Mamine ozdoby na drzewko z archiwum autorki

Mamine ozdoby na drzewko

Leżą starannie poukładane w pięknym pudełku już od kilkudziesięciu lat, leżą przez cały rok i czekają na ten jeden jedyny okres, kiedy znajdą się na naszej domowej choince. Zawsze będą umieszczone na honorowym miejscu, w zasięgu wzroku, ale też w miejscu bezpiecznym, jako że są zbyt cenne, żeby je narażać na uszkodzenie.

Wszystkie te ozdoby zrobiła nasza mama, Czesława Cydzik. Część – jeszcze przed wojną, a te najładniejsze i najciekawsze – w czasie II wojny światowej. Kupowało się też szklane bombki, w naszej paczce z ozdobami uchowało się nawet kilka takich delikatnych i ślicznych przedwojennych cudeniek, zawsze jednak najważniejsze były te zrobione własnoręcznie.

Ozdoby naszej mamy – to prawdziwe dzieła sztuki, nie tylko pod względem wykonania, ale przede wszystkim z uwagi na treść: w wielu z nich zawarte jest bardzo ważne przesłanie. Zawsze razem ubierałyśmy choinkę i mamusia opowiadała nam o ozdobach, a czasem uchylała rąbka tajemnicy na temat okoliczności ich powstania.

Mama uczyła się w jednej z najlepszych lwowskich szkół – w Zakładach Naukowych Zofii Strzałkowskiej, szkole, prowadzonej zgodnie z metodą Montessori, gdzie był bardzo wysoki poziom nauki. Wybór unikalnych materiałów zdobniczych był niezwykle szeroki, nigdy potem nie spotkałam takich, jakich mama używała jako uczennica. Brokatowe posypki, płatki aluminium czy opalizujące koraliki nadawały świątecznego blasku prostym materiałom – wydmuszki, korek, szyszki, drut, zapałki, folia aluminiowa, karton czy papier lśniły i mieniły się niczym klejnoty. Na zajęciach z plastyki czy prac ręcznych uczennice poznawały tajniki pracy z różnymi materiałami w bardzo dobrze wyposażonych pracowniach. Kto by dzisiaj pomyślał, że w gimnazjum na lekcjach dziewczęta mogą robić prawdziwą biżuterię, szlifować kryształ czy robić flakoniki na kwiaty z pustych buteleczek po perfumach? Te lekcje pozwalały na uruchomienie fantazji i na umiejętność wyrażania nastroju czy odczuć poprzez prace plastyczne.

Już w gimnazjum mama całą duszą przylgnęła do harcerstwa, stało się ono jej mottem życiowym – przede wszystkim w wymiarze ideowym. Stało się dopełnieniem czy też może zwieńczeniem domowego wychowania w duchu wiary i patriotyzmu. Harcerskie metody stosowała też w zwykłym, praktycznym życiu. Często mówiła do nas: idź po harcersku, czyli ostrożnie, żebyś wiedziała, co się dookoła dzieje i skąd może przyjść ewentualne niebezpieczeństwo. Albo też: bądź dzielna jak harcerka, nie zważaj na drobne trudności, ale też bądź na nie zawsze gotowa! Nie mogło zabraknąć tematyki harcerskiej na domowej choince. Powstał prosty wisiorek, złożony z kartonowych kółek owiniętych folią aluminiową, na poszczególnych elementach znalazła się lilijka harcerska oraz litery ONC – skrót harcerskiego motta „Ojczyzna, nauka, cnota”. Kółka połączone są nicią z nawleczonymi koralikami, przy niewielkim ruchu powietrza czy trąceniu gałązki choinki ozdoba leciutko się porusza i wtedy kółka ustawiają się pod różnym kątem i pięknie połyskują.

Jeszcze przed wojną mama została studentką Lwowskiego Instytutu Sztuk Plastycznych, wydziału malarstwa monumentalnego, miała szczęście studiować u świetnych profesorów, włączyć się w nurt przedwojennych projektów plastycznych, brała udział w wystawach. W tym czasie wszechobecny był styl Art Deco z całą swą dynamiką, piękną stylizacją i dekoracyjnością i taki styl mama pokochała. Oczywiście fundamentem każdego uogólnienia i stylizacji zawsze pozostanie dobra szkoła podstaw rysunku z natury, malarstwa oraz rzeźby, a te umiejętności mama opanowała perfekcyjnie.

Tak dobrze dziś rozumiemy, jakim ciosem dla mamy stała się wojna. Już nie pełne polotu Art Deco, a narzucony przez okupanta szary smutny socrealizm, już nie radosna twórczość, a wszechobecne zagrożenie stają się chlebem powszednim. Jako córka legionisty i harcerka była gorącą patriotką i tragedia Ojczyzny zmobilizowała ją do podjęcia walki.

Kiedyś wspominała, że dołączenie do podziemia nie było proste. Nie tak, jak w okresie odzyskiwania Niepodległości, kiedy działały komendy uzupełnień i mobilizacja miała charakter jawny. Razem z ojcem, a być może przez jego kontakty w środowiskach legionowych, włączyła się w działalność podziemia. Między innymi opracowywała i rozprowadzała sugestywne plakaty, jednodniówki i ulotki, które dodawały otuchy społeczeństwu. Dopiero teraz, gdy przyszło nam żyć w warunkach wojny, rozumiemy, jaką miały wartość!

