Jerzy Giedroyć na Ukrainie

Jerzy Giedroyć na Ukrainie

z Małgorzatą Ptasińską rozmawiał Wojciech Jankowski.

Jakie znaczenie miała postać Giedroycia dla stosunków Polsko-ukraińskich?

Dzięki Jerzemu Giedroyciowi elity intelektualne w Polsce zostały uświadomione, jak ważne jest by walczyć nie tylko o wolną Polskę, ale i o to, by ta wolność dotyczyła krajów i narodów ujarzmionych przez Związek Sowiecki – to po pierwsze. Po drugie, żeby uświadomić, że dla porządku powojennego, pojałtańskiego, jest istotne, żebyśmy wyrzekli się Lwowa, wyrzekli Wilna, i żeby Mińsk należał do Białorusi, żeby koncepcja tzw. ULB, czyli wolnej Ukrainy, Litwy i Białorusi była realizowana. Było to proste, bo pierwsze teksty publikowane o porozumieniu polsko-ukraińskim, zwłaszcza teksty Józefa Łobodowskiego o upiorach przeszłości wywołały falę oburzenia i krytyki na emigracji. Uważano, że Jerzy Giedroyć postępuje wbrew polskiej racji stanu. Historia w 2015 roku pokazuje, jak ważnym było przekonanie Polaków, iż granice, które zostały ustanowione w wyniku Jałty, powinny zostać uszanowane i nie powinniśmy mieć jakichkolwiek pretensji. Wręcz przeciwnie – powinniśmy dążyć do współpracy narodów Europy Środkowo-Wschodniej.

Jerzy Giedroyć systematycznie od 1946 roku dążył do dialogu narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Dotyczyło to również Niemiec, dotyczyło Czechów i Słowaków, dotyczyło to Węgrów, Ukraińców, Białorusinów i Litwinów. To jest ogromna jego zasługa, że tworzącej się opozycji polskiej w latach 50 i połowie 70, wkładał do głowy, że bardzo ważne jest że gwarantem pokoju jest wolna i niezależna Ukraina.

Teraz z perspektywy czasu wydaje się to oczywiste, że w Polsce zrezygnowano z roszczeń, dotyczących dawnych Kresów Wschodnich, ale była duża dyskusja wokół pierwszego listu, przysłanego z RPA: czy go drukować, czy nie. Niejasną była linia Paryskiej Kultury o rezygnacji z terenów wschodnich.
Giedroyć nie miał wątpliwości, że ten list należy opublikować. Zresztą ten list przyszedł chyba w najlepszym momencie, kiedy Paryska Kultura zaczęła jasno mówić o porozumieniu, o jego podstawach i można powiedzieć, że ks. Majewski ułatwił sytuację redaktorowi. Oczywiście, że była krytyka, część prenumeratorów zdecydowała się zrezygnować z czytania Kultury. Ale przybyli nowi czytelnicy i Jerzy Giedroyć tłumaczył to pragmatycznie, że nie ma innego wyjścia, że takie są koleje losu i porządki. Dla pokoju i dla stabilizacji i dla narodu ukraińskiego, który ma prawo stać się narodem niepodległym. Że stanie się to kosztem Lwowa i niektórych miast kresowych – trudno, bo zawsze są jakieś koszty wolności, a nie ma kwestii ważniejszej, niż pokój w tej części Europy.

W tym czasie środowisko londyńskie, zwane „niezłomnym”, odrzuciło tę myśl polską i nie zgadzało się na to?
Proszę pomyśleć, proszę znaleźć się na ich miejscu. Oni się z tej części Europy wywodzili, tu mieli swoje miejsca urodzenia, swoje majątki, tu żyły ich rodziny, byli emocjonalnie związani od dziesiątków lat z tymi terenami. I nagle nie będą mieli do czego powrócić po upadku komunizmu. To nie jest takie łatwe i tę drugą stronę też należy zrozumieć. Ale proszę spojrzeć z perspektywy: ci niezłomni z czasem zmienili jednak ton dyskusji. Była bardzo gorąca w latach 50. i 60., ale umiejętna i konsekwentna polityka wydawnicza Giedroycia doprowadziła do tego, że Londyn zmiękł. Z bólem serca uznali, że nie zmienimy kolei losu. Poza tym, nasze próby rewindykacji granicy wschodniej wiązały się z rewindykacją granicy zachodniej. Nie można było sobie pozwolić aż na takie wariactwo. Tutaj okazaliśmy się w miarę rozsądnym społeczeństwem, z diasporą na obczyźnie i bardzo rozsądną opozycją w kraju.

Wszyscy mówiliśmy też jednym głosem o niepodległej Ukrainie. I to, co jest niesłychanie ważne, że Giedroyć przekonał do niepodległej Ukrainy intelektualistów rosyjskich. Bez ich głosu było by trudno.

