Nocna apokalipsa

Nocna apokalipsa

W mroźny lutowy wieczór 1945 roku, z lotnisk w Anglii poderwały się ociężale setki wyładowanych bombami czterosilnikowych bombowców. Ich celem było położone w głębi III Rzeszy Drezno – największe niemieckie miasto, które uniknęło poważniejszych bombardowań.

Teraz miało się to zmienić. W nocy z 13 na 14 lutego 1945 r. 773 bombowce brytyjskie podczas dwóch nalotów zniszczyły 80 tys. mieszkań. 14 lutego w ciągu dnia dalszych zniszczeń dokonał nalot 311 bombowców amerykańskich. Kolejne naloty nastąpiły 15 lutego. W atakach lotniczych na Drezno wzięły udział 1233 samoloty aliantów.

Do dziś operacja alianckiego lotnictwa budzi wielkie kontrowersje. W 1945 roku Niemcy przegrały już wojnę, a alianci panowali w powietrzu i na morzu. Miała wtedy miejsce jedna z najbardziej niesławnych akcji II wojny światowej. W styczniu 1945 do Drezna dotarła fala uchodźców ze wschodu. Podwoili oni nieomal populację Drezna. Według szacunkowych danych w mieście w lutym 1945 roku przebywało znacznie więcej niż normalne 650 000 mieszkańców. Według niektórych źródeł liczba ta mogła sięgnąć nawet miliona. W mieście nie było obiektów o dużym znaczeniu strategicznym. Zakłady pracujące na rzecz przemysłu obronnego znajdowały się na przedmieściach Drezna, natomiast potężne bombardowanie koncentrowało się na starym mieście. Obecność tak dużej liczby uchodźców i robotników przymusowych w mieście wynikała stąd, że Drezno uchodziło za miasto bezpieczne z racji położenia w głębi kraju oraz braku obiektów o dużym znaczeniu strategicznym. Miejscowe władze dość dokładnie odnotowały także zgony wśród tej ludności. Obrona przeciwlotnicza była symboliczna, bowiem działa przeciwlotnicze Niemcy przenieśli na front, zostawiając miasto praktycznie bez obrony.

Alianckie samoloty zrzuciły łącznie prawie cztery tysiące ton bomb, wywołując ogromną burzę ogniową, która doszczętnie zniszczyła miasto. Ogromna część ofiar zginęła z powodu braku tlenu, „pożeranego” przez szalejące pożary – jak wspominali ocalali, ludzie po prostu osuwali się na ziemię i ginęli w płomieniach, zamieniając się w popiół. Zabitych liczono w dziesiątkach tysięcy.

(Nie)bezpieczna przystań
Na przełomie stycznia i lutego 1945 roku Wehrmacht cofał się na wszystkich frontach, ale jeszcze nie został pokonany. Armia Czerwona nieubłaganie zbliżała się do Berlina, ale na jej drodze wciąż stały miliony niemieckich żołnierzy. Alianci zachodni zastanawiali się, jak bombardowania strategiczne mogą najlepiej przysłużyć się radzieckiej ofensywie. Zdecydowano, że przeprowadzona zostanie seria nalotów dywanowych na Berlin i inne duże miasta znajdujące się na tyłach frontu wschodniego, która w założeniu miały zasiać zamęt na zapleczu niemieckich wojsk i złamać wolę oporu niemieckiej ludności. Jedną z ofiar tego planu padło właśnie Drezno.

W czasie wojny Drezno było siódmym największym miastem III Rzeszy. W 1939 roku liczyło prawie 650 tys. mieszkańców. Mieszkańcy Drezna byli całkowicie zaskoczeni, zupełnie nie przygotowani na naloty samolotów alianckich. Myśleli – Drezno nie jest miastem strategicznym ani przemysłowym, jest zabytkiem kultury i architektury, niczym więcej. Według raportów alianckiego wywiadu w Dreźnie znajdowało się ponad 100 zakładów przemysłowych pracujących na niemiecki wysiłek wojennych. Nie było jednak wśród nich obiektów o dużym znaczeniu strategicznym i na tym etapie wojny nie odgrywały one znaczącej roli. Ponadto chyba nikt nie zwrócił uwagi, że fabryki i cele militarne położone były na obrzeżach miasta. Tymczasem tysiące ton bomb zrzucono na centrum Drezna, w rezultacie czego potencjał przemysłowy został uszczuplony jedynie w nieznacznym stopniu.

