Poranek po rewolucji

Poranek po rewolucji

Wizytą w Meżyhiriu zamknęliśmy na Ukrainie pewien etap – zwieńczyliśmy rewolucję oddając narodowi prywatne włości dyktatora. Jak na cywilizowanych ludzi i XXI wiek przystało, przejęcie posiadłości Wiktora Janukowycza odbyło się wirtualnie i wręcz symbolicznie, poprzez cyfrowe fotografie i pamiątkowe zdjęcia umieszczane na portalach społecznościowych – stronach, dzięki którym społeczeństwo miało kontrolę nad wydarzeniami na Majdanie.

Co ciekawe, internetowe społeczności nie zaprzestały walki i wkrótce po opuszczeniu Kijowa przez prezydenta rozesłały w ślad za nim list gończy, którego pomysłodawcą był prawdopodobnie pełniący obowiązki ministra spraw wewnętrznych Arsen Awakow, publikujący taką informację na swoim profilu na Facebooku. List, w który uwierzyło wiele osób, stał się przyczynkiem do dyskusji o niekonsekwencji poczynań władz tymczasowych. Bo jak to – z jednej strony szukają Janukowycza, a z drugiej nikt nie wydał żadnego przepisu, zabraniającego mu kandydować w wyborach?

Historia jest z pozoru banalna. Narodziła się w Internecie i tam dokonał się jej żywot, nie zmieniła losów państwa. Milicja, Państwowa Straż Graniczna i lektura bazy osób ściganych, opublikowanej na internetowej stronie ukraińskiego MSW potwierdziły, że była co najwyżej odzwierciedleniem czyjegoś pobożnego życzenia, choć w chwili gdy pisane są te słowa życzenie to ziściło się. Janukowycz oficjalnie jest podejrzany o umyślne zabójstwo i poszukiwany przez ukraińskie organy ścigania. Pokazała jednak, że rozliczenie byłego prezydenta z jego poczynań jest jednym z ważniejszych problemów znów młodego kraju, który obywatele będą chcieli monitorować.

„Znów młodego” nie jest tu sformułowaniem przypadkowym. Na dobrą sprawę dopiero teraz, po ponad 20 latach niezależności, Ukraina ma szansę stać się krajem faktycznie niepodległym, uwolnić się od komunistycznej spuścizny. Dokonuje się to nie tylko w wymiarze symbolicznym, poprzez obalanie kolejnych pomników Lenina (można by tu dyskutować, czy to barbarzyństwo), ale przede wszystkim powinno ujawnić się w działaniach społeczeństwa i osób, które staną u władzy.

Dorosło pokolenie świadome tego, że nie wolno powielić błędów pomarańczowej rewolucji, że nie można zmienić tylko ludzi na stołkach, lecz trzeba zmienić system. Wiktor Janukowycz pokazał, że prezydent wybrany demokratycznie nie musi być demokratą i demokratycznie rządzić. Teraz naród chciałby kontrolować kolejną głowę państwa i nie dopuścić do powtórki tego scenariusza, choć może okazać się to niełatwym przedsięwzięciem.

Z jednej strony dano temu wyraz sceptycznie odnosząc się do polityków, których już zdążono dobrze poznać. Chłodno przyjęto Julię Tymoszenko, a Arsenija Jaceniuka za próbę zboczenia z wytyczonej samochodowej trasy samoobrona Majdanu upomniała, iż nie znalazł się jeszcze u władzy, a nawet gdyby, to w nowej Ukrainie nie będzie miejsca dla „uprzywilejowanych”. Rewolucja odsunęła na bok oligarchów i można mieć nadzieję na to, że uda się przekreślić znak równości pomiędzy władzą gospodarczą i polityczną. Zarazem jednak ogromnym wyzwaniem jest brak powszechnego zaufania do zmian, wprowadzenia nowych polityków zdolnych do budowania nowego kraju. Protesty na wschodzie czy południu Ukrainy w dużej mierze wynikają z lęku przed wyjściem ze strefy komfortu, z czego doskonale zdaje sobie sprawę Rosja. Kreując się na gwaranta odwiecznego porządku może ona przekonać do prorosyjskiego kursu ludzi, dla których najważniejsza jest stabilizacja, za którą nie trzeba płacić żadnej ceny. Przykład Białorusi, gdzie obywatele potrafią chwalić reżim za dostępną w sklepach kiełbasę, jest na to najlepszym dowodem.

