Podstawa polsko-ukraińskiego pojednania

Podstawa polsko-ukraińskiego pojednania

Podstawą polsko-ukraińskiego pojednania powinno być bezwzględne i jednoznaczne potępienie ideologii skrajnego nacjonalizmu i czynów, które z niego wynikły – uważa metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki. W rozmowie z KAI mówi m.in. o obchodach 70. rocznicy zbrodni wołyńskiej i podpisaniu wspólnej deklaracji polsko-ukraińskiej.

KAI: Od 25 lat toczy się bardzo ważny dialog pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim z Polski a Ukraińskim Kościołem Greckokatolickim. Przyniósł m. in. historyczny, wspólny dokument z 2005 r., który wpisuje się w jedną z najpiękniejszych kart historii Kościoła ostatnich dziesięcioleci: budowy pojednania pomiędzy narodami, zwaśnionymi na skutek dwudziestowiecznych totalitaryzmów.

Jak ten proces należy kontynuować? Co jeszcze trzeba zrobić?
Kościół, wierny swej misji, powinien utwierdzać pokój. I prawdą jest, że zawsze zabierał głos w sytuacjach trudnych, dzielących narody, wywołujących konflikty czy podziały. Tak było w sytuacji pojednania polsko-niemieckiego, tak też powinno być przy pojednaniu polsko-ukraińskim. Jednak w tym drugim przypadku okoliczności są bardziej złożone. Przykładem w tym względzie jest przypadająca w tym roku 70. rocznica Tragedii Wołyńskiej. Pojednanie polsko-niemieckie stało się możliwe na gruzach nazizmu, przy jednoczesnym potępieniu ideologii, która spowodowała ludobójstwo. Obecnie na Ukrainie, szczególnie Zachodniej, najbardziej naznaczonej cierpieniem, nacjonalizm traktowany jest jako ideologia państwowotwórcza, a nacjonalistyczni liderzy wynoszeni są do rangi bohaterów. A brak wiedzy o przeszłości i wynikającej z tego wrażliwości społeczeństwa na straszliwe zbrodnie jaką były np. nacjonalistyczne czystki etniczne na Wołyniu w 1943 roku, bardzo komplikuje uporządkowanie tej części wspólnej historii w duchu prawdy, sprawiedliwości, miłości i pamięci, czyli po prostu pojednanie.

„Tu zostali pogrzebani ci, którzy zgineli w kościele”. Cmentarz w Podkamieniu k. Brodów (Fot. Konstanty Czawaga)Na czym polega wspomniany brak?
W historiografii ukraińskiej mówi się o przesiedleniach Polaków, a nie o mordach. Często o konflikcie polsko-ukraińskim. A nie był to problem tylko natury stosunków polsko-ukraińskich, ale przede wszystkim natury etycznej. Tragedię zrodził zbrodniczy plan budowania własnego państwa, m.in. przez usuniecie wszystkich „obcych”. Za takich uznano Polaków, w większości rzymskich katolików, od wieków mieszkających na tych ziemiach. Ale ofiarami rzezi padali nie tylko Polacy, ale wszyscy inni nie podzielający ideologii nienawiści. Byli wśród nich chrześcijanie wszystkich konfesji występujących na tych ziemiach. Zrozumiałym jest, ze względu na uwarunkowania, że największe ofiary poniósł Kościół rzymskokatolicki. Na przykład całkowicie została zniszczona diecezja łucka, która miała wielowiekową historię. Archidiecezja lwowska uległa spustoszeniu. I mordowano także księży greckokatolickich oraz duchownych prawosławnych. Konflikt dotyczył nie tylko obszaru relacji między narodami, ale sfery postaw i wartości. Myślę, że podstawą pojednania powinno być bezwzględne i jednoznaczne potępienie ideologii skrajnego nacjonalizmu i czynów, które z niego wynikły. Formuła, która na Ukrainie próbuje się wyjaśniać czy uzasadniać np. to, co działo się przed 70 laty na Wołyniu jest błędna. Bo chociaż nie jest to zbrodnia, która obarcza cały naród, chrześcijanie muszą jednoznacznie potępić zbrodnię, która wyrządziła wielką krzywdę narodowi i polskiemu, i ukraińskiemu, nazwać po imieniu zło, które dało jej początek. Niestety, takiej refleksji często brakuje w środowiskach Kościoła greckokatolickiego. Na szczeblu najwyższej hierarchii możemy nawet obserwować publiczne zachwalanie ideologii nacjonalizmu i aktywne popieranie działaczy nacjonalistycznych. W takiej sytuacji trudno szukać zrozumienia dla właściwego odczytania trudnej przeszłości, gotowości do pełnego pojednania.

