Pierwsza przegrana ekologów

Pierwsza przegrana ekologów

Ludzi chyba rzeczywiście jest za dużo. W ogóle. Na świecie. Cała masa naukowców, tak myślących, doszukuje się we wciąż rosnącej ilości ludzi wszystkich problemów, które nas gnębią. Wielka ilość ludzi ma też stanowić zapowiedź okropnych katastrof, które będą się zdarzać w przyszłości.

Pewna część niezadowolonych stanęła do obrony przyrody degradowanej, czasami niechcący, jako niezamierzony wynik naszej działalności, ale często niszczonej celowo przez wszystko to, co nazywamy ludzką cywilizacją. Dla wygody nazwijmy sobie tych ludzi ekologami. Nie wszyscy akurat są ekologami, ale mam nadzieję, że nikt z nich się nie obrazi na takie określenie. Jako ich przeciwnicy niech wystąpią „robole”. To ci, którzy zawsze będą coś budować, poszerzać, przerabiać, zaorywać, zasypywać, lub pogłębiać.

Ludzka głupota, bezmyślność i nie tylko
Działanie ekologów można przyrównać do działania obrońców pokoju. Obrońcy pokoju pracują nad tym, żeby na ziemi zapanował pokój. Każdy chce pokoju, nikt nie chce wojny, a mimo to wojna trwa permanentnie, jak nie tu, to tam. Podobnie jest z ekologami. Pomimo ich akcji propagandowych, czy działań o charakterze manifestacji, przyroda jest niszczona i nie jest to niszczenie spowodowane tylko przez ludzką głupotę i bezmyślność, jak twierdził jeden z najwyższych autorytetów ekologicznych przedwojennej Polski, profesor Władysław Szafer. Może przed wojną nie było tego widać aż tak wyraźnie jak teraz, ale proszę zwrócić uwagę, że niszczenie przyrody odbywa się wszędzie, na całej ziemi. Niewątpliwie można je określić, jako głupotę, ale to jest coś dużo poważniejszego od zwykłej głupoty. Tu już zaczęło działać prawo natury. Człowiek na ziemi się nie mieści. Człowiek zaczyna się na ziemi rozpychać. Wciąż wygrywa konkurencję o przetrwanie z roślinami i zwierzętami. Działa jak drapieżnik i pasożyt, a działa tak skutecznie, że przyroda się przed nim cofa. Ekologom się chyba wydaje, że ochronią ziemię przed ekspansją człowieka. Moim skromnym zdaniem, nie ochronią niczego. Ekolodzy wciąż oczekują, że drażniona przez ludzi przyroda zareaguje nagle i potężnie, ale jak na razie, nic takiego się nie dzieje. Ludzie nie umierają setkami tysięcy, a przeciwnie, rodzą się setkami tysięcy. Największy na świecie „producent” dwutlenku węgla, Stany Zjednoczone, na próby ograniczenia emisji tego gazu i przedstawianie światu katastroficznych wizji ocieplenia klimatu, pukają się w głowę. Sfrustrowani ekolodzy układają się więc na drodze maszyn budowlanych albo atakują na ulicach paniusie paradujące w futrach ze skór ściągniętych z zabitych zwierzątek. Ekolodzy czasami wygrywają jakieś bitwy, ale już teraz widać, że przegrywają kampanię. Ich akcje, najczęściej wydumane i niepasujące do życia, zrażają tylko społeczeństwo.

Kolejka linowa z Kuźnic na Kasprowy Wierch (Fot. pl.wikipedia.org)Powstanie Narodowej Rady Ochrony Przyrody
Zaraz po roku 1918, wraz z odbudową państwa polskiego, powstał w Polsce ruch ochrony przyrody. Ruch miał się dobrze do czasu, aż doszło do konfliktu, spowodowanego pomysłem budowy pierwszej w Tatrach kolejki linowej z Kuźnic na Kasprowy Wierch. Ekolodzy starali się zapobiec wtargnięciu inżynierów i robotników w samo serce dziewiczej jeszcze wtedy przyrody Tatr, zaś „robole” starali się przybliżyć wszystkim piękno tatrzańskiej przyrody i dać im radość, płynącą ze zdrowego sportu. Była to pierwsza w odrodzonej Polsce akcja, jaką w obronie przyrody przeprowadzili polscy ekolodzy. Akcja ta zakończyła się dla nich pierwszą dotkliwą porażką. Konflikt wybuchł w roku 1934. Ekologami dowodził profesor Władysław Szafer, przewodniczący Narodowej Rady Ochrony Przyrody, zaś „roboli” prowadził do boju Aleksander Bobkowski, prezes Polskiego Związku Narciarskiego i wiceminister komunikacji. Profesor Szafer miał już wtedy w swym dorobku utworzenie na terenie Polski kilku parków narodowych i najbardziej chyba spektakularne osiągnięcie, odtworzenie polskiego żubra białowieskiego. Aleksander Bobkowski nie miał może takich osiągnięć, ale za to miał za sobą polskich sportowców, miłośników Tatr i teścia, prezydenta Mościckiego.