W okresie, kiedy druhnie Cesi udało się czynnie włączyć się w działalność organizacji podziemnych, powstał prosty, wydawałoby się, wisiorek w formie mapy Polski. Zdobi go wymowny napis: „Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. Te słowa są wciąż aktualne i ta ozdoba stała się deklaracją podjętych działań, teraz już mama miała prawo wypowiadać je we własnym imieniu, wiedziała, że już podjęła walkę. Ozdoba jest leciutka, zawsze była wieszana na końcu gałązki i ruch powietrza w pomieszczeniu sprawiał, że kolejne mapki, zawieszone jedna pod drugą, ustawiały się pod różnym kątem i srebrna obwódka granic Polski pięknie grała w świetle lampek choinkowych.

Nie da się walczyć, nic nie umiejąc. Przedwojenne szkolne lekcje przysposobienia wojskowego nie wystarczą. Mamie udało się ukończyć konspiracyjną podchorążówkę, gdzie poznała koleżankę. Były tylko we dwie i stworzyły świetny zespół, razem podejmowały się coraz trudniejszych zadań. Wtedy powstaje ozdoba z pierwszymi sylabami ich pseudonimów – Joanna (pseudonim Danusi) i Krystyna – pseudonim mamy. Ozdoba jest w kolorze wojskowym, niczym mundur, bo od chwili ukończenia podchorążówki obydwie koleżanki formalnie zostały żołnierzami i potem wiele razem zdziałały. Może ta ozdoba nie jest zbyt dobrze widoczna wśród zieleni gałązek choinki, ale za to imiona przyjaciółek są wypisane złotymi literami – chcą walczyć o Polskę ku chwale Ojczyzny! Inna konspiracyjna koleżanka, Jasia, dostarczyła materiału na łańcuszki – pomiędzy kartonowymi gwiazdkami znalazły się pomalowane na srebrno szklane rurki, zrobione z ampułek po zastrzykach i kroplówkach.

Znak Polski Walczącej zawsze uważałam za najładniejszą z ozdób. Jest genialnie lakoniczny, a „brzuszek” litery „P”, zrobiony z wydmuszki, jest ozdobiony najdelikatniejszym brokatem, który mieni się od odcieni szarego aż po różowe tonacje, pozostając jednak w kolorze szarobrunatnym, takim jak płaszcze wojskowe.

Po wpadce w mieście mama nie mogła pozostawać we Lwowie. Nie wiadomo, kto zdradził, jest zbyt niebezpiecznie. Oboje z ojcem przenoszą się do lasu, do oddziałów leśnych, do Draży. Tak zechciał los, nikt nie wybierał, czy ma być to ten, czy inny oddział. Ze wschodniej Lwowa rubieży (jak to ujęła piosenka) mama ma najbliżej do domu i do domu czasem przychodzi – pod osłoną nocy czy w przebraniu. I wtedy na drzewku pojawia się piękna kompozycja – dwie flagi narodowe: polska i serbska, jako że dowódca, kapitan Draża, jest Serbem, a do flag – wydmuszka ozdobiona dębowymi liśćmi, symbolem siły i cyfrą 14. Oddziały leśne kontynuują tradycje 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich i pod takim walczą imieniem. Ta kompozycja nie jest połączona, flagi są osobno, wydmuszka – oddzielnie i trzeba je było przy pomocy drucika umocować gdzieś blisko siebie, płasko na gałęzi choinki, trochę niżej, w ten sposób, żeby patrzeć na nie z góry.

W projektach autorstwa mamy wciąż jest wyczuwalny styl Art Deco, uchwytny i w liternictwie, i w stylizacji form. W tym stylu mama opracowała bardzo prostą i lakoniczną stylizację godła narodowego. Takie orzełki były łatwe w wykonaniu, a zarazem bardzo wymowne, wycinałyśmy je same według maminego wzoru na zaduszkowych lampionach, malowały na chorągiewkach, tworząc dekoracje swego pokoju z okazji świąt narodowych.

Właśnie taki orzełek został umieszczony na tej najważniejszej wojennej ozdobie, która stała się niejako deklaracją programową – srebrno-białe godło na amarantowej wydmuszce, po bokach dwie miniaturowe chorągiewki w barwach narodowych i miniaturowe łańcuchy ze sreberka. Polska jest znów w niewoli… Znów ci sami wrogowie… Ozdoba wisi na drzewku, wciąż jest przed oczyma, niczym w czasach dzisiejszych zdjęcie w mediach społecznościowych, staje się deklaracją sytuacji i postawy osobistej, a jednocześnie daje upust emocjom. Były też orzechy włoskie, pomalowane w ten sposób, że z przodu na czerwonym tle był srebrny stylizowany orzełek, a tylna strona orzecha była pomalowana na srebrno.

