Minęło już prawie 50 lat… fot. dw.com

Minęło już prawie 50 lat…

Biblioteki wciąż są zamknięte, wobec tego znów trzeba sięgnąć do domowych archiwów z lat 1970. Dziś proponuję kilka artykułów z Przekroju z końca sierpnia 1974 roku.

Wydarzeniem nr 1 w polityce była dymisja w wyniku Afery Watergate prezydenta USA Richarda Nixona i pełnienie tej funkcji przez Gerarda Forda.

Nixon ustąpił na 2 i pół roku przed upływem swej kadencji (fakt bez precedensu w praktyce amerykańskiej instytucji prezydenckiej). Jego stanowisko objął wiceprezydent – mianowany na podstawie poprawki konstytucyjnej w miejsce Spiro Agnewa, który ustąpił w 1973. A więc wiceprezydent, który nie pochodził z wyboru. Znowu fakt bez precedensu w amerykańskiej praktyce.

Komentatorzy polityczni zwracają w związku z tym uwagę, że zmiana na stanowisku prezydenta jest wynikiem kryzysu amerykańskiego systemu politycznego, kryzysu który nabrzmiewał od łat.

Na decyzji tej zaważyły więc sprawy wewnętrzne USA.

Nowy prezydent, Gerald Ford, ma 61 lat. Od 1948 r. członek Izby Reprezentantów z ramienia republikanów. Przez 9 lat (od 1964) przywódca tej partii w Izbie Reprezentantów. W 1973 (po ustąpieniu Agnewa) powołany na stanowisko wiceprezydenta.

Urodził się w Omaha (stan Nebraska; 14.VII.1913). Potem mieszkał w Grand Rapids (Michigan). Tam szkoła średnia. Studia prawnicze; magisterium w Yale. Znany był jako doskonały gracz w piłkę (w stylu amerykańskim). Od 1942 służył w marynarce wojennej (lotniskowiec na Pacyfiku; uzyskał stopień komandora). W 1946 otworzył kancelarię adwokacką w Grand Rapids. Ożenił się w 1948. Ma 3 synów i 1 córkę.

W Izbie Reprezentantów uznawano go za człowieka kompetentnego i odpowiedzialnego, odważnego i uczciwego. Wśród kolegów – ogólnie szanowany. Aprobatę na stanowisko wiceprezydenta otrzymał dużą większością głosów w Kongresie.

W przededniu kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej historią pewnej, ogólnie znanej na całym świecie mistyfikacji, zajął się Leszek Mazan.

Wszystkim znane są zdjęcia, przedstawiających żołnierzy niemieckich obalających szlaban graniczny i wyłamujących godło Rzeczypospolitej. Okazuje się, że wcale nie zostały zrobione w chwili wybuchu wojny…

fot. dw.com

Zdjęcia te miały zostać wykonane w pierwszych minutach wojny 1 września, godzina 4.45, miejscowość Kolibki. Tu była granica między Rzecząpospolitą Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem i przecinała szosę i linię kolejową Sopot – Gdynia. Fotoreporter niemiecki wykonał zdjęcia, które obiegły cały świat, powielane przez serwisy fotograficzne, kroniki filmowe, a potem podręczniki historii i archiwalne montaże.

Zdjęcia poszły w świat i przez 35 lat nikt nie zwrócił uwagi, że są to ujęcia reżyserowane, że niemieccy żołnierze zrywając orła i niszcząc szlaban działają od strony terytorium Polski, wracając niejako na obszar Gdańska, z którego atakowali. Popatrzmy: fotoreporter chcąc mieć w kadrze orła musiał ustawić statystów – bo trudno ich inaczej określić – twarzami w kierunku Gdańska!

Zdjęcia mógł robić swobodnie. Polski posterunek graniczny przesunięto – jak opowiadają i piszą świadkowie – prawie kilometr w kierunku Gdyni. Czy rzeczywiście opisane wyżej okoliczności wykonywania zdjęć pokrywają się w stu procentach z wydarzeniami tamtego, wrześniowego poranku – trudno ręczyć. Pewne są tylko nazwy formacji niemieckich i polskich, pewna sceneria granicznego przejścia i uśmiechy, złe uśmiechy na twarzach centralnych postaci z fotografii.

