Legendy starego Stanisławowa. Część 34 Dworzec kolejowy w Stanisławowie (ilustracja z archiwum autora)

Legendy starego Stanisławowa. Część 34

Śmierć na kołach

Codziennie nasz dworzec kolejowy przyjmuje dziesiątki, jeśli nie setki pociągów towarowych. Przewożą różnorodne towary o różnej wartości. Pewnego dnia przyjechał do miasta pociąg, którego ładunek kosztował życie tysięcy mieszkańców Stanisławowa.

Jesienią 1918 roku do miasta wjechał pociąg z żołnierzami powracającymi z frontu – akurat zakończyła się I wojna światowa. Gdy kolejarze otworzyli wagony, zobaczyli setki martwych ciał, przemieszanych z ludźmi jeszcze żyjącymi. Tych natychmiast przewieziono do szpitala, ale wielu z nich już nic nie mogło pomóc. Zachorowali na „hiszpankę”, którą wówczas nazywano „płucną dżumą”. W krótkim czasie choroba wyrwała się poza lecznicę i zaczęła zbierać swoje krwawe żniwo pośród mieszkańców miasta. Według skromnych szacunków na „hiszpankę” zmarło wówczas w Stanisławowie około trzech tysięcy mieszkańców.

Arcyksiążę Wilhelm Habsburg (ilustracja z archiwum autora)

Płaszcz dla księcia
Pośród licznych przedstawicieli rodziny Habsburgów był niejaki książę (lub jak go wówczas nazywano – arcyksiążę) Wilhelm Habsburg, bardziej znany jako Wasyl Wyszywany. W marcu 1918 roku dowództwo austriackie deleguje Wilhelma na dowódcę Strzelców Siczowych. Obcując z Ukraińcami tak upodobał sobie ukraińską kulturę i historię, że chodził w haftowanej koszuli i przyjął pseudonim Wyszywany. W czasie wojny polsko-ukraińskiej stanął po stronie ZURL i w listopadzie 1918 roku na dwa dni zawitał do Stanisławowa.

Świadkowie wspominają, że był bardzo skromną osobą i chodził w starym wytartym płaszczu. Urzędnikom Sekretariatu wojskowego było nawet jakoś nieswojo pojawiać się przy nim w miejscach publicznych. Najprościej byłoby zdjąć miarkę z arcyksięcia i uszyć mu nowy płaszcz, ale dumny potomek cesarzy austriackich nie zgodziłby się, by mierzono go wzdłuż i wszerz. Wówczas oficerowie UAG udali się do podstępu. Podczas zwiedzania wojskowej szwalni, poproszono arcyksięcia o zdjęcie płaszcza, aby nie pobrudził go podczas przeglądu hal. Wówczas ze starego płaszcza zdjęto dokładną miarkę. Następnego dnia w siedzibie Sekretariatu uroczyście wręczono Wilhelmowi Wyszywanemu nowy płaszcz wojskowy, który pasował jak ulał.

Arcyksiążę był bardzo zadowolony i nawet pisemnie podziękował krawcom. Ci umieścili podziękowanie w ramce i powiesili w szwalni, która znajdowała się koło więzienia „Dąbrowa”.

Budynek, gdzie rezydował rząd ZURL (pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Casting na służbę państwową
Jeśli Rosja ma dwa odwieczne problemy – głupcy i drogi, to w dzisiejszej Ukrainie najbardziej aktualną jest korupcja. Usiłuje się ją zwalczać, są nawet pewne sukcesy, ale do ostatecznego zwycięstwa jeszcze daleko.

Interesujące są analogie historyczne, obrazujące sposoby oczyszczania władzy przed 100 laty. W okresie walk wyzwoleńczych działacze Naddnieprowskiej Ukrainy podziwiali względny porządek panujący w Galicji. Jeżeli w URL panował chaos i anarchia, i politycy na prawo i lewo tracili państwowe miliony, to aparat administracyjny ZURL działał precyzyjnie i zgodnie. Sprzyjały temu ostre warunki rekrutacji na służbę państwową.

Urzędnik był przede wszystkim zobowiązany władać językiem ukraińskim „w mowie i na piśmie”. I to przy tym, że kraj uważany był za wielonarodowy, mieszkali tu bowiem Polacy, Żydzi, Niemcy i inne narodowości. Ale nikogo to nie obchodziło: nie znasz ukraińskiego – nie pchaj się do władzy!

Oprócz tego kandydat na posadę powinien był być „karnego zachowania i nie przekroczyć 40 roku życia”. Wprawdzie wiekowych ograniczeń nie stosowano do urzędników, którzy już byli na posadach.

W żadnym razie na służbę nie przyjmowano osądzonych „za przestępstwa kryminalne, występki przeciwko porządkowi publicznemu, moralności czy przyjmowaniu korzyści pieniężnych, osoby niezdolne do podejmowania decyzji, niewypłacalnych dłużników przeciwko którym otwarto sprawę sądową czy osoby, które swoim zachowaniem wywołują publiczne zgorszenie”.