Brytyjskie bombowce Avro Lancaster – podstawowy ciężki bombowiec RAF w czasie II wojny światowej. To te maszyny stanowiły trzon brytyjskich sił wysłanych nad Drezno (Fot. konflikty.wp.pl)

RAF przeprowadził nalot w kilku falach:

– 13 lutego o godzinie 21.50 wysokość centrum miasta osiągnęły 244 brytyjskie bombowce Lancaster. Na początku zrzucone zostały bomby oświetlające, które miały za zadanie zaznaczyć cele bombardowań. O 22.10 brytyjskie samoloty rozpoczynają zrzut bomb na centrum miasta, które 20 minut później jest całe w płomieniach.

– Niecałe 3 godziny po pierwszym ataku akcja ratownicza w Dreźnie znajduje się w punkcie szczytowym. Jest to również początek drugiego etapu. 14 lutego miedzy godziną 1.23 a 1.54 w nocy 529 brytyjskich bombowców Lancaster atakuje zewnętrzne części miasta. Tym samym hamuje to akcję ratowniczą. Do tego czasu brytyjskie bombowce zdążyły zrzucić ok. 200.000 bomb burzących i 650.000 bomb zapalających o łącznej wadze ponad 2.600 ton.

– Nad ranem 14 lutego rozpoczął się trzeci etap ataku. Tym razem w wykonaniu 311 amerykańskich bombowców B-17 zrzucone zostaje 780 ton bomb. Widocznych również było ok. 70 myśliwców P-51, które podobno ostrzeliwały z broni maszynowej duże grupy ludzi w drezdeńskich parkach.

– W godzinach południowych 15 lutego 200 amerykańskich B-17 dokończyły operacji i zrzuciły jeszcze ponad 400 ton bomb.
Już wtedy całe śródmieście Drezna stało w ogniu, a potężny żywioł pochłaniał kolejne rejony miasta. Rozpościerająca się nad płonącym miastem łuna widoczna była z miejsc oddalonych o prawie 100 kilometrów, w powietrzu zaś widać ją było z odległości nawet kilkuset kilometrów.

Rozmiary tragedii byłyby jeszcze większe, gdyby wszystkie biorące udział w operacji bombowce USA nadleciały nad założony cel. Jednak około 60 maszyn przez pomyłkę zbombardowało… Pragę. Inne zrzuciły śmiercionośny ładunek na czeskie miasta Most i Pilzno

Ogniowy wicher
Bardziej niszczycielska od samych bomb okazała się wywołana przez ładunki zapalające burza ogniowa. Wczesnym rankiem 14 lutego temperatura panująca w objętym ogniem centrum Drezna sięgała 1500 stopni Celsjusza. W tym piekle topiło się szkło, cegły, beton i nawierzchnia ulic. Na domiar złego, burza ogniowa zasysała z otoczenia niemal całe powietrze – w rezultacie nawet dwie trzecie ofiar zginęło w wyniku uduszenia.

„Widziałam krzyczących i gestykulujących ludzi, którzy nagle, jedni po drugim, po prostu osuwali się na ziemię. Dziś wiem, że tym nieszczęśliwcom zabrakło tlenu. Zemdleli, a następnie spłonęli na popiół” – wspominała jedna z ocalałych.

W mieście w owym czasie było niewiele schronów przeciwlotniczych. Największy, znajdujący się pod głównym dworcem kolejowym, mógł pomieścił tylko sześć tysięcy osób. Ludzie chowali się w piwnicach domów, ale one nie mogły dać skutecznej osłony przed szalejącą burzą ogniową.

Mordercze bombardowania pochłonęły tysiące ludzkich istnień. Wszystko w niespełna 48 godzin. Śródmieście Drezna było morzem ruin. W wyniku nalotów całkowitemu zniszczeniu uległa starówka miasta. Unicestwionych zostało prawie 80 tys. mieszkań i domów. RAF szacował, że bardzo poważnie uszkodzono 23 proc. zabudowań przemysłowych i 56 proc. nieprzemysłowych, nie wliczając w to budynków mieszkalnych.