Wtedy, o świcie 1 września 1939, robili Niemcy filmy i zdjęcia także w innych punktach granicznych. Słynna jest scena wyjazdu motocykli z lasu na polską drogę podobno między Katowicami i Bytomiem.

Być może żyją jeszcze w Polsce ludzie, którzy zapamiętali sceny łamania szlabanów, którzy znają je nie tylko z fotografii niemieckiego fotoreportera. Wdzięczni będziemy za uzupełnienie naszej relacji, na pewno niekompletnej.

fot. dw.com

Lucjan Wolanowski podjął się niezwykle interesującego (i dochodowego w Polsce) tematu: „Owce i barany” – oto fragment większego artykułu…

8 tysięcy lat przed naszą erą zaczęto je składać bogom w ofierze. Wtedy już bowiem owce były zwierzętami gospodarskimi. Najwcześniej udomowione zostały w Azji, następnie w Europie południowej. Dziś na pastwiskach całego świata wypasa się ich miliard i kilkaset milionów.

Polska już za czasów Galla Anonima słynęła na całą Europę z rączych koni, wołów chętnych do roboty i owiec wełnistych. Na naszych ziemiach rodziło się przed wiekami to, co określamy dziś mianem kultury pasterskiej. Na całą jej epokę złożył się nie tylko bogaty dorobek materialny, ale również legendy, podania, zwyczaje ludowe i obrzędy, bez których polska skarbnica dziejowa, a może i współczesność, byłaby o wiele uboższa. I teraz bowiem wątki pasterskie znaczą wyraźny ślad w różnych dziedzinach twórczości i naszej potocznej codzienności.

Dokładnie sto lat temu zadziwił starą Anglię szanowny dr Gustaw Jaeger, profesor uniwersytetu w Sttutgarcie, który wprowadził swój sanitarny system wełniany. Zoolog uważał mianowicie, te istota ludzka może być naprawdę szczęśliwa tylko w odzieży z włókien pochodzenia zwierzęcego, żaden tam len czy bawełna. Należało – głosił profesor – nosić na co dzień obcisły podkoszulek, zapinany wokoło gardła, a to celem ochrony przed szkodliwymi waporami. Opatentował też obcisłe rękawy podkoszulka oraz przylegające do kostek długie kalesony, przeciwdziałające przeciągom.

Intelektualiści z awangardy z entuzjazmem przyjęli teorię dr. Jaegera. Nawet Oscar Wilde i Bernard Shaw byli jego zwolennikami. Potem przejęła się nowością arystokracja rodowa, noszono pończochy z pięcioma palcami, tudzież patentowane wełniane ogrzewacze kolan.

Z kolei Ministerstwo Wojny z zainteresowaniem przyjęło do wiadomości informację, że sam marszałek polny, hrabia von Moltke, nosi przyodziewek według projektu dr. Jaegera. Być może, jest także noszony przez niższe szarże, kto wie, może sanitarna, patentowana bielizna wełniana przyczyniła się do wygranej w roku 1870 wojny?

Fabryki pracowały bez wytchnienia, aby zaspokoić popyt na bieliznę, która nie zostawiała nieosłoniętego skrawka ciała między stopą, a podbródkiem. Zachwalano zalety tej nowości, rzucając na rynek prospekty przemawiające niemalże biblijnym językiem, a przyozdobione rysunkami prawdziwego dżentelmena z zabójczym wąsikiem, bródką i w kalesonach tudzież podkoszulku firmy Jaeger. Ta nowa moda ogrzewała nie tylko panów w chłodnej Anglii, ale także i dodawała otuchy hodowcom owiec w dalekim kraju, jakim była Australia – tam w dole globusa.

Portret hodowcy nie jest odbitką z tej samej kliszy. Jego włości mogą być tylko małym skrawkiem pastwiska, przylegającym do rzeczułki, istniejącej tylko w porze deszczowej. Ale byłem też i w gospodarstwie wielkości Belgii.