Tymczasem Ukraina taką cenę będzie musiała zapłacić chcąc przeorientować swój kurs, a wieści o tym ktoś będzie musiał przekazać społeczeństwu. Ukraińcy nie stracili jeszcze przyzwyczajeń z czasów Związku Radzieckiego, gdy górował nad nimi jeden przywódca. Romans z ustrojem parlamentarno-prezydenckim był chyba zbyt krótki, a może niedostatecznie konsekwentny, aby mogli dostrzec, że żaden batiuszka nie jest gwarantem istnienia państwa. Po odejściu Janukowycza i powrocie do konstytucji z 2004 roku będą musieli przypomnieć sobie, jak to jest mieć prezydenta, którego zadaniem jest reprezentowanie kraju, a nie autorytarne rządzenie.

Póki co wiele wskazuje na to, że i sami politycy jeszcze sobie nie uzmysłowili tego faktu. Na najważniejsze wydarzenie kreowane są wybory prezydenckie, choć tak naprawdę istotna jest zmiana parlamentu. W nim z kolei powinni zasiąść zupełnie nowi politycy, a tymczasem aktualnym pytaniem jest, czy znajdą się tacy, którzy będą gotowi stawić czoła nadchodzącym wyzwaniom. I czy uda się przyciągnąć do polityki ludzi młodych, wykształconych, prawdziwych europejczyków – bo przecież takich na Ukrainie nie brakuje.

Zachłysnąwszy się kolejnymi dymisjami nie zauważamy, kto tak naprawdę tych ludzi dymisjonuje, a są to przecież ich partyjni koledzy. Odnosimy wrażenie swoistego wyścigu – łapania kolejnych punktów w głosowaniach „za odejściem”, których liczba ma zabezpieczyć głosującego przed końcem jego własnej kariery. Wciąż irytuje brak przejrzystości dokonywanych zmian, a co więcej – nieobecność w nich osób spoza dotychczasowego establishmentu.

Odkąd tylko Ukraińcy wyszli na ulice jesienią 2013 roku zastanawiano się, na ile demonstrantom bez liderów uda się tych liderów stworzyć. Podczas gdy przeciętny zjadacz chleba słyszał nazwiska Kliczki, Tiahnyboka, Jaceniuka Majdan mówił, że nic nie szkodzi, że ludzie tylko ich znają. „My wiemy o innych” odpowiadano. Na ile to wystarczy, by ludzie tacy jak Andrij Parubij, Olga Bohomolec, Dmytro Bułatow czy choćby Tetiana Czornowoł weszli do polityki – czas pokaże.

I na ile wyrozumiali okażą się dla nich Ukraińcy. Raczkujący w polityce Witalij Kliczko popełnił szereg błędów, za które został wygwizdany na Majdanie. Jeśli nad Dnieprem ma się cokolwiek zmienić, a społeczeństwo nie okaże się wyrozumiałe dla nowych twarzy, możemy spodziewać się, że gwizdów będzie nieco więcej, bo pomyłek nie da się uniknąć. Ważne jest jednak, by nie poszła w ślad za nimi tęsknota za „starymi politycznymi wyjadaczami”, którzy mieli czas nauczyć się mówić i zachowywać tak, jak się po nich tego spodziewają. Ci zresztą mają doskonałą sposobność, by zakotwiczyć na swych stołkach. Zasiedli na nich przed kilkoma dniami w sytuacji pewnej politycznej prowizorki, a że ta, jak powszechnie wiadomo, jest najtrwalsza, to można zadać sobie pytanie, na ile do nich przyrosną. Czy w takim razie będzie miał kto zmieniać polityczną scenę?

To może wcale nie być takie łatwe. Znamienna jest anegdota o kilkuletnim dziecku, które przed wizytą w przychodni przypomina matce, by zabrała pieniądze na łapówkę dla lekarza. Skoro w kilkulatku ugruntowane jest przekonanie, że na Ukrainie można żyć tylko postępując wbrew prawu, to czego możemy spodziewać się po ludziach mających o wiele większe doświadczenie w tej dziedzinie?

