Letni Przekrój AD 1970 Zbigniew Lengren też wysłał prof. Filutka nad morze (Przekrój)

Letni Przekrój AD 1970

Kwarantanna trwa, a rubryka ze starych gazet musi być. Wykorzystuję więc prywatne zasoby dawnych polskich magazynów i przeglądam letnie numery Przekroju z 1970 roku. Jest tam co nieco interesującego…

Janusz Roszko zgłębia tajemnicę nazwiska Nikifora Krynickiego w artykule NIKIFOR – nie Krynicki, lecz FERENCZ.

Znakomity „artysta naiwny” Nikifor był człowiekiem bez nazwiska. Kiedy wyrabiano mu dowód osobisty i trzeba było w nim jakieś nazwisko wpisać, wpisano: Krynicki. Także wiadomości na temat jego pochodzenia były dość niejasne i niepewne. Czyżby zagadka Nikifora znalazła wreszcie wyjaśnienie? Przeczytajcie reportaż poniżej!

Wyruszyliśmy w podróż z kustoszem nowosądeckiego muzeum. Mgr. Tadeuszem Szczepankiem przez cudowne panoramy, wzdłuż rzeki Ropy ku uzdrowisku o nazwie Wysowa. Nie bardzo wierzyłem w powodzenie wyprawy.

Po pierwsze – nie wiedzieliśmy czy księgi metrykalne parafii greckokatolickiej w Wysowej się zachowały i czy są na miejscu. Po wtóre – czy znajdziemy wpis, który pozwoli nam dokładniej określić pochodzenie Nikifora. Wszyscy dotychczasowi znawcy tematu przyjmowali bowiem, że artysta urodził się w Krynicy, a my poszukiwaliśmy w Wysowej śladów jego matki.

Pierwszy ślad znalazłem przed kilku laty w oryginalnej postaci Michała N., zwanego przez Nikifora jeszcze „Michałem z brodą”. Michał z brodą twierdził, że w czasie I wojny światowej pamięta Nikifora podrostkiem, mógł mieć jakieś 15–16 lat. Matkę nazywał „Onycha”, czy jakimś podobnym, bardzo nieokreślonym dźwiękiem.

Od tego punktu zaczął samodzielne śledztwo Tadeusz Szczepanek. Chodził po Krynicy i zbierał oświadczenia od ludzi starych, pamiętających jeszcze matkę Nikifora. Z ułamkowych informacji wyłonił się następujący obraz:

Do Krynicy owa tajemnicza Onycha przybyła z Jastrzębika, niedalekiej wsi łemkowskiej. Nikt nie znał jej imienia ani nazwiska, była niezupełnie normalna, prawdopodobnie także z ułomnością mowy, jak Nikifor. Jastrzębik nie był jej wsią macierzystą. Wcześniej zatrudniona była w Tyliczu u jakiegoś handlarza bydłem, przy pasieniu krów. Do Tylicza natomiast przyszła z dalszej osady, z Wysowej, leżącej już w powiecie gorlickim.

We wspomnieniach starych ludzi stale przewijało się nazwisko „Drewniak, Derewniak, Derewnik”. Był to człowiek chodzący po okolicy z kapelą regionalną, grywający na weselach. On to właśnie przez współczesnych uznawany był po cichu za ojca Nikifora. On prawdopodobnie ściągnął ową Onychę do Krynicy razem z małym Nikiforem. Krewniak? Amant ułomnej łemkowskiej dziewczyny?

Mamy z magistrem Szczepankiem drugi punkt wyjścia. Sądownie odtworzona metryka Nikifora przyznała mu lat dość hojnie: rok urodzenia 1895. Nie bardzo zgadzało mi się to z wiarygodną relacją Michała N. z Krynicy Wsi. Postanowiliśmy szukać w księgach metrykalnych kobiet o imieniu podobnym do „Onycha” w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Kustosz już dopasowywał imiona: Irina, Eufrozyna – przekładając je na bełkotliwą mowę Nikifora. Od biedy wychodziło na Onychę.

Gdy zajechaliśmy do Wysowej, w pachnącym modrzewiem kościółku nie zastaliśmy nikogo, ani też na plebanii. Aliści dowiedzieliśmy się, że księgi metrykalne znajdują się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Uściu Gorlickim. Minęliśmy je przed chwilą, trzeba było się wracać.

