Na cmentarzach nie ma granic

To już od 33 lat Polacy i Ukraińcy ze Stowarzyszenia „Magurycz” odnawiają stare nagrobki zmarłych różnej narodowości, wyznań i poglądów.

Pomorzańska nekropolia
Za Złoczowem od szosy, która prowadzi ze Lwowa na Tarnopol, skręcamy w prawo i za jakieś kilkanaście kilometrów przed nami widnieje położona wśród malowniczych pagórków wieś Pomorzany.

– Kiedyś to było sławne miasteczko – stwierdza Teodor Gudziak, który stąd pochodzi, a teraz mieszka we Lwowie. – Kiedyś Pomorzany były miasteczkiem wspaniałym. Wśród sześciu tysięcy mieszkańców było 60 proc. Ukraińców, 10 proc. Polaków, reszta to Żydzi, a także Niemcy.

Potwierdza to też niegdyś piękny, a teraz okropnie zniszczony ratusz, XVII-wieczny kościół z niedawno odnowioną dzwonnicą, ruiny renesansowego zamku oraz dawny cmentarz. W sierpniowe upały w tym roku cmentarz stał się miejscem obozu Stowarzyszenia „Magurycz”.

– Stowarzyszenie „Magurycz” istnieje od 33 lat – opowiada Szymon Modrzejewski, prezes stowarzyszenia. – Naszym naczelnym, statutowym zadaniem, które sami sobie obraliśmy, jest opieka nad cmentarzami, które straciły opiekunów. „Straciły opiekunów” oznacza nie to, że ich opiekunowie zrezygnowali, a że została im ta opieka uniemożliwiona. W Polsce zajmujemy się głównie cmentarzami ukraińskimi, żydowskimi, niemieckimi dlatego, że ponad pół miliona Ukraińców zostało z Polski przesiedlonych. Później ponad 100 tys. Ukraińców w obszarze Polski zostało przesiedlonych. Niektórym odległość do cmentarza 5 km uniemożliwia opiekę, a co dopiero 500 km albo tysiąc? Natomiast interesują nas cmentarze polskie poza granicami kraju – na Ukrainie, Białorusi, Litwie, Gruzji, Bośni i Hercegowinie. To jest nasz dziesiąty projekt na Ukrainie. Jego ideą jest to, żeby pokazać, że cmentarze są w jakimś sensie ponadnarodowe. Wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi. Zdarzyło się nam zajmować się cmentarzami totalnie pozbawionymi opiekunów w Ukrainie. Na przykład w Hucie Pieniackiej, gdzie remontowaliśmy parafialny, młody w jakimś sensie cmentarz, bo parafia tam powstała dopiero w 1927 roku. 11 lat temu te starania podjęliśmy samodzielnie i w ramach tego samego obozu remontowaliśmy też tak zwany cmentarz kozacki w Podkamieniu. Chcieliśmy pokazać, że dla nas nie stanowi różnicy cmentarz polski, cmentarz ukraiński. Niezależnie od historii tej miejscowości, tragicznej historii Huty Pieniackiej, że tak samo będzie nas interesował cmentarz kozacki w Podkamieniu, jak część naszej tożsamości. Może to też wynika z mojego widzenia świata. Uważam, że Polska z Ukrainą jest organicznie powiązana. Żaden z tych krajów nie jest ważniejszy. I tym bardziej nam zależy, aby pokazywać na Ukrainie, że nie ma większego znaczenia, narodowość czy religia. I stąd nasza obecność na cmentarzu w Pomorzanach, który w jakimś sensie jest cmentarzem wielowyznaniowym, a na pewno wielonarodowym. Na razie wiemy, że na pewno trójnarodowym z tego powodu, że najstarszym przez nas odnalezionym nagrobkiem jest nagrobek Czecha, który był piwowarem z Pragi. Co jest na nagrobku wyraźnie napisane po polsku akurat. Należy przyjąć, że najprawomocniej polscy mieszkańcy Pomorzan go tutaj w jakimś sensie przywołali i spowodowali jego obecność. Zmarł w 1804 roku. Być może są tutaj i starsze trwałe upamiętnienia, ale to wszystko jest pod ziemią. Większość ówczesnych pochowań miała charakter leżącej płyty nagrobnej. Od kilku do kilkudziesięciu centymetrów pod ziemią są dziesiątki płyt nagrobnych, i polskich, i ukraińskich. My nie jesteśmy w stanie wydobyć wszystkich. Wybraliśmy ilość nagrobków polskich, ilość ukraińskich po to, aby pokazać, że dla nas to nie robi różnicy. Na projekt, tytuł którego brzmi „Ich? Nasze? Wspólne”. Jest to kamienny pamiętnik Pomorzan, gdzie jest zapisana historia tej miejscowości zarówno polska, jak i ukraińska na tym cmentarzu.

