Mychajło Tafijczuk – ostatni mistrz huculskich instrumentów muzycznych

Dźwięk wszystkich huculskich instrumentów ludowych można usłyszeć w siedzibie 80-letniego ich wytwórcy i słynnego muzykanta Mychały Tafijczuka. Mieszka on w położonej wysoko w górach wsi Bukowiec koło Werchowiny w obwodzie iwanofrankiwskim.

– Tutaj urodziłem się i spędziłem całe swoje życie – mówi mający już swoje lata Hucuł.

Podczas naszego spotkania, gdy gospodyni domu gotowała przy piecu gołąbki, Mychajło po kolei prezentował nam liczne instrumenty muzyczne wykonane w jego warsztacie.

Fot. Konstanty Czawaga
{gallery}gallery/2020/tafijczuk{/gallery}

– Powiem szczerze, że nikt mnie nie uczył grać – stwierdza pan Mychajło. – Teraz coś wam pokażę. W wieku sześciu lat zrobiłem mały flet, na pięć otworów. Moja matka kupiła mi taki flet na bazarze, ale on gwizdał nie tak jak chciałem. Wziąłem kawałek czarnego bzu, wypchnąłem rdzeń, wykonałem flet i zacząłem grać i gram do dziś. Nikt tutaj nie grał na flecie tak jak ja. Nie studiowałem żadnej wiedzy muzycznej i nut nie znam. Do szkoły chodziłem trzy lata. W wieku siedmiu lat, kiedy wziąłem skrzypce, dostroiłem je pierwszego dnia i zacząłem grać. Właśnie. Jakoś mi to zostało dane.

Mychajło wykłada przed nami kolejne samodzielnie przez niego zrobione instrumenty muzyczne: telenki, flojary, trombity, cymbały, róg, bębny…

– W wieku 12 lat potrafiłem już wykonać własne skrzypce – wyjaśnił. – A mając 24 lata zrobiłem swoje pierwsze cymbały. Sam też zrobiłem te wszystkie stalowe wiertarki i różne narzędzia do robienia instrumentów.

Mychajło Tafijczuk z zawodu jest kowalem.

– Moje ręce są już zniszczone – pokazuje. – W wieku 14 lat poszedłem uczyć się podstaw kowalstwa. Pracowałem jako kowal w kołchozie aż do czasu przejścia na emeryturę. Zrobiłem wiele wozów, pługów dla całego okręgu. Robiłem podkowy i podkuwałem konie. Uwielbiałem kowalstwo, a bardzo kocham muzykę, czerpię z niej satysfakcję przez całe swoje życie. Niestety, teraz nie mogę grać nawet w połowie tego, co grałem.

Najciekawsze i unikatowe instrumenty Mychajły Tafijczuka to dudy i liry. Według znawców tej sztuki tradycja dudziarska na Ukrainie przetrwała do naszych dni jedynie na Huculszczyźnie. Jednak i tam prawie nikt już nie tworzy takich grających miechów.

– Straciliśmy dudy – ze smutkiem stwierdza jeden z ostatnich dudziarzy ludowych w Karpatach.

Dlatego przyjeżdżają do wsi Bukowiec wielbiciele i pojedynczy wykonawcy muzyki starożytnej z Iwano-Frankiwska i Lwowa oraz z zagranicy.

Pierwszy raz, jeszcze w dzieciństwie zobaczyłem dudy w Kołomyi, gdzie od czasu do czasu na placu pod murem Hucuł dmuchał w skórzany miech, a potem powoli wypuszczał z niego melodię. To mógł być już dawno nieżyjący Iwan, o którym wspomniał Mychajło Tafijczuk:

– Miałem wtedy około 23–24 lata. Poszedłem do niego i poprosiłem, aby zrobił dla mnie dudy. Uzgodniliśmy cenę i na kiedy to będzie. Przyszedłem, wziąłem, i potem przez sześć miesięcy nie przepuściłem ani jednego dnia bez gry na dudach. Nie poszedłem do niego, żeby pokazał mi jak się stroi instrument i jak się na nim gra. Sam nauczyłem się grać, a w wieku 25 lat zacząłem robić dudy według tego wzoru. To jest koza. Skóra kozia. W środku jest wełna.

