Od przodu i od tyłu Fot. Marcin Pietrusza

Od przodu i od tyłu

Czyli monodram o Polsce XVIII-wiecznej

Od panowania króla Stanisława minęło wiele lat, to jednak niewiele się zmieniło. Warto zadać pytanie dlaczego, kto jednak miałby udzielić na nie odpowiedzi? Ci, którzy „ludzką sprawiedliwość w ręku trzymają”? Czy może ci, którzy wybierają owych sprawujących „zwierzchnictwo”? Wszyscy w końcu staną – wszyscy w końcu staniemy – przed Najwyższym Sądem, niezależnie od stanu.

Wielu artystów upominało rządzących w swojej twórczości, jednak tym razem na scenę przeniesiono pracę naukową, Niemcewicz od przodu i od tyłu – niedopuszczaną do obrony rozprawę doktorską, opowieść o Polsce będącą… karykaturą? satyrą? ironią? O monodramie, który podbił polskie i europejskie sceny teatralne, o ludziach sprawujących władzę i umiejętności czytania z aktorem Mateuszem Nowakiem rozmawiała Elżbieta Lewak.

Zacznę od chyba najczęściej zadawanego pytania: skąd pomysł na ten tekst?
Dostałem go od swojego kolegi, literaturoznawcy prof. Rafała Szczerbakiewicza. Polecił mi książkę Niemcewicz od przodu i od tyłu Karola Zbyszewskiego. Gdy ją czytałem, przeglądałem, wertowałem, spodobała mi się na tyle, że powiedziałem o niej Stanisławowi Miedziewskiemu. Ten odparł, że zna ten tekst i że bardzo się cieszy, że wpadł mi w ręce. I że zabieramy się do roboty.

Jak odebrałeś tę książkę?
W pierwszej chwili mocno się ubawiłem, bo to niesamowicie ironicznie i wnikliwie napisana historia Polski. Nie w krzywym zwierciadle, ale… z taką bezwzględną inteligencją. Później się przeraziłem, że to dotyczy historii mojego kraju. A na koniec mocno się zasmuciłem, że niewiele się zmieniło.

Spotkaliśmy się na XI Festiwalu Teatrów Niewielkich w Lublinie, gdzie zdobyłeś Grand Prix. Jednak Od przodu i od tyłu, przyznaję, obejrzałam dopiero we wrześniu we Lwowie, na Festiwalu Partnerstwa. Jak Twoim zdaniem, odebrali ten spektakl lwowscy widzowie?
Publiczność reagowała dość dynamicznie, intensywnie, takim, wydaje mi się, niesamowitym skupieniem. Czułem na plecach oddech widzów, szczególnie w tych momentach, gdy pojawiała się postać carycy Katarzyny oraz wątek o tym, jak ona zniewoliła Polskę. Czułem też odpowiedzialność za każde wypowiedziane słowo, myślę, że dwakroć bardziej niż w innych sytuacjach czy na innych scenach.

Czy tak też było w Kijowie na Międzynarodowym Festiwalu Monodramu „MARIAFEST”?
Myślę, że choć ta historia jest mocno osadzona w historii Polski, to w pewnym sensie jest uniwersalna, bo tak niestety się toczy, że mocarze stają na planetach i… tupią. Mają zapędy imperatorskie – i tak jest do tej pory, ludzie wciąż są krzywdzeni. Ten spektakl jest też o tym, jak wielką krzywdę ustrój polityczny czy sytuacja polityczna potrafi wyrządzić zwykłym ludziom, mieszkańcom, obywatelom. To jest straszne, ale myślę, że na tyle ważne, by o tym grać spektakl.

Poza tym historia lubi się powtarzać.
Jak widać, najwyraźniej nie jest nauczycielką życia i pewne błędy są powtarzane cały czas…

Z tego co wiem, nie jest to Twój pierwszy monodram.
Drugi. Również drugi ze Stanisławem Miedziewskim.

O czym mówił pierwszy?
Teatralność to była swego rodzaju wprawka. Monodram o graniu monodramu. Metateatr. Może nawet metametateatr. To mi dało niezłą szkołę samotnego bycia na scenie, walki o widza. Bo monodram to jest walka, jednoosobowa walka o widza dostępnymi aktorowi środkami. Ważne jest, by być dobrze wyposażonym w to, o czym się gra. Wierzyć w to, o czym się gra, w to, co się gra. Bo jeżeli się w to nie wierzy, to widzowie mają prawo wyjść.

Zagrałeś go tylko raz w tym roku. Czy można go będzie jeszcze zobaczyć?
Chętnie bym go dalej grał, ale pracuję nad kolejnym monodramem… Zobaczymy. Jest to bardzo intensywny spektakl, każde granie wymaga ogromnej koncentracji, ogromnego wysiłku emocjonalnego, intelektualnego, ale też fizycznego.

Zdradzisz, o czym jest ten następny, trzeci?
Też o polityce. O polityce, która łamie człowiekowi kręgosłup: fizycznie i psychicznie, dosłownie i w przenośni. Jest to spektakl o więzieniach stalinowskich w Polsce.

