Nie jestem emigrantem

Wśród gości Festiwalu Polskich Filmów Emigracyjnych „Emigra” w Warszawie był Leo Wołodko, pieśniarz, poeta, kompozytor, tłumacz.

Jest absolwentem Mińskiego Instytutu Pedagogicznego, drukował poezje w almanachu poezji rosyjskiej ukazującym się w Moskwie. Pracował w teatrze moskiewskim jako aktor-wokalista, brał udział w kilkumiesięcznych występach teatru w Chinach. W latach 1998-2000 pracował w Polsce jako tłumacz, występował w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Augustowie i Białymstoku, m.in. na festiwalach i w telewizji. Los prowadził go przez różne kraje świata. Ostatnio mieszka w Warszawie. Z Leo Wołodką rozmawiał Konstanty Czawaga

Przed uroczystym otwarciem festiwalu „Emigra” powiedział Pan, że po raz pierwszy zaśpiewał Sonet 66 Szekspira w języku białoruskim, usłyszeliśmy też Pana pieśni do wierszy Tarasa Szewczenki oraz piosenkę Wladimira Wysockiego po francusku. Ma pan w swoim repertuarze piosenki w języku angielskim i oczywiście utwory polskie. W jaki sposób śpiewanie w różnych językach pozwala na pozbywanie się muru między wschodem i zachodem?
Poza wszystkim to jest na poziomie genetycznym. Bo to, co odebrałem od swoich pradziadków, od prababki to nie jest nową rzeczą. Ale jest jedna rzecz, to że na szczęście dane mi było – miłość do ludzi, do Ojczyzny a jeszcze do muzyki. I do uczenia. Dzięki temu ja nauczyłem się jeszcze innych języków obcych. Mówią bardzo mądrze ludzie, że ile znasz języków tyle razy ty jesteś człowiekiem. A po drugie miałem szczęście mieszkać w różnych krajach i przyjąłem jedną ważną myśl, o której rzadko mówią: chcę żeby każdy naród miał nie tylko prawo głosu w ONZ, ale miał równe możliwości do bycia na ziemi. By skończyła się era groźby bronią. Każdy ma prawo żyć na tej ziemi skoro jest stworzony przez Pana Boga. A ja staram się być naturalny. Absolutnie naturalny, nie tylko w swoich wypowiedziach, a w tym co piszę i co chcę pokazać publiczności.

Przez swoje pieśni pomaga Pan udostępnić twórczość poetów innym narodom.
Tak, jeżeli mam taką możliwość. Ja nie należę do takich twórców i wykonawców, który mają możliwość co miesięcznie, codziennie gdzieś być. Ja rzadko wychodzę z cienia. Osiem lat spędziłem w Warszawie, gdzie mam unikalną możliwość śpiewać i po białorusku, i po rosyjsku, i po ukraińsku, i po polsku, i po angielsku, i po francusku. I nigdy nie zauważyłem, żeby jakiś cień niezadowolenia był, żeby ktoś powiedział: „robi pan rzeczy potrzebne”. Jeżeli mówimy o spokoju i podejściu do innych narodowości, to powiem szczerze: w Warszawie nie spotkałem takich rzeczy, które spotkałem czasem w innych krajach. Mogę położyć rękę na Biblię i powiedzieć, że to jest ten kraj i to miasto, gdzie ja czuję się swobodnie. Czułem się również swobodnie w Moskwie i też zdarzało mi się występować, ale tutaj mam najwięcej możliwości. Może dlatego, że jestem tłumaczem języków obcych? Może dlatego że mam polską krew? Więcej niż innej krwi w sobie. A może dlatego, że po prostu tak się zdarzyło. Sprawa jest prosta: musisz zarabiać na chleb tym, co wychodzi ci najlepiej. Najlepiej wychodzi mi nie tylko śpiewanie i pisanie piosenek i interesuje mnie również historia. To jest bardzo ważna rzecz. I tak to się składa, że zamiłowanie do historii, do muzyki klasycznej, zamiłowanie do języków obcych daje mi możliwość uczenia się, pisania piosenek i koncertowania w różnych krajach i dla różnej publiczności.

Co przyczyniło się do napisania pieśni do słów Tarasa Szewczenki?
Czy może pan napisać coś w takim stylu? – poproszono mnie. No a dlaczego nie – powiedziałem. Czasami proszą mnie o tłumaczenia, albo o napisanie piosenki. Robię to rzadko. Gdybym miał nie pracować zarobkowo, to może pisałbym więcej. A poeta musi pisać. Wybitny poeta rosyjski Boris Pasternak wzywał: „Не спи, не спи художник. Ты вечности заложник, у времени в плену”. Nie zawsze byłem całkowicie oddany twórczości przez marnotrawstwo czasu. Przekonałem się, że trzeba unikać rozpaczy. Jak piszę piosenkę, to melodia musi byś taka, żeby zapadała w duszę razem tekstem.

Słyszałem od przyjaciół w Warszawie, że Pan jest popularyzatorem rosyjskich piosenek Wysockiego i Wiertińskiego.
Ja nie jestem popularyzatorem. Czasami wykonuję te pieśni na prośbę. Z Wysockim tak się stało, że gdy przyjechałem do Polski w 2007 roku, to część znajomych powiedziała do mnie: Leo. musisz zaistnieć tu, na rynku muzycznym, z tym co jest znane. Taki jest kodeks bycia, a później to już będziesz próbował ze swoimi piosenkami wychodzić. To dlatego nagrałem płytę – 16 piosenek Wysockiego. Nakład był niewielki. Wcześniej, w ciągu ostatnich 27 lat, czyli od 1980 roku, często słuchałem jego piosenek. Rozumiałem to, co on jako poeta chciał powiedzieć ludziom. Kiedyś spotkałem w Moskwie jego najlepszego przyjaciela Wsiewołoda Abdułowa, ale nigdy nawet nie pomyślałem, że kiedyś nagram tę płytę. Wysocki napisał ponad 500 piosenek. Ja napisałem może około dwustu. Jeszcze mi daleko do Wysockiego, piszę w różnych językach. Mam też w swoim repertuarze pieśni, które przekoczowały z Polski do Rosji. Po swojej babci Sabinie Kunickiej mam zamiłowanie do piosenek polskich. Ja to genetyczne mam w sobie, podkreślam to. I dlatego zawsze mówiłem to, że ja nie jestem emigrantem, możliwe, że jestem repatriantem. Moi rodzice są spod Mińska.

Rozmawiał Konstanty Czawaga
Tekst ukazał się w nr 21 (217) 18–27 listopada 2014

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X