Kim są Ukraińcy?

Pytanie to bardzo często pojawiało się w nazwach broszur, artykułów i innych publikacji na przełomie XIX-XX wieku.

Nic w tym dziwnego. O Ukraińcach świat wtedy prawie nie wiedział. O kozakach owszem – czytano i słyszano, ale wizerunek tajemniczych Ukraińców trzeba było kształtować w świecie zewnętrznym długo i nie bez przeszkód. Trudności nastręczało już chociażby uznanie Ukraińców rozdzielonych granicami imperiów za jeden naród, z ich różnorodnymi kulturowo-historycznymi tradycjami a nawet różnymi narodowymi określeniami – Rusinów i Małorusów.

Temat ten jest nadzwyczaj ciekawy i wymaga poważnego opracowania od strony naukowej i filozoficznej. Nie mniej ważną wydaje się obecnie próba analizy przypadków uzurpacji sobie prawa mówienia w imieniu wszystkich Ukraińców i określanie, kto może, a kto nie może należeć do narodu ukraińskiego. Poczynając od historyków Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (to nie moja osobista złośliwość, po prostu UIPN jest instytucją państwową odpowiadająca za politykę historyczną Ukrainy), którzy często zachowują się tak, jakby znali jedyną prawdziwą wersję historii państwa, która zasługuje na miano kanonicznej, a kończąc na wpisach w Internecie, gdzie możemy przeczytać: „My, Ukraińcy, jesteśmy tacy, ale nie tacy…”, lub „…w imieniu wszystkich Ukraińców chcę powiedzieć…”, albo też „…Ukraińcy nie zgodzą się”, „…nie pozwolą”, „…nie pójdą”, „…nie dadzą” itd. Tak wielka ilość przemawiających w imieniu narodu wywołuje zgrozę. Szczególnie dzisiaj, w czasie szybkich technologii informacyjnych, gdy rosyjska maszyna propagandowa natychmiast chwyta i powiela, jako pozycję całej Ukrainy, wypowiedzi jakiegoś niedouczonego i niewykształconego internauty.

Może to być nie tylko jakiś komentator internetowy z miernym wykształceniem. Często ludzie ci obdarzeni są przez państwo wieloma tytułami naukowymi. Więc kto ma prawo przemawiać w imieniu wszystkich Ukraińców?

Problem ten należy rozdzielić na kilka poziomów. Jeżeli przemawia tak badacz jakiegoś konkretnego tematu, to jego zdanie można wziąć pod uwagę lub zebrać kilka interpretacji problemu i określić swoją pozycję, najbliższą prawdzie. Jeżeli natomiast najwyższy organ państwowy zmienia prawo dotyczące historii, a dotyczy ono gloryfikacji kontrowersyjnej na arenie międzynarodowej formacji, to w tym wypadku odpowiedzialność za jej działalność bierze na siebie państwo. Jest jeszcze poziom społeczny. Ale z nim trudno dyskutować przez jego wielorakość.

W tym wypadku warto się zastanowić: w imieniu jakich Ukraińców przemawia ten urzędnik państwowy, działacz społeczny, historyk czy internauta? Wynika tu potrzeba wyjaśnienia, kogo ma na myśli prelegent mówiąc o Ukraińcach? Czy mówi o narodzie etnicznym, czy politycznym; mówi w wąskim aspekcie, czy powiela punkt widzenia zideologizowanych myślicieli? Warto pamiętać, że ogromne uogólnienia bardzo często wpływają na objętość treści i jej głębię. Mowa tu nie jedynie o aktywistach kultury czy polityki, ale i o tych, kto być może nigdy w życiu nie zastanawiał się nad swoją tożsamością narodową, stał na uboczu, bądź płynął z prądem nie mając żadnych przekonań politycznych, jedynie sympatyzował, lecz obawiał się do tego przyznać. Mowa też jest o tych przedstawicielach aparatu partyjnego USRR, którzy marzyli zupełnie o czymś odmiennym od „linii partii”. Należy zadać też pytanie, czy ci wszyscy mówcy występując w imieniu Ukraińców myślą kategoriami narodu politycznego, nie biorąc pod uwagę narodowości współobywateli?

O tym wszystkim spróbujemy porozważać w nowym cyklu artykułów.

Uogólnienie i wyjątkowość
O ile w XVIII wieku należało przyłożyć wiele wysiłku do „przebudzenia”, a właściwie tworzenia narodu, to w XXI pojawiły się inne mechanizmy i możliwości. Jeżeli w swoim czasie narodowi poeci Taras Szewczenko i Iwan Franko mogli przemawiać w imieniu narodu, nadawać mu cechy mistycznego rycerza, lub przeklinać drobiazgowość, zdradliwość i niekonsekwencję, czy przypisywanie jakiemuś kręgowi cech jednej osoby, to w naszych czasach jest to niedopuszczalne.

