoleon Orda trzymał się zasady: jedna miejscowość – jedna akwarela. Naturalnie, gdy mowa była o mniejszych ośrodkach, a nie o takich jak Kamieniec Podolski, Łuck czy na przykład Ostróg. Z tych mniejszych miejscowości wybija się malutka wioska Porzecze Nowe, o której dziś poza granicami macierzystego rejonu Gródek Podolskie pod Chmielnickiem mało kto słyszał. Może ona poszczycić się aż dwoma dziełami artysty.

Napoleon Orda, Porzecze Nowe

W Porzeczu Nowym uwagę artysty przykuł wspaniały kompleks pałacowy, należący do rodziny Skibniewskich. Wielu bez przesady nazywało go wówczas „Podolskim Wersalem”. Muszę zaznaczyć, że takie utarte określenia jak „jakiś-tam Wersal” czy „Podolska Szwajcaria” wywołują u mnie odruch skrzywienia się, jak po zjedzeniu kwaśnej cytryny. Jednak w tym przypadku przyznaję absolutną słuszność temu określeniu.

Należy podkreślić, że Orda nie był pierwszym, kogo zachwyciły podolskie pejzaże Porzecza. Bywał tu znany polski artysta Franciszek Wastkowski, podług akwareli którego drzeworyt wykonał Michał Kluczewski. Niestety piękno utrwalone przez Ordę nie przetrwało okresu władz komunistycznych, jednak co nie co z przedstawionych przez niego obiektów w Porzeczu Nowym się zachowało.

Wioska leży na nadzwyczaj malowniczych, udekorowanych skałami i głazami pagórkach, otoczonych przez rzekę Trościaniec, dopływu Smotrycza. Miejscowość jest bardzo zaciszna i dogodna do zamieszkania. Na jej terenie i w okolicach jest wiele śladów osad z okresu Cucuteni-Trypola, kultury czerniachowskiej i okresu Rusi Kijowskiej. Nie będziemy zagłębiać się w mroki tych kultur. Interesują nas czasy o wiele późniejsze.

Wioskę Porzecze Nowe założył w 1762 roku Jan Jakub Zamoyski. Gdy Zamoyscy wydali swoją córkę Urszulę za mąż za marszałka koronnego Michała Mniszcha z Wiśniowca, Porzecze Nowe odeszło jako posag panny młodej. Nowi gospodarze gościli tu niezbyt często. Cóż mieli do roboty w głuchej podolskiej wiosce, gdy mieli możliwości zabawić się w Warszawie, Krakowie, Paryżu, czy ostatecznie – w Wiśniowcu. Jednak najprawdopodobniej pałac w Porzeczu zaczęli budować właśnie Mniszchowie. Świadczy o tym najlepiej cegła z pałacu, charakterystyczna dla przełomu XVIII-XIX wieków. Na ten czas przypada szczyt mody na neogotyk w architekturze. Jednak nie można wykluczyć, że neogotycką część pałacu – niewielki budynek z wysoką wieżą – mogli wybudować jeszcze Zamoyscy.

W 1830 roku Porzecze Nowe kupuje Wiktor Michał Skibniewski, szlachcić herbu Ślepowron. Była to dość interesująca postać. W odróżnieniu od Mniszchów czy Zamoyskich, którzy w spadku otrzymywali spore majątki, Skibniewski był właścicielem zaledwie połowy niewielkiej wioski Wilkowce Dolne. Ale dzięki swej olbrzymiej pracowitości i żyłce przedsiębiorczej stał się jednym z najbogatszych właścicieli ziemskich na Podolu. Pod koniec życia Skibniewski władał 32 tys. morgów (około 18 tys. hektarów) ziemi podolskiej.