W Uściu miła urzędniczka, pani Krystyna Wanat, zgodziła się z nami wertować księgi z końca XIX wieku. Magister Szczepanek wziął w ręce najstarszą i szukał około roku 1870, ja wziąłem drugą, z przełomu wieków. Nie szukałem oczywiście Onychy – szukałem samego Nikifora. Opuszczałem te wszystkie wpisy, gdzie wymieniony był ojciec dziecka, szukałem tych, które zaznaczone były jako „illegitimi”.

Dodać trzeba, że księgi metrykalne parafii grecko-katolickich prowadzone były w języku łacińskim, co stanowiło dla mnie niemałe zaskoczenie. Szukanie trwało długo, choć parafia była niewielka, ale wpisów sporo w ciągu lat się uzbierało. Zauważyłem przy tym, że wszystkie, ale to dosłownie wszystkie nieślubne dzieci wcześnie umierały: po kilku tygodniach, miesiącach.

Wiek XIX się kończył, przejrzałem masę wpisów, nie znalazłem w ogóle imienia Nikifor.

Gdy już zupełnie straciłem nadzieję, pojawiło się nagle w wersji „Nicephorus, illegitimi, natus 6 Junii 1900, matka: Eufrozyna FERENCZ, córka Teodora Ferencz i Marii z domu Derewniak”. Dokładny kancelista zanotował jeszcze rodziców Marii Derewniak; byli nimi Andrzej Derewniak i Eudokia z domu Stupińska.

Gdy pani Krystyna Wanat przepisała mi tę metrykę (ksiąg metrykalnych nie wolno nikomu dawać do ręki) długo trwaliśmy w oszołomieniu. Zgadzało się w tym sporo z posiadanymi przez nas informacjami. Znaleźliśmy też rodziców chrzestnych Nikifora: Simeona Kocura i Teuronię, żonę Wawrzyńca Morocha.

A więc mamy metrykę Nikifora! Doszliśmy wreszcie tajemnicy pochodzenia sławnego w kraju i na świecie „malarza naiwnego”. Jeżeli jest to istotnie zapis metrykalny naszego Nikifora – to jest paradoksem, że odkryty został dopiero po jego śmierci.

Przeglądając literaturę o Nikiforze stwierdziłem jeszcze jedno – tylko jeden z autorów, mianowicie Ignacy Witz w książce „Wielcy malarze amatorzy” pisze, że Nikifor przyszedł na świat w jednej z otaczających Krynicę łemkowskich wsi”. On jeden zdaje się miał rację.

Tym większym paradoksem byłoby to nasze odkrycie, że właśnie tego samego dnia przybył do Krynicy na konferencję w sprawie budowy grobowca Nikifora artysta rzeźbiarz Bronisław Chromy, który ma wykonać projekt rzeźby nagrobnej. Jest nadzieja, że na jesień Nikifor przeniesiony zostanie już do własnego grobowca. Równocześnie Krynica przy wjeździe do uzdrowiska, otworzy muzeum poświęcone twórczości Nikifora i innych malarzy naiwnych.

Mam u siebie obrazek, ofiarowany mi przez Nikifora (robił to na ogół niechętnie) po jednej z naszych wspólnych przejażdżek przez okoliczne wsie. Namalował dom we wsi Florynka, w pejzażu do złudzenia przypominającym Wysową. I dziś dopiero zwróciłem uwagę na napis – jak zwykle niezrozumiały – u dolnej krawędzi obrazka. „FRONCZ WSI SEŁO”.

Byłbym zbyt wielkim optymistą, aby twierdzić, że Nikifor usiłował tu napisać swoje prawdziwe nazwisko przekręcając je, jak wszystko, co pisał: Froncz – zamiast Ferencz!

Dokąd by się wybrać na wczasy w 1970 roku? Popularne był wypoczynek w kraju. A więc w… BIESZCZADY!

