Moherowe fanaberie albo „babki” kontra „chłopcy”

Moherowe fanaberie albo „babki” kontra „chłopcy”

Dziewczynki i kobietki na Kresach marzą o królewiczach-abstynentach na białych koniach i takich tam duperelach. To dobrze, bo dopóki o tym myślą nie straszny nam żaden gender. Dziewczyny zamiast zapuszczać brody, hodują dzieci. A potem, zupełnie niezauważenie, wszystkie matki od garów i dzieci przeistaczają się w „babki”.

Babkom zdarza się, że dzieci nie mają. Tym gorzej dla babki – bo bez dzieci stanowić będzie zupełnie bezużyteczny wrak człowieka. Babki to zjawisko występujące tylko w tej części świata. Są nawet takie specjalne zwroty „babko, posuńcie się”, „babko, zamknijcie się” – to wersja marszrutkowa używana bez względu na brak pokrewieństwa z ww. babką. Zdarza się też zwrot bardziej kulturalny, kościelny: „Babko, nie ochrzczę ci wnuka, bo kto będzie z nim chodził do kościoła jak umrzesz?”. Czyli babka w kulturze niskiej i wysokiej doceniona jest.

Wiadomo, że częstym reprezentantem życia religijnego jest właśnie ona: ciągle niezadowolona, wszędobylska babka, której ciągle na czymś jeszcze zależy. Choćbyśmy nie wiem jak chcieli namnożyć dzieci i młodzież na nabożeństwach, oazach, duszpasterstwach i koloniach, przyciągając je na różne sposoby, to i tak w ostatecznym wyniku nieuchronnie pojawiają się babki. W chustkach lub trwałych ondulacjach, z papierosem lub na rowerze wyłażą ze swych domostw i dawaj klepać po polsku „Ojcze nasz”, „Zdrowaś” oraz śpiewać „Chwalcie łąki umajone”, taszcząc za sobą te swoje wnuki i wbijając im do głów słowa modlitwy, tradycję przekazując… I tak od dziesięcioleci.

Za takie zachowanie babki można ignorować, wyśmiewać i mówić o nich pogardliwie – wiadomo pożytek żaden – taka już się nie rozmnoży i tylko marudzi o języku polskim w kościele.

W naszej podziabanej widelcem na małe kraiki Europie wypada być wielokulturowym i tolerancyjnym. Wszędzie – tylko nie tutaj. Nasze babki – kiedy inni mówią, że mniejszości wzbogacają, a tolerancja wobec odmienności jest prawem – mogą tylko z politowaniem pokiwać głową. Babkom w tej części świata nie wypada chcieć czegoś swego, własnego, tylko dla siebie. A już chęci modlenia się w języku polskim – to broń Boże! – deklarować nie należy, bo w ten sposób babka przejawia swoją małostkowość, zacietrzewienie i brak tolerancji właśnie. To nic, że jako mniejszość nikomu zaszkodzić nie może, a do swego ma prawo. Nasza babka, kiedy chce po swojemu – znaczy, że nienawidzi; a kiedy mówi, że ma do czegoś prawo – zamyka się na innych. Mówić o tym wszystkim też nie wypada, bo nigdy nie ma dobrej pory – albo politycznej, albo atmosferycznej albo w ogóle pory nie ma.

Żyjemy w takim dziwnym miejscu, którego nie obejmuje żadna konstytucja. Konstytucja II Soboru Watykańskiego, a szczególnie jej postanowienia związane z używaniem języka ojczystego w liturgii Kościoła rzymskokatolickiego – języka narodowego, niezależnego od języka państwowego – też nie obowiązuje. Państwo, w którym mieszkamy nie gwarantuje nam nauczania w języku ojczystym, wydawania prasy, rozwoju kultury, miejsc do zrzeszania się. Albo inaczej: gwarantuje tylko w konstytucji, ale zapłacić za to wszystko musi Polska. Z kolei w Kościele, instytucji jak wiadomo powszechnej, też nie ma miejsca na fanaberie. Bo jest to „Kościół powszechny” dla wszystkich, z wyłączeniem, oczywiście, babek. Babka musi się dostosować.

W ubiegłym Kurierze (nr 8) w tekście „Równi i równiejsi” arcybiskup komentując kwestię niezwróconej plebanii i kościołów, mówił, że tu „większość naszych wiernych jest także pochodzenia polskiego, czuje się, tak można powiedzieć, poniżana. Czuje się niedoceniona i niewspierana przez władze lokalne”.

