Obozy generała Sikorskiego

Obozy generała Sikorskiego

„Nie ma sądownictwa polskiego i ci, którzy robią intrygi, znajdą się w obozie koncentracyjnym” – cytat z przemówienia generała Sikorskiego na posiedzeniu Rady Narodowej 18 lipca 1940 roku…

Sikorski nie miał wtedy jeszcze żadnego obozu, jeśli nie liczyć stadionu Glasgow Rangers, na terenie którego pozwolono mu trzymać przywiezionych właśnie z Francji więźniów obozu z Cerizay. Generał nie zabrał polskiego złota (w ilości 75 ton!), za to dopilnował, aby przywieźć do Wielkiej Brytanii swoich przeciwników politycznych.

Przeciwnicy i wrogowie Sikorskiego
Od razu wyjaśnijmy sprawę. To generał określał kto jest jego przeciwnikiem lub nawet wrogiem i delikwent, którego to dotyczyło, nie miał w tej sprawie żadnego głosu. Wielu w ten sposób napiętnowanych nie czuło się przeciwnikami generała. Polacy przedzierali się z okupowanej Polski początkowo do Francji, a później do Anglii tylko dlatego, że tak im nakazywał patriotyczny obowiązek. Dla nich nie było ważne kto aktualnie rządzi w emigracyjnym rządzie czy też kto dowodzi emigracyjnym wojskiem. Większość oficerów, a już na pewno szeregowych, w ogóle nie kojarzyła sobie osoby generała. Zlatywali się zewsząd do niego jak ćmy do ogniska tylko dlatego, że tworzył polskie wojsko. To on, ku ich zaskoczeniu, wybierał sobie spośród nich swoich wrogów. Miał zresztą całą masę pomocników, którzy mu tych wrogów chętnie wyszukiwali. Wiadomo było, że przed wojną sanacja mocno mu dokuczała, ale ilu było tych dokuczających mu sanatorów? Pięćdziesięciu? Stu? Niechby stu pięćdziesięciu. A on mszcząc się, prześladował setki, a może i tysiące. Kogo więc prześladował?

Douglas na wyspie Man (Fot. commons.wikimedia.org)

Na razie trzymał ich na stadionie, ale stadionu nie można było blokować zbyt długo, więc utworzono dwa obozy pod namiotami. Jeden w Broughton, a drugi w Douglas na wyspie Man, położonej na Morzu Irlandzkim. Anglików zaskoczyło gdy Polacy odrzucili dużo lepsze warunki i lepszą lokalizację, które im oferowali. Nie wpadli jakoś na pomysł, że obozy wcale nie muszą być wygodne, że nawet lepiej, jeśli będą bardzo niewygodne. Pan generał karał przecież swoich „wrogów”, a nie zabiegał o ich wygodę. Wkrótce, do obozów pod namiotami zaczęto kierować nie tylko wrogów, ale emerytów i oficerów nie posiadających przydziałów. W namiotach zrobiło się ciasno i trzeba było coś zmienić.

11 sierpnia 1940, z polecenia Sikorskiego, na podstawie tajnego rozkazu pełniącego obowiązki Dowódcy Obozów i Oddziałów WP w Szkocji generała Kukiela, w miasteczku Rothesay na szkockiej wyspie Bute, powstało „zgrupowanie oficerów nieprzydzielonych”, wane Stacją Zborną Oficerów. Rothesay przed wojną funkcjonowało jako kurort dla niedalekiego, dużego miasta Glasgow. Teraz puste i bezludne domki dla kuracjuszy wynajął rząd polski i tu właśnie urządził swój obóz. Istnienie tego obozu wcale nie było dla Polaków tajemnicą, choć trzeba było się pilnować, bo w wojsku szalało donosicielstwo i rozmowy na temat obozu mogły się skończyć bardzo niemiło. Wkrótce w szeptanych gadkach zaczęto nazywać obóz Wyspą Wężów. Nie był to typowy obóz koncentracyjny.

