Majowe wybory: pro et contra

Majowe wybory: pro et contra

Planowane na maj wybory prezydenckie zbliżają się milowymi krokami, jednak kampania wyborcza jest mdła i prawie niewidoczna. W mediach notowania kandydatów raczej nie zajmują najważniejszego miejsca, a sami kandydaci walczą na pół gwizdka. Wygląda to tak, jakby nie zależało im na wynikach, a walczą tylko dlatego, bo tak wypada.

Uwzględniając sytuację można zrozumieć, że wybory nie są najważniejszym obecnie tematem. Na granicy stoją obce wojska, wschodnie regiony objęte są federalistycznym „majdanem” lub separatystycznym terroryzmem. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie jutro, a gwardia „ilarionowych” i „arestowiczów” bombarduje złowieszczymi proroctwami przestrzeń informacyjną.

Wybory to rzecz konieczna, bo wykonują szereg funkcji społecznych. Przede wszystkim, wybory to rytuał społecznej zgody. Znak wpisany na karcie do głosowania jest podpisem obywatela, którym poświadcza swój udział w życiu politycznym państwa i uznaje demokratyczny mechanizm rotacji władzy. Ukraińcy gotowi są do zagłosowania w wyborach na nowe władze, zmienią one obecne, tymczasowe. Świadczą o tym badania socjologiczne. Według kwietniowych danych Centrum Razumkowa i Socjologicznej Grupy „Rating” nawet na wschodzie i południu Ukrainy ok. 76–77% wyborców chce wykonać swój obywatelski obowiązek. Dlatego wybory mogłyby odbyć się zupełnie spokojnie i dać pozytywny wynik. Tymczasowej władzy nie lubi nikt: dla jednych jest to „junta”, dla innych – banda zdrajców i słabeuszy, niezdolnych do spełnienia oczekiwań społecznych Majdanu i wprowadzenia porządku w zbuntowanych regionach. W takich warunkach zmiana władzy na jakiś czas mogłaby uspokoić społeczeństwo. Można by też wówczas mówić o przedterminowych wyborach parlamentarnych, ale jest jedno „ale”.

Zarządzić wybory i przeprowadzić je – to nie to samo. Ukrainie potrzebne są wybory „czyste”: przejrzyste, rzetelnie przygotowane, które nie wywołają żadnych wątpliwości legislacyjnych. Jedynymi wątpiącymi mogą zostać zdeklarowani przeciwnicy wyborów. Inaczej państwo straci resztki zaufania: i osób protestujących na Majdanie, i reszty obywateli. Warto pamiętać, że Ukraina znajduje się obecnie pod czujnym okiem wspólnoty międzynarodowej przyglądającej się z uwagą wydarzeniom. W naszym imieniu „podpisali się” poważni gracze światowi, których nie możemy rozczarować swoim niedbalstwem i brakiem odpowiedzialności. Bo po prostu machną na nas ręką. Będzie to katastrofa nie dla nich, a dla nas. Dlatego warto, żeby wybory odbyły się w taki sposób, żeby wszyscy byli zadowoleni: i społeczeństwo ukraińskie, i wspólnota międzynarodowa (przynajmniej w jej części euroatlantyckiej).

Tu zaczynają się kłopoty. Pod koniec maja nie ma mowy o wyborach, bo nikt nie zagwarantuje ich normalnego przebiegu na całym terenie Ukrainy. Jeżeli w Doniecku i Ługańsku władze nie są zdolne do obrony swoich siedzib, to jak ochronią dzielnice wyborcze? Kto dziś wyobraża sobie wybory w Słowiańsku, Kramatorsku, Doniecku czy Ługańsku? W sąsiednich obwodach też nie jest tak spokojnie, jak byśmy tego chcieli. Jeżeli buntownicy zdolni są do przejmowania ukraińskich wozów opancerzonych i napadania na posterunki milicji, to jak w takich warunkach będą funkcjonowały dzielnice wyborcze? Dopóki rząd nie rozwiąże problemu powstańców, a wschód nie wróci do życia w pokoju, o żadnych wyborach nie może być mowy. Dziś rozmowy z buntownikami są tak samo „owocne”, jak szeroko zakrojona akcja antyterrorystyczna: coś się dzieje, ale końca nie widać i nie jest jasne, jaki będzie. Więc sama możliwość przeprowadzenia wyborów na razie wydaje się teoretyczna.

