Jest o co walczyć

Źle się dzieje. Zdawać by się mogło, że 25 lat to dostatecznie dużo czasu, aby Polska i Ukraina znalazły sposób na poradzenie sobie z oceną skomplikowanej historii i rozpoczęły nowy rozdział w swych stosunkach.

Zdawać by się mogło… Zdawać by się mogło, że każdy Polak, każdy Ukrainiec, który ma chociażby minimalne pojęcie o tym, co się w świecie działo, dzieje i dziać się może rozumie, iż ukraińsko-polski sojusz jest koniecznością – jeśli chcemy, by Ojczyzny nasze zachowały suwerenność. Zdawać by się mogło… Zdawać by się mogło, że po latach uścisków, wizyt, wspólnych konferencji, wszystko jest w jak najlepszym porządku… Tymczasem – nic z tego!

Z trwogą w sercu od jakiegoś czasu obserwuję w polsko-ukraińskich stosunkach, narastającą w czasie falę nieprzyjaznych gestów, niezręczności, prowokacji i braku zrozumienia. Nadgraniczne bojówki, blokady przejść, jątrzące deklaracje, zniszczone groby i pomniki, obraźliwe wywiady i artykuły, nieprzemyślane decyzje. Nie bardzo bym się tym wszystkim przejmował, gdyby to wszystko pozostawało w miejscu, w którym było dotychczas – na marginesie polsko-ukraińskich kontaktów. Jednakże tak nie jest – coraz częściej w ukraińsko-polską awanturę angażują się ludzie, którym nie sposób odmówić inteligencji i autorytetu oraz instytucje o coraz poważniejszym znaczeniu. Trudno patrzeć na to z optymizmem.

Często myślę sobie” dlaczego tak jest? Czy takie jest nasze „przeznaczenie”, Polaków i Ukraińców, aby zawsze w poprzek drogi sobie stawać, by tylko złym słowem o sobie nawzajem mówić, by się nawzajem osłabiać w i tak ciężkich już czasach? Często słyszę słowo „prowokacja”.  No tak, niby prawda. Wielu jest takich, którym polsko-ukraińska zgoda nie w smak. Dlatego prowokują, manipulują i intrygują. Tak w Polsce, jak i na Ukrainie. Zgoda – prowokacje… Tyle tylko, że te prowokacje są tak oczywiste, często wręcz prostackie, że jedynie ludzie o wyjątkowo złej woli mogą je inaczej jak prowokacjami nazwać. Tylko wyjątkowi ignoranci mogą w nie uwierzyć. Tymczasem mówią o nich, „nakręcają” nieprzyjazną atmosferę tysiące, a może setki tysięcy zwyczajnych ludzi. Po obydwu stronach granicy.

Mam wrażenie, że te wspomniane 25 lat zostało, no może nie całkowicie zmarnowane, ale co najmniej nieefektywnie wykorzystane. Tak, nie udało się zbudować polsko-ukraińskiego zaufania. Wiem, wiem! Zaraz usłyszę o cudownych osiągnięciach dyplomacji, komisji, fundacji i organizacji wszelakich! Jednak to jest właśnie problem, że organizacje i urzędy sobie, a „ulica” sobie… Już czternasty rok mieszkam na Ukrainie i wiem co piszę! Każde nieprzyjemne (może i prowokacyjne) wydarzenie w Polsce czy Ukrainie, jest oceniane przez Ukraińców i Polaków z podejrzliwością i niechęcią. Dlaczego? Ano, zapewne też dlatego, że nie mamy wspólnych celów, nie wierzymy sobie, wspólne sprawy jesteśmy gotowi dla spraw własnych poświęcić.

Nie chcę opisywać przypadków konkretnych. Tak, wiem – z ich powodu to, co piszę staje się mniej wiarygodne i bardzo teoretyczne. Jednak roztrząsanie tego kto, kogo i gdzie pobił, co gdzie wywieszono, kto i co krzyczał, co zniszczono, komu i co zabroniono, a następnie pozwolono i – uwaga! – jak to zostało wykorzystane przez wewnętrznych i zewnętrznych „graczy”, zajęło by cały numer przezacnego Kuriera Galicyjskiego. Wybaczcie mi, Przyjaciele!

Ograniczę się do wniosków wyciągniętych z tego, co się ostatnio stało (i jak to zostało odebrane). Po pierwsze, to co się dzieje, bardzo często JEST PROWOKACJĄ skierowaną na wywołanie kolejnej, polsko-ukraińskiej awantury. Jeśli tak jest, to każde takie wydarzenie powinno zostać jednoznacznie ocenione JAKO PROWOKACJA tak przez Polaków, jak Ukraińców. Nie zawsze tak niestety jest, bo niekiedy – dla osiągnięcia krótkodystansowych, taktycznych celów – znajdują się ludzie, gotowi poświęcić strategicznie ważną sprawę polsko-ukraińskiego porozumienia.