Zaznaczył, że jest to instrument wymagający cierpliwości oraz stałej opieki. Dlatego aby dudy brzmiały, trzeba każdego dnia minimalnie coś podrasować, również trzeba na nich grać. Inaczej dudy mogą wyschnąć i wtedy już koniec z graniem.

Mychajło Tafijczuk z zamiłowaniem opowiada, że kiedyś Huculi grali na dudach w sytuacjach radosnych i smutnych, na weselach i w czasie pogrzebu. Przygrywali też pasterzom przy wyprowadzaniu owiec na połoniny i w czasie ich powrotu w doliny, przygrywano także kolędnikom.

– To był wyłącznie instrument męski – stwierdza Tafijczuk. – A kobiety u nas grają na drumlach, chociaż ja też mogę wam pokazać, jak one brzmią.

Pod koniec naszego spotkania Mychajło Tafijczuk prezentuje lirę.

– Miałem dwanaście lat, kiedy zobaczyłem mężczyznę, który grał na lirze, ale nie miałem wtedy na to czasu i zrobiłem ją w wieku aż 62 lat – powiedział z uśmiechem.

Położył ją sobie na kolana i zaczął przekręcać korbę, wydobywając z tych malutkich drewnianych organów melodię transową.

Multiinstrumentalista z Bukowca założył kapelę „Rodzina Tafijczuków”, którą często zapraszano na lokalne wesela. Razem z trzema synami Jurą, Dmytrem, Mykołą i córką Hanną udawali się też poza Huculszczyznę i poza Ukrainę. Nikt z młodszych Tafijczuków także nie uczył się w szkole muzycznej.

– Najważniejsze, aby mieć tę huculską muzykę w głowie, a wtedy wszystko się uda – wyjaśnił Mychajło.

W ten sposób grali oni autentyczne i wolne od wszelkich naleciałości melodie huculskie, śpiewali również kołomyjki. Debiutem muzycznym kapeli Tafijczuków był wydany w 1993 roku we Francji sampler pt. „Musiques Traditionnelles d’Ukraine” z nagraniami naturszczyków kultywujących rodzimy folklor. Tafijczukowie mają też swoje płyty, które nagrywali w Polsce.

– Przez pięć lat występowaliśmy w całej Polsce – wspomina Mychajło. – Nasz zespół uczestniczył w różnych festiwalach, graliśmy na zabawach. Zapraszano nas z koncertami też do Niemiec, do USA. W Ameryce padła też propozycja, abym tam pozostał, ale nie mogłem nie wrócić. Przecież jak Hucuł mógłby żyć bez Huculszczyzny.

Na pytanie, czy przekazał komukolwiek swoje umiejętności, koryfeusz sztuki budowy instrumentów huculskich powiedział:

– Jeden syn nauczył się robić cymbały. Drugi może zrobić trombitę. Nauczyłem ich trochę kowalstwa. A jednak nikt z nich nie potrafi robić tego w taki sposób, jak ja. Nie wiem jak inne dzieci, ale nasze wnuki, prawnuki nie robią nic dla muzyki. A ja już w wieku sześciu lat grałem. Bo trzeba kochać muzykę. Bardzo kochać muzykę, być nią zainteresowanym. Ale nie sądzę, że wszystko przepadnie, bo są ludzie rozmiłowani w tych instrumentach i w tej muzyce: Ostap Kostiuk we Lwowie i Wiktor Łewyćkyj w Iwano-Frankiwsku. Oni przychodzą do mnie. Nauczyli się grać na dudach, na lirze. Przekazuję im też piosenki huculskie.

Stary Hucuł czule obejmuje zrogowaciałymi rękami dudy i lirę. Można zauważyć, że bez wątpienia są to jego ulubione instrumenty z duszą.

– Coś pozostanie, tylko po prostu nie wiem, kto to będzie robić, bo kogoś takiego na razie nie ma – stwierdza na pożegnanie ze smutkiem i z nadzieją.

Konstanty Czawaga
Tekst ukazał się w nr 12 (352), 29 czerwca – 16 lipca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X