Koniec Donbasu

Mimo, iż w kalendarzu mamy już wiek XXI Donbas wciąż mentalnie pełnił rolę sowieckiej przemysłowej prowincji i gotów był nawet walczyć z mitycznymi faszystami.

Niedawne przejęcie ukraińskich przedsiębiorstw w Donbasie przez separatystów DNR (Doniecka Narodna Respublika – Doniecka Republika Ludowa – red.) będzie miało następstwa nie tylko gospodarcze, ale też historyczne. To końcowy etap demontażu Donbasu czy tego, co z niego dziś pozostało. Jego koniec był bliski nawet bez działań separatystów, bo taka po prostu była trajektoria jego historii. Chodziło jedynie o to, jak bolesny miał to być koniec. Miejscowe elity, do spółki z Moskwą, obrały wariant najgorszy.

Krzywa dola
W ciągu swej niedługiej historii Donbas powstał i rozwijał się jako część imperium. Zarówno w okresie carskim, jak i sowieckim przeznaczenie Donbasu pozostawało niezmienne – miała to być energetyczno-przemysłowa baza, obsługująca imperialne projekty: od czasów Katarzyny II aż do dążeń komunistów do światowej hegemonii. Jednak w ciągu swej 200-letniej historii Donbas miał jedynie niedługi okres (1860–1917) mniej więcej normalnego rozwoju. Będąc częścią Imperium Rosyjskiego, był napędzany przez europejskie inwestycje i technologie. „Otworzyły się przede mną nowe perspektywy i poznałem tereny naszej ziemi, o jakich nie miałem pojęcia. Rządzi tu kapitał, rozwija się tu przemysł, budowane są tu nowe formy życia” – pisał Mykoła Michnowski po podróży do Ługańska w 1899 roku, zaś Aleksander Błok nawet nazwał Donbas „nową Ameryką”, przeciwstawiając go „ubogiej fińskiej Rusi”.

Jednak niebawem Donbas stał się poligonem komunistycznych eksperymentów, które wytrąciły region z torów normalnego rozwoju. Mowa tu nie tylko o planowej gospodarce, ale też o negatywnej selekcji ludności. To właśnie od Donbasu – od procesu Szachtinskiego z 1928 roku – wystartowała sowiecka kampania wyniszczania inteligencji technicznej, której ofiarami padły dziesiątki tysięcy „burżuazyjnych specjalistów”. Drugi etap „resetu” społeczeństwa wystartował tu w 1935 roku, gdy rozwinął się ruch stachanowski. W ten sposób władze stymulowały podmianę kwalifikacji na entuzjazm, ponieważ robotnikom zaczęto dopłacać za rekordy, a nie za profesjonalizm. Tradycje pracy, które uformowały się w okresie przedrewolucyjnym, nie tylko zniszczono, lecz w sposób karykaturalny zniekształcono, całkowicie pozbywając się europejskiego dziedzictwa.

Władza sowiecka szybko zamieniła „nową Amerykę” na nowy Egipt. Wielkie stalinowskie projekty wymagały siły roboczej, którą pędzono do Donbasu ze zniewolonych i zniszczonych Wielkim Głodem wiosek. Tymczasem w miastach czekały na chłopów terror i praca w ekstremalnych warunkach. Donbas był przytułkiem dla tych, kto miał problemy z władzą sowiecką i starał się zagubić w falach robotniczej migracji. Dlatego terror był tu szczególnie okrutny. Prawie w każdym mieście Donbasu są pochówki ofiar stalinowskich represji. Niestety, ich odnalezienie nie zawsze jest możliwe. Na przykład Rutczenkowe Pole w Doniecku, gdzie w latach 30. XX wieku rozstrzelano od 5 do 7 tysięcy ludzi spośród miejscowych mieszkańców, w latach 80 o mały włos nie zabudowano garażami.

Donieck miał również swój odpowiednik lwowskiego więzienia przy ul Łąckiego. Uchodząc przed Niemcami, komuniści rozstrzelali nie tylko więźniów politycznych i kryminalistów, ale też tych, kto odbywał karę za niestawienie się czy spóźnienie do pracy lub za inne drobne wykroczenia. Galicja odpowiedziała na terror sowiecki zaciekłym oporem, jednak Donbas walczyć już nie mógł – ani z Sowietami, ani z Niemcami. Sowieccy historycy spisali tony makulatury o zwycięstwie tego proletariackiego kraju, ale fakty uparcie wykazują co innego: obrona Doniecka w 1941 roku trwała dwa dni. Jeżeli UPA liczyła 25–30 tys. osób, to podziemie w Donbasie zaledwie około 4 tys. Był to wynik 20 lat sowieckiego terroru, który ostatecznie osłabił ludzkie zasoby regionu.

