Legendy starego Stanisławowa. Część 63 Stanisławowska gorzelnia. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Legendy starego Stanisławowa. Część 63

Parówki po włosku

Parówki. Ilustracja z „Książki o zdrowym i smacznym jedzeniu”, rok wydania 1954

Po wojnie w stanisławowskiej bibliotece pracowała młoda dziewczyna Ewelina Beriezina. Pośród czytelników biblioteki obsługiwała obóz jeńców włoskich, odbudowujących miasto. Przychodzili tu na przemian dwaj smagli chłopcy, by wybrać książki dla całego obozu.

W 1947 roku Włosi wyjechali do domu. Przed wyjazdem jeńcy zorganizowali imprezę, na którą zaprosili całą dyrekcję obozu. Pożegnać jeńców przyszło również kierownictwo miasta i wojskowe dowództwo. Makaroniarze nakryli bogato stół, ale najbardziej gościom do gustu przypadły malutkie parówki z sosem, podawane na patelniach. Były bardzo delikatne, bez otoczki, różowiutkie na zewnątrz i białe w środku. Wywołały prawdziwy zachwyt czekistów.

Po bankiecie jeden z gości pochwalił kulinarne mistrzostwo Włochów i zainteresował się, z czego były te wspaniałości. W odpowiedzi jeden z więźniów kopnął butem wilgotną po niedawnej ulewie ziemię i pokazał na wyłażącą dżdżownicę…

Deszcz pieniędzy

W Iwano-Frankiwsku z nieba pada przeważnie deszcz, czasem śnieg, rzadziej – grad. Pewnego razu z nieba posypały się… pieniądze. A było to tak.

W 1947 roku na stanisławowskiej gorzelni zagrzmiał wybuch. Zdarzenie nie było groźne i nikt nie ucierpiał. Ale po wybuchu z fabrycznego komina wyleciała cała masa pieniędzy. Wiatr rozwiał je po sąsiednich ogrodach, na których krzątali się pracowici mieszkańcy przedmieścia Kniahinin. Mieszkańcy z zachwytem zbierali pieniądze, pośród których nie było nominału poniżej „10”. Wieczorem chaty we wsi obeszli NKWD-ziści i skonfiskowali cały dochód, przyniesiony z wiatrem.

Potem nawet rozeszły się plotki, że dyrekcja kombinatu „na lewo” sprzedawała spirytus, a pieniądze chowała w nieczynnym kominie. Jakiś młody inżynier, bez uzgodnienia z dyrekcją, uruchomił nieczynne urządzenia i… bach! Stąd wniosek – trzymajcie pieniądze w banku.

Pomyje na Rynku

Miasta średniowieczne, mówiąc oględnie, nie grzeszyły czystością – mieszkańcy nie przestrzegali zasad higieny. Po ulicach ciekły cuchnące odchody i piesi nie lubili chodzić wąskimi ulicami. Dlaczego? Bo z dowolnego okna mogło się rozlec „Uwaga!” i na głowę wylewała się treść „garnuszka spod łóżka”.

Z nastaniem ery kapitalizmu te śmierdzące okropności odeszły w przeszłość. Instalacja wodociągów i kanalizacji, wydawać się mogło, na zawsze rozwiążą problemy czystości miasta. Ale nie tak się stało!

Ulica 17 Września. Zdjęcie z kolekcji Olega Hreczanyka

Gazeta „Przykarpacka Prawda” z dnia 13 kwietnia 1948 r. pisała o takich okropnościach:

– Mieszkańcy domu nr 18 przy ul. 17 Września (obecnie południowa strona Rynku) nie wynoszą śmieci, lecz wysypują je prosto z okien swoich mieszkań. Koło budynku strach przechodzić, bo co chwila z okna spadają odpadki”

Niczego to Wam nie przypomina? Dziś tego domu już nie ma. Początkowo na jego miejscu wystawiono warzywniak, a w latach 2000 wybudowano handlowy kompleks „Legenda”.

