Marek Krajewski i Lwów jako przestrzeń literacka Fot. Jurij Smirnow

Marek Krajewski i Lwów jako przestrzeń literacka

52 Spotkanie Ossolińskie inaugurowało nowy sezon współpracy pomiędzy wrocławskim Zakładem Narodowym im. Ossolińskich i Lwowską Naukową Biblioteką im. Wasyla Stefanyka, współpracy polskich i ukraińskich intelektualistów, naukowców, muzealników.

Zapoczątkowane staraniem i entuzjazmem dyrektorów zakładów naukowych, spotkania Ossolińskie stały się wydarzeniem w życiu kulturalnym Lwowa, promocją polskiej nauki, myśli politycznej i intelektualnej. Tym razem na spotkanie z lwowską publicznością przyjechał Marek Krajewski, znany wrocławski pisarz, autor popularnych powieści kryminalnych. Dla lwowian było to spotkanie podwójnie interesujące, wszak Marek Krajewski pisze powieści, akcja których rozgrywa się we Lwowie międzywojennym. W 2009 roku ukazała się powieść „Głowa Minotaura”, gdzie po raz pierwszy zapoznajemy się z komisarzem policji lwowskiej Edwardem Popielskim. On stał się główną postacią cyklu lwowskich kryminałów pióra Marka Krajewskiego. Komisarz Popielski idzie przez kolejne powieści – „Erynie”, „Liczby Charona”, „Rzeki Hadesu”, „W otchłani mroku”, „Władca liczb”, „Arena szczurów”.

Kryminały Marka Krajewskiego przetłumaczone zostały na 18 języków, w tym przez Bożenę Antoniak na język ukraiński. Ukazały się one we lwowskim wydawnictwie „Urbino”, którym kieruje Anatolij Iwczenko. Ukraińskie przekłady powieści i lwowska tematyka zrobiły Marka Krajewskiego niezwykle popularnym autorem we Lwowie i na Ukrainie. Jego rozpoznają na lwowskich ulicach, a lwowskie firmy turystyczne organizują wycieczki po Lwowie śladami komisarza Popielskiego. W 2011 roku pisarz został odznaczony złotym medalem miasta Lwowa.

Marek Krajewski urodził się 4 września 1966 r. w rodzinie pochodzącej z Ziemi Lwowskiej i mającej mieszane polsko-ukraińskie korzenie. W latach 1985-1991 studiował filologię klasyczną na Uniwersytecie Wrocławskim, zaś w 1999 roku obronił rozprawę doktorską. Pracował i jako bibliotekarz w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich i nawet jako ochroniarz w sklepie jubilerskim. Poświęcał się nauce, pracując od 1992 roku kolejno jako asystent, adiunkt i starszy wykładowca w Instytucie Filologii Klasycznej i Kultury Antycznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Jednak praca zawodowego pisarza, poszukiwanie i przygotowanie materiałów do kolejnych kryminałów wciągnęła go z głową. Od 2007 roku zawodowo trudni się już tylko pisarstwem.

Na Spotkanie Ossolińskie przybyło około 50 osób – lwowscy pisarze, wydawcy, muzealnicy, profesorowie, przedstawiciele Konsulatu Generalnego RP we Lwowie i polskich towarzystw działających w naszym mieście. Spotkanie poprowadził Jan Malicki, jeden z filarów i pomysłodawców tego forum przyjaźni polsko-ukraińskiej. On nazwał Marka Krajewskiego „żywym klasykiem literatury polskiej”, zaś jego utwory „inteligentnymi powieściami kryminalnymi naszpikowanymi treścią historyczną, w których autor poważnie traktuje czytelnika”. W swoich pierwszych kryminałach autor powołał do życia literackiego niemieckiego bohatera komisarza Eberharda Mocka, zaś akcja odbywała się w przedwojennym niemieckim Breslau. Wielką popularność przyniosły Markowi Krajewskiemu następne powieści, z polskim komisarzem policji Edwardem Popielskim w roli głównej, który tym razem działa na terenie przedwojennego Lwowa. Ktoś z krytyków zauważył, że obydwaj komisarze są podobni do siebie. Dodajmy, że jest w nich coś od samego Marka Krajewskiego.

