Polska placówka dyplomatyczna we Lwowie pracuje już ćwierć wieku

Polska placówka dyplomatyczna we Lwowie pracuje już ćwierć wieku

Od autora…

Starałem się przedstawić niektóre poczynania nowo powstałego Urzędu w pierwszych latach jego funkcjonowania. Mimo że w ciągu pierwszego roku byłem jedynym konsulem w tym Urzędzie (w roku 1990 pracowało już 4 konsulów), to efekty pracy placówki zostały bardzo wysoko ocenione przez kierownictwo MSZ (podziękowania i gratulacje dla mnie od ministra Skubiszewskiego), miejscowych Polaków (czemu dają wyraz przy każdym moim pobycie we Lwowie), rodaków w Kraju, a także przez większość lwowskich Ukraińców.

Pragnę podkreślić z całą mocą, że efekty te osiągnięte przede wszystkim dzięki ofiarności, samozaparciu i serdecznemu zaangażowaniu się tych ludzi, którzy podjęli razem ze mną prace w Urzędzie w tym bardzo trudnym, obfitującym w znamienne wydarzenia okresie. To dzięki panu Jackowi Klimowiczowi, znającemu Lwów i realia lwowskie (pochodzi z Łodzi, ukończył studia we Lwowie, gdzie założył rodzinę i osiadł tu na stałe), mogłem szybko nawiązać ścisłą współpracę z odpowiednimi władzami i instytucjami. Pan Jacek, najpierw społecznie, używając własnego samochodu, gdy trzeba było to także w nocy i dni świąteczne, załatwiał sprawy konsularne. Kosztem wolnego czasu jeździł do Polaków oczekujących na przejściu granicznym, łagodził i rozwiązywał konflikty w kolejkach oczekujących na odprawę. Faktycznie przez rok pełnił funkcję mojego nieformalnego zastępcy. Musiał się zmierzyć z wieloma problemami, zwłaszcza wtedy, gdy ja wyjeżdżałem służbowo do innych odwodów. Z ogromu swoich obowiązków wywiązywał się zawsze wzorowo.

Nie do przecenienia była pełna zaangażowania praca pani Mirosławy Woskowskiej (prywatnie mojej żony). Pełniła funkcję księgowej, zajmowała się sprawami finansowymi, zaopatrzeniem oraz recepcją interesantów o każdej porze dnia i nocy (mieszkaliśmy na terenie Konsulatu). Ludziom, najczęściej wymęczonym i zdenerwowanym, zawsze służyła dobrym słowem, szklanką herbaty lub kawy i w miarę potrzeby podejmowała stosowne interwencje.

Tej dwójce dzielnie sekundowali: śp. Ewa Tarchanow, kierowca „Giena” Kogut i Natasza. Dzięki nim Urząd był czynny całą dobę, nie znali pojęcia „godziny urzędowania”, pracowali zaś za marne grosze. Żadne z nich nie miało poborów przekraczających 150 USD miesięcznie. Ja mogłem tylko wynagrodzić ich uznaniem i szacunkiem, co zwielokrotniam z perspektywy minionych lat.

Efekty osiągnięte w tak krótkim czasie były możliwe także dzięki wsparciu, życzliwości i w wielu sprawach konkretnej pomocy ze strony licznych instytucji i organizacji krajowych oraz takich ludzi, jak Jerzy Janicki. Na każdym kroku mogłem liczyć na pomoc i wsparcie miejscowych Polaków, którym przewodził wybitny uczony, wspaniały, mądry człowiek prof. Leszek Mazepa.

Bardzo pozytywną atmosferę wytwarzali miejscowi dziennikarze, z którymi systematycznie się spotykałem, m.in. na comiesięcznych konferencjach prasowych. Niemały wpływ miało i to, że udało mi się w niedługim czasie ułożyć pełne zrozumienia partnerskie stosunki z miejscowymi władzami i o czym wspomniałem – z opozycją.

W 25. rocznicę powołania Urzędu Konsularnego we Lwowie życzmy ludziom w nim zatrudnionym wielu sukcesów w pracy i wszelkiej pomyślności w życiu osobistym.

Włodzimierz Woskowski, b. pierwszy konsul RP we Lwowie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X