Niepokorni i surowi duszpasterze Strzałkowic i Malechowa

Niepokorni i surowi duszpasterze Strzałkowic i Malechowa

ks. Władysław Bachota i ks. Marcin Serwacki

Nie zachowało się wiele informacji na temat tych duchownych, którzy na trwałe zachowali się w pamięci Strzałkowic i Malechowa. Obydwaj żyli na przełomie XIX i XX wieku. Należeli do różnych diecezji, ale cechowało ich podobieństwo charakterów i sposób postępowania, który może również w obecnych czasach budzić pewne niezrozumienie, a nawet odrzucenie, zanim poznamy ich bliżej.

Ks. Władysław Bachota kapłan diecezji przemyskiej urodził się 1 listopada 1889 roku w Terliczce, niewielkiej wsi w powiecie rzeszowskim. W latach 1902–1910 odbył studia gimnazjalne w Sanoku. Po ukończeniu Seminarium Duchownego w Przemyślu otrzymał 5 lipca 1914 roku święcenia kapłańskie.

Natomiast ks. Marcin Serwacki, kapłan archidiecezji lwowskiej obrządku łacińskiego urodził się w 1848 roku.

Kościół w Malechowie

Jeden i drugi urodzili się właśnie w tym czasie, kiedy to żądania wolności religijnych i obywatelskich, przede wszystkim równości wobec prawa, wolności prasy oraz wolności stowarzyszeń i zgromadzeń, dochodziły do głosu bardzo mocno. Życie polityczne w Galicji charakteryzowały żywiołowość i przypadek. Z konieczności odwoływano się do czasów minionych. Praktycznie na margines życia społecznego zepchnięto warstwę społeczną chłopów, nie widząc w niej potencjalnej siły politycznej, lecz jedynie ludzi zrodzonych do mozolnej pracy na roli.

Nie lepiej było w szkolnictwie. Mimo wielkiego rozwoju i zwiększenia liczebności szkół w Galicji, ówcześni nauczyciele wywodzili się spośród studentów, którym nie udało się ukończyć studiów, oraz wysłużonych podoficerów i porzucających fach rzemieślników. Stosowane metody nie wymagały specjalnych kwalifikacji. Ostatecznym i rozstrzygającym wsparciem nauczycielskiego autorytetu, swoistym insygnium jego władzy i godności był kij i rózga. Taki widok przedstawiciela władzy nie był typowy jedynie w szkole. W wojsku kapral nosił kij, wycięty z leszczyny. Policjant uwijał się po ulicach z potężnym kijem w ręku i zmuszał nim do posłuszeństwa nie tylko „swarliwe przekupki, ale próbował też zbawiennej mocy jego na grzbietach innych obywateli, którzy przypadkiem jeno dostali się w granice jego policyjnej władzy”. Toteż nie dziwi fakt, że zwłaszcza ludność wywodząca się z niższych sfer społecznych mogła mieć swoisty uraz do wszelkiego przejawu władzy.

Ks. Władysław Bachota po święceniach kapłańskich na pierwszą placówkę został skierowany 1 września 1914 roku w charakterze wikariusza do parafii w Tuligłowach, gdzie pracował do 1 czerwca 1916 roku. Następnie posługiwał jako wikariusz w Łętowni (1.06.1916–30. 06.1917) oraz Żołyni (1.07.1917 – 22.05.1918). Dodatkowo praca duszpasterska na stanowisku kapelana wojskowego od 1918 do 16 stycznia 1919 roku wyrobiła w młodym kapłanie Władysławie stalowy charakter, który go charakteryzował do końca życia. Przez następne dwa lata był wikariuszem w Błażowej oraz w Mościskach. Po kolejnych placówkach parafialnych, gdzie przebywał w charakterze ekspozyta (Trzcieciec, Podbuż i Stupnica Polska), zwrócił się do kurii biskupiej z pismem o pozwolenie na wstąpienie do Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusa. Powyższe pozwolenie otrzymał 31 października 1922 roku. I tam także nie zatrzymał się na dłuższy czas, lecz po dwóch latach z niewyjaśnionych przyczyn postanowił powrócić do macierzystej diecezji. Dnia 15 marca 1925 roku otrzymał nominację na wikariusza parafii w Majdanie Kolbuszowskim, a od 25 lutego 1926 roku został skierowany na administratora do parafii w Strzałkowicach, gdzie pracował do 15 lipca 1932 roku.