Prelegent wygłosił bardzo treściwy i rzetelnie przygotowany referat. Cytaty ze swoich książek podawał bardzo dokładnie, odczytując je z kartek. Mówi wspaniałą polszczyzną, krzepkim głosem, emocjonalnie. Każde słowo jest wyważone, wypowiedziane z dobrze postawioną intonacją i narracją. Zawodową dykcję wyrobił w ciągu lat wykładów na uniwersytecie. W jego języku i umieniu zachowywać się podczas wykładu (a nawet umieniu siebie podać), odczuwa się wysoka inteligencja osobista, kultura i bardzo dobre klasyczne wykształcenie. Marek Krajewski podkreślił, że przykładem dla niego był i pozostaje profesor Jan Miodek. Żartował, że w tymże stylu czytał lekcje na uniwersytecie, za co dostał od studentów przydomek „ksiądz-proboszcz”, czyli wygłaszający kazania.

– Moja rodzina ma lwowskie korzenie – podkreśla Marek Krajewski. Lwów od dzieciństwa był dla niego miastem bliskim i swojskim. Słuchał o nim opowieści wuja, mamy Haliny z domu Obłąk, która urodziła się pod Mościskami, we wsi Ostrożec, mieszkała też w Strzelczyskach, ukończyła tam szkołę ukraińską i dopiero w 1958 roku wyjechała do Polski. Biegle mówi po ukraińsku i ten język był obecny od zawsze we wrocławskim domu Marka Krajewskiego. Od młodych lat poznawał Lwów też z książek, jego lekturą były utwory Jana Parandowskiego i Stanisława Lema.

Jednak problemem dla autora była autentyczna znajomość z miastem, ze wszystkimi jego zakamarkami, uliczkami, podwórkami. Tego nie znajdziesz w żadnych opisach i w żadnych książkach. Żeby orientować się gdzieś w bocznych uliczkach Kleparowa czy Kulparkowa, trzeba tam mieszkać, biegać po tych podwórkach w dzieciństwie, chodzić na randki w lata studenckie. Ale miał szczęście, bo znalazł we Lwowie dobrych przewodników – krajoznawców Petra Radkowca, Juria Wynnyczuka, Ilka Łemkę. Ze wszystkimi nadal utrzymuje kontakty przyjacielskie. Przy każdej okazji przyjeżdża do Lwowa, spaceruje, ogląda. Opisuje to co usłyszał od kolegów i to co zobaczył osobiście.

Nie można też było się obejść bez słynnego bałaku lwowskiego. Jego też autor nauczył się z książek i słowników. Bardzo przydatnymi okazały się prace polskich i ukraińskich autorów, m.in. „Lwowski leksykon: poważnie i na żart”. Znalazł tam niemało soczystych słów, które pomogły w opisach jego bohaterów. „Piszę kryminały, moimi bohaterami są złodzieje, prostytutki, policjanci, pijaczki. Szukam właśnie tego autentycznego słownictwa, którym mówili ci wszyscy ludzie we Lwowie lat trzydziestych XX wieku. Opisuję nie pałace arystokracji, ale knajpy, takie jak słynna knajpa u Bombacha” – mówi autor.

Fot. Jurij Smirnow

Podczas spotkania Marek Krajewski podzielił się też swoimi refleksjami na temat naszego miasta. Refleksje te znajdują miejsce na kartach jego powieści. Czy może być miejscem romantycznym szpital psychiatryczny, przytułek dla obłąkanych? Może, jeśli jest to lwowski zakład na Kulparkowie. Autor tam wszedł i to co zobaczył, go uderzyło. Opisał swoje wrażenia w powieści „Głowa Minotaura”, którą pisał później w Szwajcarii.

– Przestrzeń miejską Lwowa ja nie tylko opisuję, ale włączam w świat intelektualny moich bohaterów. Opisuję obyczaje i wielokulturowość miasta – mówi Marek Krajewski. – Opisuję nie tylko ludzi zacnych, ale też złodziei, na przykład, kieszonkowców, którzy później wszyscy wyjechali do Wrocławia. Mieli swój „kodeks honorowy”. Nie okradali kobiety w ciąży, starców. Zwracali pugilaresy i dokumenty. Akademia złodziejska we Lwowie – to też już legenda. Nie idealizuję lwowskiej przedwojennej historii, bo nie jestem historykiem, ale tylko pisarzem.

Zupełnie przypadkowo spotkałem Marka Krajewskiego następnego dnia na jednej z lwowskich ulic. Był sam, bez kolegów lub przewodników. „Oglądam mój Lwów” – powiedział. – To moja literacka Arkadia. Znalazłem tu, we Lwowie, dobrą literacką przystań, czuję się tu dobrze. Jestem zadowolony też z tego, że wielu ludzi we współczesnym Lwowie patrzą już na polską historię miasta tak, jak my na niemiecką Wrocławia”.

Jurij Smirnow

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X