Z zasady, działacze pragnący zmobilizować pod swe sztandary jak największe rzesze ludzkie, chętnie udają się do szerokich uogólnień. Cóż robić, gdy działacz jest tak wszystko wiedzący, a masa ciemna i nie rozumie swego szczęścia? Z pewnością na wstępie trzeba ogłosić, że ty i tylko ty znasz tę drogę, która wiedzie do ogólnego dobrobytu. Należy romantycznie opisać ten wymarzony cel, bez „wroga i ciemiężcy”, gdzie „będzie syn i będzie matka, i będą ludzie na ziemi” (słowa z wiersza T. Szewczenki – red.). Następnie należy określić pewne etyczne granice społeczności w takich postulatach jak szlachetność, pracowitość, umiłowanie pokoju, wiara w Boga, nadzieja w szczęśliwą przyszłość bez wyzyskiwanych i wyzyskiwaczy i miłość do tych, którzy zgodzili się iść razem tą drogą. Możliwa jest inna wersja: Bóg stworzył nas jako Ukraińców i dał nam na wyłączność ziemię gdzie mamy panować. Stała się jednak wielka niesprawiedliwość – zewsząd przyszli do nas obcy i różne przybłędy i teraz trzeba naszą ziemię z nich oczyścić. Jednak, jeśli się nie uda tego zrobić, to przynajmniej należy wskazać przybłędom ich miejsce i kto tu jest narodem „tytułowym” (głównym). A co mamy robić z tymi, kto ma odmienne zdanie – od jednych i drugich? Z tymi, dla kogo wolności społeczne są ponad wszystko? Dla kogo równouprawnienie dotyczy wszystkich obywateli bez wyjątku, bez względu na ich wiarę, rasę, pochodzenie czy sympatie polityczne? Lub tych, dla kogo wiara i cerkiew nie są wartością absolutną, kto nie podziela walki klasowej, lub bezklasowości narodu ukraińskiego? Co mamy z nimi robić?

Według jakich kryteriów ma się odbywać selekcja do grona „prawdziwych Ukraińców”? Jeżeli według zasad etnicznych, to jest to nie lada problem, bowiem żyjemy w społeczeństwie tradycyjnie mieszanym i to zmieszanym już dawno. Nic nam tu nie pomogą nazwiska, a już imiona – tym bardziej. Przecież nie będziemy opierać się na paszportyzacji ludności z czasów Stalina, gdzie po raz pierwszy w dokumentach wprowadzono rubrykę „narodowość”. Nic nam tu nie da pochodzenie, bo na przykład, Leonid Kuczma, według radzieckiego paszportu Rosjanin, będąc prezydentem Ukrainy napisał książkę „Ukraina to nie Rosja” i uznał siebie za Ukraińca.

Nie pasują też rasowe teorie o więzach krwi, bo przez nie przelano już całe morze krwi, a mierzenie czaszek, na szczęście, w XXI wieku wydaje się być niemożliwe. Współczesne badania DNA mogą przedstawić migracje różnych grup, ich koncentrację, ale nie dadzą odpowiedzi, kto jest Ukraińcem, a kto nie. Jednak, gdyby ktoś porwał by się poszukać takiej odpowiedzi, to chyba sam byłby najbardziej zdziwiony wynikiem.

Cóż mamy robić z tymi, dla których podejście klasowe jest ważniejsze niż jakaś tam tożsamość? Ten okres historii Ukrainy rozciągnął się od roku 1921 po rok 1991. Okresu tego, w naszym przypadku, w żadnym razie nie warto lekceważyć, ponieważ właśnie w okresie sowieckim, jakbyśmy przeciwko temu nie protestowali, kształtowały się współczesne ukraińskie narodowe elity. Rola Ukraińców w diasporze, z całkowicie odmiennym doświadczeniem i wykształceniem, byłaby bardzo ważną, ale masowy powrót zza oceanu na ziemię ojczystą nie nastąpił. Ludzie tacy, jak Natalia Jareśko, która opuściła USA i przyjechała budować współczesną Ukrainę – to zaledwie jednostki. Miłość diaspory do Matki Ukrainy trudno przekazywać na odległość. Dlatego należy traktować nasze elity ze zrozumieniem ich pochodzenia i poglądów. Zrozumieć nie dlatego, żeby przyjmować taryfę ulgową, a dlatego, aby nie zarzucać sobie, jak mogło się tak stać, że taki dobry z wyglądu człowiek, Ukrainiec – i tu masz tobie!