Turystyka jest wielką szansą Bieszczadów. Na 1000 km² ponad 60 tysięcy miejsc noclegowych dla turystów. W pięciolatce ta liczba ma wzrosnąć do 68 tysięcy. W Ustrzykach oddany na jesieni ubiegłego roku hotel „Laworta”, zbudowany przez Wojewódzki Ośrodek Sportu, Turystyki i Wypoczynku w Rzeszowie. Łóżka piętrowe w 2-osobowych pokojach, ale przy każdym łazienka i wc. Cena 2-osobowego pokoju 155 zł. Miejsc w hotelu 222, większość pokoi stoi pustką. W restauracji ceny niskie. Lokalny przysmak; ruskie pierogi po 3.20 zł za porcję, którą można się najeść!

BIESZCZADY cywilizują się. Niektórzy obawiają się, że za bardzo. Uchwała Rady Ministrów nr 25 zaleca utworzenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego i terenów krajobrazu chronionego. Ta sama uchwala mówi:

o budowie kombinatu drzewnego w Ustianowej pod Ustrzykami (inwestycja oprócz pracy, wykorzystania drewna — ma przynieść jeszcze kanalizacje i wodociągi Ustrzykom;

o powstaniu nowych uzdrowisk w Czarnem, Rabe i Komańczy (w Bieszczadach jest 55 miejscowości uzdrowiskowych i 233 źródła mineralne!).

o budowie kombinatu turystycznego pod Połynią Garyńską w Brzegach Dolnych z dużym hotelem, dwoma basenami kąpielowymi – krytym i otwartym, kawiarnią, przechowalnią dzieci itp.

NA ZALEWIE w Solinie od czerwca kursuje pierwszy z dwóch statków spacerowych. Statek „Bieszczady” zbudowany w Krakowskiej Stoczni Rzecznej przebył niedawno drogę bieszczadzką pętlą na 48 kolach. Trudnego transportu na trasie 340 km dokonała ekipa przewoźników z Czechosłowackiej Ostrawy.

Co za lato bez wypoczynku nad morzem. Niech nawet będzie to Bałtyk, ale za granicą w obecnej Pałandze na Litwie. Stefania Kryńska wspomina kąpiele w Bałtyku przed laty…

Odbywała się w owych czasach zupełnie inaczej niż obecnie. Łazienki na palach przeznaczone były w pewnych godzinach jako rozbieralnia jedynie dla pań, o czym świadczyła patronująca im czerwona chorągiew. Wspólne kąpiele obu płci wówczas były nie do pomyślenia!

Wiadomo, że kobiety ubierają się dłużej niż mężczyźni. Kiedy więc przychodziła godzina wywieszenia białej chorągwi dla panów – przed wejściem gromadził się już ich spory tłum, a spóźnione kobiety wychodziły pod obstrzałem dowcipuszków i złośliwych spojrzeń.

W tamtych czasach raczej nie plażowano w dzisiejszym sensie tego słowa. Słońca nie wykorzystywano do opalania się, a kobiety opalania w ogóle się wystrzegały. Nikt, nawet w czysto damskim towarzystwie, nie podstawiał słońcu żadnej części ciała, choćby ramienia – po to, aby je trochę ozłocić.

A ówczesne stroje kąpielowe!

Matka moja, pamiętam, nosiła szerokie pantalony dobrze za kolana, z czarnej alpagi, a na to coś w rodzaju nieco krótszej sukni z rękawami do łokcia. Na głowie – czepek z ceraty z rondem, który władnie miał chronić od słońca i wody. Mało która z trzydziestoletnich kobiet umiała pływać, a kąpiel polegała na śmiesznym kucaniu w wodzie. Jeżeli któraś z pań lękała się wejść do wody, by na przykład z daleka nie podglądano jej przez lornetkę – korzystała z kabiny zaprzężonej w konia, który wjeżdżał do wody. Stamtąd schodziła po schodkach wprost na głębokość kryjącą kształty. Na plaży nie uprawiano niemal żadnych gier, a jedynie dzieci wznosiły swoje nieśmiertelne piaskowe budowle i piekły takież babki.

Kiedy na maszt łazienek wjeżdżała biała chorągiew dla panów, szłyśmy z matką i siostrą do wynajętej na cale lato na plaży budki, gdzie już starannie chroniąc się od słońca siadywali opiekunowie i rodzice, podczas gdy dzieci zajęte były piaskową architekturą, zbieraniem muszelek, okruchów bursztynu czy ciekawych wodorostów.