Przypomnijmy, że mamy już na koncie kilka pięknych aktów przeprosin i pojednania polsko-ukraińskiego. Wspomnijmy słowa wypowiedziane przez kard. Lubomyra Huzara w obecności papieża w 2001 r. we Lwowie: „Stało się tak, że niektórzy synowie i córki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego wyrządzali zło — niestety świadomie i dobrowolnie — swoim bliźnim z własnego narodu i z innych narodów. W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga”. Później, w „Liście biskupów greckokatolickich Ukrainy i rzymskokatolickich Polski z okazji aktu wzajemnego przebaczenia i pojednania” z 2005 r., padły słowa: „Przepraszamy i prosimy o przebaczenie”.
Były to akty pojednania, w których jednak owo zło nie zostało nazwane. Oczywiście list z 2005 r. był bardzo ogólny i jak wówczas zauważył abp Leszek Sławoj Głódź, trudno było już w pierwszym liście wchodzić w konkrety i szczegóły z historii obu narodów. Ale należy też zauważyć, ze strony greckokatolickiej nigdy jeszcze nie padły słowa totalnego potępienia zbrodni. Mówiono najczęściej o tzw. tragicznych wydarzeniach na Wołyniu w 1943 roku.

Czy rozmawiacie na ten temat z biskupami greckokatolickimi prywatnie, nieformalnie?
Podczas ostatniej naszej wspólnej konferencji, jesienią ub. r., przedstawiłem propozycję na temat wspólnego listu z okazji rocznicy zbrodni wołyńskiej. Niestety, nie doszło do jego podpisania. A list z 2005 roku. nie przyniósł przełomu w ocenie wydarzeń z przeszłości. Rocznica jest dzisiaj dobrą okazją do ostatecznego uporządkowania tej sprawy i warto nie marnować czasu. Bo jeśli nie powiemy w końcu prawdy o zbrodni, to zostanie odłożona na kolejne lata, a pojednanie znowu stanie się słowem, które bardziej na Ukrainie dzieli niż łączy.

Ale gdy padną ze strony UKGK słowa przeproszenia za zbrodnię wołyńską, a strona rzymskokatolicka będzie gotowa uznać też pewne winy Polaków i nasz Kościół łaciński przyjmie słowa przeprosin, tym bardziej, że Kościoły nie mogą brać na siebie – w imieniu narodów – win za zbrodnie, czy nie byłby to duży krok na przód?
Polacy i Ukraińcy w Polsce i na Ukrainie pragną żyć w pokoju i jedności. Czekają na uporządkowanie problemów z historii i współczesności. Z pewnością wielu czeka na to, byśmy sobie po bratersku wyjaśnili do jakiego zła doszło między naszymi narodami, co też przywróciłoby normalność między naszym episkopatem i synodem Kościoła greckokatolickiego oraz wiernymi obu obrządków, szczególnie na Zachodniej Ukrainie. Niektórzy nie chcą przyznać się do Kościoła rzymskokatolickiego, bo to oznacza przyznanie się do bycia Polakiem. A demony z przeszłości ciągle podświadomie wywołują lęk.

16 lipca 2011 r. poświęcono krzyż upamiętniający spaloną kolonię Nowa Kamionka koło wsi Huta Stepańska, obw. rówieński (Fot. Jacek Borzęcki)Józef Piłsudski powiedział, że „bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski”. Zatem – niezależnie od różnic jakie nas dzielą, winniśmy pracować nad porozumieniem polsko-ukraińskim, gdyż inaczej zagrozi nam zupełnie inna potęga… Co – patrząc z tej perspektywy – powinniśmy zrobić, aby zbudowanego dotąd porozumienia, nie zburzyły obchodzona „osobno” zbliżająca się rocznica zbrodni wołyńskiej?
Ewangelia w sposób jednoznaczny i radykalny nakazuje głosić prawdę. Jeśli poprzez rozmowy między Kościołami dojdziemy do zrozumienia i świadomości jej głoszenia będzie to wielki sukces. Tylko w prawdzie możemy pojednać się. Bez niej pojednanie będzie jedynie złudą i przyczyną kolejnych podziałów i wzajemnych pretensji. Konkretnym krokiem w tym kierunku może być upamiętnienie chrześcijan, ofiar rzezi wołyńskiej. Może należałoby rozpocząć od badania ich cnót i postaw heroicznych, przygotowując procesy beatyfikacyjne i kanonizacyjne. Tego pragnął bł. Jan Paweł II, nakazując zbieranie i przechowywanie świadectw męczeństwa Kościoła w czasach totalitaryzmu. Upamiętniamy – dzisiaj – ofiary nazizmu i komunizmu, więc chyba należy też oddać cześć ofiarom ludobójstwa na pograniczu polsko-ukraińskim. I niezależnie od wszelkich win jakie nas dzielą, winniśmy pracować nad porozumieniem polsko-ukraińskim. Tym bardziej, że czasem można odnieść wrażenie, że są środowiska, którym zależy na podsycaniu nieufności i robią wiele, aby skłócić nasze narody, jakby ktoś był zainteresowany sztucznym wzrostem nastrojów nacjonalistycznych na Ukrainie. Dlatego uważam, że szczera refleksja, rachunek sumienia, zadośćuczynienie za krzywdy jest jedyną drogą do trwałego porozumienia między narodami, a rocznica wołyńska powinna być właśnie do tego wykorzystana przez każdą ze stron. Chrześcijaństwo i miłość były przez wieki podwalinami unii narodów Europy Środkowej.