Jest w człowieku coś takiego, że początkowo każdy zgadza się z ekologami, przyznaje im racje i jest skłonny popierać ich punkt widzenia. Niech jednak tylko ekolodzy przegrają, niech tylko pokażą się pierwsze sukcesy ich przeciwników, natychmiast spada poparcie dla idei ekologów i każdy zaczyna się fascynować tym akurat, co było obiektem ekologicznych ataków. Ludzie instynktownie wyczuwają, że pod płaszczykiem wzniosłych słów, ekolodzy nie mają dla nich atrakcyjnej oferty i przyświeca im właściwie tylko jeden cel. – Nie wpuszczać ludzi do pewnych, pięknych zazwyczaj regionów, zabraniać im działania i odbierać im przyjemność z korzystania z osiągnięć cywilizacji. „Robole” natomiast odwrotnie. Zachęcają do przyjazdu. Najchętniej kupą! Wesoło! Niech każdy ma! – Potem się ktoś dziwi, że ludzie wolą „roboli”.

Jak doszło do przegranej ekologów?
W tym konflikcie mało kto popierał ekologów. Profesor Szafer walczył przeciwko budowie kolejki, jak lew i kiedy wreszcie w roku 1935, po roku zaciętych walk, wydano zgodę na realizację budowy, profesor Szafer, a z nim cała Narodowa Rada Ochrony Przyrody, zgłosili swoje dymisje. Obrażono ich dodatkowo, bo nie przyjęto tych dymisji i panowie musieli pracować nadal, pomimo swojej, często w ich odczuciu, osobistej porażki.

Kolejka na Kasprowy Wierch (Fot. z-ne.pl)

Decyzję o budowie kolejki Kuźnice – Kasprowy Wierch podjęto pod koniec lipca 1935 roku. Zakopane było już od dwóch lat miastem i spodziewano się, że kolejka na Kasprowy dodatkowo wpłynie na rozwój Zakopanego. Kolejka linowa była pierwszą w Polsce, a na całym świecie dopiero sześćdziesiątą i prawdę mówiąc, nikt z inicjatorów budowy nie miał żadnych doświadczeń w realizacji takich inwestycji. Utworzono spółkę o nazwie „Towarzystwo Budowy i Eksploatacji Kolei Linowej Zakopane Kuźnice – Kasprowy Wierch” skrótowo nazywanej „Linkolkasprowy”. Udziałowcami głównymi byli Polskie Koleje Państwowe 51% i Stocznia Gdańska 35,5% (proszę pamiętać, że Gdańsk nie należał wtedy do Polski i stanowił osobny twór państwowy Wolne Miasto Gdańsk). Pozostałymi udziałowcami byli: Liga Popierania Turystyki, Polskie Biuro Podróży „Orbis” i Towarzystwo Krzewienia Narciarstwa. Kapitał zakładowy, jakim dysponowała Spółka, to początkowo 200 000, a później 400 000 złotych. Dodatkowo Spółka zaciągnęła pożyczkę w wysokości 2,5 miliona złotych. Budową kierowali inżynierowie Medard Stadnicki i Borys Lange. Budynki stacyjne projektowali Aleksander i Anna Kodelscy. Budowę podzielono na trzy odcinki: Kuźnice – kierownik budowy inżynier Platte i technik Smerecki, Turnie Myślenickie – kierownik budowy technik Matulka. Jako trzeci plac budowy uznano Kasprowy Wierch – kierownik budowy inżynier Gulewicz wraz z technikami Rzegocińskim i Pitrusem. Prace kierownictwa budowy wspierali technicy: Kaźmierczak, Czulakówna, Siódmakówna i Lachman. Dyrektorem finansowym budowy kolejki został doktor Wacław Lewicki. Prace rozpoczęły się 1 sierpnia 1935 roku. Zakończenie budowy zaplanowano na koniec lutego roku 1936 i termin ten został właściwie dotrzymany, bo 26 lutego 1936 kolejka dochodziła już z Kuźnic do Myślenickich Turni, a na Kasprowy Wierch kolejka wjechała w niedzielę, 15 marca tegoż roku.

Ochotnicy z całej Polski budowali kolejkę na Kasprowy Wierch
Pierwszy etap działań rozpoczął się od budowy drogi na Myślenickie Turnie, którą kierował majster Piotr Strzępek. Drogę, dzięki poświęceniu wszystkich pracowników, budowano tylko trzy tygodnie. Tu trzeba od razu powiedzieć coś ważnego. Wtedy, przed wojną, wszystkie duże polskie inwestycje charakteryzowały się niesamowitym wręcz zaangażowaniem swoich pracowników. Każdy z nich przeżywał osobiście wszelkie sukcesy i niepowodzenia przedsięwzięcia, w jakim brał udział. Uczestnictwo w takich budowach było atrakcyjne i bardzo zaszczytne. Z całego kraju ściągali ochotnicy, chcący brać udział w budowie. Nikt tych ludzi nie namawiał, nikt im niczego nie obiecywał. To była ich wyłączna, wolna decyzja. Gdy więc droga była gotowa, zakupiono dwa samochody ciężarowe, które cały potrzebny na budowie materiał wwiozły z Zakopanego na Myślenickie Turnie. Stamtąd materiał wieziony był małymi partiami na wozach konnych do Kotła Gąsienicowego. Dalej już nie było innej możliwości, jak tylko wnoszenie wszystkiego na plecach robotników. Robotnikom pomagały dwa koniki huculskie. Jeszcze tylko one, oprócz ludzi, dawały sobie radę w wysokogórskim terenie Kasprowego. W warunkach arcytrudnych postawiono 9 roboczych, drewnianych początkowo, podpór, na których oparta, ruszyła w październiku kolejka robocza zwana „trumienką”, jako że był to pojemnik podobny nieco do koryta, czy też właśnie, dużej otwartej trumny.