Po drugie, nie wolno stosować „filozofii Kalego”. Czyli, jak niszczą „nasze” to źle, a jak niszczą „ich” to dobrze. Dopiero wtedy, gdy Polska posadzi za kraty tych, którzy napadli i pobili, a Ukraina tych co wysadzili – i tym „posadzeniom” zostanie nadany znaczny rozgłos – dopiero wtedy zacznie się budowanie wiary w sprawiedliwość i brak uprzedzeń. Inaczej się nie da.
Eksperci i inni celebryci… Najkrócej – uważajcie szanowni na to, co, jak mówicie i w jakim celu. Ja rozumiem, Polacy wiedzą świetnie, jak mają żyć Ukraińcy, a Ukraińcy zawsze są gotowi powiedzieć Polakom, co powinni robić inaczej. No i trwają w prasie (i nie tylko) swoiste zawody „ekspertów”. Polacy uczą Ukraińców co powinni świętować, a czego nie, a Ukraińcy opowiadają Polakom, że „Taka Polska już nam nie jest potrzebna”. Ciekawe, panowie (i panie też) eksperci – wy naprawdę wierzycie, że takie coś dobrze służy wspólnej sprawie? Że to w ogóle czemuś służy?

Urzędy wszelakie… Duuuuuużo mógłbym napisać. Najkrócej – myślcie, proszę! Myślcie proszę nie krótkoterminowo, nie ograniczając się do ram czasowych jednej kadencji, wyborów, zmian partyjnych. Proszę, myślcie strategicznie. I proszę, błagam Was o Wielcy! Stawiajcie wyżej od bieżących korzyści płynących z takiej czy innej decyzji sprawę korzyści STRATEGICZNYCH! Takich, których skutki będą służyły Polsce i Ukrainie przez lat wiele. Zanim coś uchwalicie, ujawnicie, ogłosicie, zabronicie… pomyślcie proszę nie tylko o dniu jutrzejszym.

Bardzo dobrze, rozumiem, że to taki „życzeniowy” tekst. Piszę o sprawach niby oczywistych, o działaniach, które powinny być standardem. Niestety, nie są. I właśnie to, że standardowymi nie są – jest przyczyną tego, że prowokacje przynoszą zamierzone efekty, ludzie nie wierzą w sprawiedliwość, eksperci i celebryci (prawda – nie wszyscy) jątrzą opowiadając głupoty, rządy i urzędy podejmują idiotyczne decyzje. I tak niczym kula śnieżna, ta nasza awantura się toczy, z każdym swym obrotem stając się większą. Jednoznacznie mogę ocenić, że dobru to nie służy.

Tymczasem jest o co walczyć. Polsko-ukraińskie porozumienie i współpraca mogą być fundamentem przyszłości naszego regionu. W każdym wymiarze – ekonomicznym, obronnym, demograficznym… Tak już w przeszłości bywało, tak jeszcze może być. Jestem przekonany, że Polska potrzebuje Ukrainy, a Ukraina potrzebuje Polski. Szczególnie teraz, w tym zwariowanym i niepewnym czasie. W czasie, gdy USA zapewne zrewiduje swoją politykę zagraniczną, gdy Unia Europejska ma poważne problemy, gdy Niemcy i Francja są gotowe na współpracę z Federacją Rosyjską ponad głowami Polski i Ukrainy i wreszcie, gdy sama Federacja Rosyjska bierze udział w agresji na Ukrainę i staje się coraz większym zagrożeniem dla innych krajów regionu. Ja nie chcę pisać o koncepcji Międzymorza, ale niewątpliwie nawet sojusz tylko Polski i Ukrainy może wśród tego szaleństwa być podstawą naszej bezpiecznej przyszłości.

Właśnie w imię tej przyszłości powinniśmy „pójść po rozum do głowy” i starać się tę przyszłość wspólnie budować. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie wzywam do unifikacji naszych wizji historii, zapomnienia przeszłości, poświęcenia tego, co dla naszych obydwu narodów jest ważne. Proszę o zwyczajny, ludzki rozsądek, życzliwość, rozum, roztropność. O nic więcej. Tylko wtedy, gdy świadomość tej życzliwości, przyjaźni, równości, roztropności i odpowiedzialności dotrze na sam „dół”, możemy oczekiwać, iż żadna prowokacja nie odniesie skutku, złoczyńcy zostaną ukarani, pokrzywdzeni przeproszeni, że nie będzie się trzeba wstydzić za urzędy. Wtedy też ta „gorąca atmosfera” przestanie być tak gorąca.

Piszę powyższe z trwogą w sercu. Począwszy bowiem od grudnia widzę powolną, ale systematyczną eskalację polsko-ukraińskich niesnasek. Piszę to z trwogą, bo piszę o rzeczach oczywistych przecież. Żaden ze mnie geniusz. Dlatego się trwożę, że to o czym piszę, powinni przecież wiedzieć wszyscy, bez moich „światłych rad”. No więc – jeśli wiedzą (a zakładam, że tak), a postępują inaczej, to znaczy, że nie chcą. Tego się boję i dlatego piszę.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 2 (270) 31 stycznia – 13 lutego 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X