My chyba też nie jesteśmy bez winy wobec Ukraińców. Przypomnijmy choćby Akcję Wisła…
Mówimy konkretnie o zbrodni wołyńskiej i o jej ocenie moralnej. Nie można rozmywać historii, nazywać przesiedleniem, konfliktem polsko-ukraińskim i przemilczać mord – czystki etniczne. Nie można też następstwami politycznymi manipulować w ten sposób, by przesłonić skale zbrodni. Ale szczegółowo winami narodów z punktu widzenia historycznych uwarunkowań, a przede wszystkim rejestracją ofiar i katów, powinny zająć się komisje historyczne, wspierane przez władze państwowe. My musimy upominać się o moralne oceny przeszłości i o ocalenie od zapomnienia tych, którzy już nie mogą się bronić.

Jednak kiedy chcemy w ogóle uporządkować stosunki polsko-ukraińskie, to musimy szerzej spojrzeć niż tylko na zbrodnię wołyńską. Oczywiście w tym wypadku proporcje win i ofiar są nieporównywalne. Jak wylicza w swej książce prof. Grzegorz Motyka pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943–1947” stosunek ofiar wynosił 10:1. Czyli w całym tym kilkuletnim okresie z rąk Ukraińców zginęło dziesięć razy więcej Polaków.
Grekokatolicy uważają, że był to konflikt polityczny polsko-ukraiński. Sprowadzenie ludobójstwa na Wołyniu na ten poziom prowadzi wprost do sfałszowania prawdy o tym wydarzeniu. Był to okres II wojny światowej. Sytuacja polityczna była bardzo skomplikowana, ale ludzie żyli na tamtych terenach razem: Polacy i Ukraińcy, Rosjanie, Żydzi, Ormianie i inni. Pewnego dnia doszło do tragedii. Owszem – jak to powiedział redaktor Tomasz Terlikowski – można mieć pretensje do polityki sanacyjnej II Rzeczpospolitej, można uznać, że nie była ona dobra, ale nic nie usprawiedliwia okrutnego ludobójstwa. Czy istnieje jakiekolwiek usprawiedliwienie dla odbierania komuś życia z tego powodu, że pochodzi z innego narodu?

Abp Swiatosław Szewczuk (Fot. ugcc.org.ua)Abp Szewczuk w wywiadzie dla KAI używał na to, co działo się na Wołyniu określenia czystki etniczne dokonane przez Ukraińców. Jest to chyba jakiś krok do przodu w sposobie mówienia o tym wydarzeniu ze strony ukraińskiej?
Tak, i naprawdę szkoda, że słowo to nie padło w liście pasterskim Kościoła greckokatolickiego wydanym w marcu tego roku z okazji 70 rocznicy Tragedii Wołyńskiej. Nie do mnie, jako hierarchy Kościoła rzymskokatolickiego i przewodniczącego episkopatu, należy ocenianie relacji polsko-ukraińskich. Niech robią to historycy. Ja pragnąłbym, aby powiedziano o tym, co się działo na Wołyniu, że była to zbrodnia, bo nic zbrodni nie usprawiedliwia, żadne krzywdy mniejsze, czy większe! Nie mogę natomiast ocenić, jak postępowano wobec Ukraińców w II Rzeczpospolitej. To zadanie dla historyków. Często słyszałem od nich o winach Polaków, np. o dyskryminacji „obcych” w otrzymaniu pracy itp. Ale czy to wyjaśnia zbrodnię? Czy wolno mówić o niej innymi słowami i pytać bardziej o to, czy ofiara nie sprowokowała zabójcy niż po prostu potępić to, czego usprawiedliwić się nie da.

Podczas wizyty abp Szewczuka 28 czerwca br. dojdzie do podpisania wspólnej deklaracji naszych Kościołów: rzymsko i greckokatolickiego. Jej sygnatariuszem będzie obok przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski oraz zwierzchnika UKGK abpa Szewczuka – także Ksiądz Arcybiskup. Czego możemy się spodziewać po tym dokumencie?
Chcemy, aby był to dokument pojednania, które wymaga nazwania zła po imieniu i przeproszenia za nie. Chcemy, żebyśmy wydarzenia na Wołyniu w 1943 określili „zbrodnią”. Ufam też, że dojdzie do jednoznacznego potępienia skrajnego nacjonalizmu.