Budowa od samego początku przyjęła wręcz zawrotne tempo. Wciąż przyjmowano nowych pracowników. Z okolic Zakopanego, Krakowa, Tarnowa, Nowego Sącza, ale też z Polesia (roboty ziemne), Wileńszczyzny (prace murarskie). Z Puszczy Rudnickiej, obecnie Litwa, przybyły ekipy traczy, na miejscu szykujący deski i belki. Wszystkich zadziwili Cyganie! Budowa potrzebowała niesłychanych ilości granitowego tłucznia do betonu. Metodami minerskimi przygotowywano miejsca na fundamenty budynków i podpór, a teraz należało dokonać prac betoniarskich. Granitu wszędzie było pod dostatkiem, ale jak stworzyć z niego odpowiedniej ziarnistości kruszywo do betonu? Kamieniarze tłukli młotami, ale nie szło im za dobrze. I wtedy, na apel kierownictwa budowy, pojawili się Cyganie. Rozbili się nieopodal obozem i siedli do tłuczenia granitu. Cyganie raz po raz pokazują swoje, zaskakujące wszystkich talenty. Tak było i teraz. Cygański patent na sukces polegał na specjalnie zmodyfikowanym młotku, wcale nie takim dużym, natomiast umocowanym na bardzo długim i elastycznym trzonku. Pracując takim narzędziem, cygańscy kamieniarze zaczęli w błyskawicznym tempie wytwarzać ogromne ilości kruszywa, a to spowodowało, że robota przy betonowaniu ruszyła z kopyta. Kierownictwo budowy chwyciło tych Cyganów jak diabeł dobrą duszę i nie wypuściło prędzej, aż cała budowa nie została ukończona.

Szczyt Kasprowego Wierchu. Budynek Obserwatorium (Fot. szlakitatr.blogspot.com)

Pracowników przybywało i w momencie szczytowym, na budowie pracowało ich prawie tysiąc. Nic dziwnego. Na budowę wszystko trzeba było przywieźć i wnieść na górę. Nawet wodę do cementu. Pracowano na zmiany po 14 – 16 godzin dziennie. Jedzono i spano na budowie. Wolne miało się raz na dwa tygodnie, albo raz na miesiąc. Już w październiku temperatura spadła początkowo do -4, a później do -10 stopni. Spadły głębokie śniegi, a do tego raz po raz zrywały się bardzo silne wiatry. Mimo mrozów, prac nie przerwano, obudowując tylko miejsca prac murarskich przenośnym drewnianym barakiem, wewnątrz którego udawało się zachować temperaturę kilku stopni powyżej zera. W sumie, budowa kosztowała przeszło 3,5 miliona złotych, ale wydatek zwrócił się już do roku 1939. W pierwszym roku eksploatacji kolejka przewiozła na szczyt Kasprowego 165 000 osób!

Obserwatorium Meteorologiczne
Szczyt Kasprowego stał się też miejscem, gdzie zbudowano Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne, wyjątkowe i jedyne w Tatrach. Jego budowę rozpoczęto na jesieni roku 1936, a ukończono w listopadzie 1937. Wyposażanie budynku Obserwatorium, w tym także w unikalny sprzęt naukowy, zakończono 22 stycznia 1938. Od tego czasu Obserwatorium rozpoczęło pracę w pełnym zakresie założonych wcześniej obserwacji.

Historia Obserwatorium nie należy do naszej opowieści, aczkolwiek jest ciekawa i niezwykła (jak choćby taki jej fragment, że cofający się na koniec wojny Niemcy nie potrafili wysadzić w powietrze solidnych murów budynku, choć pozakładali w nich, a następnie odpalili potężne ładunki wybuchowe). Ja chciałem tylko przedstawić Państwu historię pewnego pomysłu, który dzięki zaangażowaniu pomysłodawców został pomyślnie zrealizowany, a jego realizacja przyniosła i nadal przynosi bardzo wymierne korzyści.

Teraz, wiedząc jaki konflikt wzbudziła kolejka w momencie swego powstawania, warto się może zastanowić – czy należało walczyć przeciwko tej kolejce? Czy gdyby nie było kolejki linowej na Kasprowy i gdyby nie było obserwatorium na Kasprowym, to nam żyłoby się lepiej?

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 8 (132) 29 kwietnia – 12 maja 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X