Bohaterem będzie jeden z więźniów?
Tak, ale jest to opowieść, która przekłada się na wiele podobnych historii, bo mechanizm był ten sam. Będą tam fragmenty Pana Tadeusza, w średnio oczywistym kontekście.

Taki temat to wyzwanie.
Bardzo się boję tego spektaklu, bo wiem, jak trudno jest mi się przełamać. Chciałbym, żeby to było bardzo na serio. O ile Od przodu i od tyłu, dzięki fantastycznemu tekstowi Karola Zbyszewskiego, pozwala na groteskowy kostium, groteskową formę historii, która w konsekwencji jest przerażająca, o tyle tutaj już nie ma miejsca na takie śmichy-chichy.

Raczej na poważnie.
Tak, ale nie patetycznie. Bardzo ciężko jest się przełamać w stronę takiego najprawdziwszego, najszczerszego bólu. Żeby nie był przedramatyzowany i sztuczny. Z drugiej strony przeżywanie jest wpisane w tę historię, ludzie byli krzywdzeni. W straszny sposób.

Niewiele się zmieniło. Oczywiście, nikt nikogo nie zamyka w więzieniach, tak jak to było wtedy, nie torturuje bezpodstawnie, ale myślę, że ci wszyscy panowie, ci ubecy, ci strażnicy, ci naczelnicy… myślę, że oni są wśród nas. Częstokroć są to urzędnicy, politycy… Jest to straszne. Po prostu straszne.

Pewien typ osobowości człowieka u władzy?
Raczej rodzaj człowieka nastawionego na krzywdzenie innych. W imię jakiegoś swojego interesu.

Potrzeba odwagi, by o tym mówić.
Nie można udawać, że to się nie dzieje, bo to się dzieje. Ci panowie są tylko lepiej ubrani niż wtedy. Ale nie tylko panowie. Ci ludzie. Niestety często krzywdzą też kobiety. Jest to wyzucie z jakiegoś takiego poczucia człowieczeństwa. W imię partykularnych interesów.

W tym monodramie przywołasz historię czy skarcisz współczesność?
Raczej przywołam historię, która mogłaby być pewnego rodzaju… świadectwem pamięci.

Od przodu i od tyłu, czyli tekst o Polsce XVIII-wiecznej, jest alegorią współczesności?
Zdecydowanie, bo prawie nic się nie zmieniło.

Nie zmieniła się uległość wobec mocarstw?
Moim zdaniem, nie zmieniło się to, że osoby, które mają mieć silne charaktery, silne osobowości, które powinny cechować się odwagą, powinny cechować się postawą państwowców, czyli ludzie, którzy wierzą w wartości najważniejsze, najwyższe i w imię tych wartości realizują swoje działania – te osoby takimi nie są. Ten monodram jest o tym, że ci ludzie są bardzo słabi. Bardzo słabi. I przez to, że są słabi, bronią się, jak mogą: agresją, jakimiś… gierkami, uległością wobec silniejszych. To jest o tym, jak bardzo ludzie nie potrafią odnaleźć się w rolach czy funkcjach, które pełnią. Przede wszystkim o tym. A taka niemożność prowadzi do trudnych, smutnych i często tragicznych konsekwencji: Polska nie istniała przez 123 lata. Ciężko to sobie nawet wyobrazić, a tak było.

To przesłanie z pewnością zrozumiano na Ukrainie.
Bo to jest naprawdę poważna sprawa, sprawa, która dotyka ludzi. To nie jest imaginacja czy fantasmagoria teatralna, tylko coś, co się naprawdę dzieje.

Słyszałam wiele opinii na temat spektaklu granego we Lwowie. Przyznam, że obawiałam się reakcji lwowskiej publiczności, bo to pod wieloma względami odważne przedstawienie. Jednak widzowie docenili temat, reżyserię i Twój warsztat. Chwalono też pomysłowy i wielofunkcyjny kostium przygotowany przez Magdę Franczak. Chciałabym jeszcze na koniec porozmawiać o tym, czym się zajmujesz na co dzień. Skończyłeś polonistykę na lubelskim UMCS, jesteś logopedą, doktorantem, ale chyba przede wszystkim kierownikiem programowym Dzielnicowego Domu Kultury „Węglin”. Prowadzisz tam zespół teatralny?
Prowadzę tam warsztaty słowa, pracuję z recytatorami.

Na jakiej zasadzie można się na nie dostać? „Dzień dobry, chciałabym recytować”?
W sumie tak, ale później trzeba się wykazać tym, że się czyta. Pracuję z ludźmi, którzy czytają. Nie pracuję z recytatorami, którzy nie czytają.

Poezji?
Literatury. Ogólnie. Przede wszystkim trzeba lubić czytać – to jest pierwszy warunek. Drugi warunek jest taki, że trzeba umieć znaleźć w literaturze takie fragmenty, takie teksty, które opowiadają o czymś, co wzbudza w tobie emocje. Jakiekolwiek. Pozytywne lub negatywne. A później zaczyna się ciężka praca nad przygotowaniem tej wypowiedzi artystycznej, jaką jest recytacja. Tak… czytać i umieć odnajdywać w tej literaturze coś o sobie.

