Podróż po Marmaroszu ukraińskim i rumuńskim (część II) Sołotwino ziemniako-obierka (fot. Wojciech Jankowski)

Podróż po Marmaroszu ukraińskim i rumuńskim (część II)

Po II wojnie światowej nastąpił zanik regionów historycznych w naszej części Europy.

Pomimo tak trwałych struktur, jak konserwatyzm, dawna Galicja po obu stronach granicy różni się coraz bardziej. Multietniczne dziedzictwo Bukowiny jest już przeszłością. Czy rzecz podobnie się ma z Marmaroszem, którego północna część znajduje się na Ukrainie Zakarpackiej? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należało dotrzeć do Cisy i przekroczyć granicę pomiędzy Rumunią a Ukrainą.

Pierwszą część reportażu, zamieszczoną w poprzednim numerze, zakończyliśmy właśnie opowieścią jak po podróży przez Rachów i Sołotwino – „najbrzydsze miasto na świecie” – przekroczyliśmy granicę Rumunii.

Dulce România
Po drugiej stronie granicy znajduje się Syhot Marmaroski. W Polsce starą nazwę wypiera Syghet. Rumuni chcą widzieć genezę nazwy w dackim „seget” oznaczającym twierdzę. Rumuńska mitologia narodowa należy do jednej z najśmielszych na naszym kontynencie w swych tezach o starożytnym pochodzeniu (w tym wypadku od Geto-Daków). Bardziej prawdopodobnym wydaje mi się jednak węgierskie „szigiet”, które oznacza wyspę – w końcu znajdujemy się w najjaśniejszej Koronie św. Stefana… Sighetu Marmației oznaczałoby po prostu wyspę w Marmaroszu.

Stolica regionu Marmarosz, coraz częściej nazywanego w Polsce z rumuńska Maramuresz, ma również w swej historii polski akcent. Tu więziono internowanych po kryzysie przysięgowym byłych legionistów. Po pobycie w Sołotwinie, Syhot wydaje się miastem niezwykle eleganckim, zadbanym, malowniczym. Wszystko jest o klasę lepsze: drogi, elewacje, samochody, restauracje. W pierwszej napotkanej restauracji miałem wrażenie, że ktoś przerzucił mnie w jakiś sposób do strefy śródziemnomorskiej, gdzieś do Italii… Wielu Polaków nadal ma stereotypowe skojarzenia z Rumunią: brudny kraj pełny Cyganów. Wyobrażenie nieprawdziwego, nieaktualnego i obraźliwego dla wszystkiego, co jest w nim zawarte.

Mieszkają tu też Ukraińcy. W mieście działa Liceum Ukraińskie im. Tarasa Szewczenki. Od dziesięciu lat są nadawane audycje po ukraińsku w lokalnym radiu wojewódzkim Radio Sighet. Most na Cisie pozwala Rumunom z Sołotwina utrzymywać kontakt z Rumunią. Na zachód od Syhotu mieszka wielu marmaroskich Ukraińców. Ze wszystkich Ukraińców Rumunii, połowa mieszka w Marmaroszu, reszta na Bukowinie, w Banacie i w Delcie Dunaju. Ukraińskie wsie są dość izolowane, gdzie mówi się specyficznym ukraińskim, z masą zapożyczeń. Ukraińcy stamtąd nie mają szczególnych kontaktów z Ukrainą. Sam Syhot ponad sto lat temu, w czasie ostatniego spisu powszechnego Austro-Węgier w 1910, był miastem w 80% węgierskim, obecnie 80% deklaruje tu narodowość rumuńską.

Odwiedzam Radio Syghet, by spotkać się z Marą Voinescu, dziennikarką prowadzącą audycje po ukraińsku. Ukrainki i Rumunki słyną ze swojej urody. W żyłach Mary płynie też krew rumuńska i węgierska, jest w związku z tym piękną i do tego młodą kobietą. Skończyła dziennikarstwo, bardzo lubi radio, ale musi mieć drugą pracę, by móc się utrzymać. Pracuje na stacji Lukoil (upss!). Koledzy wołają ją na pomoc, gdy na stacji pojawią się pytający o drogę Polacy. Rumuni zazwyczaj są przeświadczeni, że Słowianie mówią tym samym językiem i bez przeszkód się rozumieją. Marze się udaje z Polakami, bo mówi po rosyjsku, ukraińsku i po angielsku. Jej siostra, jak wielu młodych Rumunów, wyjechała do pracy. Jest na Malediwach. Mara mówi, że też chce porzucić Syhot i pojechać na egzotyczne wyspy. Wyspa Marmaroska jej nie satysfakcjonuje… Kto w takim razie będzie prowadził ukraińskie audycje?