Farmer może dawać sobie czasem radę sam wespół z chłopakiem od sąsiadów, ale są i tacy, którzy prowadzą gospodarstwa-giganty z klimatyzowanego biura, mając liczny personel pomocniczy. Pańskie oko – owce tuczy, ale czasem spogląda ono na stada tylko z pokładu prywatnego samolotu, jedynego rozsądnego środka lokomocji do poruszania się na tych bezkresnych terenach.

Nie policzę już chyba, ile widziałem farm, od Queensland, aż po stan Zachodnia Australia. Mianownik tych wspomnień jest jednak wspólny: to jest ciężki kawałek chleba, nic nie jest tu hodowcom podarowane.

Jagnięta rodzą się późną jesienią. Małe, bezbronne, są smakołykiem drapieżnego ptactwa i psów dingo. Strzeże się więc bacznie stada, potem jagnięta są znakowane, kąpane w roztworze owadobójczym; roboty jest zawsze mnóstwo.

Polonia – o sobie
Ktoś, ukrywający się za podpisem „zh” rozmawiał z nauczycielami polonijnymi, będącymi na szkoleniach w Krakowie… Szkoda tylko, że wówczas nie zapraszano na nie nauczycieli ze Wschodu. Ci też mieli by o czym opowiadać.

Nauczyciele z polskich szkół za granicą to niewątpliwie eksperci spraw polonijnych w swoich środowiskach. Skorzystaliśmy z ich pobytu w kraju, aby zadać im trzy pytania:

– Czy starsze pokolenie dba o to, aby młodzież polonijna znała język ojczysty?

– Jakie jest zainteresowanie środowisk polonijnych, jak i nie-polonijnych historią naszej kultury i rozwojem kulturalnym kraju?

– Które wydarzenia kulturalne (występy polskich aktorów, piosenkarzy, sportowców, odczyty, koncerty itp.) były szczególnie mile przyjęte w środowiskach polonijnych?

Odpowiadają nauczyciele uczestniczący w zajęciach Szkoły Letniej Kultury i Języka Polskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Kursu Metodyki Nauczania Języka Polskiego zorganizowanego przez Towarzystwo POLONIA.

DOROTA MIERZWA-PIENIĄDZ, profesor doktor, wykładowca z Rhode Island College (USA):

– Przez wiele lat prowadziłam zajęcia w sobotnich szkółkach polonijnych, obecnie kształcę kadrę nauczycielską. W USA istnieje bardzo dużo tego rodzaju zakładów oświatowych przeznaczonych dla młodzieży polonijnej. Są to szkoły 8-letnie. Zajęcia obejmują język polski, historię Polski oraz literaturę. Wydaje mi się że rodzicom bardzo zależy na tym, aby ich dzieci znały obyczaje swych przodków, tradycje narodowe oraz sam język.

Istnieje duże zainteresowanie polską kulturą i to nie tylko wśród Polonii. Amerykańscy studenci nie mający z Polską nic wspólnego, interesują się historią naszej kultury i zwracają się do mnie z wielu pytaniami z tej dziedziny. Bardzo podoba się nasza sztuka ludowa.

Koncerty Filharmonii Narodowej, oraz wykłady prof. dr. Karola Estreichera.

HALINA BENDER – Ottawa (Kanada):

Uczę w szkole 6-letniej. Olbrzymia większość rodziców polskiego pochodzenia posyła swoje dzieci na zajęcia, dotyczące języka polskiego oraz historii. Obecnie są projekty wprowadzenia do państwowych szkół średnich języka polskiego jako przedmiotu fakultatywnego (do tej pory – łacina, hiszpański, rosyjski i niemiecki).

Stwierdzić można dużą świadomość narodową. Oto ciekawostka: moi synowie chcieli koniecznie, aby w szkole zwracano się do nich dodając do nazwiska końcówkę -ski, a więc przez: „Benderski”.

Zainteresowanie takie istnieje. Dla przykładu – staraniem ambasady PRL zorganizowana została niedawno wystawa polskiej książki, która cieszyła się bardzo dużym powodzeniem. Otworzył ją burmistrz Ottawy. Społeczeństwo kanadyjskie dosyć dużo wie o Polsce.

Miesiąc filmów polskich w czerwcu br.

