Nareszcie!

Nareszcie!

Po wielu dziesięcioleciach Polacy poszli po rozum do głowy i wreszcie wyzwolili się z pod kurateli uniwersyteckich „leśnych dziadków”. Sejm przyjął właśnie ustawę o uproszczeniu pisowni polskiej. Nowa ustawa wchodzi w życie 1 stycznia 2013 roku, czyli od Nowego Roku będziemy nareszcie wolni od wszelakich „er-zet’ów”, „ó kreskowanego”, czy „ce-ha”. Koniec z tym szaleństwem!

 

Uczone profesorstwo, widząc zakusy posłów na swoją dotychczas nienaruszalną wieżę z kości słoniowej, wobec kompletnego braku zainteresowania Polaków akcjami zbierania podpisów w obronie tradycyjnego zapisu języka polskiego, próbowało w dużych miastach uniwersyteckich organizować manifestacje, uliczne zadymy i protesty, ale ku ich rozczarowaniu nikt jakoś nie kwapił się do tego. Terror, jakiemu byliśmy poddawani w szkołach przez „panie od polskiego” wydał po latach takie właśnie owoce. Powiadają, że nieładnie drwić sobie z cudzego niepowodzenia, ale gdyby każdy, kto tak mówi, musiał tak jak ja, w trzeciej klasie szkoły podstawowej napisać za karę 200 razy: Chińczyk żłopie herbatę – na pewno zmieniłby zdanie.

Zupełnie nie wiem po co mielibyśmy nadal dublować pisanie liter, których wymowa nie różni się już od siebie. W imię czego? W imię pamięci o naszych przodkach? Tylko, że nasi przodkowie najpewniej wzruszyliby ramionami na taką pamięć o sobie. Oni chcą pamięci, ale nie tak wyrażonej. Oni tak pisali, bo tak wtedy mówili. Ich mowa różniła się od naszej dość wyraźnie.

Do zapisu dźwięków tej mowy potrzebne im było osobne „u” i „ó”, „rz” i „ż”, „h” i „ch”. Wtedy tak, ale teraz? Po co ten cyrk? Nikt już nie wróci do poprzedniej wymowy, nawet jej najwięksi entuzjaści nie potrafią tych różnic wymówić, ale ludzie, którzy nie umieli niczego innego poza polską ortografią, tym właśnie trzymali cały naród za pysk. Prześladowali, wyszydzali, podkreślali na czerwono. Pchali się naprzód przed wszystkich, pewni swojej nad nami przewagi. Jak dzisiaj słyszę jeszcze te słowa wypowiadane z sadystycznym uśmieszkiem: „A teraz napiszemy Dyktando”! Otóż już nie napiszemy. Obejdzie się.

Zapis fonetyczny, pisany ze słuhu, pozbawiony nieczynnyh już starożytności, wcale nie musi szokować. Teraz właśnie tak do Państwa piszę. I co? Nie rozumiecie mnie? Pszecież tak jest dużo łatwiej pisać, bo bez ciągłej obawy o popełnienie śmieszności, a i czytanie takiego zapisu pszyhodzi dużo łatwiej. Tszeba się tylko do tego trohę pszyzwyczaić.

Bzdurą jest twierdzenie, że tym sposobem odetniemy się od całej literatury pisanej tradycyjnie. Jak ktoś będzie hciał, przeczyta zapis tradycyjny bez wielkiego poświęcenia ze swojej strony. Jak ktoś nie będzie hciał, tego nasi zacni profesorowie ani nie namuwią, ani nie zmuszą do czytania. Co więcej! Wydaje się, że teraz dopiero studiowanie Języka Polskiego, jako pszedmiotu, nabieże należytego sensu.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 6 (154) 30 marca – 12 kwietnia 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X