{youtube}YqCN3Z5IHIE{/youtube}

Co spowodowało wybrać właśnie ten cmentarz w Pomorzanach? – pytam.

– Tak się złożyło, że odezwała się do nas pani Zoriana Makuch z Pomorzan – wyjaśnił Szymon. – Wspomniała o tym, że tutejsza społeczność chciałaby podjąć sensowną opiekę nad tym cmentarzem. Nas to bardzo ucieszyło, że pojawiają się takie oddolne inicjatywy. Jest ich niewiele. Staramy się zareagować. Przygotowania do akcji w Pomorzanach trwały prawie trzy lata. Dlatego aby przyjechać i społecznie pracować musimy tak czy inaczej zdobyć pieniądze na to żeby przyjechać. Dajemy społecznie swoją pracę, natomiast potrzebne są narzędzia, materiały. Jeżeli ktoś przyjeżdża z nami pracować społecznie, to zwracamy koszt podróży, utrzymujemy go na miejscu. Poza tym używamy profesjonalnych środków do naprawy kamienia, a są one kosztowne. To są poważne pieniądze. To nie jest kwestia pojechania do jakiegoś składu budowlanego i zakupienia worka cementu. Cement się czasami przydaje, natomiast ogólnie używamy go akurat stosunkowo rzadko. Posługujemy się chemią konserwatorską. Od 33 lat jest to nasz 146 cmentarz. To nie znaczy, że na wszystkich 146 cmentarzach wyremontowaliśmy wszystkie istniejące na nich nagrobki. Bo czasami to miało charakter demonstracyjny: gdzieś pojechać i spróbować społeczność zarazić tym działaniem. W Pomorzanach przez pierwszy tydzień towarzyszyła nam grupa harcerzy z Drugiej Mazowieckiej Drużyny Wędrowniczej ZHR. Cały projekt dofinansował Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicami POLONIKA i to jest dla nas bardzo cenne. Bo wartość całkowita projektu wynosi 40 tys. złotych, z których my musieliśmy wyłożyć jakby z własnych zebranych pieniędzy, głownie z darowizn ponad 13 tys., a Instytut POLONIKA wsparł ten projekt kwotą ponad 30 tys. złotych. Zależy nam jak najbardziej na udziale ukraińskich wolontariuszy. W tej chwili jest nas troje Polaków, a pozostałe osoby są Ukraińcami ze Lwowa i Pomorzan. I to nas bardzo cieszy.

Szymon Modrzejewski jest świadomy tego, że żadne państwo nie potrafi zaopiekować się wszystkimi cmentarzami swoich rodaków na całym świecie.

– A jednak przez te 33 lata wyremontowaliśmy ponad 2 tys. 800 nagrobków, krzyży przydrożnych, w tym nagrobków ukraińskich, żydowskich, niemieckich i polskich – zaznaczył. – I to pokazuje, że takie przedsięwzięcia mogą funkcjonować. Jest to kropla w morzu. To morze umarłych jest olbrzymie, ale jest bardzo ciekawe w tym sensie, że niesie mnóstwo wiedzy.

Na cmentarzu w Pomorzanach wolontariusze z „Magurycza” wyremontowali 20 nagrobków. Byliśmy świadkami rozbierania kamiennego nagrobka Józefa Pruszyńskiego, który składa się z kilkudziesięciu elementów. To jest dość ciężka i skomplikowana praca. Obok nagrobek Wojciecha Bogusławskiego, składający się z 16 elementów, które trzeba było rozebrać, wyremontować i złożyć.

– Pod tym pomnikiem znaleźliśmy jeszcze jedną płytę z innego pochówku. I takich jest dookoła setki nagrobków kamiennych, którymi można byłoby się zająć – mówi Szymon. – Ja nie wiem, jakie będą losy tego projektu. Osobiście chciałbym tu wracać.

Szymon Modrzejewski nie ukrywa, że niestety nie znalazł zrozumienia wśród miejscowej ludności, która obiecywała dostarczyć wodę, kamienie, piasek i żerdzie, potrzebne do rozbierania większych nagrobków czy stawiania ciężkich kamiennych płyt. Nic z tego nie było. Z podobnymi problemami spotykał się też w Polsce.