Obóz pomyślany był sprytnie. Nie było drutów, bo Rothesay leżało na wyspie i jej jedyny kontakt ze światem stanowił niewielki port. Wystarczyło zablokować port i miało się w ręku wszystkich mieszkańców wyspy. Tak też zrobiono. W porcie stały posterunki polskiej żandarmerii, które, co prawda nic nie miały do szkockich mieszkańców wyspy, ale które uniemożliwiały wyjazd Polakom. Kogo więc tu przywieziono, siedział już jak w kryminale, ale w kryminale bez ostentacyjnie wyrażonych atrybutów więzienia. Nadzoru nad Polakami nie dało się ukryć przed jej szkockimi mieszkańcami, wobec tego miejscowa ludność została uprzedzona, że są to celowo odizolowani od polskiego wojska ludzie w jakiś tam sposób niegodni. Pijacy, fałszerze, erotomani, złodzieje, homoseksualiści i co tylko jeszcze. Ludność wyspy natychmiast odsunęła się od tych Polaków jak najdalej. Cała ich korespondencja była kontrolowana i cenzurowana. Na wysłanie listu, czy telegramu musieli otrzymać pisemne pozwolenie władz obozu. Wszystkim zarządzali „dwójkarze” [Oddział II Informacyjno-Wywiadowczy Sztabu Naczelnego Wodza (Wydział Kontrwywiadu)].

Rothesay na wyspie Bute (Fot. pl.wikipedia.org)

Osadzeni otrzymywali częściowe pobory. Mogli mieszkać w pomieszczeniach wynajmowanych przez polski rząd, ale najczęściej były to pokoje wieloosobowe i nie zawsze „szlafkamratom” udawało się odpowiednio dobrać. Jeśli więc mieli na to ochotę i było ich na to stać, mogli sobie wynająć prywatnie mieszkanie w miasteczku. I co dalej? Otóż chodziło o to, że dalej już nic nie było. Pan generał zastosował w stosunku do więźniów torturę nic nie robienia. Próbowano się czymś zająć, ale czym? Grali w karty, pili wódkę. Ale ile można grać w karty i pić wódkę? Cytat: „Nie było szans na uzyskanie przydziału wojskowego ani na jakąkolwiek pracę. Dowództwo zignorowało prośbę przetrzymywanych w obozie 100 saperów o przydział pracy w Londynie przy rozbiórce domów, naprawianiu szkód czy rozbrajaniu bomb”. (Londyn był wtedy intensywnie bombardowany i każda para rąk do usuwania szkód była na wagę złota). Osadzeni próbowali interweniować u generała. Pisali do niego błagalne listy, w których przekonywali go, że są niewinni, albo jeszcze lepiej, że nie został im przedstawiony żaden powód zamknięcia w obozie. – Generał ani myślał się tym zajmować.

Po jakimś czasie zaczęły się tragedie. Zaczęła się epidemia samobójstw. Bardzo różnie mówi się o ilości tych samobójstw. Nic dziwnego, skoro nie ma dokumentów świadczących choćby tylko o ogólnej ilości uwięzionych. Nie wiadomo, czy w ogóle prowadzono jakąś dokumentację, czy może wszystko odbywało się przysłowiowo – „na gębę”. Nie za bardzo wiadomo więc ilu było osadzonych, nie znane są prawdziwe powody ich zamknięcia i to, jak długo przebywali w obozie. Informacje o obozie, jakie mamy, pochodzą od tych, którzy z obozu w końcu wyszli i to tylko od tych, którzy chcieli w ogóle coś mówić. A takich było niewielu. W sumie naliczono około 100 samobójstw. Nieboszczyków nie chowano na cmentarzu. Zakopywano ich gdzieś w dołach nie zaznaczonych mogiłą, czy krzyżem. Teraz nikt już nie może wskazać nawet przybliżonego miejsca ich pochówku. Kilkunastu oficerów, nie mogąc pogodzić się z niegodziwością jaka ich spotkała, dostało zaburzeń psychicznych i wylądowało w szpitalu. „Rothesay to trupiarnia – pisał w swoim dzienniku więzień Stefan Mękarski – z której ostatnio jednego oficera na tydzień wysyłają do domu wariatów”. Na samą wiadomość, że maja być odesłani na Wyspę Wężów, oficerowie popełniali samobójstwo!

Aleksandra Piłsudska w towarzystwie córek Wandy (z lewej) i Jadwigi, 1933 r. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Więźniowie Wyspy Wężów
Przyjmuje się, że przez Wyspę Wężów przeszło w sumie około 1500, a może i 1700 oficerów, w tym 20 generałów. W Rothesay Sikorski kazał zamknąć również panią Aleksandrę Piłsudską, żonę marszałka Piłsudskiego. Nie wiem, czy samą, czy razem z córkami. Czyżby Sikorski obawiał się tej kobiety, czy tylko prześladował nazwisko Piłsudski? Jak Państwo myślicie? Godzi się polskiemu oficerowi prześladować kobiety? Już nie mówię generałowi. Nie powiem też rycerzowi, bo takim Sikorski na pewno nie był. Czyżby ta dzika rządza zemsty brała się u niego z jakichś zaburzeń psychicznych??