Kto przyjechał tam choć raz – powracał znowu. Był w Pałandze specyficzny nastrój radości życia, ukochania morza w pogodę i burzę, jego barwy i zapachu, a także miałkiego piasku najszerszej plaży, jaką widziałam nad Bałtykiem.

Ktoś miał więcej szczęścia i nadsyłał do redakcji Pocztówkę z Tahiti

Miły P.!
Wszystkim Twoim Czytelnikom przesyłam serdeczne tramperskie pozdrowienia ze swojej dwuletniej morsko-lą- dowej podróży dookoła świata, wiodącej po mało utartych szlakach. Po odwiedzeniu Związku Płd. Afryki, Indonezji i Wietnamu Północnego – dotarłem do Australii, gdzie odbyłem 13.000-milową podróż, zwiedzając m. in.: 9 rezerwatów położonych na terenie mało dostępnej Ziemi Arnhema oraz w centrum kontynentu. Z kolei buszowałem po Papua i Nowej Gwinei oraz wyspach Melanezji. Na terenie Nowej Zelandii obiektem moich zainteresowań były chłodne i wietrzne o tej porze lata Alpy i fiordy nowozelandzkie.

Obecnie zatrzymały mnie na okres kilku miesięcy słoneczne wyspy Polinezji Francuskiej, z główną bazą wypadową – Tahiti. Wraz z załogą francuskiego Jachtu „Maylis” grasujemy po tutejszych archipelagach. Żyję w rodzinach krajowców, robię zdjęcia i zbieram materiał do moich następnych książek podróżniczych. Ponadto gromadzę eksponaty etnograficzne i muszle z rejonu Mórz Południowych.

Takiemu to dobrze, ech!

Czy w Bieszczadach, czy na Tahiti kobieta zawsze powinna wyglądać elegancko…

Na lato chustki na głowę
W mieście, na urlopie, a przede wszystkim na plaży, żeby chronić włosy od słońca, nosimy na głowie chustkę lub szal. Chustkę gładką lub we wzorki zawiązujemy z tyłu lub z boku głowy w sposób uwidoczniony na zdjęciach. Tak samo wiążemy nawet bardzo długi szal. Wszystkie włosy zupełnie schowane, szal lub chustka zachodzą głęboko na oczy, mogą dochodzić do brwi. Ale jeżeli ma się długie włosy, można je wypuścić.

Inną koncepcją, już bardziej strojną, jest turban. Jest to turban w stylu arabskim, chodzi o to żeby go tak zamotać aby materiał przechodził również pod brodą lub przez szyję. Może to być bardzo skomplikowane i ozdobne, a można uprościć i tylko jeden ogon przewiązanego z tylu szala zamotać dookoła szyi. Na chustce lub turbanie można jeszcze zamotać modne sznury jedwabne.

Sztuka zawiązywania chustek (Przekrój)

Co jest najważniejsze w lecie – pogoda. Przepowiadać można ją z podpatrywania przyrody…

Każdy może być prorokiem
Szanowny Panie Redaktorze!
Zawsze podejrzewam, że mili „zapowiadacze” pogody, chcą nas pocieszyć chociaż tak często na nich psioczymy, jakby słońce czy deszcz oni rozdzielali. Dla tych, którzy prorokom, uroczej Chmurce czy Wicherkowi nie dowierzają, mam kilka spostrzeżeń, podanych w „Kalendarzu astronomiczno-gospodarskim polskim i ruskim”, który znajduje się w zbiorach Muzeum Kujawskiego we Włocławku.

„Zwierzęta i ptaki są czulsze na zmiany powietrza, niż sam człowiek i różnymi sposobami dają to poznawać. Następujące postrzeżenia są zgodne z prawdą i doświadczenie przekona, że rzadko kiedy zawodzą:

Głośne krzekontanie, kwokanie, gęganie kur, gęsi, kaczek i krzyki wszelkiego ptactwa wodnego zapowiadają deszcz.

Przed burzą bydło rogate i owce skupiają się razem i obracają głowami w stronę przeciwną od wiatru.

Kiedy nietoperze długo w wieczór latają, można się spodziewać nazajutrz pogody.