Jak tę wielką winę sprzed 70. lat, możemy dziś przekuć w dobro. A chyba takiej postawy wymaga od nas chrześcijańska wiara?
Aby zło zniwelować, a mnożyć dobro, potrzeba łaski Bożej. Człowiek jest bezsilny, nawet wobec zła, które sam uczynił. Potrzebuje Chrystusa, który przynosi zbawienie, uwolnienie od ciężaru zła. Naszym zadaniem jest stanąć w prawdzie i wyznać : „Ojcze zgrzeszyłem względem Boga i względem Ciebie” (Łk 15, 21). W przeciwnym razie nie możemy powrócić do domu Ojca. Jezus niczego nie piętnował z taką siłą, jak postaw starających się ominąć prawdę. Zapewne dlatego, że jej siła ma podstawowe znaczenie w walce ze złem. Ważne są słowa z Ewangelii św. Jana: „Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli”. Bez niej ciągle jesteśmy zniewoleni. „Wykuwanie dobra” może się zacząć tylko od prawdy. Nie chodzi tu o żadne postawy wrogości, a nawet niechęci. Dla tych zaś, którzy po którejkolwiek stronie chcieliby osiągnąć własny cel, inny niż dobro bliźniego, Jezus pisze słowa na piasku, w których tradycja każe widzieć uświadomienie im ich własnych grzechów. Jezus czyni to nie po to, aby wytykać winę, lecz aby przez prawdę ocalić godność człowieka, bez względu na to, po której stronie on się znajduje. Zawsze jednak prawda ma podstawowe znaczenie dla ocalenia zagrożonej godności i właściwych relacji międzyludzkich. Nie uwzględniona, ukryta, wzgardzona, prędzej czy później ujawni się. I to Ona rozpoczyna dzieło zbawienia człowieka. Prawdziwy krok naprzód, w historii i życiu każdego człowieka z osobna, może dokonać się jedynie w prawdzie.

Cmentarz we d. wsi Ostrówki, zniszczonej podczas rzezi wołyńskiej w 1943 r. (Fot. Konstanty Czawaga)

Jak będą wyglądały obchody 70. rocznicy tragedii wołyńskiej na Ukrainie?
Podczas zebrania plenarnego episkopatu ustaliliśmy, że główne uroczystości odbędą się w Łucku, jak miało to miejsce w poprzednich latach. W tym roku 70. rocznica przypada 14 lipca i będzie miała charakter ogólnokrajowy. Na uroczystości zaprosiliśmy biskupów i wiernych obrządku greckokatolickiego, Kościoły prawosławne, władze Ukrainy i Polski na czele z prezydentami. Swój udział już potwierdził biskup polowy Wojska Polskiego Józef Guzdek, a także środowiska naukowe KUL, Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie, IPN. Msza św. będzie sprawowana w łuckiej katedrze, a po niej odprawione zostanie nabożeństwo ekumeniczne. W czerwcu, z okazji rocznicy, we wszystkich parafiach zostanie odczytany list pasterski Rzymskokatolickiej Konferencji Episkopatu Ukrainy.

Jakie są szanse na ustanowienie dnia modlitw za ofiary tragedii wołyńskiej i wspólne obchody?
Postanowiliśmy, że corocznie druga niedziela lipca będzie na terenie archidiecezji lwowskiej Dniem modlitw za wszystkie ofiary Tragedii Wołyńskiej. Czy będzie on obchodzony wspólnie z Kościołem greckokatolickim, trudno mi teraz powiedzieć. Ale zawsze na takie spotkania zapraszamy wszystkich hierarchów i ludzi dobrej woli.

Jakie oczekiwania ma Ksiądz Arcybiskup w związku z wizytą abp Szewczuka w Polsce?
Oczekujemy, że podczas wizyty Konferencja Episkopatu Polski wesprze Kościół rzymskokatolicki na Ukrainie, którego znaczną część stanowią wierni polskiego pochodzenia. Upomni się o to, aby nasz Kościół traktowany był na równi z innymi obrządkami na Ukrainie i dla grekokatolików był Kościołem braterskim. Byśmy byli wspierani jako Kościół mniejszościowy przez Kościół większy i mocniejszy. Aby też dla nas, na Ukrainie, stały otworem drzwi świątyń greckokatolickich, tak jak ma to miejsce w relacjach międzykościelnych w Europie Zachodniej. Mam nadzieję, że abp Światosław, tak jak obiecał, załatwi pozytywnie sprawę oddania naszych świątyń. I wierzymy, że nie będzie już incydentów publicznego obrażania Rzymskokatolickiej Konferencji Episkopatu Ukrainy i jego przewodniczącego tak, jak miało to miejsce po zebraniu KEP w marcu br.: kiedy przedstawiłem opinię na temat uczczenia zbrodni wołyńskiej, greckokatolicki biskup pomocniczy archidiecezji lwowskiej Benedykt powiedział, że jest to tylko moje prywatne zdanie. Napisałem wtedy list do abpa Światosława z prośbą o publiczne przeprosiny, bo nie było to moje prywatne stanowisko, lecz głos przewodniczącego episkopatu, który mówi w imieniu społeczności. Jak na razie nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.

Bazylika Metropolitalna Katedra p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie (Fot. Maria Basza)