– To jakieś niezrozumienie i niektórym trudno sobie wyobrazić, że robimy to społecznie – wyjaśnia Szymon. – Ja to rozumiem. Ja mógłby w tej chwili być w Polsce i jako kamieniarz zarabiać spokojnie tysiąc złotych dziennie. Nie mam pracy stałej, ale w sezonie, w lecie mogę jak najbardziej taką pracę mieć. Pracuję od godz. 7 do 21. Jest kwestia jakiegoś imperatywu. Ja wiem, że to są bardzo niewielkie kroki, ale to może służyć pojednaniu polsko-ukraińskiemu. Na takim poziomie prostym, międzyludzkim. Nie koniecznie na jakimś tam politycznym czy nie wiadomo jakim. Pracowałem na Ukrainie zawodowo, mam tam dużo kontaktów i nie miałem problemów. Bardzo nas cieszy udział ukraińskich wolontariuszy, bo to pokazuje, że często to co sprzedają nam media, z całym szacunkiem, jest dalekie od rzeczywistości. Niektórzy Polacy nie mogliby sobie wyobrazić, że tutaj mogą być Ukraińcy i pracować przy polskim nagrobku. Społecznie. Za darmo. Jest tu też dwóch panów, których przysłano, ale widzę, że robią to z przyjemnością. To nie jest tak, że ich trzeba zaganiać do pracy. Wczoraj jeden mieszkaniec pytał co my tu robimy, a dzisiaj przyszedł pomagać. To jest taki poziom, który pokazuje, że Polacy i Ukraińcy mogą normalnie współistnieć. I to jest poziom, który nas interesuje. Niekoniecznie to się przełoży gdzieś wysoko, ale skoro mam możliwość wam o tym opowiedzieć, to może to trafi do niektórych. To jest już nasz dziesiąty projekt na Ukrainie. To nie jest żadna nowość dla nas i mam nadzieję, że starczy mi siły na to, żeby jeszcze takie projekty na Ukrainie organizować.

Zdaniem Wołodymyra Basa, wójta Pomorzan, obóz Stowarzyszenia „Magurycz” przez swoją pracę na starym cmentarzu pokazuje jak trzeba pielęgnować pamięć, ponieważ kto zapomina o przeszłości, ten jest pozbawiony szansy na przyszłość.

Teodor Gudziak pokazuje nam kwaterę, w której znajdują się groby rodziny Gudziaków. Pomimo tego, że jest emerytem, dojeżdża ze Lwowa i stara się wspierać niewielki obóz „Magurycz” na tyle, na ile może. Dobrym słowem, pomocą logistyczną. – W tym roku po raz pierwszy na tym cmentarzu pracują wolontariusze – powiedział. – Jest bardzo dobry przykład dla ludzi miejscowych, którzy są obojętni wobec cmentarzy. Również na tym cmentarzu są pochowani dawni mieszkańcy Pomorzan różnych narodowości, wyznań i poglądów. Jest polska część cmentarza i ukraińska. Tam dalej jest kwatera żołnierzy sowieckich. Cmentarz to jest jedna z niewielu rzeczy, która może nas jednoczyć. Absolutnie bez żadnych sprzeczności. Trzeba należycie uszanować wszystkich zmarłych.

Fot. Konstanty Czawaga
{gallery}gallery/2019/MaguryczPomorzany{/gallery}

Wakacyjna kamieniarka
Piękna młoda kobieta wspina się po drabinie na kamienny krzyż, aby wzmocnić tam złożone ponownie ramiona figury Pana Jezusa.

– Dlaczego pani tym się zajmuje? – pytam wprost.

– Po pierwsze, dlatego, że mam dużo czasu wolnego, bo jestem wykładowcą – odpowiada dr Olga Solarz z Przemyśla. – W związku z tym mam długie wakacje i te wakacje staram się wykorzystywać efektywnie. Uważam, że dziedzictwo jest ważne i wolontariat jest ważny. Rozumiem, że jestem częścią wielkiego organizmu społecznego i mam potencjalny wpływ na to, co się wokół mnie dzieje. Nie chcę być tylko i wyłącznie biernym zjadaczem chleba, który nie wpływa na to co jest wokół. A oprócz tego, uważam, że ten świat jest stworzony przez tych, którzy właśnie spoczywają na cmentarzach. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy, i Żydzi, i Niemcy, którzy też w ramach kolonizacji józefińskiej tutaj w Galicji mieszkali. Czyli nasz świat jest taki polisystem, który tworzyli ci, którzy byli przed nami i warto o nich pamiętać.