Dość podobnie toczyły się losy drugiego z kapłanów, m.in. poprzez częste zmiany miejsc posługiwania kapłańskiego. Po ukończeniu Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie w 1873 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwotnie pracował w parafii Budzanów na terenie dekanatu Czortków. Od lutego 1874 roku został skierowany do posługi duszpasterskiej w charakterze wikariusza do około pięciotysięcznej parafii w Strusowie, by po pół roku pobytu w niniejszej parafii ponownie powrócić do Budzanowa. O następnych latach niewiele wiemy poza tym, że pracował w charakterze katechety trywialnej szkoły żeńskiej im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Od 1885 roku ks. Serwacki pełnił funkcję wikariusza w parafii Matki Bożej Śnieżnej we Lwowie u boku proboszcza z hrabiowskiej rodziny ks. Stanisława Nałęcz Korzeniowskiego. Równocześnie w tym czasie została mu powierzona posługa katechety w lwowskim IV gimnazjum państwowym. Z tej też parafii w 1887 roku został skierowany w charakterze proboszcza do Malechowa pod Lwowem, gdzie także zatrzymał się na dłuższy okres – do 23 marca 1906 roku.

Strzałkowice i Malechów pod względem ludności były bardzo podobne – miały charakter wiejski, chociaż znajdowały się przy znaczących ośrodkach miejskich. Największym ówczesnym problemem na wsi była bieda oraz pijaństwo chłopów, z którym owi duchowni postanowili walczyć, a także ukazać znaczenie wsi dla społeczeństwa.

Według ustnych relacji ks. Bachota miał być porywczy, a nawet niejednokrotnie mógł podnieść rękę na parafian. Nie znosił szczególnie pijaństwa. Wymagał od swoich parafian dyscypliny i porządku zarówno w zachowaniu, jak i ubiorze. Miał też być pomocny w sprawach gospodarczych. Pomagał parafianom w naprawianiu ich sprzętu gospodarczego, za co był ceniony i szanowany. Wielu jednak pamięta go jako surowego i wymagającego katechetę. Zachęcał także do nabożnego słuchania mszy św. Za jego też czasów powstało słynne do dziś w samborszczyźnie przysłowie o zbyt szybko wychodzących z kościoła: „Święty Boże, a ja już na dworze. Anioł Pański, a ja już koło Isańskich”.

Za nietaktowne zachowanie wobec parafian miał być wzywany przez św. bpa Józefa Pelczara na rozmowy, celem upominania. Pewnego razu po upomnieniu biskupim, zagwarantował biskupowi, że podobne incydenty nie będą miały już miejsca. Jednak po wyjściu z pałacu biskupiego jeszcze będąc na dworcu w Przemyślu, miał pobić przechodzącego policjanta.

Po drugiej stronie Lwowa – ks. Marcin Serwacki należał także do kapłanów, którzy nie uznawali władzy świeckiej, ani duchownej, nie przyjmował i nie odpowiadał na pisma i okólniki władzy wyższej, ignorował wizytacje, co zanotowano w czasie wizytacji biskupiej w 1899 roku. Jak podają dokumenty wizytacyjne archidiecezji lwowskiej „jego niechęć odnosiła się do innych proboszczów, z którymi się spotykał. Opuszczał parafię podczas wizytacji, zostawiał klucze tylko do kościoła. Mimo to parafia była przez niego dobrze prowadzona, chodził do chorych, dbał o wystrój i wyposażenie kościoła i cmentarza, wszystkie księgi były uzupełniane na bieżąco”.

Obydwaj kapłani byli jednak ludźmi wielkiego serca, a także zatroskanymi o piękno świątyń, w których im dane było pracować. Jeden i drugi przystąpili do malowania wnętrza kościoła. Warto nadmienić, że dekoracje malarskie, mimo że świątynie w okresie komunistycznym zostały zamknięte i były systematycznie niszczone (w Strzałkowicach mieścił się magazyn szkoły, a w Malechowie pierwotnie akademik, a następnie mieszkania dla nauczycieli miejscowej szkoły), we wnętrzu świątyń zachowały się w doskonałym stanie do dziś. Dla kościoła parafialnego w Strzałkowicach ks. Władysław Bachota w 1928 roku sprawił także nowy dzwon.

W Malechowie po ukończonych pracach remontowych w 1896 roku odbyła się konsekracja kościoła, a ks. Marcin Serwacki otrzymał tytuł Expositorium Canonicale, zaś 30 września 1902 roku arcybiskup metropolita lwowski obrządku łacińskiego św. Józef Bilczewski zezwolił proboszczowi w Malechowie używania rokiety i mantoletu.

Ks. Władysław Bachota po kilkuletniej pracy duszpasterskiej w Strzałkowicach z niewyjaśnionych przyczyn złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska. W następnych latach posługiwał najpierw jako administrator, a następnie od 2 września 1932 roku jako proboszcz parafii w Rakszawie. Tutaj jego postać stała się znana w całej diecezji i całej Polsce dzięki urządzeniu przy jego współudziale obchodów 25-lecia działalności Wincentego Witosa. Mimo iż uroczystość odbyła się za zgodą biskupa Bardy, został aresztowany i postawiony przed sąd za to, że w czasie kazania „znieważył rząd i państwo polskie oraz rozgłaszał wiadomości mogące wywołać niepokój publiczny”. Każdego kapłana głoszącego z ambony niewłaściwe poglądy, mógł w tym czasie, i dziś może, spotkać smutny los księdza Władysława Bachoty. Cóż zatem za słowa wywołały tak ogromne oburzenie tamtejszych rządzących? To mianowicie głos wołający o litość nad ubogimi obywatelami kraju. Jak zanotował w swych wspomnieniach Wincenty Witos: „Obracało się ono koło stosunków w Polsce, a było wypowiedziane z wielką siłą, a nieco i zapalczywością. Kaznodzieja wziął sobie za przedmiot walkę Chrystusa z szatanem, a mówił w ten sposób, że każdy mógł się domyślić, kto jest tym szatanem, choć ani jeden raz nazwiska jego nie wymienił” – a chodziło o Józefa Piłsudskiego.