Być może inspiracją do zrobienia podobnych ozdób choinkowych była biżuteria z czasów powstania styczniowego? Te wymowne krzyżyki z godłem narodowym, czarne bransoletki czy sygnety? Dumna i dzielna harcerka oraz żołnierz AK podzielili los dziadów powstańców. Jako więzień łagrów Workuty, bez specjalnej nadziei na szybki powrót do domu, powie sakramentalne małżeńskie „tak” i poślubi tego, dla kogo Bóg Honor i Ojczyzna też są mottem całego życia. Nasz tata zawsze nosił na szyi taki powstańczy krzyżyk z orzełkiem, odziedziczony po dziadku.

Wspomniałam o Workucie i przypomniała mi się mamina opowieść o pewnej wigilii w mrokach polarnej nocy. W mrocznym baraku zebrały się Polki-katorżniczki: kilkunastoletnia Tala, trochę starsze od niej, dwudziestokilkuletnie Cesia, Wanda i Hanka. Tylko pani Basia była dużo starsza i to ona przewodziła skromniutkiej wigilii. Bez księdza i mszy świętej, bez opłatka, bez tradycyjnych dań, bez choinki – bo skąd w tundrze drzewko, kilka tysięcy kilometrów od domu i dziesięć czy dwadzieścia lat do odbycia za drutami. Nie dojadały przez kilka dni, zbierały okruchy paskudnego obozowego jedzenia, żeby wigilijny stół był choć trochę obfitszy. Nietrudno zrozumieć, że w trakcie modlitwy każdej zaczął się łamać głos, każda oczyma wyobraźni widziała dom i rodziców, a wtedy mądra pani Basia rozładowała sytuację, zaczęła żartować z tych darów na stole, rozśmieszyła towarzyszki niedoli i sprawiła, że święta nie były zapłakane, a radosne, nawet w tak beznadziejnej sytuacji. I taka postawa pomogła im przetrwać! Tak często teraz przypomina mi się to zdarzenie, to przesłanie, że święta muszą być radosne!

Z Bożym Narodzeniem kojarzą się nam aniołki – to one towarzyszą malutkiemu Jezuskowi, ale też właśnie aniołki obdarowują lwowskie dzieci, zostawiając prezenty pod drzewkiem, dlatego też zawsze królują na naszych choinkach. Najważniejszy wisiał na szczycie, ale wiele było ukrytych między gałązkami. Z całego czcigodnego grona najbardziej lubiłam te mamine w kolorowych sukieneczkach w stylu Art Deco, wycięte z dykty. Najpopularniejszą przedwojenną ozdobą były koszyczki – i te plecione z papieru, których robiło się ogromne ilości i potem pięknie ozdabiało, i takie przedwojenne, zrobione z wiórów, które kiedyś dostaliśmy w prezencie od bardzo kochanej pani Wikci Nizio.

Nie wszystkie ozdoby miały jakąś ideę czy myśl przewodnią, niektóre wręcz przenosiły autorkę w beztroski przedwojenny świat. Piękna była ozdoba w formie sopelka lodu, gdzie pod srebrnoszarą wydmuszką umieszczone były białe bibułkowe imitacje sopli. Był też ogromny żuk, zrobiony z połowy skorupki bardzo dużego orzecha włoskiego, pomalowany na złotozielony kolor, z doklejonymi oczami z koralików, podklejony kartonikiem, wyciętym w ten sposób, że żuk miał i nóżki, i wąsy. Jeszcze w czasach studenckich powstały dwa ptaki z tułowiem z wydmuszki – srebrny łabędź i prześliczny paw z ogromnym ogonem w granatowo-złoto-fioletowej tonacji, niczym wyjęty z obrazów Klimta.

Choinka zawsze była uaktualniana. Pojawiły się bombki z literkami K i W, czyli pierwszymi literami naszych imion – Krzysia i Wanda. Pewnego razu udało się kupić szklane bombki w formie dzwonów, miały nawet serce i pięknie dzwoniły, od razu jeden z nich został dzwonem Zygmunta i został odpowiednio ozdobiony.

Piekło się też ciastka na choinkę – w formie aniołków, orzełków, znaków Polski Walczącej, czy też literek naszych imion. Ale były też całe napisy z ciasta, swego rodzaju znaki czasu, pamiętam napis „Solidarność” i biało-czerwoną szarfę z napisem „Błogosław Ojczyznę miłą”. Przez długie lata zawsze obecny był napis „Energopol”. Może nie wszyscy dziś pamiętają, że inicjatorem odbudowy Cmentarza Obrońców Lwowa był właśnie dyrektor tej firmy, już niestety świętej pamięci Józef Bobrowski, a nasi rodzice byli bardzo mocno zaangażowani w dzieło odbudowy.

Unikalna historia naszych ozdób choinkowych teraz, w czasie wojny, ma specjalny wydźwięk – tak dobrze rozumiemy, w jakich okolicznościach powstawały i jak dodawały otuchy i sił.

Niech więc i tegoroczne święta będą prawdziwymi świętami i niech będą radosne!

Krystyna Adamska

Tekst ukazał się w nr 23-34 (411-412), 20 grudnia – 16 stycznia 2022

X