Złe języki twierdzą, że nie obyło się tu bez jawnej korupcji, bowiem szlachcic obejmował stanowiska przewodniczącego sądów majątkowych i granicznych płoskirowskiego powiatu. Czyli, że był rządowym arbitrem w sprawach ziemskich i sporach finansowych na dość rozległym terenie. Jednak przenosić realia dnia dzisiejszego Ukrainy na okres pierwszej połowy XIX wieku jest niedorzeczne. Sprawy „o miedzę”, które toczyły się regularnie pomiędzy właścicielami gruntów, były sądami pomiędzy majętnymi arystokratami. Jeden niesprawiedliwy wyrok i pan sędzia stałby się osobą „spoza towarzystwa”, któremu nikt nawet ręki by nie podał. Ale nie ma wątpliwości, że posada odegrała tu niepoślednią rolę, otwierała bowiem wiele drzwi, sprzyjała nawiązywaniu wygodnych znajomości i kontaktów. Największym jednorazowym zakupem Wiktora Skibniewskiego był „Dunajowski klucz”. Składał się on z samych Dunajowiec i 10 wiosek wokół, które w 1850 roku Skibniewski odkupił od generała wojsk napoleońskich Wincentego Krasińskiego.

Skibniewski przeznaczał też fortunę na dobroczynność i wsparcie Kościoła katolickiego. Za tę jego ofiarność papież nadał mu hrabiowski tytuł „ad personam”, a w 1817 roku z podania biskupa kamienickiego Franciszka Mackiewicza otrzymał honorową nominację kościelną Rycerza Złotej Milicji św. Pałacu i Dworu Laterańskiego.

Zmarł Wiktor Michał Skibniewski 28 lutego 1859 roku i został pochowany w sąsiednim Grodku Podolskim na honorowym miejscu cmentarza – obok cmentarnej kaplicy. Jak twierdzą kroniki, w chwili pogrzebu całą trasę od Porzecza Nowego do Gródka (a jest to dobrych 5 km) wyścielono kilimami i drogimi kobiercami.

Nagrobek Wiktora Skibniewskiego, ten pod sosną (z archiwum autora)

Trzy potężne żeliwne nagrobki członków rodu Skibniewskich można dotychczas oglądać obok kościoła pw. św. Stanisława biskupa i męczennika, wybudowanym na miejscu tej cmentarnej kaplicy w latach 80. XX wieku. Niestety, nagrobek samego Wiktora Skibniewskiego wygląda najgorzej – czas go nie oszczędził. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku wyglądał jak olbrzymia gotycka świątynia z potężną oryginalnie dekorowaną wieżą. Ale konstrukcja zardzewiała, wieża rozsypała się, odłamki zaś jakiś niegodziwiec oddał do punktu skupu metali. Jeszcze przed 20 laty na nagrobku zobaczyć można było spiżowy medalion z portretem sędziego, ale i tę ozdobę oderwano i sprzedano. Obecnie zieje w tym miejscu owalna dziura.

Wróćmy jednak do pałacu. Kto ze Skibniewskich wystawił największą – w stylu klasycystycznym – część pałacu, dotychczas nie wiadomo. Według jednej z wersji był to sam Wiktor. Według innej – jego syn Henryk, który przejął majątek ojca po jego śmierci (Wiktor miał sześciu synów i dwie córki). Pałac otaczał wspaniały park zaprojektowany przez Irlandczyka Dionizego Mc Claira. Park nieco zdziczał, ale dość dobrze zachował się do dziś.

Pałace, zarówno ten neogotycki, jak i klasycystyczny, rozebrano na cegłę w latach 20. XX wieku. Historia banalna. Po rozgrabieniu i podziale pańskiego majątku chłopi zastanawiali się jak podzielić pańskie pałace lub jak je wykorzystać. „Nie dostaną się nikomu” – zdecydowano i rozebrano budowlę na cegłę i kamienie. Dokonano tego tak dokładnie, że dziś widoczny jest jedynie mały fragmencik fundamentów. Zamiast „Podolskiego Wersalu” mamy dziś zaimprowizowany stadion, gdzie miejscowi chłopcy kopią piłkę.

Na szczęcie zachował się w całości „Wielki Mur Podolski”, mający kilka kilometrów długości i opasujący całe wzgórze, na szczycie którego stał pałac. Mur ten dobrze widoczny jest na jednej z akwareli Napoleona Ordy. Jego wysokość dochodziła do półtora metra od strony pola i do trzech metrów od strony doliny rzeki Trościaniec. Z tej strony pełni on również funkcję ściany oporowej. Został wykonany tak solidnie, że pomimo olbrzymiego obciążenia masami ziemi, do dziś nie widać na nim nawet śladów rujnacji. W jednym tylko miejscu posypał się, ale tu swego dzieła dokonały korzenie potężnych, wysadzonych jeszcze przez Mc Claira, sosen.