Z perspektywy czasu pewne rzeczy wydają się nam oczywiste. Ale chcę zapytać w jakim stopniu ta literatura docierała do Polski? W jakim na Ukrainę?
Jeżeli chodzi o badanie przenikania wydania do Polski to mamy tu pewne podstawy. Są to materiały IPN-u, akta MSW, SB, materiały zapobieżenia przenikaniu wydania na teren Polski. Przenikały one różnymi drogami. Jest dość pokaźna literatura na ten temat. Problemem jest temat przenikania wydawnictw na Ukrainę. Materiały docierały tu. Nie wiemy w jakich ilościach, a jednak rozchodziły się. Mamy ślady docierania tu Kultury. Trudno będzie nam prowadzić takie badania, gdy zamknięte są archiwa KGB w Moskwie. W Polsce na szczęście te wszystkie materiały archiwalne są dostępne. Są też zbiory w Bibliotece Narodowej czy innych bibliotekach. Są to zbiory dawniej zastrzeżone, z których nie można było korzystać, ale niektórzy pracownicy naukowi mieli zgodę na ich przeglądanie. Redaktor Giedroyć wysyłał kolejne numery Kultury Paryskiej do polskich bibliotek. Na teren Związku Sowieckiego przenikały dzięki dyplomatom, dzięki dysydentom, naukowcom i inną drogą nieoficjalną. Kierowane były one głównie do Moskwy czy Leningradu, tych najważniejszych ośrodków.

Redaktor prowadził taką politykę, że wydawał książki, czy poszczególne numery w języku rosyjskim i przerzucał je do Polski, bo wiedział, że komuniści je czytają i być może zawiozą je do ZSRR. Był bardzo pomysłowy pod tym względem. Redaktor wysyłał z premedytacją książki do siedziby Komitetu Centralnego PZPR i biur tej partii, do wojskowej akademii politycznej, do sztabu generalnego.

Jako ciekawostkę powiem, że gdy wydana została książka „W cieniu Katynia”, to celnicy specjalnie na nią polowali. Osoby przybywające z Paryża były dokładnie rewidowane, bo po prostu chcieli tę książkę przeczytać.

Znam taką opowieść, że ludzie wracając z Paryża kupowali po dwa egzemplarze. Jeden kładli na wierzchu bagażu, aby celnik od razu ją zobaczył i zabrał. Drugi egzemplarz spokojnie wędrował dalej.
Drogi kolportażu były przeróżne. Tragiczne przerzuty przez Tatry, tzw. „Sprawa Taternika” zakończyły się wieloletnimi wyrokami więzienia. Ale była to specjalna operacja SB, podczas której zorganizowano specjalny kanał przerzutowy, aby skompromitować Jerzego Giedroycia, żeby fałszywie oskarżyć niektóre osoby, nie mające z tym nic wspólnego, żeby wyjawić kontakty w kraju. Było to po marcu 1968 roku, bo Kultura Paryska wiele pisała o wydarzeniach w kraju i w Czechosłowacji.

Pomijając polskie nazwiska, kto publikował z przedstawicieli narodów ujarzmionych przez ZSRR?
To, przede wszystkim, Andriej Sacharow i Aleksander Sołżenicyn. Są to dwa najważniejsze nazwiska. Mamy Zinowiewa. Ścisła współpraca z „Kontynentem” rosyjskim rozpoczęła się po wejściu do redakcji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Publikowane były prace Andrieja Sieniawskiego, który pod pseudonimem Abram Terc wydawał swoje książki na początku lat 60. Mamy Milovana Đilasa z Jugosławii.

Dziś zaprezentowała pani stronę Kultury Paryskiej. To gigantyczna praca.
To, co dziś jest najważniejsze na tym portalu, to to, że można na nim przejrzeć wszystkie numery miesięcznika, wszystkie numery Zeszytów Historycznych i przyjrzeć się działalności wydawniczej. Książek niestety nie można czytać, ale można prześledzić w którym roku poszczególny tytuł się ukazał. Uzupełnieniem strony są biogramy najbliższych współpracowników. Mamy bogate materiały zdjęciowe. Te dwie ostatnie rubryki są stale uzupełniane, poszerzane. Ten portal jest najlepszym narzędziem, aby dowiedzieć się i zobaczyć na własne oczy czym była ta Kultura Paryska.

Mamy wiele nieopublikowanych dotychczas zdjęć. Mamy wypowiedzi wielu osób, wywiady samego Giedroycia i wiele innych materiałów, które są świetną bazą do poznania Instytutu Literackiego i jego znaczenia w kulturze europejskiej, nie tylko polskiej.

Z jaką reakcją spotykała się pani na hasło „Jerzy Giedroyć” na Ukrainie?
Zawsze spotykam się z wyśmienitą reakcją. W 2006 roku, kiedy był Rok Jerzego Giedroycia, w Kijowie była zorganizowana olbrzymia trzydniowa konferencja, w której brali udział przedstawiciele najważniejszych urzędów. Byłam pod wrażeniem znajomości działalności Instytutu Literackiego i autorytetu, którym cieszy się Jerzy Giedroyć. Czasami mam wrażenie, że ten Giedroyć lepiej znany jest na Ukrainie niż w Polsce.

Ta wystawa, która jest przygotowana w czterech językach – po polsku, angielsku, francusku i właśnie ukraińsku – jest przygotowana po to, aby uświadomić nie tylko jego dokonania jako redaktora, ale pokazać oddziaływanie myśli politycznej jego i jego najbliższych współpracowników.

Kto pomagał w tłumaczeniu tekstów na język ukraiński?
Chciałam tu podziękować panu Jurijowi Hałajkowi za jego tłumaczenia, dyscyplinę pracy i jego wkład. Bardzo dobrze mi się z nim współpracowało.

Teraz czas na tłumaczenie na języki białoruski i litewski?
Na białoruski – to bym się zastanowiła. Już chyba lepiej na rosyjski. A na litewski – jak najbardziej. Nawet mam takie postulaty ze strony Litwinów. Może w przyszłym roku – roku 110. rocznicy urodzin Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego i 70. rocznicy powstania Instytutu Literackiego – uda się to zrealizować.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 5 (225) za 17-30 marca 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X