O kompleksie ofiary z czystym sumieniem

O kompleksie ofiary z czystym sumieniem

 

W postsowieckich interpretacjach wołyńskich wydarzeń jednym z kluczowych był argument: „kto pierwszy zaczął”. Akcje UPA na Wołyniu interpretowano jako odwet za politykę ograniczania praw Ukraińców w międzywojennej Polsce. Te ograniczenia miały miejsce, ale w żadnej mierze nie można ich porównywać do metod stosowanych w „antypolskiej akcji” UPA, ani z represjami w ZSRS. Ukraińscy historycy wspominali też o polskiej polityce niszczenia świątyń prawosławnych na Ziemi Chełmskiej w 1938 roku, gdy w ciągu 60 dni zniszczono 127 cerkwi. Chociaż powiązanie tych dwu wydarzeń jest bardziej niż problematyczne, w literaturze pojawiło się określenie „chełmsko-wołyńska tragedia”.

Główny sens tych zabiegów jest prosty: „nie my zaczęliśmy”, a więc główna odpowiedzialność nie na nas spoczywa. Takie samo zadanie wykonuje próba przerzucenia całej odpowiedzialności na Niemców dążących do „skonfrontowania Ukraińców i Polaków na Wołyniu”. Ostatnie stwierdzenie nie jest zupełnie niesłuszne, ale nie usprawiedliwia i nie wyczerpuje fenomenu planowych mordów ludności cywilnej. Z pewnością, rozumiejąc to wszystko, znany ukraiński historyk Wołodymyr Sergijczuk, uważał za konieczne zmniejszyć skalę mordów, a jednocześnie postawić z nóg na głowę tezę o „ludobójstwie” wygłaszając tezę: „Zbrojne akcje przeciw oddzielnym polskim wioskom na Wołyniu były spowodowane tym, że ich mieszkańcy zaczęli pomagać zarówno Niemcom, jak i sowieckim partyzantom w ludobójstwie Ukraińców”.

Na szczęście, nie wszystkie ukraińskie publikacje są takie. Andrij Zajarniuk w swoim tekście, zamieszczonym w jednym z lwowskim zbiorów artykułów, poświęconych wołyńskiej tragedii, wprost nazwał to wydarzenie „czystką etniczną” i wezwał kolegów-historyków do badań zachowań uczestników mordów, opierając się na istniejącej tradycji badań „zwykłych ludzi” – wykonawców masowych mordów w historiografii Holocaustu. Autor, chyba najbardziej dokładnej, ukraińskiej monografii o polsko-ukraińskim konflikcie w latach II wojny światowej Ihor Iljuszyn kwalifikował działania UPA jak jednoznacznie przestępcze.

Jednak nie te publikacje nadają ton na Ukrainie. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest kontekst rozwoju politycznego i kulturowego życia współczesnej Ukrainy, który odbierany jest przez wielu intelektualistów jako „niezakończona dekolonizacja”. Wychodząc właśnie z takiej logiki, Mykoła Riabczuk pisał: „Ukraińska liberalna inteligencja nie może ustosunkować się do ukraińskiego nacjonalizmu tak, jak polska – do polskiego, a rosyjska – do rosyjskiego. Pozycja Ukraińców na współczesnej Ukrainie jest zupełnie inna, aniżeli Rosjan w Rosji, czy Polaków w Polsce”. Dlatego wielu jest przekonanych o tym, że mówić o ciemnych kartach historii ruchu nacjonalistycznego można i trzeba jedynie po oficjalnym uznaniu UPA. Jak wiadomo, wszystkie próby przyjęcia odpowiednich decyzji w Radzie Najwyższej Ukrainy zakończyły się niepowodzeniem.

Jarosław Hrycak zaproponował „kompromisową” tezę mówiącą, że odkrycie ciemnych stron historii UPA ważne jest dla pełnego uznania jej antysowieckich i antyniemieckich operacji jako symbolu ukraińskiego patriotyzmu. Logika Hrycaka nie wiąże bezpośrednio przyznania faktu i potępienia antypolskich i antyżydowskich akcji UPA z jej oficjalnym uznaniem. Jednak dla absolutnej większości historyków i polityków jakiekolwiek „półtony” w historii są po prostu niezrozumiałe. Dodam, że „antypolską akcję” na Wołyniu Hrycak kwalifikuje jako zbrodnię wojenną, „bezsensowną z wojskowego i politycznego punktu widzenia”.

Szkolny podręcznik, jak i masowa świadomość w całości, odtwarzają wizerunek Ukrainy jako kolektywnej ofiary – ofiary reżimów: komunistycznego i hitlerowskiego, a także szlacheckiej Polski i „turecko-tatarskiej” nawały. W tej sytuacji pytanie o odpowiedzialność za własną historię jest nie na miejscu – tym bardziej, że, jak pisał jeden z wybitnych ukraińskich nacjonalistycznych historyków, – „metody walki narzuca naród-ciemiężca”.

Najważniejszą cechą ukraińskiej pamięci o II wojnie światowej jest brak społecznego uzgodnienia i wspólnego, dla absolutnej większości mieszkańców, wizerunku tej wojny. Nacjonaliści chętnie mówią o przestępstwach ZSRS, ale nie nacjonalistycznego podziemia; komuniści – o ofiarach UPA, ale nie o sowietyzacji Galicji Wschodniej lub o zachowaniu Armii Czerwonej w Prusach Wschodnich. Tymczasem większość ludności Ukrainy jest raczej obojętna wobec prób wciągnięcia ich w kolejną wojnę pamięci.

Tak tworzy się pozycja narodu bez wspólnej pamięci historycznej, ale za to ze śnieżnobiałym sumieniem.

Autor: Andrij Portnow

 

Tekst ukazał się w nr 12 (136) 30 czerwca – 14 lipca 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X