Z najbardziej znanych więźniów Rothesay można wymienić przedwojennego premiera Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego, dowódcę Armii „Prusy” gen. Stefana Dęba-Biernackiego, wojewodę śląskiego i przewodniczącego ZHP Michała Grażyńskiego, adiutanta marszałka Rydza-Śmigłego pułkownika Tadeusza Munnicha, czy generała i lotnika Ludomiła Rayskiego, kiedyś szefa polskiego lotnictwa wojskowego, którego Sikorski już raz chciał wsadzić we Francji do obozu Cerizay, ale generał Rayski mu się wtedy nie podporządkował. Rayski został zwolniony z Rothesay dopiero po ostrej i kategorycznej interwencji Brytyjczyków. Sikorski musiał wtedy Rayskiego wypuścić, ale jego nienawiść była tak ogromna, że nie przywrócił Rayskiego do służby wojskowej. Wobec tego Brytyjczycy przyjęli generała Rayskiego do lotnictwa brytyjskiego. Rayski został przywrócony do służby w Wojsku Polskim dopiero po śmierci Sikorskiego.

Na Rothesay wylądował też pułkownik Władysław Dec dowódca batalionu podhalańskiego, czyli resztek Samodzielnej Brygady Podhalańskiej, którą generał skazał na zagładę we Francji tylko dlatego, by pokazać jak żarliwym jest frankofilem. Sam pan pułkownik tak pisze: „W wyniku długo trwającej nagonki zostałem zwolniony ze stanowiska dowódcy batalionu podhalańskiego i odesłany na stację zborną oficerów Rothesay”. Może chciano się pozbyć potencjalnego świadka strategicznych uzdolnień naszego generała?

Stefan Dąb Biernacki (Fot. kresy24.pl)

„Pensjonariusz” Rothesay generał Dąb-Biernacki słynął z tego, że bez przerwy głośno klął i przezywał generała Sikorskiego. Często też wysyłał mu wielce obraźliwe listy pełne „wojskowych” określeń. Sprawa generała Dęba-Biernackiego trafiła do polskiego sądu polowego. Generał został zdegradowany i wydalony z wojska. I teraz, proszę Państwa, coś naprawdę fajnego. Zdegradowanego generała Dęba i już cywila, na „prośbę” generała Sikorskiego, Anglicy zamykają w angielskim więzieniu! Anglicy znani są z tego, że wręcz fanatycznie przestrzegają prawa, ale jak widać, gdy się ich grzecznie poprosi, gotowi są pójść na niezwykłe ustępstwa. Generał Dąb-Biernacki siedział więc u Anglików aż do śmierci Sikorskiego. Potem ktoś sobie o nim przypomniał i generał Dąb, jakby nigdy nic, został przez Anglików wypuszczony.

System tworzenia wrogów generała Sikorskiego można zaobserwować na przykładzie sprawy znanego polskiego pisarza i pilota Janusza Meissnera. Meissner, może dlatego, że już nie najmłodszy, bardzo długo oczekiwał przydziału do lotnictwa i z nudów wraz z dwoma kolegami Zygmuntem Wasilewskim i Arturem Horowiczem założyli dla zabawy satyryczne pisemko nazwane „Polski Spitfire”. Jedyny numer pisemka ukazał się 5 września 1940 roku i wywołał „burzę w szklance wody”. Śmieszne wierszyki i satyra zawarta w pisemku doprowadziła do szału generała i całe jego otoczenie. Meissner od razu został zesłany na Wyspę Wężów, bowiem generała Sikorskiego i jego dokonania wolno było tylko wielbić i podziwiać, a ten drań Meissner zaczął sobie robić głupie żarty. Cytat: „Jak tylko mógł, Sikorski bezwzględnie kneblował swoją opozycję, marnując najbardziej wartościowy, patriotyczny potencjał ludzki. W sposób małostkowy, mściwy i podły rozliczał się z nienawistną mu sanacją piłsudczykowską”.

Proszę Państwa. Bardzo pobieżnie i bardzo skrótowo przedstawiłem Państwu obóz internowania Rothesay na Wyspie Wężów. Może czujecie się Państwo trochę oszukani, bo miało być o obozach koncentracyjnych, a opisałem przymusowe nic nierobienie w warunkach raczej całkiem znośnych. Dość długo „przegryzałem się” przez sprawę obozów generała Sikorskiego i chyba poznałem istotę tego systemu. Obozów było kilka i były one zorganizowane w systemie coraz to surowszej dyscypliny i środków represji, jakie w nich panowały. Rothesay otwiera „poczet” tych obozów, jako najmniej represyjny.