Nadzieję na oczekiwaną zmianę w sposobie myślenia i egzekwowanie prawa, w tym rozliczanie z bezprawia i przemocy, niósł przypadek Wiktora Krajtowa, szefa chmielnickiej SBU, aresztowanego za wydanie rozkazu strzelania do obywateli. Ale jedna jaskółka to nieco za mało na ukraińską wiosnę. Zbyt często jest tak, że drobnica odpowiada za swoją nadgorliwość i błędy wierchuszki, która dziwnym trafem pozostaje bezkarna. Może się przy tym okazać, że ostatnim elementem układanki, który ujdzie cało, będzie tu Władimir Putin.

Podczas spotkania z przedstawicielami służb mundurowych, z okazji przypadającego 24 lutego Dnia Obrońcy Ojczyzny, prezydent Rosji oświadczył, że jego kraj jest demokratycznym, a on sam jest zwolennikiem pokojowych metod rozwiązywania konfliktów. Nikt nie ma wszakże wątpliwości, że proeuropejski kurs Ukrainy oznacza wejście w wyraźny konflikt z Rosją, wcale nie zwiastujący pokoju. Kreml przestaje kontrolować ukraińskie władze, a w obecnej sytuacji może mieć ogromny problem z wytypowaniem następcy Janukowycza. Wybory najprawdopodobniej będą uczciwe i Putin wie, że pozostanie mu co najwyżej znaleźć „pokojowe” haki na rządzących. Co gorsza ma być ich wiele, bo zmiana konstytucji spowodowała, że większą rolę niż prezydent będzie odgrywał parlament, więc kupić lub zastraszyć trzeba będzie kilkaset, a nie jedną osobę.

Skoro niczego nie zmienił łabędzi, rosyjskojęzyczny śpiew Janukowycza (używającego głosu do złudzenia przypominającego słowa Ławrowa) porównujący Ukrainę do przedwojennych Niemiec, to możemy spodziewać się, że kluczem do zmian pożądanych przez Moskwę będzie „dramat” prześladowanego przez banderowców Sewastopola. Jednakże jeśli Kreml zdecyduje się na kolejną „krymską wojnę”, choćby propagandową, będzie to dowód na to, jak daleko Rosjanom do rzeczywistej demokracji i zerwania z postsowiecką spuścizną. Postrzeganie byłych radzieckich republik w kategoriach własnych ziem dołoży kolejne cegły do muru rozdzielającego Rosję i kraje Zachodu, w których przecież Rosjanie wypoczywają, uczą się, lokują pieniądze. Czy na pewno będzie to w ich interesie? Putin nie jest wieczny, nawet, jeśli zamierza do późnej starości sprawować władzę na Kremlu. W pewnym momencie, w dobie globalnej wsi, ktoś jednak zauważy, że z Moskwy do Paryża jest znacznie dalej, niż na Księżyc.

A skoro już teraz na ulice Moskwy wychodzą ludzie by protestować przeciwko polityce ich rządu, to świadomość tego, co dzieje się dziś, i co wydarzyć może się jutro, zestawiona z kwestią ukraińską, musi prezydentowi Putinowi spędzać sen z powiek. W rozmowach z tak niewyspanym człowiekiem trzeba będzie zachować więc tym większą ostrożność, czego miejmy nadzieję, są świadomi politycy z Europy, Stanów Zjednoczonych i Azji.

21 lutego, na kilka godzin przed spodziewanym podpisaniem w Kijowie ugody pomiędzy rządzącymi, a opozycją, w medialnych wypowiedziach i komentarzach pojawiła się ironia. Potrzeba odreagowania, potrzeba by kpić z Janukowycza, oligarchów. Warto jednakże pamiętać, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, a na Ukrainie do rachunku za gaz, do cen produktów eksportowanych do Rosji, do procentów od rosyjskich pożyczek już trzeba dopisać bardzo wysoką cenę. Ludzkie życie.

Warto też mieć świadomość tego, iż po ostatniej nocy następuje pierwszy poranek. Dziś dopiero zaczynamy, a nie kończymy bój o demokratyczną Ukrainę. Tylko czy potrafimy go stoczyć? Czy jesteśmy w stanie zagwarantować jej bezpieczeństwo? Po 1991 roku kartą przetargową Kijowa w rozmowach na ten temat była broń jądrowa. Miejmy nadzieję, że dzisiejszy świat, dojrzalszy o 20 lat i kilka wojen, potrafi bez niej zadbać o pokój.

Agnieszka Sawicz

Tekst ukazał się w nr 4 (200) za 28 lutego-17 marca 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X