Taki komentarz wygłoszony przez hierarchię to pewna nowość na naszym podwórku. To już zdaje się jest tak, że są nie tylko babki, ale i jakaś „większa mniejszość”, o której nikt nigdy dotąd w Kościele nie słyszał? Chyba, że przy okazji protestów babek, którym grożono palcem. Kiedy babka mówiła, żeby jej dzieciom proponować nauki przedmałżeńskie czy spotkania oazowe, czy coś innego w jej języku, odpowiadano jej: „Cicho, babko, nie przeszkadzaj, twoje dzieci już nie znają twojego języka, a i ty jakaś podejrzanie wynarodowiona jesteś”. A już żeby babka miała dla siebie i dla innych babek drogę krzyżową, czy powitanie relikwii św. Dominika lub po prostu msze św. w swoim języku – przemęczonym i niestrudzonym w posłudze chłopcom nie mieści się w głowie. Zrobić coś specjalnie dla babki? Toż w głowie jej się pod moherowym beretem przewraca, niech się uczy języka państwowego!

I tak od 20 lat toczy się nasza zaściankowa historia. Babki zostały skutecznie zagłuszone, bo chłopcy zawsze wiedzą lepiej. Duchowni Kościoła rzymskokatolickiego we Lwowie tak dalece zabiegali o sympatię władz, aż wreszcie połknęli koniec własnego ogona. Nikomu niepotrzebne powitania, przemówienia i poklepywania, po których wszyscy rozchodzili się do domów i zapominali o słowach i gestach. Poza księżmi, którzy byli szczęśliwi, bo uwierzyli. Poza babkami, które się burzyły.

Kokietowanie urzędników i szykanowanie wiernych w imię nieistniejących (jak wynika z treści artykułu) relacji okazało się zgubne – Kościół nie ma ani stanowiska, ani wyników współpracy. Na szczęście chłopcy przypomnieli sobie, że do rozegrania jest jeszcze lekceważona dotąd „polska karta”. Ta sama, którą reprezentują babki. Ta sama, którą chłopcy wyciągają, kiedy trzeba z Polski trochę grosza na odbudowanie ruiny wydobyć. O, wtedy babka i jej wnuki idealnie pasują do obrazka!

Czcigodni, za późno sobie przypomnieliście, oddaliśmy już język, tożsamość i przekonania. Dlaczego? Ponieważ nie ma możliwości kultywowania polskości bez szkolnictwa, udziału w kulturze i liturgii sprawowanej w języku babki. Na pustyni nic nie wyrośnie. Kiedy kołataliśmy prosząc o wsparcie, nie otworzyliście nam, zasłaniając się tym, że nie do propagowania języka tu przyjechaliście, a do głoszenia Ewangelii.

Obecnie młodym ludziom, indoktrynowanym od lat przez chłopców, jest już wszystko jedno w jakim języku prowadzi się katechezę. Tym młodym nikt nie powiedział, że mają prawo do tego, żeby „różnić się pięknie”. Za to usłyszeli, że mają być tacy jak wszyscy. A kiedy do ich domu sprowadzali się goście nie wolno im było manifestować swoich uczuć, deklarować się, bo to gościa-gospodarza reprezentującego większość mogłoby dotknąć. W taki sposób wypracowano nowy typ zagrożenia rodem z teorii spiskowych: kiedy nic nie znacząca grupa w zaniku, może stanowić zagrożenie dla potężnej instytucji i jej relacji z państwem.

W święto 3 maja usłyszeliśmy w katedrze w obecności konsula, delegacji z kraju i innych ważnych gości od których może coś zależeć, że mamy wychowywać dzieci w poszanowaniu dla polskiej ojczyzny, języka, z Janem Pawłem II u boku. Czcigodni chłopcy, po co wam nasze dzieci wychowane „w języku”? W najlepszym wypadku będziecie im niechętni, w gorszym – będziecie nimi gardzić. No i będą Wam przeszkadzać, bo wyraźnie nie mieszczą się w kościele budowanym według Waszej koncepcji. I jeszcze jedno: skoro aż tak Wam przeszkadzają, to może nie warto podpierać się nami i naszymi dziećmi w Waszych targach z władzami?

P.S. W białym tygodniu, w katedrze, na mszy w „języku babek”, której godzinę mamy zagwarantowaną według planu, ksiądz przemawiając do pierwszokomunijnych dzieci, używał języka, którego sam chyba nie rozumiał. Przemawiał w nim zresztą nie tylko na kazaniu, ale i kilkakrotnie podczas liturgii – żeby wszyscy dobrze usłyszeli, że liturgia ma służyć jemu, a nie on liturgii.

Damski Lwów
Tekst ukazał się w nr 9 (205) za 16-29 maja 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X