Tighnabruaich, cieśnina Kyles of Bute (Fot. tighnabruaich.org.uk)

Uwięzieni bez przesłuchań i sądu
Od listopada 1940 roku powstał następny obóz w Tighnabruaich. Tighnabruaich to niewielka szkocka miejscowość położona po drugiej stronie wyspy Bute, ale już na lądzie stałym (jeśli tak można powiedzieć o wyspie Wielka Brytania). Od wysepki Bute oddziela Tighnabruaich cieśnina Kyles of Bute. Tighnabruaich, to długa, wąska ulicówka położona pomiędzy wodami cieśniny i podchodzącym do morza pasmem wzgórz. Teraz już nikt nie pamięta, gdzie znajdował się polski obóz. Prawdopodobnie zbudowano go jakby poza miasteczkiem, to jest w głębi lądu, pomiędzy wysokimi pagórkami. Nikt tam nie chodził, więc i nie została po nim żadna pamięć.

Tighnabruaich był filią obozu Rothesay i komendant obozu Tighnabruaich podlegał komendantowi Rothesay. Ten obóz miał już druty kolczaste otaczające namioty i baraki. Warunki w obozie były okropne. Siedzieli w nim oficerowie niższego stopnia niż ci z Rothesay. Oficjalnie byli to oczywiście, fałszerze pieniędzy, homoseksualiści, zboczeńcy seksualni, właścicielu burdeli i tak dalej. Jak było naprawdę? Pan Adam Węgłowski w „Tygodniku Powszechnym” pisał: „Od listopada 1940 r. „patologiczne” przypadki z Rothesay kierowano do podobozu w Tighnabruaich. Zdaniem prof. Zuziaka (prof. Janusz Zuziak, dyrektor Instytutu Nauk Humanistycznych Akademii Obrony Narodowej), żołnierze trafiali tam nawet na podstawie fałszywych donosów, bez żadnego dochodzenia i wyroku. Osadzony porucznik wojsk pancernych Henryk Halicki skarżył się: „Niemcy postąpili ze mną szlachetniej niż tutaj rodacy, bo pozwolili zatrzymać broń ręczną, traktując mnie jak rycerza, natomiast tu postąpiono ze mną jak z paskarzem lub bandytą”. Sam p.o. komendanta tego obozu, płk Władysław Spałek, meldował swemu zwierzchnikowi – gen. Bronisławowi Jacynie-Jatelnickiemu, szefowi ośrodka w Rothesay – że „odnośnie niektórych oficerów przybyłych tu, brak mi szczegółowej opinii i wyraźnie podanego rodzaju winy” (?!).

Pan Dariusz Baliszewski w artykule „Obozy Sikorskiego” przytacza listy osadzonych: „Porucznik rezerwy kawalerii Stanisław Dergiman zapisał w meldunku do naczelnego wodza: „Od roku jestem stale poniżany i krzywdzony. Mimo usilnych starań z mej strony, aby dowiedzieć się o stawiane mi zarzuty, nikt dotychczas nie tylko, że mi ich nie skonkretyzował, ale nawet nie przesłuchano mnie”. Kapitan Sergiusz Niedzielski stwierdzał: „Mam 46 lat, jestem żonaty i mam dwoje małoletnich dzieci. Oświadczono mi, że jestem przysłany tutaj dlatego, że ciąży na mnie zarzut pijaństwa, karciarstwa i erotomanii. Oświadczam, że w ogóle nie piję alkoholu, w karty grać nie umiem, a co się tyczy zarzutu erotomanii, to oświadczam, że zboczenia takiego nie mam, a przypisywany mi zarzut polega widocznie na anonimowym doniesieniu, złośliwym i bezpodstawnym”. Pisano do niego listy z prośbą o interwencję, a to przecież generał Sikorski stworzył system pozbywania się ludzi znienawidzonych, lub niewygodnych, których zamykało się w obozie bez wyroku jakiegokolwiek sądu, nawet na podstawie głupiego donosu, czy widzi mi się dowódcy. Gdy ten system już istniał, nie tylko generał pozbywał się w ten sposób ludzi, którym chciano zaszkodzić.