Architektonicznym „rodzynkiem” wioski jest neogotycka tzw. „rogata szkoła”. Skąd wzięła się ta nazwa? Wyjaśniać nie trzeba, gdy się spojrzy na ten ośrodek oświaty. Stoi na sąsiednim z pałacowym wzgórzu i jest prawie dokładną kopią neogotyckiej części pałacu z obrazu Ordy. Na ogólnej panoramie wioski, namalowanej przez artystę, też jest dobrze widoczna.

Pierwotne przeznaczenie tego niezwykłego i pięknego budynku do dziś wywołuje spory. Najprawdopodobniej wykorzystywany był jako siedziba zarządcy majątku i służb administracyjno-gospodarskich. Świadczy o tym fakt, że do niedawna (lat pięć wstecz) obok widniały pomieszczenia dawnej zajezdni karet, a wcześniej – jak twierdzą starsi mieszkańcy wsi – była tu też stajnia, bowiem „aromat” gnoju przy pałacu – to nie pańska sprawa.

Oprócz swego „Wersalu” Porzecze Nowe sławiło się jeszcze swoim… piwem. Miejscowy browar był jednym z największych na Podolu (większy był dopiero w Winnicy). Stąd produkcję dostarczano do największych miast Imperium Rosyjskiego, a nawet za granicę. Popularność piwo zawdzięcza miejscowej smacznej wodzie. Browar w 1876 roku wybudował Henryk Skibniewski. Wprawdzie własnym piwem cieszył się niedługo. Już w następnym roku swoje porzeczańskie włości sprzedał rosyjskiej hrabinie Katarzynie Ignatiewej (prawnuczce generała Kutuzowa, który poddał Moskwę Napoleonowi).

Po upadku powstania styczniowego władze carskie zarządziły wysiedlenie polskiego żywiołu z terenów Białorusi i Prawobrzeżnej Ukrainy. Katolicy, czyli Polacy, mieli zakaz kupna ziemi. Mogli być właścicielami, ale nie mogli powiększać swoich majątków. A najlepiej było, gdy je sprzedawali i wynosili się stąd. Natomiast prawosławni mieli szereg przywilejów. Hrabina Ignatiewa, jako prawdziwa rosyjska arystokratka, nie przejmowała się zbytnio gospodarką. Po kupnie, oddała browar w dzierżawę Leonowi Klawe. Był on znanym na całe Podole piwowarem. Z czasem, sprzedając browar w Porzeczu Nowym, wybudował on nowy w Proskurowie. Zakład działa do dziś pod nazwą „Chmielpiwo” (od obecnej nazwy miejscowości – Chmielnicki).

Od 1909 roku właścicielem porzeczańskiego browaru był chersoński adwokat Tymczyński. W dzierżawę browar przejął od adwokata niejaki Lemberg, który ze swego nazwiska uczynił nazwę piwa i ozdabiał flaszki wizerunkiem lwa. W tym czasie, przy 46 robotnikach, browar zarabiał 85 tys. rubli rocznie. Przeliczając na dzisiejsze pieniądze – to 50-60 mln hrywien. Browar działał do sierpnia 1914 roku. Istnieje miejscowa legenda, że całe wyposażenie browaru jako trofeum wywieźli Austriacy. Ale nie wydaje mi się, żeby byli zdolni do tego po ich rozgromie pod sąsiednim Gródkiem Podolskim. Poddanym Franciszka Józefa I było nie do rabunku, chodziło im jedynie o to, aby ujść z życiem.

Sprawy miały się jednak banalnie: z wybuchem wojny w Rosji wprowadzono prohibicję i browar zamknięto, a potem, w latach rewolucji, rozgrabiono. A już puste hale przedsiębiorczy podolanie rozebrali na cegłę. Po dawnym browarze zachowały się jedynie olbrzymie i romantyczne podziemia – lochy, przypominające od wewnątrz ruiny starego zamku.

Pomimo oddalenia od głównych tras i kilku kilometrów okropnej drogi, Porzecze Nowe jest dość interesujące turystycznie. Oprócz opisanych tu zabytków mamy wspaniałą przyrodę i źródła z wodą mineralną, dzięki której sławiło się porzeczańskie piwo.

Dmytro Poluchowycz
Tekst ukazał się w nr 13 (353), 16–30 lipca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X