Ksiądz Arcybiskup stoi na czele Episkopatu Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie, Kościoła, który uległ bardzo silnym prześladowaniom w okresie sowieckim. Od 20 lat trwa proces jego odbudowy. Na jakim jest dziś etapie?
Historycznie – archidiecezja lwowska to druga, po Gnieźnie, kościelna metropolia. Kościół rzymskokatolicki był na tych terenach bardzo dużą wspólnotą. Szczególny jego rozwój miał miejsce za czasów abpa Józefa Bilczewskiego. Wówczas na terenie archidiecezji lwowskiej było 1600 parafii i obejmowała ona trzy województwa. Po II wojnie światowej, w czasach komunistycznych, jego rozwój został bardzo ograniczony. Kiedy po 1991 roku mój poprzednik, kard. Marian Jaworski, obejmował stolicę metropolii lwowskiej, w zaledwie kilku otwartych kościołach nie pracowało nawet dziesięciu kapłanów. Dzisiaj – po 22 latach – mamy 107 parafii, 307 świątyń, w których posługuje ponad 160 kapłanów i ok. 80 sióstr zakonnych. Jest też seminarium duchowne, Instytut Teologiczny dla świeckich, diecezjalna Caritas, która prowadzi przedszkola, domy dziecka oraz inne dzieła. Nieustannie rozwijamy nasze struktury, budujemy nowe świątynie, sale katechetyczne, plebanie, odnawiamy zabytkowe sanktuaria. Tak więc proces odbudowy wciąż trwa i oczywiście spotykamy się przy tym z różnymi trudnościami.

Jakie to trudności?
Pomimo starań nie odzyskaliśmy wielu dawnych świątyń, klasztorów i innych budynków kościelnych. Nie jest też łatwo pozyskać place pod budowę nowych kościołów. Dodatkowo, doprowadzenie do stanu używalności zniszczonych obiektów kościelnych oraz utrzymanie funkcjonujących wymaga – systematycznie – bardzo dużych nakładów finansowych. W przypadku wielu świątyń konieczne są prace remontowe lub restauracyjne – wymiana dachów czy zabezpieczenie zniszczonych, często zagrzybionych murów. Nie można również nie myśleć o nowych inwestycjach, np. o budowie domów parafialnych, ośrodków charytatywnych itp., które organizowałyby i dynamizowały codzienne życie odradzających się i nowych wspólnot parafialnych. I trudno nie zauważyć spraw bieżących, m.in. pilnej potrzeby poprawy warunków życia i pracy kapłanów, spośród których wielu żyje w warunkach takich, jakie zastali przyjeżdżając na Ukrainę, lub chrześcijańskiego reagowania na narastający problem biedy wśród miejscowej ludności.

Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Bolszowcach (Fot. archiwum klasztoru)

Ilu jest wiernych Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie i na terenie archidiecezji lwowskiej?
Kościół nasz w okresie komunizmu został poważnie zdziesiątkowany przez przesiedlenia, repatriacje, wywózki, prześladowanie. Obecnie Kościół katolicki na Ukrainie jest w mniejszości – ok. 1,5 mln wiernych. Większość stanowi Ukraiński Kościół Greckokatolicki, który ma ok. 5 mln. Największą wspólnotą jest Kościół prawosławny, liczący około 30 mln wyznawców. Warto zauważyć, że fundamenty Kościoła łacińskiego na Ukrainie stanowiła kiedyś ludność polska. Ale Kościół nigdy nie ograniczał się do określonej nacji, był zawsze uniwersalny – dla wszystkich – jak mówi św. Paweł: „Nie ma już Żyda, ani poganina, ani Greka”. I właśnie odnajdujemy w szeregach naszych wiernych nie tylko Polaków i Ukraińców, ale także Rosjan, Rumunów, Węgrów, Słowaków. Wychodząc temu naprzeciw odprawiamy msze św. w ich rodzimych językach, a gdy jest taka potrzeba, także w językach: łacińskim, angielskim i niemieckim. Wracają ludzie od lat stojący poza Kościołem, bo poszukują Boga, przychodzą nowi. Kościół katolicki na Ukrainie odradza się i zarazem odmładza.

Gdy mówimy o Lwowie, to rzymskokatolicka katedra często nazywana jest „polską” katedrą. W tym kontekście rodzi się pytanie o narodową tożsamość Kościoła na Ukrainie. Jaka jest jego przyszłość?
Kościół rzymskokatolicki nadal jest postrzegany jako polski. I ma to swoje uzasadnienie historyczne, gdyż przez wieki tereny obecnej Ukrainy zachodniej należały, w większości, do Rzeczpospolitej Polskiej. Dlatego mówi się nawet o „polskich” i „prawosławnych” świętach. Podobnie w Polsce – np. o Kościele protestanckim twierdzi się, że jest „niemiecki”. We Lwowie i wielu miejscowościach na terenie Ukrainy istnieją liczne wspólnoty polskie. Na przykład w Czerniowcach i okolicy żyją górale czadeccy, którzy do dziś zachowali swoją polską tożsamość. Ale język liturgii i przepowiadania był i jest językiem tych, którzy słuchają, a ta społeczność jest coraz bardziej zróżnicowana. Nie można zatem mówić o Kościele polskim, należy raczej mówić o Kościele rzymskokatolickim na Ukrainie.