Gen. Władysław Sikorski (Fot. PAP/CAF)Sprawa obozów w Rothesay i Tighnabruaich pękła z wielkim hukiem w czerwcu 1942 roku, kiedy to obozami zainteresował się poseł Izby Gmin Henry Morrison z Partii Pracy. Poseł Morrison odwiedził kiedyś swoją siostrę, mieszkającą w Rothesay i bardzo zainteresowała go obecność w mieście wielu dziwnych polskich oficerów. Poseł sprawy nie odpuścił, aż powoli dowiedział się prawdy. Wraz z drugim posłem Gerardem McKinney’em złożył głośną interpelację w brytyjskim parlamencie. Oburzone głosy podniosła też prasa brytyjska. Generał Sikorski doczekał się nareszcie druzgocącej oceny. Posłowie zmusili rząd brytyjski do likwidacji prywatnych obozów pana generała. Nikt w Wielkiej Brytanii nie życzył sobie podobnego świństwa na terenie Królestwa. Z największą odrazą mówiono wtedy między Anglikami o cudzoziemcach, budujących na angielskiej ziemi obozy koncentracyjne. Na taką reakcję parlamentu nie mógł nic poradzić nawet „wszechmocny” Churchill. To Brytyjczycy, nie Polacy doprowadzili do zamknięcia obu obozów. Obozy zostały rozwiązane. Każdemu z osadzonych wypłacono przed zwolnieniem 20 funtów i każdy mógł iść dokąd chciał, zaś pan generał dostał mocno po łapach, a przy okazji solidną lekcję brytyjskiej demokracji. Mimo tej głośnej akcji brytyjskiego parlamentu, są poważne podejrzenia, że rozwiązane obozy istniały nadal, tyle, że zakamuflowane i w formie mocno już szczątkowej.

Prawdziwy obóz koncentracyjny
Był jeszcze trzeci obóz prowadzony, nie jak dwa poprzednie przez pracowników kontrwywiadu, a przez żandarmerię wojskową. Nazywano go obozem karnym i mieli w nim przebywać jakoby tylko skazani wyrokami sądów polowych. Może tak było, a może nie całkiem tak było. Jak się posłucha, że siedzieli w nim: fałszerze, złodzieje, alfonsi i handlarze żywym towarem, od razu przypominają się sławetne Rothesay i Tighnabruaich. Ja nie mówię, że tam nie było kryminalistów. Chciałem Państwu tylko zwrócić uwagę na fakt, że armia polska na Zachodzie nie składała się z poborowych, branych równo według rocznika, gdzie nawet o tym nie wiedząc, bierze się do wojska przyzwoitego człowieka i bandytę. Armia polska na Zachodzie składała się głównie z ochotników, których nikt nie zmuszał do służby, a więc ludzi jak gdyby już przeselekcjonowanych zanim jeszcze założyli mundury. Margines, kryminaliści, z reguły mają w d… obowiązki wobec Ojczyzny i ani im w głowie pchać się do wojska szczególnie, gdy wymaga to wielu trudów i wyrzeczeń. Niech mi więc nikt nie mówi o konieczności powstania takiego obozu, bo w każdym wojsku znajdują się kryminaliści i psychopaci. Będę się za to upierał, że tacy żołnierze owszem bywają, ale nie w każdym wojsku.

Kingledoors (Fot. pl.wikipedia.org)

Obóz, jak można przeczytać, początkowo znajdował się w Kingledoors. Tylko, że Kingledoors nie jest nazwą jakiejś miejscowości, a nazwą regionu, krainy. Powiedzieć, że coś było w Kingledoors, to tak samo, jakby po polsku powiedzieć, że coś było na Żuławach, czy na Podhalu. Kingledoors jest prawie bezludnym pustkowiem łąk i nagich wzgórz. Tu i ówdzie, bardzo rzadko, można spotkać samotną farmę. Miejsce prawie idealne na rozpoczęcie każdej bezprawnej działalności.

Szukałem jakiegoś śladu po tym obozie, czy to na ziemi, czy choćby tylko w ludzkiej pamięci, ale niczego tam już nie było. Obóz musiał funkcjonować bardzo krótko i być może istniał tylko do czasu zbudowania obozu właściwego, który powstał na bazie wielkiej, opuszczonej farmy Shinafoot położonej też na pustkowiu, ale koło miasteczka Auchterarder. Najbliższe większe miasto, to szkocki Perth. W przypadku Shinafoot mamy więc też pustkowie, ale z dużo lepszym dojazdem niż mogło to być na Kingledoors.