WERONIKA MAJ – Duisburg (RFN):

U nas nie ma szkół polonijnych – są tylko kursy języka polskiego dla dzieci w wieku lat 7—14. Dotyczą one również historii oraz śpiewu. W książki zaopatruje nas Związek Polaków „Zgoda”.

Zainteresowanie polską kulturą jest coraz większe.

Osiągnięcia polskich piłkarzy.

JANINA DUPONT – Caen (Francja):

Liczba dzieci uczących się po polsku zmniejsza się z każdym rokiem. Powód? Młodzież przeciążona jest programem nauczania w szkołach francuskich, odczuwa brak czasu.

Największym powodzeniem cieszy się polski film oraz sport.

Osiągnięcia piłkarzy.

NANCY WIHTE – Londyn (Anglia):

W Londynie istnieje ok. 20 szkółek sobotnich, większość w dzielnicy Ealing, zamieszkałej w dużym procencie przez Polaków z pochodzenia. Rodzice bardzo dbają o to, aby dzieci znały język ojczysty…

Duże zainteresowanie polskimi zespołami artystycznymi, zwłaszcza tańca ludowego.

Sukcesy polskich piłkarzy. Często słyszałam takie słowa: „Musimy się od was uczyć futbolu”. Był to wspaniały prezent dla wszystkich środowisk polonijnych.

Aż dziw, że w Polsce w latach 1970 zlikwidowano tak ekologiczny miejski transport, jakim były trolejbusy. W obronie tego „autobusu z rogami” kolejny artykuł.

W obronie trolejbusu
Trakcja trolejbusowa w Polsce została skazana na totalną zagładę. Jako zbyt kosztowna i uciążliwa w ruchu miejskim. Ostatnie trolejbusy krążą jeszcze tylko po ulicach Gdyni i Lublina. W innych miastach, włącznie ze stolicą – zlikwidowano je.

Ten niczym nieuzasadniony pośpiech spowodował wiele głosów krytycznych. Zabiera także w tej sprawie głos Maciej Gwiazda w artykule „Zmierzch trolejbusu?”.

Dwie podstawowe racje zwolenników tej trakcji, to konieczność ochrony środowiska w miastach przed zatruwaniem go spalinami, oraz wzrost cen ropy naftowej; dołączyć do tego należy także sprawny rozruch i duże przyspieszenia uzyskiwane przez trolejbusy, co ma kapitalne znaczenie w ruchu wielkomiejskim.

Autor artykułu sugeruje ponowne wzięcie na warsztat trakcji trolejbusowej i zastanowienie się nad jej ewentualnym powrotem do naszych miast. Słusznie pisze, że odpowiednie zmiany konstrukcyjne w sieci zasilającej, oraz w samym trolejbusie (zwłaszcza w tzw. odbieraku) pozwoliłyby złagodzić a nawet wyeliminować wiele mankamentów tego typu komunikacji.

Twierdzi także, że w oparciu o nowy autobus Jelcz-Berliot można by uruchomić krajową produkcję wozów trolejbusowych, wykorzystując elementy elektryczne używane do nowoczesnych typów tramwajów. Umożliwiłoby to podjęcie produkcji wielkoseryjnej i wyeliminowało zmorę braku części zamiennych.

Przyszłość należy do trakcji elektrycznej – podkreśla Maciej Gwiazda, wskazując na próby prowadzone w RFN z ogniwami paliwowymi w transporcie miejskim. Przypomina także, iz w ZSRR, Czechosłowacji, Rumunii czy na Węgrzech nikt nie zapowiada zmierzchu trolejbusów. Wręcz przeciwnie — są równorzędnym partnerem w komunikacji miejskiej.

W tamtych latach była czy nie najpopularniejszą aktorką Hollywood, chociaż „gwiazdą piękności” nazwać można było ją z trudem, ale swoją pozycję zdobyła talentem i pracowitością.