Podczas Kongresu Eucharystycznego we Lwowie, 2012 (Fot. Konstanty Czawaga)

Jak w obecnej sytuacji świata i Kościoła realizowany jest przez Kościół rzymskokatolicki na Ukrainie proces nowej ewangelizacji?
Proces ten napotyka na wiele trudności. Do niedawna jeszcze nie mieliśmy np. Mszału czy ksiąg liturgicznych w języku ukraińskim i rosyjskim. Nadal nie mamy lekcjonarzy i śpiewników po ukraińsku. Ale do ludzi, szczególnie młodych staramy się docierać m.in. przez ruchy i stowarzyszenia, tzn. apostolat świeckich – Drogę Neokatechumenalną, Światło-Życie, Odnowę w Duchu Świętym, Wspólnotę Emanuel itp. Jednak główny obszar ewangelizacji to praca z dziećmi i młodzieżą w parafiach. Pomaga w tym, wzbogacając swymi charyzmatami, wiele zgromadzeń zakonnych żeńskich i męskich. Ponadto organizujemy diecezjalne dni młodzieży, rozwijamy duszpasterstwa stanowe, rodzin, lekarzy, więzienne itd. Odnawiamy także tradycję pielgrzymek do sanktuariów. W archidiecezji lwowskiej jednym z najważniejszych jest sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Bolszowcach, którym opiekują się franciszkanie. W zeszłym roku zostało ustanowione sanktuarium narodowe – Matki Bożej w Berdyczowie, gdzie pracują ojcowie karmelici. Pielgrzymują do niego wierni z całej Ukrainy, główne uroczystości pielgrzymkowe odbywają się w niedzielę po 16 lipca. Ważną inicjatywą ewangelizacyjną są „Wakacje z Bogiem”. W ramach tej akcji pomagamy najmłodszym ciekawie i godnie przeżyć czas letniego wypoczynku, wyrywając ich często z środowisk patologicznych, uczymy tęsknoty za pięknem i dobrem.

Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o nowych świątyniach, ich odzyskiwaniu czy też budowie. Jak to wygląda w archidiecezji lwowskiej?
W archidiecezji lwowskiej budowane są obecnie dwie nowe świątynie. Jedna na peryferiach Lwowa, w dzielnicy Sichów, druga w Czerwonogradzie. W samym Lwowie planujemy wybudować jeszcze przynajmniej dwa lub trzy kościoły: na Lewandówce, Majerówce i okolicach ul. Stryjskiej. Konieczne jest wyjście poza historyczne centrum Lwowa, ponieważ większość wiernych, zwłaszcza młodzi, przenosi się na peryferie miasta, do nowych osiedli – tam potrzebuje wspólnoty i opieki duszpasterskiej. Niestety, spotykamy się z trudnościami ze strony władz lokalnych, a czasem także ze strony Kościoła greckokatolickiego, np. we Lwowie na Lewandówce proboszcz parafii greckokatolickiej wystosował protest do władz, w którym postulował, by nie przekazywano działki pod budowę świątyni rzymskokatolickiej.

W jaki sposób władze argumentują swoje odmowy?
Najczęściej twierdzą, że nie mają żadnego terenu do przekazania. Nawet chęć zakupienia działki niczego nie ułatwia. Ostatnio jednak udało się sfinalizować kupno działki pod budowę klasztoru dla sióstr karmelitanek klauzurowych.

Niezwrócony kościół św. Marii Magdaleny we Lwowie (Fot. Maria Basza)A jak jest ze zwrotem kościoła św. Magdaleny w centrum Lwowa?
Należy przypomnieć, że w latach 90. XX w. władze lokalne Lwowa nie oddały Kościołowi rzymskokatolickiemu żadnej świątyni. W tym samym okresie Kościołowi greckokatolickiemu oddano 23 dawne świątynie katolickie. Także na terenach wiejskich świątynie przekazano grekokatolikom. W samym Lwowie z grupy kościołów, które były czynne przed wojną, mamy możność korzystania z dwóch. I są to świątynie, które były czynne także w czasach komunistycznych: katedra i kościół p.w. św. Antoniego. Zatem od uzyskania niepodległości przez Ukrainę nasza przestrzeń wolności, w tym zakresie, raczej się nie poszerzyła. Do kościoła p.w. św. Marii Magdaleny, pełniącego również funkcję „Domu Muzyki Organowej”, weszliśmy w „cudowny” sposób. Ale możemy w nim odprawiać tylko jedną Mszę św. dziennie: w dni powszednie o godz. 8 rano i w niedzielę o godz. 10.

Kościół jest własnością miasta?
Miasto dzierżawi świątynię jako salę koncertową, a ta podlega ministerstwu kultury. Od lat staramy się odzyskać ten kościół, ale nawet procesy sądowe niczego nie rozwiązały. Jest jednak nadzieja… W ostatnim czasie, z inicjatywy lwowskiego urzędu ochrony zabytków, na kościele umieszczono krzyż. Może to pierwszy znak na drodze do tego, by świątynia znowu stała się miejscem kultu. Zaplanowano też wyburzenie toalet w dawnej kaplicy chrzcielnej, gdzie znajdują się freski wybitnego malarza polskiego Henryka Rosena, a polskie ministerstwo kultury zadeklarowało ich renowację.