Shinafoot – to już był obóz koncentracyjny pełną gębą! Otaczały go dwa rzędy ogrodzeń z drutu kolczastego. Na rogach ogrodzenia wznosiły się wieżyczki wartownicze. Dość dokładny opis obozu zawdzięczamy polskiemu pisarzowi, wtedy oficerowi prasowemu, Stanisławowi Strumph-Wojtkiewiczowi, jaki pisarz umieścił w swej książce „Wbrew rozkazowi”. Strumph-Wojtkiewicz natknął się na obóz przypadkiem, odbywając akurat staż w brytyjskiej jednostce artylerii, położonej niedaleko obozu. To co zobaczył, tak go sfrustrowało, że postanowił dowiedzieć się o tym obozie czegoś więcej. Udał się więc do obozu niby to starając się o pozwolenie wygłoszenia więźniom patriotycznego odczytu. Po wizycie, wstrząśnięty do głębi, wysłał pisemny raport o nieludzkim traktowaniu więźniów tego obozu do (o, naiwności!!)… generała Sikorskiego! Po jakimś czasie Sikorski miał mu podobno podziękować za ów raport i powiedzieć, że dzięki niemu zlikwidował właśnie to okropne miejsce.

Obóz w Shinafoot bardzo przypominał Stutthof, niemiecki obóz na Żuławach koło Gdańska, który też był obozem policyjnym, a państwowym obozem koncentracyjnym stał się dopiero po latach. Co bardzo dziwne, nawet zachowanie wobec więźniów było w obu obozach podobne. Cytat: „Warunki tam panujące były bardzo podobne tym z hitlerowskich kacetów. Głodowe racje żywności, tortury i morderstwa były na porządku dziennym. Mieszkającym w okolicy Szkotom zakazano zbliżać się do ogrodzenia. Tłumaczono, że wewnątrz znajdują się niemieccy szpiedzy i dywersanci”. Chirurg Adam Majewski we wspomnieniach „Wojna, ludzie, medycyna”: „Żołnierze od dawna coś przebąkiwali o jakimś polskim obozie koncentracyjnym na terenie Szkocji, ale nie wierzyłem w to. A jednak od przybywających stamtąd pacjentów, okazało się, że było tam wszystko, jak w Berezie Kartuskiej: i druty kolczaste, i baraki, i „żabka”, i wybijanie zębów, i dozorcy sadyści, i komendant obozu, w którego kancelarii więźniowie podczas szorowania podłogi byli bici i kopani przez specjalnie dobranych żandarmów”. Następny cytat: „…obóz Shinafoot, w którym panuje drakońska dyscyplina. Żołnierze są bici i dręczeni. Lądują tam, często za bardzo drobne przewinienia, ludzie przedzierający się brawurowo przez wiele granic, by ochotniczo walczyć w Polskim Wojsku”.

Komendantem obozu był kapitan Korkiewicz. „Bydlę nad bydlaki” – jak go określali jemu współcześni. Pan Adam Węgłowski w artykule „W obozach Sikorskiego”: „Kolejne szczegóły pojawiły się po wojnie, gdy do sprawy obozu w Kingledoors (Shinafoot) wrócono w latach 1953–54 na łamach paryskiej „Kultury”. W artykule „Rubens miał filię w Szkocji” były podoficer Maciej Feldhuzen (podchorąży z cenzusem, redaktor szkockiego „Dziennika Żołnierza” Sz. Kaz.) pisał: „Na czele obozu dyscyplinarnego w Shinafoot stanął kapitan Korkiewicz. Alkoholik, psychopata, sadysta, który własnoręcznie maltretował więźniów. Zakładano im od tyłu kajdanki na ręce i wieszano na poprzeczce u sufitu, a pan kapitan Korkiewicz sam wiszących dusił za gardło, bił po twarzach i kopał w brzuch. Działo się to w roku Pańskim 1941, a więc Lagerführer Korkiewicz nie był odosobniony w biciu skutych i bezbronnych żołnierzy polskich, bo robiło to samo, równolegle z nim, w tym samym dniu i o tej samej godzinie, wielu innych jego kolegów, Lagerführerów na terenie Polski i Niemiec”. Z kolei biskup polowy WP Józef Gawlina napisał w liście do redakcji o „najgorszym wypadku”, czyli „zastrzeleniu niewinnego strzelca Edwarda Jakubowskiego”. Stało się to 29 października 1940 r. Osadzony w obozie dr A. Skowronek przypominał, że zabił go wartownik w „areszcie spoza zasieków podwójnych z drutów kolczastych”. Za co? „Pod silną prowokacją znanej w wojsku obelgi o »matce«„ – jak oględnie wyjaśnił w liście”.