Na burzę drozdy głośniej śpiewają i nie przestają śpiewać, dopóki deszcz nie zacznie padać; dlatego drozdów w niektórych miejscach zowią chorągiewkami burzy.

Kiedy bydło pasąc się je chciwiej niż zwyczajnie, jest znakiem zanoszenia się na deszcz.

Ale żeby nie wypatrywać ciągle słoty, parę przepowiedni o pogodzie:

„Z ptaków. Kiedy ptactwo morskie opuszcza ląd i zwraca się do morza, kiedy bąki, czaple i jaskółki wysoko latając głośno krzyczą; kiedy po wschodzie słońca wróble nader są wesołe; kiedy gil wysoko lata i głośno wyśpiewuje lub też skowronki to czynią; kiedy nietoperze wcześniej pokazują się z wieczora.

Lipcowa powódź w Polsce południowej spowodowała ciężkie szkody. Na zdjęciu podmyta przez wody Raby szosa do Zakopanego (Przekrój)

I na koniec dwie zapowiedzi, można rzec uniwersalne: „Kiedy koguty pieją we dnie lub wieczorem, bywa to na zmianę powietrza. Kiedy pieją podczas słoty będzie pogoda, i dlatego mówią: koguty rozwiewają chmury.
Z. Bańkowska Włocławek

Podczas słoty najlepsza jest lektura. Przekrój przygotował Zagadkę kryminalną:

Inspektor Werner w zamyśleniu spoglądał na ciało dziewczyny leżącej na podłodze. Znalazła je gospodyni mieszkania, której dziewczyna była sublokatorką i natychmiast wezwała policję. W pokoju policja odkryła pakiet listów miłosnych podpisanych imieniem Frank. Gospodyni znała tego młodzieńca i jego adres. Inspektor kazał sprowadzić go na miejsce.

Pokój był pięknie uprzątnięty, dziewczyna spoczywała na wznak na dużym dywanie. Leżący przy jej ręce sztylet był zakrwawiony na przestrzeni 10 cm. Plama krwi na bluzce dziewczyny, na wysokości serca, wskazywała miejsce śmiertelnego pchnięcia. Lekarz oświadczył, że dziewczyna zakończyła życie poprzedniego wieczora.

Na widok martwej dziewczyny Frank doznał szoku, ale po chwili opanował się i spokojnie odpowiadał na pytania inspektora.

– Tak, chodziliśmy ze sobą przez rok – oświadczył. – Właściwie nie byłem z Ritą zaręczony, ale utrzymywaliśmy bliskie stosunki. Ostatnio poznałem inną dziewczynę, w której zakochałem się. Powiedziałem o tym Ricie. Wydawało mi się, że przyjęła to spokojnie.

– Kiedy widzieliście się po raz ostatni? – spytał inspektor.

– Przed dwoma dniami. Ale znalazłem ją zupełnie zmienioną. Nalegała abym jej nie opuszczał i groziła, że w przeciwnym razie targnie się na swoje życie. Gdy wychodziłem, krzyknęła że już jej nie zobaczę. Myślałem, że nie mówi serio, ale widzę że spełniła swoją groźbę.

– Bynajmniej – powiedział inspektor. – Nie wiem jeszcze czy to pan jest winnym, ale w każdym razie ta biedna dziewczyna nie popełniła samobójstwa, tylko została zamordowana.

Dlaczego tak twierdził? Odpowiedź pod koniec artykułu…

Przekrój, tak jak i Kurier, zamieszczał informacje z dawnych gazet w rubryce Wiadomości z myszką. Te są z 26 lipca 1870 roku.

Na przedmieście Praga wprowadzono wzorem warszawskich dorożek jednokonne faetoniki. Dotychczas kursowały tam trzęsące bryczki bez resorów. Dobrze byłoby też wzorem Warszawy oznaczyć stałą opłatę za kurs. Położyłoby to kres dotychczasowemu targowaniu się pasażerów.

***
Na placu zwanym Działyńskie na ulicy Leszno wykańcza się rozpoczętą przed 4 laty budowę zboru ewangelicko-reformowanego. Budowę prowadzi architekt p. Adolf Loeve. Kościół oświetlony będzie gazem.

***
Warszawę i okolice nawiedziła niezwykle gwałtowna burza. Ulice zamieniły się w gwałtowne potoki, w których pływały wypłoszone z kanałów gromady szczurów. Komunikacja uliczna przerwana była na kilka godzin.