23 historyczne kościoły lwowskie budowane w ciągu wieków przez łacinników zostały przekazane Kościołowi greckokatolickiemu – czy spotkał się Ksiądz Arcybiskup z jakimiś wyrazami wdzięczności ze strony Braci grekokatolików?
We Lwowie jest 36 świątyń, które należały do Kościoła obrządku rzymskokatolickiego. Z tych 34, które zabrano, nie oddano na razie żadnej, natomiast, jak już wspomniałem wcześniej, 23 kościoły zostały przekazane wspólnocie Kościoła greckokatolickiego. Szczególnie bolesne jest to, że przekazano je z pogwałceniem wszelkich zasad. A niestety, hierarchia Kościoła greckokatolickiego takie przejęcie uznała za słuszne, tłumacząc, że wspólnota greckokatolicka potrzebowała kościołów i dlatego otrzymała je od władz. Przecież powszechnie wiadomo, że nie można korzystać z cudzej własności bez zgody właściciela. Obecne państwo nie powinno być uznane za właściciela tych świątyń, skoro zabrał je przemocą komunistyczny reżim. I zgodnie z rozporządzeniem byłego prezydenta Ukrainy, Leonida Kuczmy, budynki sakralne miały być zwracane prawowitym właścicielom.

Jest zrozumiałe, że po II wojnie światowej, wywózkach, repatriacjach, wypędzeniach, prześladowaniach większość wiernych Kościoła rzymskokatolickiego wyjechała z terenów Ukrainy zachodniej i katolicy nie mieli już takich potrzeb, co do ilości świątyń. Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 r. mogli więc nawet większą ich część przekazać grekokatolikom czy prawosławnym.
Oczywiście, że nie wszystkie świątynie były i są teraz potrzebne. Na przykład w samym Lwowie wystarczyłoby ich pięć, może sześć. I prawdą jest, że moglibyśmy pozostałe przekazać Kościołowi greckokatolickiemu, jednak nie dano nam takiej możliwości, bo nie dysponowaliśmy nimi, zadecydowano za nas oraz poza nami. Wracając do wcześniejszego pytania, mogę powiedzieć, że do dziś – niestety – nie widać zmiany w podejściu do tej sprawy.

Z jednej strony Kościół greckokatolicki na Ukrainie zachodniej jest dominujący, z drugiej strony jesteśmy jednym Kościołem katolickim dwóch obrządków. Jak wyglądają obecne relacje? Czy jest jakaś współpraca duszpasterska, troska o ewangelizację, wspólne inicjatywy wobec wyzwań, jakie stawia świat i aktualna sytuacja w postkomunistycznej Ukrainie?
Abp Światosław, po objęciu funkcji arcybiskupa większego kijowsko-halickiego i zwierzchnika UKGK, zapewnił w rozmowie ze mną, że będzie starał się rozwiązać istniejące problemy, m. in. sprawę oddania nam kościołów tam, gdzie to jest możliwe, np. kościoła seminaryjnego we Lwowie. Obiecał też pomóc rozwiązać sytuację w Komarnie, gdzie odprawia się w niedzielę msze św. raz w kościele rzymskokatolickim, a raz w cerkwi greckokatolickiej tylko dlatego, aby nie oddać świątyni. Gdy my jesteśmy zmuszeni odprawiać mszę św. w kaplicy cmentarnej. Minęły już trzy lata od czasu tej deklaracji i nic się nie zmienia.

Przecież jesteśmy jednym Kościołem i to jest chyba najmocniejszy argument!
Jesteśmy jednym Kościołem i staramy się postępować zgodnie z zachętą i życzeniem papieża Benedykta XVI, który podczas wizyty ad limina Apostolorum w Watykanie w 2007 roku zwrócił się do nas z apelem, abyśmy spotykali się razem i wspólnie , w duchu chrześcijańskiej miłości, rozwiązywali wszystkie trudne sprawy. I raz w roku spotykamy się na wspólnych rekolekcjach i obradach naszego episkopatu i synodu. Podejmujemy wtedy jakiś ważny dla wszystkich temat i staramy się stworzyć wizję naszej współpracy duszpasterskiej ponad podziałami.

I co z tego wynika w praktyce?
Niestety, w niektórych diecezjach i parafiach są konflikty natury nie tylko materialnej, ale i duchowej…

Duchowej?!
Niektórzy kapłani greckokatoliccy uczą swoich wiernych, że jeśli chodzą oni do kościoła rzymskokatolickiego to popełniają grzech ciężki, albo grożą, że nie odprawią im pogrzebu. Na szczęście nie są to postawy powszechne. W wielu miejscowościach jesteśmy świadkami bliskiej i serdecznej współpracy, której źródłem jest wiara i miłość bliźniego.

Brak współpracy i takie „nieporozumienia” w łonie jednego Kościoła można uznać za antyewangelizację…
To trudne sprawy. Patrzą na nas inni, szukając potwierdzenia ewangelicznej jedności – „jak oni się miłują”. Jest wola naprawy sytuacji we wszystkich środowiskach, są gesty, deklaracje, spotkania, jednak codzienność weryfikuje słowa i praktyka okazuje się trudniejsza. Mamy tego świadomość i staramy się przezwyciężać uprzedzenia, nieporozumienia, niwelować „stare” nawyki. Uczestniczymy wzajemnie w uroczystościach, konferencjach, synodach itp. Ale i to nam się nie zawsze udaje. I tutaj z przykrością muszę stwierdzić, że udział przedstawicieli Kościoła greckokatolickiego w uroczystościach Jubileuszu 600-lecia Archidiecezji i Metropolii we Lwowie oraz w I Kongresie Eucharystycznym naszego Kościoła na Ukrainie był jedynie symboliczny, a trzeba podkreślić, że uroczystościom tym przewodzili legaci papiescy. Podobnie smutne refleksje wywołuje to, że na rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego bpa Rafała Kiernickiego nie było żadnego biskupa greckokatolickiego, chociaż w tym samym czasie wszyscy biskupi tego obrządku byli zgromadzenie na Synodzie we Lwowie.