Ostra interpelacja brytyjskich posłów w parlamencie dotknęła też obóz w Shinafoot. Tu nie można było załatwić sprawy wypłacając więźniom po 20 funtów. Trzeba było czegoś więcej, więc odwołano się do sądu wojskowego. Tyle, że sąd kapitana Korkiewicza uniewinnił, a w sprawie zastrzelenia więźnia przez strażnika uznano, że użycie broni było uzasadnione. Obóz na farmie Shinafoot zlikwidowano, ale go nie rozwiązano! W największej tajemnicy przeniesiono go do miejscowości Abernethy. Tak naprawdę, wszystkie obozy zostały zlikwidowane, a więźniowie rozpuszczeni dopiero po śmierci Sikorskiego i co ciekawe, nie wpłynęło to na pogorszenie bezpieczeństwa w Wielkiej Brytanii. Tacy to w nich bowiem siedzieli „kryminaliści”. To, że obozy zlikwidowano od razu po śmierci generała dobitnie wskazuje, że nikomu innemu poza generałem, te obozy nie były potrzebne. Tak nota bene. Kapitan Korkiewicz zginął na ulicy w niedalekim Edynburgu. Wpadł pod tramwaj!

Władysław Sikorski i gen. Władysław Anders w obozie II KP na Bliskim Wschodzie, 1943 r. (Fot. muzeumwp.pl)

„Zgrzyty” pomiędzy generałem Sikorskim a generałem Andersem
Proszę Państwa. To jeszcze nie koniec opowieści o obozach generała Sikorskiego. Zapomnieliście bowiem Państwo o Wojsku Polskim na Bliskim Wschodzie, czyli o tak zwanej armii generała Andersa. Z chwilą powstania tej armii na terenie Związku Radzieckiego generał Sikorski musiał wyznaczyć kogoś, kto tę armię będzie rozbudowywał, będzie się nią opiekował i wreszcie będzie nią dowodził. Na dowódcę tej armii Sikorski wyznaczył generała Andersa, swojego dobrego znajomego jeszcze z przed wojny, z którym nigdy nie miał żadnych konfliktów. Wydawało się, że będzie doskonale, że generał Anders będzie wykonywał tylko polecenia swojego dowódcy i Sikorski zapanuje łatwo nad całością spraw. Okazało się całkiem inaczej nie dlatego, że jak mówią, Anders nagle zaczął rywalizować z Sikorskim o pierwszeństwo, ale dlatego, że wiele poleceń Sikorskiego w ocenie Andersa było bezsensownych i szkodzących powstającej armii. To właśnie generał Anders nie pozwolił Sikorskiemu na roztrwonienie polskiego wojska w ten sam sposób, w jaki Sikorski roztrwonił je we Francji, czyli podzieleniu go na poszczególne oddziały poprzydzielane do różnych elementów armii radzieckiej i tym samym nie mające jednego, wspólnego, polskiego dowodzenia. Sam pomysł wyjścia z wojskiem ze Związku Radzieckiego też był pomysłem Andersa, któremu Sikorski stanowczo się sprzeciwiał, nie zważając na rzeczowe argumenty, jakich używał generał Anders w zaciętej dyskusji pomiędzy generałami.

Sikorski chciał „robić politykę” rozumianą jako walkę z Niemcami ramię w ramię z Armią Czerwoną, a Anders mu tłumaczył, że żołnierze, po tym, co ich spotkało w Związku Radzieckim nienawidzą Rosjan bardziej niż Niemców, że wojsko zaczyna głodować, że Rosjanie obcinają i tak niewielkie racje żywnościowe, z których wojsko oddaje jeszcze prawie połowę na wyżywienie paru dziesiątków tysięcy polskich cywilów ściągających pod opiekę polskiego wojska z całego Sajuza w stanie niekiedy agonalnym, schorowani i zagłodzeni prawie na śmierć. Wojsko musiało żywić tę ludzką rzeszę ze swoich racji, bo Stalin nie dał na ich wyżywienie ani kromki chleba. To tych nieszczęśników generał Sikorski, nawet kiedy już pogodził się z myślą o wyprowadzeniu wojska do Iranu, chciał pozostawić w Związku Radzieckim!! Anders powiedział, że cywilów nie zostawi!! No i chwała Panu Bogu, nie zostawił. Takie to były „zgrzyty” pomiędzy generałami.