Barbra Streisand
Kiedy debiutowała, eksperci od przemysłu rozrywkowego nazwali ją „zbrodnią przeciwko narodowi amerykańskiemu”. Małe, jasne oczka, ogromne, łakome usta, ale przede wszystkim nos, uderzającej brzydoty, który Barbra Streisand obnosi jak trofeum, którym drażni i prowokuje, a z którego zrobiła sobie, obok wspaniałego głosu i wielkiego talentu aktorskiego, główny atut. Na wszystkich bogów Olimpu, Barbara czy jak cię tam wołają – powiedział jej kiedyś w trakcie nagrywania piosenki reżyser Garson Kanin – Cofnij trochę ten nos, jest już Jimmy Durante ze swoją trąbą. Barbra żuła gumę, którą spokojnie wyjęła z ust, wsadziła Garsonowi do ręki, zaśpiewała, odebrała gumę i żuła nadal. Nazywam się Barbra, powiedziała po chwili, bez jednego „a”, bo to lepiej brzmi. Chciałam kiedyś nazywać się Angiolina Carancella, ale los zrządził inaczej.

Dzisiaj nikt nie śmie powiedzieć, jakoby Barbra Streisand była „zbrodnią” przeciwko czemukolwiek lub komukolwiek. Ona sama przyznaje, że legenda o jej brzydocie niesłychanie ją bawi. Zresztą, jak się okazuje, ta brzydota jest względna. Fotograf Richard Avedon na przykład uważa, że Barbra jest piękna właśnie w swoich defektach: ustawia ją z profilu, z lewą ręką uniesioną drapieżnie uważając, że jest boska w swej brzydocie.

Krótko potem przyszły jej dwa wielkie sukcesy, dzięki którym stała się tym, czym jest teraz – „Hello, Dolly” i „Funny Girl”. Te sukcesy spowodowały także rozpad jej małżeństwa. Zaćmiła swojego męża, a w nim zagrały zazdrość i ambicja.

„Funny Girl” w reżyserii Wiliama Wylera był nie tylko jej pierwszym sukcesem (Oscar 1969), ale w ogóle pierwszym filmem, w jakim zagrała. Wtedy też po raz pierwszy pokazała, jak potrafi pracować. Telefonowała do Wylera o trzeciej nad ranem by mu zakomunikować, że wpadła na nowy pomysł dotyczący sfilmowanej poprzedniego dnia sceny. Wszystkim pozostał w pamięci jej pierwszy show telewizyjny, kiedy dwudziestoletnia Barbra, rozpoczynająca zaledwie karierę, potrafiła zmusić całą ekipę do trzydziestu dwóch godzin pracy bez przerwy. Scena, którą tak długo kręcono w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Filadelfii, trwała zaledwie kilka minut na małym ekranie.

O ile wtedy takie kaprysy mogły być poczytywane za nadzwyczajną zuchwałość debiutantki, o tyle dzisiaj jej nazwisko jest równoznaczne z gażą wysokości pięciu milionów dolarów. Jest to suma bez precedensu w historii night-clubów, przyznana wyłącznie Barbrze Streisand przez impresaria z Las Vegas.

A teraz coś ze stałych rubryk:

Savoir vivre z Janem Kamyczkiem
wyjaśnia jak zachować się na pierwszym spotkaniu z rodziną przyszłej żony.

– Zaistniała konieczność złożenia przeze mnie wizyty matce l rodzeństwu mojej przyszłej żony, oświadczenia się o jej rękę i omówienia ewentualnie sprawy ślubu. Jak mam się zachować, kiedy to powiedzieć. Jak witać się z przyszłymi szwagierkami, dużo młodszymi ode mnie? Czy powiedzieć, że nie zarabiam najlepiej mimo wykształcenia i stanowiska. które powinno być lepiej wynagradzane? Czy wręczyć matce kwiatki, które musiałbym wieźć bardzo daleko, w podróży długiej i uciążliwej? Jestem stosunkowo nieśmiały.