KAI: O. Rafał w czasach komunistycznych bardzo pomagał grekokatolikom.
Był ojcem dla wszystkich, łacinników i grekokatolików. Zdelegalizowany w Związku Sowieckim Kościół greckokatolicki, kapłani i wierni, otrzymywali od niego duże wsparcie. O. Kiernicki, franciszkanin, przez wiele lat był proboszczem lwowskiej katedry, kapłanem otwartym na potrzeby bliźnich. Nie dzielił wiernych ze względu na pochodzenie czy obrządek. Odwiedzał chorych w ich domach, prowadził pogrzeby zarówno łacinników, jak i grekokatolików, Polaków i Ukraińców. Dzięki niemu, w lwowskiej katedrze, działający w podziemiu księża greckokatoliccy mogli potajemnie spowiadać, czy odprawiać nabożeństwa. Jan Paweł II w dowód wdzięczności za jego pracę mianował go biskupem pomocniczym.
Podobnie było w wielu innych parafiach na terenie archidiecezji lwowskiej. W czasach komunizmu pomagał nie tylko o. Kiernicki, było wielu wielkich kapłanów: ks. Henryk Mosing, ks. Jan Cieński, wieloletni duszpasterz w Złoczowie. Szkoda, Kościół greckokatolicki o tym zapomina.
Cóż, wdzięczność ma najkrótszą pamięć! Mówiłem o tym zresztą na koniec uroczystości rozpoczynającej proces beatyfikacyjny.

Po II wojnie światowej chyba nikt tak nie pomógł UKGK jak bł. Jan Paweł II…
Papież Jan Paweł II zawsze z wielkim szacunkiem i uznaniem odnosił się do UKGK, czego dowodem była m.in. jego pielgrzymka na Ukrainę w 2001 roku. Dzięki papieżowi z Polski grekokatolicy otrzymali w Przemyślu kościół garnizonowy na katedrę. We Wrocławiu – od tamtejszego metropolity – rezydencję biskupią i świątynię na katedrę. W naszym kraju wielokrotnie doświadczali dowodów sympatii, życzliwości, mogli liczyć na pomoc.

Jak Ksiądz Arcybiskup scharakteryzowałby społeczność wiernych Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie. Kiedyś był to Kościół mieszkających tu Polaków, jak jest dzisiaj? Jakie są współcześnie na Ukrainie wyzwania duszpasterskie?
Kościół próbuje dostosować sposób działania, język liturgii, formy duszpasterstwa, problematykę listów pasterskich itd., do potrzeb swoich wiernych. Staramy się tak pracować, aby nie mieli oni wrażenia, że przychodzą do Kościoła polskiego, czy ukraińskiego, ale do swojego, który jest powszechny.

Na ile Ukraina wyzwoliła się z piętna czasów komunizmu?
Komunizm zostawił po sobie ogromne spustoszenie moralne i kulturowe. I trzeba lat, a może i pokolenia, by „spadek” po tamtej epoce nie oddziaływał już na różne przestrzenie życia ludzi. Obecnie największym wyzywaniem dla Ukrainy jest m.in. emigracja zarobkowa, której konsekwencją są rozbite małżeństwa i zniszczone rodziny. To także zadanie dla Kościoła, który z nauką Ewangelii musi docierać zarówno do biednych, jak i bogatych, uwiedzionych przez iluzje konsumpcji, jak i zepchniętych na margines pędzącego ku „nowemu” – za wszelką cenę – świata. By ocalić zagrożone wartości i gubiącego się coraz bardziej człowieka. Dlatego staramy się przede wszystkim otoczyć duszpasterską opieką osoby, które pozostały w kraju, a szczególnie dzieci, które popularnie nazywa się „eurosierotami”.

I ostatnie pytanie dotyczące innych kwestii, o których rozmawialiśmy. Był Ksiądz Arcybiskup sekretarzem dwóch papieży. Jak z perspektywy tego doświadczenia postrzega Ekscelencja papieża Franciszka?
Na ten pontyfikat patrzę z wielką nadzieją i ufnością. Cieszę się, że papież z Argentyny zdobył takie uznanie wiernych. Został przyjęty w Kościele z wielkim entuzjazmem i miłością. Jesteśmy mu wdzięczni za prostotę w zachowaniu i głoszeniu Słowa Bożego. Papież Franciszek staje się twarzą Kościoła ubogiego i ludzi prostych, którzy w Bogu i Kościele pokładają nadzieję, mimo trudności codziennego życia. I taki papież jest też wielką nadzieją Kościoła na Ukrainie.

Rozmawiali Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik.
KAI

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X