Wizyta gen. Władysława Sikorskiego w Armii Polskiej na Środkowym Wschodzie. Od lewej: Tadeusz Romer – minister spraw zagranicznych RP, gen. Władysław Sikorski, gen. Władysław Anders – dowódca Armii Polskiej na Bliskim Wschodzie, gen. Tadeusz Klimecki (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Był jeszcze jeden „zgrzyt”, który wciąż czeka na swojego kronikarza. Podzielę się z Państwem taką plotką, nie plotką, jaka kursuje czasami pomiędzy badaczami historii Wojska Polskiego na Zachodzie. To zaczęło się od samego początku tworzenia armii polskiej w Związku Radzieckim. Ambasador polski w Moskwie, przyjaciel, doradca, a jak mówią znawcy przedmiotu, główny zły duch generała Sikorskiego profesor Kot, w rozmowie z generałem Andersem naciskał na generała, by ten nie przyjmował do wojska dawnych piłsudczyków i sanatorów. Anders miał mu odpowiedzieć, żeby się zamknął i do armii się mu nie wtrącał. Kot oczywiście od razu powiedział o tym Sikorskiemu, a generał oczywiście nie zostawił tej sprawy niezałatwionej. Wreszcie, ale to już po wyjściu Polaków ze Związku Radzieckiego, generał Sikorski spowodował utworzenie w Palestynie przez polską „dwójkę” tak zwanej Drugiej Grupy. Druga Grupa, to był tajny obóz internowania dla oficerów podpadniętych generałowi. Do tego obozu wsadzano, bywało, nawet oficerów wysyłanych do Palestyny z Wielkiej Brytanii! Przez jakiś czas udawało się utrzymać sprawę w tajemnicy, aż wreszcie Anders się o tym dowiedział i co tu dużo mówić, po prostu się wściekł!! Natychmiast aresztował wszystkich pilnujących obozu „dwójkarzy” i oddał ich pod sąd polowy. Obóz został zlikwidowany, a więźniowie uwolnieni. Histeryczna skarga na działania Andersa, jaką palestyńska „dwójka” wysłała do Londynu, miała spowodować dość nagłą, jak pamiętamy, inspekcję Sikorskiego na Bliskim Wschodzie. Sikorski był przekonany, że atak na jego Drugą Grupę zapowiada początek puczu generała Andersa. A w powrotnej drodze był Gibraltar. Myśmy o tym wszystkim nie wiedzieli. Dla nas generał Sikorski był symbolem, posągiem, ideałem, a nie żywym człowiekiem mającym obok zalet, także całą kupę fatalnych wad.

Sikorski bardzo ładnie wychodził na zdjęciach, a tylko to, w dodatku tylko czasami, można było zobaczyć w okupowanym kraju. Serce rosło, gdy się widziało tego dostojnego generała w pięknym mundurze, gdy się popatrzyło w jego mądre oczy. Człowiek od razu czuł się lepiej. Wiedziało się wtedy, że nie jesteśmy sami, że na zachodzie jest nasze wojsko i że dowodzi nim nasz Wódz Naczelny. Powtarzało się wtedy jak świętą mantrę: „Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej”. Nikt nas nie informował, że ten Wódz przed każdą ważniejszą uroczystością, kontroluje ustawienie foteli przygotowanych dla polskich notabli. Fotel dla prezydenta stał zwyczajowo wysunięty przed inne fotele. O 20 centymetrów do przodu przed fotelem premiera. Sikorski posuwał wtedy swój fotel o tyle samo do przodu, żeby broń Boże nie stał choć trochę za fotelem prezydenta. Bo dla generała takie duperele były bardzo ważne i wydawało się, że stanowią główną jego troskę. Dopuszczał i sam inicjował represje przeciwko swoim, często wyimaginowanym wrogom, a to owocowało nienawistnymi wystąpieniami wielu Polaków przeciwko niemu. Dochodziło więc do walk miedzy Polakami, jakby mało było wojny i morderczych zmagań na rozlicznych frontach. Pani Anita Prażmowska, profesor historii z London School of Economics powiedziała: „Sikorski był uważany albo za drania, albo za świętego. Po wojnie Polacy w Anglii postanowili do tych wewnętrznych bolączek nie wracać. Nie chcieli stawiać Polski w złym świetle. To była rozterka: przyznać się, że my też siebie nawzajem nienawidziliśmy”.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 13–14 (185–186) 16 lipca – 15 sierpnia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X