Na domiar złego w kazaniu ks. Bachota posłużył się jednym z kazań abpa Józefa Teodorowicza, szczególnie podkreślając i akcentując następujące słowa: „On jest duchem ciemności, który z dnia zrobił noc, z wolnej Polski czeluście piekielne i więzienie. Rządzi on Polską jako duch wschodu i barbarzyństwa. Zatruł ducha narodu, zdeptał jego honor, zdemoralizował znaczną część społeczeństwa. Mimo tego spodlona część narodu buduje mu pomniki i cześć boską oddaje. Odebrano życie i zdrowie najlepszym ludziom, pozbawiono ich zasług i wolności. Panoszą się zdrajcy, złodzieje i judasze. (…) Jeżeli nie chcemy zginąć, to musimy jak jeden mąż stanąć do walki, musimy przeciwstawić się zdrajcom, a bez względu na ofiary i krew, walkę doprowadzić do zwycięskiego końca”.

Wszystko to zbiegło się z silnymi protestami chłopskimi, które w tym czasie wstrząsały południową i wschodnią Polską. Sytuacja była do tego stopnia napięta, że niejednokrotnie do rozpędzenia tłumów policja oraz wojsko musiały korzystać z broni palnej, co z kolei skutkowało kilkunastoma ofiarami śmiertelnymi. W takiej atmosferze władze, bojąc się dalszych wystąpień niepokornego duchownego, postanowiły go utemperować. Zdecydowano, że politykowanie najskuteczniej wybije kaznodziei kryminał. Jak zaplanowano tak też i zrobiono, a kuria w Przemyślu ciągle milczała na czele z biskupem, gdy wszystkie gazety w kraju szkalowały duchownego. Już cztery dni po niefortunnym wystąpieniu ksiądz Bachota został zatrzymany. Po aresztowaniu ks. Bachota został przewieziony pod silną eskortą do aresztu w Rzeszowie, a stamtąd trafił do krakowskiego więzienia, gdzie w areszcie przebywał około czterech miesięcy.

W międzyczasie był zmuszony zrzec się probostwa – według wspomnień trzykrotnego premiera, decyzja ta zapadła pod wpływem nacisku hierarchii kościelnej i po odbyciu kary więziennej przez dwa lata pozostawał bez posady osamotniony i zepchnięty na tor boczny. Pobyt w więzieniu wpłynął także na jego zdrowie. I choć 16 sierpnia 1935 roku został mianowany administratorem w Wietrznie, jednak już 9 października 1936 roku został zwolniony z urzędu i przeszedł na przyśpieszoną emeryturę. Ostatnie lata spędził w Pełkiniach koło Jarosławia, gdzie też zmarł 22 czerwca 1939 roku w wieku niespełna 50 lat. Mimo trudnego charakteru był człowiekiem wielkiego serca zabiegającym o duchowe i materialne dobro powierzonych sobie wiernych, przez co zaskarbił sobie mimo już wielu lat od śmierci nieustanną pamięć i cześć.

Podobnie, i w osamotnieniu, spędził ostatnie lata życia ks. Marcin, który po wieloletniej posłudze kapłańskiej i 19. latach pobytu w Malechowie przeszedł na zasłużoną emeryturę, zamieszkując we Lwowie. Jak zanotował w schematyzmie ówczesny kanclerz kurii metropolitalnej, „zmarł 22 sierpnia 1913 roku w Worochcie, gdzie udał się na leczenie”. Po eksporcie ciała do Lwowa został pochowany przy 6 kwaterze Janowskiego cmentarza we Lwowie. W następnych latach na jego mogile został wzniesiony granitowy grobowiec zwieńczony figurą Jezusa Chrystusa (obecnie z niewyjaśnionych przyczyn brak tej figury na grobie kapłana, prawdopodobnie została skradziona), a na granitowym postumencie został wygrawerowany napis: „Ksiądz Marcin Serwacki *1848 †1913 Spokój jego duszy”. Po pochówkach pamięć o tych duchownych została zatarta.

W obecnych czasach takie niekonwencjonalne postacie historyczne mogą być przykładem i zachętą do tego, by w sytuacji korupcji i nieuczciwości nie obawiać się walczyć i stawać w obronie słabszego i skrzywdzonego, nawet jeśli walka wydaje się bezowocna.

Marian Skowyra
Tekst ukazał się w nr 16 (284) 31 sierpnia – 11 września 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X