Wpływ bombardowania na potencjał przemysłowy był jednak niewielki – położone w ogromnej większości na obrzeżach miasta zakłady ucierpiały w znikomym stopniu. Ówczesny nazistowski minister zbrojeń i produkcji wojennej Albert Speer zeznał po wojnie, że odbudowa zdolności produkcyjnych w Dreźnie nastąpiła bardzo szybko. Liczba ofiar bombardowania Drezna była i jest przedmiotem licznych kontrowersji; propaganda nazistowska podawała straty rzędu 200 tys. osób.

Dzień po bombardowaniu. Stos spalonych ciał ofiar nalotu. (Fot. Hahn, Deutsches Bundesarchiv)

Rachunek sumienia po latach
Choć po wojnie alianci udowodnili, że bombardowanie Drezna było uzasadnione w świetle panujących wówczas okoliczności i obowiązujących prawideł prowadzenia wojny, operacja ta jest przez krytyków wskazywana jako przykład poddający w wątpliwość stosowność strategicznych nalotów na III Rzeszę.

Ogółem bombardowania niemieckich miast w czasie II wojny światowej pochłonęły życie kilkuset tysięcy cywilów (w tym również robotników przymusowych). Mimo ogromnej liczby ofiar, ich skuteczność i wpływ na potencjał przemysłowy nazistowskich Niemiec jest dyskusyjny. A wola walki i determinacja ludności zamiast maleć, tylko się wzmagały.

Całkowitemu zniszczeniu uległ obszar ok. 40 km². Wojska radzieckie oceniły straty na 35 tys. cywilów. Źródła niemieckie podają nawet liczbę 200 tys. Rozbieżność jest zatem ogromna. Jednak należy zwrócić uwagę na fakt, że alianci wygrali już wojnę, a w nalocie zginęli głównie cywile.

Czy nalot na Drezno spełnił swoje zadanie? Trudno to ocenić, jednak z całą pewnością ukazał potęgę alianckiego lotnictwa oraz fakt, że nie tylko Niemcy łamali prawa człowieka w tej wojnie. Jest to brutalny przykład na to, jaką cenę godzili się płacić politycy dla osiągnięcia swych celów. W tym konkretnym przypadku ceną było życie kilkudziesięciu tysięcy cywilów, a celem mocna pozycja w negocjacjach z ZSRR.

Specjalna komisja powołana przez władze Saksonii do ustalenia dokładnej liczby ofiar bombardowania zakończyła pracę w… roku 2011, ogłaszając, że ostatecznie ustalona liczba ofiar nie przekroczyła 25 tys.

Bunt polskich pilotów
W akcji nad Dreznem miał wziąć udział również polski Dywizjon Bombowy 300. W jednostce wybuchł jednak bunt. Dwa dni wcześniej zakończyła się konferencja jałtańska, w czasie której Polska została rzucona na łaskę Józefa Stalina, na zawsze tracąc Kresy Wschodnie. Gdy dzień później polscy piloci usłyszeli, że mają lecieć nad Drezno pomagać Armii Czerwonej, część z nich po prostu odmówiła wykonania rozkazu. Większość buntowników pochodziła właśnie z utraconych Kresów.

W 2009 roku w „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad z polskim pilotem, który brał udział w tym nalocie. Oto jego fragment:

Jak pan dziś ocenia tamten lot?
To nie był bohaterski wyczyn. Nie był to lot, podczas którego można było coś zobaczyć czy coś przeżyć. Cel był łatwy – Drezno nie było bronione przez artylerię

Kiedy dowiedzieliście się, co tam się stało?
Przyznam szczerze, że myśmy się tym w ogóle nie interesowali. Byliśmy na wojnie, przeszliśmy swoje i robiliśmy to, czego nas nauczono. Nie było na ten temat żadnej dyskusji. Nikt wtedy nie mówił, że to miasto otwarte, że jest pełne cywilów, że pełno w nim zabytków, ważnych także dla Polaków. Podobno jeden z lotników powiedział, że jest żołnierzem, a nie rzeźnikiem, i odmówił wzięcia udziału w nalocie.

Te bomby mogły jednak spaść na dzieci.
Wcześniej ginęły dzieci polskie, dzieci holenderskie, angielskie. Ja byłem w Coventry, specjalnie po to, żeby zobaczyć zniszczenia, jakie poczyniły tam niemieckie bomby. Podczas wojny trudno być sentymentalnym.

Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 4 (176) 26 lutego–14 marca 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X