– Kwiatki niekonieczne, bo gość z dalekiej podróży z takowych jest zwolniony. Prośbę o rękę (że też to jeszcze egzystuje!) radzę wygłosić krótko po powitaniu, bo jeśli nie, to w pośrednim czasie obie strony będą w nieprzyjemnym napięciu, a tak to od razu sytuacja jasno się zarysuje i stworzy się, jest nadzieja, od razu rodzinna atmosfera. Mówienie o zarobkach dawniej obowiązywało przy oświadczynach, teraz nie. Ze szwagierkami przywita się pan normalnie, a przy zaręczynowym poczęstunku narzeczona zaproponuje brudzia swoim siostrom oraz ich przyszłemu szwagrowi. Tymczasem niech pan nie traci ducha i powtarza sobie tekst oświadczyn.

Przed stu laty donoszono z Warszawy:
Dorożki warszawskie jeżdżą zbyt szybko po ulicach Warszawy. Stąd wiele wypadków przejechania. Należy to zmienić.

Ciekawe co o prędkości pojazdów w Warszawie pisze się dziś,

No i coś z dziedziny mody – dla dorosłych i dla tych mniejszych – idących do szkoły…

Wszystko duże i długie
Kto śledzi naszą przekrojową modę, wie o tym już od dawna i wcale nie jest zaskoczony. I to jest ta zmiana. Dawno pisałam, że jest tendencja do rzeczy dużych, luźnych, obszernych. Przez długi czas biegły obok siebie obie koncepcje: ciasna, blisko ciała i rzeczy małe, oraz koncepcja luźna i rzeczy duże. Potem ta druga zaczęła dominować, teraz po prostu zwyciężyła.

Nadal panuje styl sportowy, swobodny, nonszalancki. Wszystko jest na ogół klasyczne, fasony znane. Będą to więc: spódnice do połowy łydek, wirujące peleryny, szerokie obszerne płaszcze, wielkie swetry, luźne suknie poszerzane ku dołowi, luźne żakiety.

Długość nadal: od zakrytego kolana do połowy łydek, do kostki. Tendencja jest w tej chwili taka, żeby pokazywać kolekcje w kawałkach, tzn. strój składa się z wielu części, można je kupować osobno i dodawać do istniejącej garderoby.

Kolorowo do szkoły
W kolorowych ubiorach – weselej w szkole! Kolorowe fartuszki dla dziewcząt, bluzy i wdzianka dla chłopców zaprojektowane zostały w prostych formach i zgodnie z modą młodzieżową.

Dzianina typu STILTEST produkowana jest w kolorach: ciemnoniebieskim, szafirowym, wiśniowym, zielonym, brązowym lila i terakota

Oprócz walorów estetycznych STILTEST ma cenne zalety praktyczne. Ubiory ze STILTESTU są: trwałe, nie mnące, łatwe w praniu (szybko wysychają i nie wymagają prasowania).

Przepis na gulasz podaje Jan Kalkowski:
Irena Dembicka z Nowego Sącza podaje przepis na „ziemniaczany gulasz” – jeszcze jedno danie z kuchni węgierskiej, którą można cenić nie tylko za to, że smaczna, ale i praktyczna.

Dużą cebule b. drobno posiekać. Ziemniaki obrać i pokroić w kawałki (kostka jak pół pudelka zapałek).

W rondlu podsmażyć wędzony boczek łub słoninę w plasterkach. Na to wrzucić cebulę i też lekko zrumienić. Zdjąć z ognia, dodać na 1 kg ziemniaków łyżeczkę mielonej słodkiej papryki i małą ostrą papryczkę lub na koniec noża ostrej mielonej, trochę kminku. Zalać szklanką wody i zagotować.

Dodać ziemniaki, dolewając wody tyle, aby je pokryła. Razem gotować na dość silnym ogniu. Posolić. Pod koniec — jeśli się chce mieć danie bardziej konkretne – dodać puszkę konserwy wołowej lub kiełbasę pokrojoną w plasterki.

Humor zeszytów
– Achilles chciał zwłoki Hektora dać na pożarcie psom, a nie Grekom.
– Gdy tylko brał instrument do ręki, słychać było śpiew i rżenie koni.
– Małe grzybki wyrastają w przystojne, stare grzyby.
– Ciała stałe to te, które stoją, np. stół, krzesło.
– Patriotyzm rzuca się w oczy już w inwokacji.
– Zbyszko i Jagienka tak dobrze się znali, że chodzili do lasu.

Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 16 (356), 1 – 14 września 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X