Jan Kalkowski poleca na lato na jedno danie…

Polędwica po marynarsku. Oczyszczoną z błon polędwicę wołową pokroić w cienkie paski na długość pudełka zapałek (ok. 10 dkg na osobę). Na gorący tłuszcz na patelni wrzucić trochę drobno posiekanej cebulki, a następnie mięso. Mieszać widelcem i poprószyć mięso mąką. Sól i pieprz do smaku. W końcu – wbić na usmażoną polędwicę po dwa jajka na osobę i mieszać jak jajecznicę. Jajka niezbyt zagęścić. Powinny być raczej wolne. Jeść z bułką lub chlebem. Mogą być także ziemniaczki z wody.

Chłodnik według p. Barbary Baum z Gdańska. Na pęczku włoszczyzny i na kościach ugotować z małej Ilości wody wywar. Osobno ugotować pęczek botwiny i garść szczawiu (zamiast niego może być kwas z buraków, taki jak na barszcz). Pokroić. Dodać do ostudzonego wywaru. A następnie takie dodatki: jajka na twardo w kostkę lub w ćwiartki, trochę ogórka kiszonego w półplasterkach, posiekany szczypiorek i koperek, rzodkiewkę oraz ząbek czosnku roztartego z solą. Zalać zsiadłym mlekiem pół na pół ze śmietaną. Jeszcze sól i cukier do smaku. Zamieszać i przed podaniem potrzymać w chłodzie co najmniej pół godziny.

Pośmiejmy się razem z wypracowań naszych pociech w Humorze zeszytów.

– Uczniowie zniszczyli akwaria i są teraz niezdatni do użytku.
– Judym miał szczęście, bo wzięła go na wychowanie ciotka pijaczka.
– Grażyna kochała ojczyznę i wystąpiła przeciw swemu mężowi, który nie wypełniał wobec niej swoich obowiązków.
– Autor, pisząc „Syzyfowe prace”, oparł się o Syzyfa.
– Wojski wyciąga szyję i przeraźliwie wyje.
– Kobiety w Panu Tadeuszu mało zastępują miejsca. Czynnie występują tylko Zosia i Telimena.
– Zakochany Pan Tadeusz podtrzymywał rozdygotane serce na duchu.

Garść informacji z wyższych sfer…

Księżniczka tańczy
Jeszcze można spotkać czasem w kinie, a zwłaszcza w TV, jakiś stary film z Grace Kelly. A tu lata lecą i 13-letnia księżniczka Karolina, córka Gracji księżnej Monaco, mogłaby już sama rozpocząć artystyczną karierę. Jako tancerka mianowicie – tak przynajmniej twierdzi dyrektorka szkoły baletowej, w której księżniczka uczy się klasycznego tańca wraz ze swą młodszą 5-letnią siostrą.

Nie tylko mama, eks-aktorka, ale i tata, książę Monaco Rainier nie sprzeciwialiby się podobno gdyby Karolina zapragnęła poświęcić się tańcowi zawodowo. Ale ona na razie o tym nie myśli i tańczy po prostu dla przyjemności.

W rubryce savoir vivre są dobre rady…

BEZRADNA w Gliwicach. „Jestem studentką. W ramach niby pomocy rodzinka uszczęśliwia mnie starą znoszoną garderobą, pamiętającą czasy dziadków. Czy i w jaki sposób dziękować tak zacnym ofiarodawcom aby ich nie urazić?” — Można mówić dziękuję i przyjmować, wówczas ofiarodawcy będą usatysfakcjonowani. Ale można też, ryzykując kwasy, grzecznie odmawiać przyjęcia, argumentując iż rzecz ta w żaden sposób nie może ci się przydać, warto więc by skorzystał z niej ewentualnie ktoś inny.

Odpowiedź zagadki kryminalnej
Jeśli sztylet wszedł w okolicę serca na głębokość 10 cm musiał serce przebić, a więc śmierć była natychmiastowa. Wobec tego było niemożliwością by dziewczyna sama wyciągnęła z rany sztylet, który znaleziono obok jej ręki.

Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 14 (354), 31 lipca – 17 sierpnia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X