Jeżeli już mówimy o okresie sowieckim, to należy tu ze szczególną uwagą wszechstronnie zanalizować ówczesne wydarzenia. Należy pamiętać, że jeżeli nawet władza sowiecka była eksportowana na Ukrainę z Rosji, to bez poparcia ze strony miejscowych tak długo by się nie utrzymała. Przyczyn porażki ukraińskiej państwowości jest wiele i każda z nich była przyczyną tego, że państwowość ukraińska była tak krótkotrwałą. Nie można przemilczać jednak i tego, że narodowa mobilizacja objęła wówczas niewielką część chłopów, pewne kręgi inteligencji i prawie wcale nie dotyczyła wielkich przemysłowych miast. Populistyczne hasła bolszewików o „fabrykach – robotnikom” i „ziemi – chłopom” były dla nich o wiele bardziej atrakcyjne, niż obiecanki narodowej niepodległości.

Nawet, gdy wyszukamy w historii ówczesnego Kijowa, Charkowa czy Odessy osoby, które świadomie opowiedziały się po stronie ukraińskiej, to i tak będzie ich za mało wobec ogólnej obojętności mieszkańców tych miast do ukraińskiej idei. W Galicji ta kwestia była o wiele bardziej złożona, ponieważ tu miasta i miasteczka nie były ukraińskie. Przeważała w nich ludność polska i żydowska. Mieszkała tam też świadoma ukraińska inteligencja, która często dobrowolnie zawężała się do swego kręgu narodowego.

Wśród zwolenników sowieckiej Ukrainy było wielu Ukraińców. W owym czasie, nawet wielu intelektualistom, imponowała idea stworzenia bezklasowego społeczeństwa. Gdy spoglądali na Ukraińców i nie widzieli wśród nich „panów”, rozumieli, że ten naród szczególnie nadaje się do tak wiekopomnego eksperymentu. Ci romantycy szczerze wierzyli w swój projekt. Bo jak inaczej można wyjaśnić fakt, że syn klasyka literatury ukraińskiej Mychajły Kociubińskiego – Jurij, stał się gorącym zwolennikiem utrwalenia władzy sowieckiej na Ukrainie? Jeżeli do tego dodamy sukcesy sowieckiej ukrainizacji, która objęła szkolnictwo, sztukę (z jej karkołomnymi eksperymentami), literaturę, to nic dziwnego we wsparciu władzy sowieckiej na Ukrainie nie ma.

Kłopoty zaczęły się potem, gdy władza komunistyczna rozpoczęła kolektywizację, industrializację i rewolucję kulturalną. Gdy pod hasłem dyktatury proletariatu ustanowiono prawdziwą ideologiczną dyktaturę bolszewików. Gdy chłopów zmieniono w niewolników, gdy robotników krwią i potem zmuszano zarabiać jedynie na przeżycie. Gdy rozstrzeliwano inteligencję i wprowadzono władzę totalnego terroru. Właśnie od tego momentu nasi historycy zaczynają swoje tradycyjne manipulacje. Między innymi, przez wyłączanie Ukraińców z listy katów i ciemiężycieli i ograniczając rolę narodu ukraińskiego wyłącznie do roli ofiary. Dla większego prawdopodobieństwa dodają różnego rodzaju teorie spiskowe.

Jeżeli spojrzymy na skalę tragedii chociażby tylko Wielkiego Głodu, zrozumiemy, że zrealizować to gigantyczne przestępstwo żadnym „przybłędom” nie starczyłoby sił. Jasne jest, że zwykła ludność, niezorganizowana, zastraszona, pod stałym zagrożeniem życia, nie mogła czynić żadnego oporu. Ważną rolę odgrywali tu różnego rodzaju „aktywiści”, którzy byli komunistami, bądź włączeni zostali w różne szczeble w organy władzy. Ale zamiast uznać, że jest to przestępstwo władzy komunistycznej przeciwko chłopom ukraińskim, nasi historycy, a szczególnie politycy musieli całkowicie „znacjonalizować” kwestię. Uczynić ją „lekkostrawną” i podać pod sosem propagandy: Rosjanie i Żydzi zorganizowali ludobójstwo narodu ukraińskiego. I tu pod ręką „przypadkowo” znalazły się stare opracowania nazistów o „żydokomunie”. Przy tym uproszczonym traktowaniu wszystko stawało się jasne i zrozumiałe: Związek Sowiecki – to twór podstępnych Żydów, którzy przeprowadzili przewrót bolszewicki, zniszczyli imperium (tu milczymy, bo nam się podoba), zlikwidowali naszą niepodległość (tu jesteśmy strasznie źli) i ustalili swoją żydowską dyktaturę.