Olga Solarz wyjaśniła też, kto przyjeżdża na obozy „Magurycza”. – To są osoby przeważnie z wyższym wykształceniem, bo to jest też specyficzna grupa osób, które mają pewną wrażliwość do otoczenia. Wrażliwość do tego, co jest wokół nas. To są nauczyciele, wykładowcy, dziennikarze, artyści. Zawsze to są osoby bardzo ciekawe. Teraz mieliśmy całą grupę harcerzy z województwa mazowieckiego, którzy z chęcią pracowali. Stwierdzili, że edukacja poprzez pracę jest najciekawsza, bo tutaj w tym momencie pracują zarówno z rzeczami, ale i z historią, i ze sztuką. Sztuką ludową, ale też sztuką kamieniarską. Taka młodzież, która nie ma dużo zajęć typowo manualnych, raptem może popracować sobie rękami i pewnych rzeczy może się nauczyć nawet w kwestii budowlanej. Więc zawsze są bardzo ciekawe osoby i to mnie też m.in. przyciąga do „Magurycza”, bo w czasie pracy oczywiście pracujemy wiele godzin dziennie, ale przy okazji też rozmawiamy. Ja siedzę, czyszczę nagrobek, obok mnie dziewczyna z drugiego roku logopedii i mogę z nią sobie porozmawiać na temat logopedii. I to jest bardzo ciekawe dlatego, że cały czas są jakieś nowe elementy. Z dziennikarzami o sztuce dziennikarskiej. Z malarzami o malarstwie. Tak człowiek przy okazji bardzo wielu rzeczy się uczy. Ja na obozy „Magurycza” jeżdżę od ośmiu lat, regularnie, praktycznie na wszystkie. Myślę, że mam już spore doświadczenie. Wartością dodaną pracy na takim obozie na cmentarzu jest to, że po dwóch tygodniach człowiek czuje, że ma ciało. W momencie, kiedy mam pracę głównie intelektualną przed komputerem, bo jestem też tłumaczem, więc cały czas pracuję z tekstem i ze słowem, a tutaj mam możliwość poruszania się. Człowiek tak naprawdę czuje, że ma mięśnie i że te mięśnie pracują. To jest wielki plus w tej sytuacji – śmieje się.

Już po powrocie do Lwowa przeczytałem fragment wrażeń Olgi Solarz z cmentarza w Pomorzanach, którym ona podzieliła się na FB:

„O 4 rano budzi cię pierwszy pomruk. Jest daleki, zduszony i bezpieczny. Próbujesz zasnąć, ale po nim zjawia się drugi, potem trzeci. Idzie czy nie – myślisz, a zmęczone ciało po 12 godzinach pracy nie chce jeszcze wstawać. Pomruki stają się głośniejsze, a dźwięki przetaczania zamieniają się w trzaski i rozrywanie powietrza. Wciąż leżysz, bo w śpiworze ciepło. Zaczynasz liczyć z nadzieją, że przejdzie obok. Jest 11, potem 10, na 7 wstajesz, gdy dźwięki stają się rykliwe. Myślisz o czterech potężnych jesionach ze sporym posuszem nad twoją głową. Powietrze stoi, żadnego szumu liści. Znasz tę ciszę zastygłego w czekaniu. Wychodzisz. Nad głową czarny sunący wał. Teraz rozświetlają go błyski co 3–4 sekundy. Patrzysz, bo piękne, choć w głowie krążą ci wczorajsze żarty, że wśród wyszukanych ludowych przekleństw jest „bodaj by cię piorun trzasnął”. Z jesionu odzywa się przeciągłym świstem ptak. Niebo rozświetla się i od razu słyszysz potężny huk. Jesteś w punkcie styku. Wchodzisz do kaplicy grobowej Pruszyńskich, na zewnątrz ryk rozrywanego powietrza. Patrzysz na figurę Matki Boskiej, a w głowie, niczym w filmie, brzmią głosy zbiorowej wielopokoleniowej modlitwy: pod Twoją obronę uciekamy się święta Boża Rodzicielko…

Zaczyna lać. Początek 13 dnia obozu Magurycza w Pomorzanach”.

Konstanty Czawaga

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X