W mieście znajduje się muzeum – Pomnik Ofiar Komunizmu i Oporu. Budynek więzienia wybudowano jeszcze w czasach monarchii cesarsko-królewskiej. W okresie rządów komunistycznych było tu więzienie, gdzie przetrzymywano wiele znaczących postaci, m.in. Constantina Brătianu, kilkukrotnego ministra, czy premiera Iuliu Maniu. Wieloletni szef Partii Narodowo-Chłopskiej, były premier, honorowy członek Akademii Rumunii został potraktowany przez komunistów, tak jak zwykli oni traktować mężów stanu. Skazany w procesie pokazowym na dożywocie, oddał ducha w celi więzienia w Syghecie. Premier Iuliu Maniu został pochowany na Cmentarzu Biedaków na obrzeżach miasta, 50 metrów od granicy z Ukrainą, gdzie oprawcy chowali swe ofiary potajemnie w nocy. Cela Iuliu Maniu jest jedną z licznych cel – eksponatów w muzeum. Zwiedzający mogą zapoznać się z historią komunizmu i oporu przeciwko reżimowi w Rumunii. Niektóre pomieszczenia są poświęcone również opozycji w innych państwach tzw. „obozu socjalistycznego”. Jest też sala Solidarności. Miłym zaskoczeniem jest tłumaczenie fragmentów przewodnika po muzeum na język polski. Muzeum, usytuowane w więzieniu, oddaje przynajmniej częściowo atmosferę komunistycznego miejsca odosobnienia. Zgromadzono w nim wiele drobiazgów więziennych, niektóre są zaskakujące – na przykład, list miłosny wyryty na mydle.

Wesoły Cmentarz
Marmarosz oferuje turystom wiele atrakcji, wśród nich unikatową w skali światowej perłę: Cimitiriu Vesel – Wesoły Cmentarz w miejscowości Săpânța. Jest to jedna z największych ciekawostek turystycznych Rumunii. Wpisany na światową listę dziedzictwa UNESCO, zadziwia przyjezdnych nieoczekiwanymi wyobrażeniami i epitafiami. Historia zaczęła się w 1935 roku, gdy ksiądz greckokatolicki zaproponował miejscowemu artyście o nazwisku Ioan Stan Pătraș wykonanie krzyża nagrobnego z ozdobieniem i epitafium. Do dziś powstało takich 800. Dębowe krzyże z kolorowymi wyobrażeniami pokazują sceny z życia i śmierci, a epitafia są dowcipne i czasami nie licują z atmosferą, którą zwykle przypisujemy miejscu pochówków. Rumuńscy badacze ludową „śmierć na wesoło” przypisują dackiej tradycji, która przetrwała w kulturze ludowej Rumunów. Jest to cmentarz, którego nie chce się opuścić. Każda kolejna tablica zachwyca ludową naiwnością i „śmiertelnym humorem”.

Podróżowanie po Rumunii nie jest tak proste jak po Ukrainie, gdzie zazwyczaj co pół godziny przyjeżdżają „marszrutki”. Aby dostać się do Săpânțy, trzeba było wsiąść do autobusu o 6.30, następny był po kilku godzinach. Komunikacja nie jest tak rozwinięta, jak na Ukrainie. Rumuni znaleźli na to sposób – jeżdżenie autostopem, uświęcone w wielu miejscach tradycją usługi nieodpłatnej, tu nazywa się „okazją”. Kierowcy daje się równowartość biletu autobusowego. Dodajmy – daje się, o ile zna się tę zasadę. Obcokrajowcy zazwyczaj wiedzą o tym, bo wszystkie przewodniki podają tę informację, ale wolą „żyć w błogiej nieświadomości” i spróbować odbyć taki kurs za darmo. Rumuńscy kierowcy zazwyczaj nie domagają się taksy od obcokrajowców. Powrót z Săpânțy naszej pięcioosobowej grupy odbył się „okazją” w samochodach osobowych w podgrupach… z których jedna nie zapłaciła.

Powrót na Ukrainę: Chust
Powrót przez most na Cisie, to powrót do zakarpackiej rzeczywistości, która po zaznajomieniu się z Sołotwinem wydawała się koszmarem. Tymczasem następny przystanek w zwiedzaniu Marmaroszu – Ukrainy Zakarpackiej – okazał się miłą niespodzianką. Chust: Architektura miasta bardziej nasuwa skojarzenia ze Słowacją czy Węgrami, niż z Ukrainą. Zbliżamy się w końcu ku centrum historycznych Węgier. Zaczepiła mnie Cyganka, żebym jej pomógł, dając „koruny”. Miałem wrażenie, że rzeczywiście znalazłem się w Górnych Węgrzech. Na prośbę po słowacku, odpowiedziałem po polsku: „Nie mam koron, jestem z Polski”. Dopiero po chwil dotarło do mnie, że na Słowacji też już nie ma koron, słowacką walutą jest euro. A może zostałem wzięty za Czecha? W Chuście okolice dworca autobusowego odstraszają przyjezdnych, ale stara cześć miasta jest przytulna. Specyficznym implantem w strukturze miasta jest upamiętnienie wojny ojczyźnianej w typowym sowieckim stylu. Czy zginą w związku z ostatnią ustawą? Centrum miasta jest przebudowywane tuż przy pomniku. Może przy następnej wizycie już go nie zobaczymy…