Złotym wiekiem Donbasu były lata 70. Okropności II wojny światowej i trudne lata odbudowy przeszły już do historii, zaś region cieszył się przywilejami I kategorii zabezpieczenia towarowego i stosunkowym spokojem „lat zastoju”, jak dzisiaj określa się epokę Breżniewa. Sowiecka gospodarka pogrążała się jednak w stagnacji i po spadku lat 80. nadszedł krach lat 90. Deindustrializacja, której zaznał Donbas, stała się katastrofą już nie tylko gospodarczą, ale egzystencjonalną. Coś podobnego odczuwaliby pewnie mieszkańcy Galicji, gdyby ktoś pozbawił ich Karpat. Region, powstały wokół kopalni i fabryk, stracił nagle rdzeń egzystencji, swoją tożsamość, swoje miejsce w historii. W ciągu kilku lat Donbas stał się rejonem depresyjnym – głębię tej depresji nie da się wymierzyć wskaźnikami ekonomicznymi. Imperium padło, porywając ze sobą swe dziecię.

Utracone możliwości
Tymczasem lata kryzysu można było wykorzystać produktywnie: w celu opracowania nowych gospodarczych strategii, poszukiwania nowej tożsamości wspólnotowej i zwalczania traumy przeszłości. I po prostu odnalezienia swego miejsca w nowej niezależnej Ukrainie. Jednak nic takiego nie nastąpiło.

Będąc pod stałym wpływem Rosji i pod władzą lokalnych prorosyjskich elit, Donbas zmierzał w kierunku odmiennym. W gospodarce zamiast modernizacji, miały miejsce grabież mienia i anarchia. W szczególny sposób dotknęło to przemysłu wydobywczego, gdzie obok kopalń wzorca lat 50–60, pojawiły się wykopki rodem z XVII wieku. Do starych problemów regionu z zacofanym przemysłem, doszły problemy regionu rozgrabionego.

Nie uczyniono też nic, by uleczyć traumy społeczne. Po krótkiej odwilży w latach 90. w Donbasie zapanował nowy dyskurs polityczny, właściwie neoradziecki. Wraz z formowaniem się partokratii „regionałów” (Partii Regionów – red.) stał się on oficjalny i dominujący. Tematykę represji stalinowskich, Wielkiego Głodu czy szczegółów sowieckiej gospodarki, omawiano w wąskich kołach bądź nie poruszano jej wcale. Reanimowano natomiast radziecką ideologię, którą starano się opisywać rzeczywistość. Wskutek tego w świadomości społecznej zapanowała dezorientacja: w XXI wieku Donbas wciąż czuł się sowiecką prowincją i szykował się do walki z faszystami. Odbywało się to równolegle z odrodzeniem neostalinizmu w Rosji, w którego mentalnej orbicie tkwiła lokalna elita i znaczna część społeczeństwa.

W ten sposób Donbas znalazł się w sytuacji patologicznej. Przestając być częścią imperium (które go zrodziło i zarazem okaleczyło), nie starał się odnaleźć w nowej rzeczywistości, lecz zasłonił się neoradziecką ideologią. Dlatego prorosyjskie nastroje lokalne były u swej podstawy nostalgiczne – miejscowi „watnicy” – tak nazywani są ludzie z sowiecką mentalnością, pragnęli nie tyle wyrwać się z Ukrainy, co powrotu w wiek XX, w lata „złotej stabilizacji”, względnego spokoju i dobrobytu. Stąd wzięły się czerwone sztandary na placach wiosną 2014 roku, radziecka demagogia i estetyka „republik ludowych” z czerwonymi gwiazdami, nacjonalizacją i pionierami. Jednak w latach niezależności ten alternatywny Donbas stale doznawał porażki.

Dziś do wszystkich traum Donbasu dołączyła jeszcze jedna – wojenna. Po raz pierwszy od 200 lat region zaznał takiego politycznego i administracyjnego rozdarcia. Przyszłości Donbasu nie usiłują nawet przewidzieć najbardziej kompetentni politolodzy. Jedno jest oczywiste: historia Donbasu, który wyszedł z łona imperium, nareszcie się skończyła. Separatyści faktycznie kończą demontaż Donbasu, czego nie zdołali dokonać „regionałowie” (Partia Regionów Janukowycza).

Dlatego w tym kraju, wcześniej lub później, rozpocznie się zupełnie inna historia.

Maksym Wichrow
Ukraińska wersja artykułu ukazała się na portalu Zaxid.net
Tekst ukazał się w nr 5 (273) 17 marca – 10 kwietnia 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X