Starano się wykluczyć też nepotyzm. „Pomiędzy kierownikiem i podległym na służbie państwowej nie może występować stosunek rodzinny, w linii prostej lub pobocznej do drugiego pokolenia”.

Nawet po przyjęciu na służbę nie miało się żadnych gwarancji, że z niej się nie „wyleci”. Po rocznym stażu urzędnik składał egzamin kwalifikacyjny. Dwa nieudane podejścia – i „auf Wiedersehen”!

Należy podkreślić, że wszystkie te warunki określił Państwowy sekretariat (czyli ministerstwo) spraw wewnętrznych w marcu 1919 roku. Rząd ZURL prezydował wówczas w Stanisławowie i mieścił się w siedzibie dzisiejszego Pałacu Sprawiedliwości przy ul. Grunwaldzkiej.

Żołnierze Polskiej Organizacji Wojskowej (ilustracja z archiwum autora)

Alarm
W czasie wydarzeń rewolucyjnych ludzie są zbyt łatwowierni i szybko ulegają różnym plotkom i słuchom. Pamiętacie Państwo, jak wiadomość o zbliżaniu się autokarów z zakarpackimi „tituszkami” i odeskim Berkutem wzburzyła całe miasto. Wówczas oddziały samoobrony zamknęły most na Pasieczną i z napięciem oczekiwały nieproszonych gości. Nikt jednak nie przyjechał – wiadomość okazała się fejkiem.

Podobny popłoch wybuchł w Stanisławowie na początku XX wieku. 25 maja 1919 roku członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) wzniecili w mieście powstanie przeciwko ZURL i zajęli miasto. Komendantem został porucznik Antoni Deblessem, który spisał interesujące wspomnienia. Polacy denerwowali się bardzo. Ich regularne wojska znajdowały się jeszcze daleko, natomiast obok miasta przechodziły liczne oddziały UAG. Gdyby któryś wstąpił do Stanisławowa, po POW niewiele by zostało.

27 maja do sztabu powstańców wpadł oficer na spienionym koniu. Ledwo złapawszy oddech, wykrzyczał, że od strony Pawłówki na miasto pod osłoną kawalerii idą oddziały piechoty. Ten kierunek osłaniał słaby oddział POW, skąd właśnie przybył goniec. Deblessem zareagował natychmiast. Wszyscy, którzy znajdowali się w sztabie, załadowali się na dwa auta i z kulomiotami ruszyli w stronę Pawłówki.

Ich pośpieszny odjazd z koszar na ul. 3 maja (ob. Hruszewskiego) nie został niezauważony. Miasto obiegły plotki, że kierownictwo uciekło z miasta i Stanisławów za chwilę zajmą Ukraińcy. Najbardziej nerwowi zaczęli pakować tobołki.

Gdy Deblessem wpadł na redutę, tamtejsi żołnierze zachowywali się jakoś niepewnie. Okazuje się, że za ukraińską kawalerię przyjęli stado krów, które pędzili pasterze na koniach, a „strzelecką piechotą” byli zwykli chłopi, którzy wracali z pola.

Polskie regularne wojska wchodzą do Stanisławowa w maju 1919 roku (pocztówka z kolekcji Oleha Hreczanyka)

Od Maczka do Maczka
25 maja 1919 roku POW wznieciła powstanie w Stanisławowie. Sytuacja nie sprzyjała Ukraińcom: front został przerwany i rząd ZURL opuścił miasto. Po dwóch dniach od strony Kałusza patrol POW napotkał wywiadowców dywizji gen. Aleksandrowicza. Dowodził nimi młody kapitan Stanisław Maczek, który autem wjechał do miasta. Byli to pierwsi żołnierze młodego regularnego Wojska Polskiego, którzy znaleźli się w mieście.

Płk Stanisław Maczek z oficerami 10 brygady kawalerii zmotoryzowanej (ilustracja z archiwum autora)

Okres II Rzeczypospolitej trwał w Stanisławowie ponad dwadzieścia lat. Potem wybuchła II wojna światowa i Rzeczypospolita znikła w jej ogniu. Przez prawie trzy tygodnie Polacy walczyli z Niemcami, aż do 17 września, gdy w ich plecy uderzyła Armia Czerwona. Jasne było, że to koniec i wódz Rydz-Śmigły dał rozkaz opuszczenia kraju. Ostatnią polską regularną jednostką, przechodzącą przez Stanisławów była 10 zmotoryzowana brygada kawalerii. Z kawalerii pozostała jedynie nazwa – brygada uzbrojona była w tankietki i motocykle. O ironio losu – dowodził nią ten sam Stanisław Maczek, ale już w stopniu pułkownika. Wraz z nim rozpoczął się i zakończył okres II Rzeczypospolitej w Stanisławowie.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 7-8 (347-348), 27 kwietnia – 14 maja 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X