Istnieje też polski ślad w historii miasta: stacjonowały tu w 1914 roku pułki Legionów Polskich, a w 1918 przebywali tu internowani żołnierze z Polskiego Korpusu Posiłkowego, którzy nie zaakceptowali Pokoju Brzeskiego i zbuntowali się przeciw niemu. Dla Ukraińców jest to ważny element historii ukraińskiego Zakarpacia. Tu w 1919 roku odbył się kongres, na którym uchwalono przyłączenie tej ziemi do Ukrainy. Upamiętnia to tablica. Największą atrakcja miasta są jednak ruiny zamku wybudowanego pod koniec XI wieku przez Władysława Świętego (Szent László), który urodził się w Krakowie. Wchodząc na górę, pytamy o drogę. Przechodzień wskazuje nam jak iść i dodaje: „Ale tę drogę wybudowali Czesi, nie Ukraińcy!”. Informacja na tyle ważna, że postanowił się nią z nami podzielić. Sentyment do Czechosłowacji? Wziął nas za Słowaków? W hotelu wisiała mapa Czechosłowacji z 1938 roku z napisem „Mała ale nasza”.

Zamek w Mukaczewie (fot. Wojciech Jankowski)

Mukaczewo
Ostatnią miejscowością na trasie było Mukaczewo, miasto tak samo historyczne, choć ostatnio pojawiło się w mediach głównie za sprawą Prawego Sektora. Należało w X wieku do Rusi Kijowskiej, by od 1018 należeć już do Węgier. Najważniejszym obiektem dla turystów jest zamek Palanka. W pośpiechu zdecydowaliśmy się na przejazd taksówką, jak zwykle przy takiej okazji, wypytuję. Zahaczam o tematy węgierskie, wreszcie pytam:

– Pan jest Węgrem?

– Tak. Matka Węgierka a ojciec był Rusin… Ukraina nie uznaje Rusinów…

– Kim są Rusini? – Do tej pory w czasie tego wyjazdu nikt wprost nie powiedział o, wydawało mi się już mitycznych, Rusinach.

– Tacy miejscowi, tu były Węgry…

– No tak, ale Polacy mówią po polsku, Węgrzy po węgiersku, Ukraińcy po ukraińsku… To kim są Rusini – nie daję za wygraną.

Nie uzyskuję klarownej odpowiedzi, ale taksówkarz nie ma wątpliwości, że tu mieszka osobny, czwarty wschodniosłowiański naród. Wspominam o taksówkarzu, który ma trzy paszporty. Mój rozmówca zagotował się: „To niemożliwe! Ja jestem Węgrem i nie mam paszportu. To nie jest takie proste! Trzeba porozmawiać z ambasadorem, żeby dostać paszport. To fantazja tego faceta a nie rzeczywistość!”. Zastanawiam się, ile jeszcze takich rozmów musiałbym przeprowadzić, aby dowiedzieć się czegoś o Zakarpaciu…

Chust. Tablica upamiętniająca przyłączenie Zakarpacia do Ukrainy w 1919 roku (fot. Wojciech Jankowski)

Dowozi nas do zamku Palanka. Kolejne świadectwo węgierskiej historii miasta. W zamku ilość węgierskich akcentów jest nie do oszacowania. Stoi tam pomnik Franciszka II Rakoczego, bohatera węgierskiego, który część swego życia na emigracji spędził w Polsce. Węgierskie barwy narodowe są na każdym kroku, a ja zastanawiam się, czy byłaby możliwa analogiczna sytuacja w Galicji Wschodniej? Polskie orły i biało-czerwone flagi, na przykład, na Kopcu Unii Lubelskiej? Kolejny polski akcent – pod zamkiem starsza kobieta sprzedaje wino. W pierwszej chwili odmawiam. Ona zaczyna pogawędkę: „Mam rodzinę w Tarnobrzegu. Kupcie wino! Kupcie! Dwie butelki”. Poddałem się, kupiłem. Kobieta wyciągnęła kolejne: „kupcie jeszcze dwie, kupcie!”. Tym wezwaniem przywołała mnie do porządku. Patriotyczne uniesienie opadło… Uciekłem, zanim kupiłbym kolejne dwie!

***
Zdecydowanie zbyt krótka podróż po Marmaroszu ukraińskim i rumuńskim dobiegła końca. To był zaledwie rekonesans. Obiecuję sobie, że niebawem tu wrócę. Nie opuszcza mnie przykre wrażenie, że dystans między Ukrainą a Rumunią jest coraz większy. Prowincjonalny i odizolowany od reszty Rumunii, Syhot jawi się na tle północy niczym Neapol. Ten wyjazd uzmysłowił mi również, że Zakarpacie, które zawsze wydawało mi się odległe, jest w zasięgu kilku godzin pociągiem. Wsiedliśmy do pociągu Użhorod – Odessa i po pięciu godzinach byliśmy znów we Lwowie.

Za nawigowanie naszą podróżą dziękuję Franciszkowi Rapackiemu.

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 16 (236) 28 sierpnia – 14 września 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X