Czy Ty również bierzesz udział w konkursach recytatorskich?
Teraz już nie, teraz głównie przygotowuję. Byłoby to niezręczne, gdybym brał udział w tych samych konkursach, co moi uczniowie. Pracuję i z dziećmi, i z młodzieżą, z dorosłymi i z bardzo dorosłymi, a więc w większości biorą udział w konkursach, w których ja też mógłbym wziąć udział, ale tego nie robię. To też jest pewien rodzaj energii – gdy przygotowuję ich na konkurs, to całkowicie im się poświęcam. Staram się im pomóc, otoczyć opieką. Poza tym skoncentrowałem się na graniu monodramów. Nie chciałbym, by było tak, że moja energia się rozprasza. Bo jednak to wszystko polega na energii.

W Lublinie studiuje sporo lwowiaków, sporo młodzieży z Ukrainy. Mogą się do Ciebie zgłosić?
Jak najbardziej. Współpracuję też z Centrum Kultury w Lublinie, z działem Edukacja Kulturalna. Edukacja Kulturalna organizuje od ośmiu lat polsko-ukraińskie spotkania mistrzów słowa, w które jestem zaangażowany od ośmiu lat. Można wziąć udział w tym konkursie. Swoją drogą, przygotowuję Ukrainkę ze Lwowa, Dankę, między innymi do udziału w tym konkursie. Odbywa się on raz w Lublinie, raz w Łucku. W tym roku był w Łucku, za rok odbędzie się w Lublinie.

I jest to konkurs, na którym się prezentuje…
Literaturę polską lub ukraińską. W zależności od tego, z którego państwa się startuje. Jeśli ktoś jedzie z Ukrainy, to mówi literaturę polską, a jeśli z Polski – literaturę ukraińską. Stąd na przykład Ukraińcy mieszkający w Polsce mogą mówić literaturę ukraińską, a Polacy mieszkający w Ukrainie – polską.

Na przykład ja – Polka ze Lwowa, obecnie mieszkająca w Warszawie – którą literaturę miałabym przygotować?
Myślę, że ukraińską… W oryginale lub tłumaczeniu. Być może sposób doboru tekstu brzmi trochę skomplikowanie, ale wcale takim nie jest. Z pewnością jest to do zrobienia.

Rozumiem, że „trzeba czytać” nie ograniczało się do tylko polskich autorów.
Nie, poza tym uważam, że współczesna literatura ukraińska jest świetna. Uwielbiam Serhija Żadana, Tarasa Prochaśkę, Andrija Bondara, Natalkę Śniadanko. Zaczytuję się w nich.

Wróćmy jeszcze na chwilę do monodramu. Nie zadałam dotąd jednego z podstawowych pytań: jak w Twoim życiu, w Twoim repertuarze pojawiła się tak trudna forma sceniczna jak monodram?
Wymarzyłem go. Gdy miałem trzynaście lat, to tak sobie zamarzyłem, zupełnie nieświadomie, że chciałbym zrobić monodram.

Jak to: nieświadomie?
Nie wiedziałem, co to jest. Zobaczyłem książkę Teatr jednego aktora autorstwa Tadeusza Malaka, przeczytałem i pomyślałem sobie: kurczę, też bym chciał. (śmieje się) I po trzynastu latach zrobiłem pierwszy monodram. Ze Stanisławem Miedziewskim.

Czy kiedykolwiek myślałeś o samodzielnej pracy nad monodramem?
Nie wyobrażam sobie tego. Uważam, że jest to nieodpowiedzialne. Trzeba by było być mistrzem pokroju Bogusława Kierca, być na poziomie Ziuty Zającówny… Robienie monodramu samemu… nie, nie wyobrażam sobie tego. Reżyser to twórca, kreator sytuacji scenicznej, ale to też zewnętrzne oko, zewnętrzne ucho, ktoś, kto dyscyplinuje, kto powściąga różnego rodzaju zapędy i to jest w moim odczuciu nieodzowne. Ogromnie sobie cenię pracę ze Stanisławem Miedziewskim i uważam, że mieć reżysera to jest ogromny dar.

Szczególnie dobrego reżysera.
Miedziewski jest bezwzględny w pracy, ale to bardzo dobrze.

Były spięcia?
Zawsze są (śmieje się). Jest tak, jak pisał Norwid: „A miłość moja, bracie, dwuskrzydlata: od uwielbienia do wzgardy”.

A Wy obaj „z przeklętych jesteście tego świata”? Czekamy na wasze kolejne prace. Dziękuję za rozmowę i do nowych spotkań.

Zdjęcia pochodzą z występu w Pierwszym Ukraińskim Teatrze Dzieci i Młodzieży we Lwowie w ramach Festiwalu Partnerstwa we wrześniu 2015 r. Fot. Marcin Pietrusza

Rozmawiała Elżbieta Lewak
Tekst ukazał się w nr 1 (245) 15-28 stycznia 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X