Okno z widokiem na Lwów

Okno z widokiem na Lwów

Fot. deviantart.comWuj Julian, za sanacyjnych czasów, jak się mawiało – kanar, bo służył w żandarmerii wojskowej, nawet szarża najbardziej obciążająca kartotekę: sierżant. Jeszcze gorzej, podczas wojny walczył na Zachodzie i pozostał tam, pracował w fabryce czekolady, nawet względnie się dobrze miewał na londyńskim bruku. Powrócił do kraju późno, bardzo późno, bo dopiero w 1956 roku.

Gdzie się w kraju zaczepił? Praca magazyniera w przemyskiej wytworni win. Krótko pracował, potem przyszła renta. Odstawiony na boczny tor, drzemał w fotelu, twarzą do słońca, notorycznie wstawiony, alkoholizował się okrutnie i regularnie, tanim winem, na ponuro.

Gdy bywał w miarę trzeźwy, w letnie popołudnie wuj siadywał z książką na balkonie, i zaśmiewając się gorzko, jędrnie dodając własny komentarz, czytał na głos, w powietrze Przemyśla, twarzą zwrócony w kierunku Lwowa „C.K. Dezerterów” Kazimierza Sejdy, wydanie jedyne z roku 1937.

– Kruca fuks, lepsze to nasze od tego czeskiego Szwejka, ale kto teraz o tym pamięta, oni nie wznowią tej książki, bo postponuje mundur wojskowy i może się brzydko skojarzyć, a poza tym dlaczego mają wzbudzać resentymenty wobec C.K. Monarchii – i zaplatał ręce na karku, tym sposobem wprowadzając bujany fotel w melancholijne huśtanie.

Rozmowy, dysputy, urocze dywagacje następowały, jedne pobudzały do następnym. Najchętniej toczone o Pogoni Lwów, wtedy nie było już takiego klubu, a przecież był taki wspaniały, taki wyjątkowy: rok założenia 1904, powstał dzięki Ludwice i Ludwikowi małżeństwu Kuchar – znaczne wsparcie finansowe. Inny akuszer klubu Edmund Cener, ten który pod koniec XIX wieku przywiózł do Lwowa z Anglii piłkę, przetłumaczył reguły gry i wytyczył boisko. Pogoń – Lwów to była europejska marka, w okresie II RP cztery razy została mistrzem Polski. Gdy do Lwowa przyjechał AC Milan „pogoniarze” w niebieskich spodenkach i pasiastych: czerwono-niebieskich – wertykalnie z herbem Lwowa i datą 1904 na koszulkach, wbili mu pięć goli. Wujenka wyliczała podług starszeństwa imiona sześciu słynnych piłkarzy Pogoni, braci Kucharów: Tadeusz, Karol, Władysław, Wacław, Mieczysław, Zbigniew. Brat wujenki, Jędruś podawał im piłki. W zimę 1940 brat wujenki zginął w Karpatach, jako biały kurier, piętnaście lat mu było, nie ma gdzie mu świeczki zapalić.

On w Świętokrzyskim nosił się, mało powiedzieć, że się ubierał z elegancją zgoła reakcyjną – Panie Zbyszku, z jakiej sztuki zwędził pan ten kostium? – pytano złośliwie. Zawsze krawat i kapelusz, bo w jego Lwowie nawet bezrobotni chodzili w kapeluszach. On się elegancją wypiętrzał, no bo zakładał getry, takie ochraniacze na kostki, filcowe, białe albo pastelowe, to zależało od tonacji i wzorku krawata, zapinane na guziczki z perłowej masy, na kostki, zimą fantastycznie grzały oraz na uroczyste okazje uwierał szyję sztywnym kołnierzykiem. Na juble, na wesela, na południowe okazje wkładał stosowne: oczywiście – ubranie trzyczęściowe; marynarka, kamizelka i spodnie w kancik. Aha, jeszcze dobierał laseczkę, legendę – oryginalną bambusową malagę. Komplet: prezencja, akcent, szelmowskie uśmieszki, wezwanie i prowokacja, tęczowe widmo panoramiczne i kolorowy ptak z baśni i wodewilu.

Kto on, ten który spadł z księżycowego Lwowa?

Kuzyn, tym razem przyszywany, a dokładniej wżeniony w rodzinę matki. Zbyszek Kostyłło, lwowskie dziecko, z Łyczakowa, jak trzeba ochrzczony u świętego Antoniego. Muzyk, taki arcypolski, jak postać z komedii Fredry, idealnie pasujący do ról galicyjsko-wodewilowych, ponoć w młodości w teatrach lwowskich statystował. Niespełniony kontuszowy aktor, znakomicie by wyrażał sarmackie cechy: gwałtowność, zmienność nastroju, a w końcu dobrotliwość i ciepło. Rubaszny, owszem bywał, mawiali o nim: elegant z morskiej pianki, tajoj. Ale nigdy wulgarny. Znakomicie te sprawy owijał w bawełnę – jak mówiono we Lwowie. Rezoner i gawędziarz, tokował namiętnie i ze swadą zgoła imć pana Zagłoby tym jedynym niepowtarzalnym bas-barytonem, dla którego Pan Bóg nie przewidział dublury.

Sybaryta, naturalnie na skalę i możliwość owych podłych czasów smuty, zaplanowanych niedoborów i geseowskiego zaopatrzenia. Nie był chytry na ten grosz. Wady i przywary miał urocze. Odrobinę plotkarz i chimeryczny, to on bywał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X