Mało tego, podstępni Żydzi, jako zemstę za pogromy Petlury, zorganizowali dla Ukraińców Wielki Głód. Historycy ze Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) już śpieszą ze swym spreparowanym dokumentem – lista kierownictwa NKWD USRR w okresie Wielkiego Głodu. I, o dziwo, większość nazwisk jest tu żydowska, a jeżeli ktoś nie zrozumie, to historycy wyjaśnią, dopiszą. Dobrze byłoby więcej niczego nie pisać o tym, że sztuczny głód zabrał również życie Żydów, którzy pracowali w żydowskich kołchozach. Również dobrze nie wspominać o tożsamości funkcjonariuszy komunistycznych. O tym, że Żydzi-rewolucjoniści raz i na zawsze zerwali ze swą żydowską tożsamością i weszli, według nich, na wyższy stopień klasowej świadomości społecznej już nie wspominamy. Jak również i o tym, że w 1939 i w 1944 roku sowieccy Ukraińcy z przekonaniem o wyższości swojej komunistycznej świadomości szli na Zachodnią Ukrainę „uświadamiać” swoich pozostałych w odmętach nacjonalizmu braci-Ukraińców. Wydawało im się, że narodowość to kwestia już dawno minionych czasów, a klasy – to triumf socjalnej sprawiedliwości. Przyszli, ale nie zdołali się porozumieć. Nie zrozumieli się, co spowodowało rozlanie rzek krwi.

Ale i tu naszym historykom i propagandystom nie wystarcza śmiałości, by wyznać, że była to straszna tragedia mordu Ukraińców przez Ukraińców. Wręcz przeciwnie, propagandyści od razu ogłaszają wszystkich przybyłych „sowietami”, ukrywając tym ogromną ilość Ukraińców w szeregach Armii Czerwonej i aparacie partyjnym. Nawet nie próbują wyjaśnić ludziom, że winny jest we wszystkim system totalitarny i komunistyczna ideologia. Ideologii, na wszelki wypadek, w ogóle nie ruszają, bo trzeba będzie wyjaśniać, czym jest ukraiński integralny nacjonalizm. Wygodniej im przenieść to w pseudo etniczną płaszczyznę, gdzie wszyscy enkawudziści i aparat partyjny – to Rosjanie i zsowietyzowani Żydzi, a Ukraińcy – to bohaterowie lub ofiary.

Jednak cuda czasem się zdarzają i nie wszystkich sowieckich Ukraińców wyrzucamy z naszej ekskluzywnej narodowej historii. Takim ewenementem stała się sprawa Johna/Iwana Demianiuka. Ta historia ciągnęła się latami ze zmiennym powodzeniem i zakończyła się wyrokiem w Niemczech. Nas jednak interesuje inna rzecz – jak to się stało, że zwykły żołnierz Armii Czerwonej, niemający ukraińskiej tożsamości, nienależący do partii ukraińskich (w ZSRR była jedna partia – komunistyczna), niebędący zwolennikiem teorii o wyjątkowości narodu ukraińskiego i niechcący mordować ludzi dla rozszerzenia przestrzeni życiowej swego narodu, przemienił się dla jednych w kata żydowskiego narodu, dla innych – w zbrodniarza wojennego, a dla Ukraińców – w niesprawiedliwie osądzonego męczennika?

Historia Demianiuka jest dobrym przykładem pewnego zjawiska. Wina za „etnizację” tego strasznego problemu leży na wszystkich uczestnikach tego długoletniego procesu. Według złej tradycji, która rozpoczęła się jeszcze podczas procesu sądowego w Izraelu, nazwisko Demianiuk zawsze współbrzmiało z etnonimem – Ukrainiec. Dlatego sąd nad sowieckim jeńcem wojennym, który trafił do niewoli niemieckiej i by wyżyć w niemieckim obozie podjął decyzję o „przekwalifikowaniu” się w ochroniarza, a tym samym mordercę, przekształcił się w sąd nad ukraińskimi kolaborantami. Problemów było tu wiele. Miała tu znaczenie propaganda ZSRR z jego wieczną walką przeciwko „sługom” faszyzmu, ale pewną rolę odegrała też pozycja ukraińskiej diaspory, która rzuciła się do obrony Ukraińca, żeby nie wynikł precedens i ten sąd nie objął wszystkich ukrywających się w USA i Kanadzie byłych kolaborantów.

Jednym słowem, wychodzi na to, że jakiś sowiecki oficer – Ukrainiec, który w walce dotarł do Berlina i miał szereg nagród bojowych, może nie znaleźć się w szeregach Ukraińców, bo walczył po stronie reżimu komunistycznego. Ale sowiecki jeniec, któremu zarzucano, że ma na rękach krew tysięcy niewinnych ofiar obozu koncentracyjnego, stał się znanym na całym świecie Ukraińcem.

W wersji oryginalnej artykuł ukazał się na portalu zaxid.net

Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 17 (261) 16-29 września 2016

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X