Wybory byłyby korzystne dla ukraińskiej elity politycznej. Zaznaczą nowe rozstawienie sił politycznych i przyczynią się do stabilizacji politycznego procesu. Ale na razie zwycięzca stanie się pierwszą ofiarą swego zwycięstwa. Wybrany prezydent Ukrainy będzie czuł się mniej więcej jak kapitan tonącego statku. Gorsza „wygrana” nie przypadła żadnemu z prezydentów Ukrainy za cała historię niepodległości. Przyszłość jest trudna do przywidzenia i nikt nie wie, co czeka na nowego prezydenta jutro. Wotum nieufności, nowy Majdan, wojna domowa, rozłam w państwie, agresja zewnętrzna – możliwości jest dużo, szczególnie tych złych. W taki sposób można zepsuć sobie nie tylko karierę, ale i życie. Potencjalni zwycięzcy czują się dobrze i bez wyborów. Przykład: po co potrzebne jest Michaiłowi Dobkinowi demonstracyjne fiasko, skoro nadal może krytykować władzę, wzmacniając w ten sposób swój elektorat?

Nie jest wykluczone, że z tych powodów zrezygnował z wyborów Witalij Kliczko. Mówi się, że może też zrezygnować Julia Tymoszenko. Wydaje się, że w najrychlejszym głosowaniu zainteresowany jest Aleksander Turczynow, od politycznej karmy którego nie pozostało już nic. Dla reszty pretendentów do czapki Monomacha odłożenie wyborów byłoby korzystne. Wcześniej czy później bunty na wschodzie ucichną, sytuacja w kraju w jakiś sposób się ustabilizuje – wówczas można będzie stanąć przy sterze. Prawdę mówiąc, z tym sterem dziś też nie wszystko jest w porządku (spytajmy Arsena Awakowa jak mu idzie kierowanie resortem SW). Dla umocnienia stosunków międzynarodowych wybory byłyby potrzebne. Ale, podkreślę, mówimy o wyborach przejrzystych i dobrze zorganizowanych. Sądząc z notowań, zwycięzcą może zostać ktoś z prozachodnich polityków. W taki sposób wybory stałyby się potwierdzeniem geopolitycznej orientacji Ukrainy. Dobrze by było, żeby zwycięstwo „demokratycznej” ekipy potwierdziły procedury formalne. Rewolucja rewolucją, ale formalności w świecie cywilizowanym cieszą się poważaniem. Kreml, naturalnie, będzie szantażował Kijów nieuznawaniem wyników wyborów, ale jest to cząstka wielkiej geopolitycznej gry, w której Ukraina jest obiektem, a nie subiektem. Dlatego będzie to nie tyle szantaż Kijowa, a jego zachodnich opiekunów. Wydaje się, że ostateczna decyzja o wyborach na Ukrainie zapadnie na geopolitycznym Olimpie, a nam pozostanie jedynie przeprowadzenie formalnych procedur i określenie personaliów.

Politycy na Zachodzie rozumieją, że mają do czynienia z niewydolnym państwem, która istnieje „żeby do rana”. Dlatego jeszcze przez pewien czas będą przymykać oczy na to, że Ukrainą steruje „pełniący obowiązki”, którego nie uznaje nie tylko Kreml, ale też spora część własnych obywateli. Jeżeli jednak wspólnota międzynarodowa zażąda wyborów w maju, Turczynow i spółka będą musieli zrobić wszystko, aby odbyły się one nawet w Słowiańsku. Przestrzeni do manewru politycznego nie mamy. Jakie mogą być manewry, w sytuacji kiedy jesteśmy holowani jak przerdzewiała barka przez finansowy i polityczny holownik? Najlepsze co możemy teraz zrobić – to sumiennie wykonywać instrukcje zachodnich menadżerów kryzysowych, chowając gdzieś głęboko swój niepodległy honor.

Maksym Wichrow
Artykuł w języku ukraińskim ukazał się na portalu ZAXID.NET
Tekst ukazał się w nr 9 (205) za 16-29 maja 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X