Co może być gorsze od czynu społecznego

Młodsze pokolenie nie wie, co to są prace w czynie społecznym w sobotę (popularne w ZSRR „subotniki”). Pojawiły się w tym państwie, aby ludzie zamiast odpoczynku wychodzili na masowe akcje sprzątania terenu, sadzenie krzewów czy malowanie krawężników. Czynili to nie z własnej inicjatywy, lecz z nakazu dyrekcji zakładu pracy po otrzymaniu rozkazu od partyjnego kierownictwa miasta. Jasne, że szczególnego entuzjazmu pracownicy nie czuli, pracowali leniwie i „subotniki” kończyły się przeważnie gigantyczną pijatyką na wolnym powietrzu.

W encyklopedii termin „subotnik” określa się jako „bezpłatne zatrudnienie, podczas którego wykonywane są prace, które miałyby wykonać służby miejskie lub odpowiednie organizacje”.

Ale „subotniki” istniały nie zawsze. Przeglądając roczniki „Przykarpackiej Prawdy” z lat 1940-1950 często można spotkać termin „niedzielnik”. Tak, „w kwietniu 1948 r. w Stanisławie miał miejsce masowy „niedzielnik” w celu uporządkowania miasta, w którym wzięło udział 8800 osób. Wówczas zespół szkoły akuszerskiej uporządkował Wały, pracownicy Medycznego i Pedagogicznego Instytutów wraz ze studentami starannie oczyścili ulice miasta. Ale kolejarze zlekceważyli sobie czyn społeczny i plac przed dworcem pozostał brudny. Do pracy nie rwali się również pracownicy obwodowego Wydziału finansowego i Wydziału ochrony zdrowia”.

„Niedzielnik” przy budowie cmentarza-pomnika żołnierzy radzieckich, rok 1946. Zdjęcie z archiwum Muzeum Krajoznawczego

Czasami władze miasta wykorzystywały tego rodzaju bezpłatną pracę w celu realizacji wielkich projektów. Przykładem jest budowa cmentarza-pomnika żołnierzy radzieckich czy kapitalnej rekonstrukcji miejskiego parku (czytaj: dewastacji cmentarza miejskiego). Ponieważ samych „niedzielników” było za mało, ludzi spędzano do pracy po zakończeniu podstawowych zajęć o godz. 17.30.

Spytacie państwo – dlaczego „niedzielnik, a nie „subotnik”? W ZSRR do 1967 r. był sześciodniowy tydzień pracy. Wolną była tylko niedziela…lecz jak widać nie zawsze.

Skromność wodza

W państwach z reżymem totalitarnym urodziny wodza nie były skromnym świętem, lecz wielkim wydarzeniem państwowym. Co tu mówić, gdy wodzowi stuknęła kolejna „okrągła” data?

21 grudnia 1949 r. dyktatorowi ZSRR Józefowi Stalinowi stuknęła siedemdziesiątka. Partyjni kierownicy, wyprzedzając się nawzajem, słali jubilatowi gratulacje i prezenty. Nikita Chruszczow, ówczesny pierwszy sekretarz Partii Komunistycznej Ukrainy, postanowił nie być gorszy. Nawet więcej, postanowił zaćmić kolegów i już w październiku wysłał do Moskwy telegram. Chruszczow prosił w nim wodza, by z okazji swego jubileuszu przemianował miasto Stanisław na… Stalinokarpack.

Stalin i Chruszczow. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Stalin, mimo swych licznych wad, nie chciał przesadzać – wystarczył mu Stalinogród (ob. Katowice) i Stalino (ob. Donieck). Jak głosi plotka, niebawem Chruszczow otrzymał z centrali telegram. Zawierał tylko dwa słowa: „Wyhamuj, durniu!”.

W każdym razie, nowa nazwa długo by się nie utrzymała, bo Stalin niebawem zmarł, a Chruszczow „zdemaskował kult osoby”. Miasto jednak przemianowano, ale dopiero w 1962 r.

Odtąd nazywa się Iwano-Frankiwsk.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 23-34 (411-412), 20 grudnia – 16 stycznia 2022

X