Lwowskie ślady Benedyktowicza

Lwowskie ślady Benedyktowicza

Jacek Frankowski z synem Adrianem (Fot. Krzysztof Szymański)Dojeżdżamy do celu. Parkujemy na bocznej ulicy i ruszamy na poszukiwanie dawnego „Domu Domsa”, jak nazywano wtedy przytułek.

Robert Doms był lwowskim przedsiębiorcą. Jednym z największych przemysłowców w Galicji. W 1848 otworzył we Lwowie fabrykę kawy zbożowej. W latach 50. XIX wieku poczynił dalsze inwestycje w przemysł spożywczy – uruchomił we Lwowie młyn parowy i browar. W 1854 otworzył pierwszą kopalnię ozokerytu w Borysławsko-Drohobyckim Zagłębiu Naftowym. Był również pionierem wierceń udarowych na tym terenie – jego pierwsza wiertnica stanęła w Borysławiu w 1861.

W 1885 utworzył fundusz dobroczynny, który zajął się organizacją i utrzymywaniem przytułku dla artystów, literatów, oraz zbankrutowanych kupców i przemysłowców. Dla nich wybudował przytułek.

Wykupił wówczas grunta leżące pomiędzy dzisiejszymi ulicami Metropolity Andreja, Szeptyckich i Wójtowicza i tam wystawił gmach przytułku. Szczęśliwie okazało się, że gmach ten stoi do dziś. Mieszczą się w nim obecnie biura SOBEZu czyli opieki społecznej. Do starego budynku dobudowano w latach 70 nowy gmach, ale starego na szczęście nie rozebrano. W tym gmachu Benedyktowicz mieszkał z przerwami w okresie od 1912 aż do swej śmierci w 1926 roku.

W artykule jest informacja, że Benedyktowicz po śmierci spoczął na Cmentarzu Łyczakowskim. Pytam pana Jacka, czy wie gdzie był jego grób?
–  Przypuszczam, że spoczął na górce powstańców, ale potem jego zwłoki rodzina zabrała do Krakowa.
– Dlaczego przyjechał tu do Lwowa? – pytam.
– We Lwowie mieszkał jego syn i zaprosił go tu. Niewiadomo dlaczego zamieszkał w przytułku, a nie u syna.

Kilka ujęć z różnych punktów, przebitki i inne okolicznościowe ujęcia i wracamy do auta.
Przechodzimy na ul. Wójtowicza. Dawniej za patrona miała właśnie Roberta Domsa. Pan Jacek opowiada: – Tu, w kamienicy pod numerem pięć mieszkał Jan Parandowski, autor Mitologii. Jako dziecko zapamiętał spotkanie z Benedyktowiczem. Spotkanie opisał później w jednym ze swych opowiadań. Pokrótce, chodziło o to, że mały Jaś wdrapał się na jakąś morwę, która tam rosła, żeby skosztować dojrzałych, słodkich owoców. Zaraz podniósł się krzyk, że łamie drzewo, niszczy zieleń. Ulicą przechodził właśnie pan Ludomir i zaczął uspokajać krzyczących: „Co chcecie od chłopaka, niech sobie połazi po drzewach, pogimnastykuje się. Dobrze mu to zrobi”. Inwalidzie, poważnemu, solidnemu nikt nie śmiał oponować. Tak mały Jaś Parandowski został uratowany z opresji. Szczęśliwie ta piętrowa kamienica której mieszkał Parandowski  też się zachowała.

Jedziemy dalej, do Lwowskiej Galerii Sztuki na umówione spotkanie. Pan Jacek Frankowski przejęty, bo za chwilę zobaczy nowe dzieło swego bohatera, odkryje kolejną kartę w jego życiorysie i swoja opowieść o malarzu będzie mógł uzupełnić o następny interesujący element. Czekamy zatem na film uzupełniony o lwowskie wątki z życia powstańca-malarza Ludomira Benedyktowicza.

Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 3 (175) 12-25 lutego 2013

 

Czytaj także:

Artysta niezłomny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X