Jeden dzień pamięci o Hucie Pieniackiej Szkoła w Hołubicy

Jeden dzień pamięci o Hucie Pieniackiej

Kolejna rocznica strasznej tragedii. Jednej z wielu strasznych tragedii z czasów II wojny światowej. Minęło 74 lata od dnia, kiedy 28 lutego 1944 roku przestała istnieć wieś Huta Pieniacka.

Tyle razy opisywaliśmy oficjalnie i na wpół oficjalnie rocznicowe obchody tragicznej zagłady wsi. Jechałam po raz kolejny i zastanawiałam się, jaki sposób tym razem wybrać. W drodze powrotnej nagle zostałam wywołana niejako do tablicy. Kilku towarzyszy podróży zaczęli bardzo emocjonalnie omawiać dzisiejsze wydarzenia. Oburzyło ich też kilka przykrych okoliczności. Jeden zawołał: a jak o tym napisze Kurier Galicyjski? Odpowiedziałam, że opiszę to tak, jak widziałam. Otóż to właśnie robię.

Od wielu lat bywam w tym miejscu, w niektórych latach nawet kilkakrotnie. Bywam nie tylko na dorocznych oficjalnych obchodach, ale też prywatnie, z turystami, z uczniami szkół i liceów. Bywam nie tylko w tym miejscu, odwiedzam również okoliczne miejscowości. Piszę: bywam, bo nie zawsze przyjeżdżam – kilka razy pokonywałam odległość od ostatniej wioski, do której można dojechać – Żarków – na nogach. Szłam pieszo przez las również od innej strony – od wsi Pieniaki. W 2007 roku uczestniczyłam w pieszym rajdzie pamięci od Złoczowa do miejsca, gdzie była Huta Pieniacka – grupa z ponad 30 młodych ludzi podjęła się wówczas zadania by pokonać 25-kilometrową drogę, którą uciekło kilkanaścioro dzieci, tylko że w odwrotnym kierunku – nie od, ale do Huty. Był to nasz hołd dla poległych, a może raczej dla tych, kto przeżył.

O godzinie 6:30 wychodzę z domu, by dotrzeć na 7:30 pod Konsulat Generalny RP we Lwowie, skąd mają odjechać autobusy. Idę przez puste ulice śpiącego w niedzielny poranek Lwowa. Zimno. Mróz szczypie, przenika do szpiku kości. Drobny śnieg kłuje w twarz. Nie wszystkie starsze osoby taką pogodę wytrzymują, ale przybyło dużo młodzieży.Powoli wypełniają się autobusy. Tym razem ludzi było mniej niż zwykle, ale przyszli ci, którzy czują w sercu obowiązek TAM być. Do pokonania mamy około 160 km. Ruszamy.

Śnieżna mgiełka przesłania kulę słońca. Okoliczności wyjazdu powodują, że ludzie w autobusie zaczynają rozmawiać na tematy bolące, gorzkie. Wspominają dziadków, miejscowości, w których ci zamieszkiwali i które musieli opuścić w obawie o życie. Wspominają tych, którzy nie zdążyli, bo zostali pomordowani. Każdy ma rodzinne tragedie z czasów wojny. Ja też przywołuję w pamięci imiona moich obu dziadków, których nigdy nie zobaczyłam – zostali zamordowani, tylko w innych terenach i innych okolicznościach.

Pięknie pobielone lasy. Z drzew obsypują się płatki śniegu. Ślady zajęcze na zaśnieżonych polach. Za Podkamieniem skręcamy w kierunku wsi Pieniaki i dalej na wieś Hołubica, po której dojeżdżamy do miejscowości Żarków. Dalej autobus nie przejedzie. Jeszcze kilka kilometrów i… cóż to? Wzdłuż ulicy na niektórych płotach zamocowane są drzewca z czarno-czerwonymi flagami. Nie na każdym płocie, dość rzadko, na całą wioskę nie więcej 15 sztuk. Świeżutkie, błyszczące. Najbardziej zabolało, że takie flagi zatknięte zostały przy starych krzyżach przydrożnych. Wypatruję szkołę, w której w czasie rajdu pamięci 10 lat temu nocowaliśmy i do której uczestnicy Rajdu Katyńskiego i członkowie Stowarzyszenia Huta Pieniacka przywozili dary. Nie ma. Jest niebiesko-żółta. Ulżyło na sercu. Ktoś podsłuchał rozmowę woźniców wiozących nas z Żarkowa do Huty – mówili, że gospodarze, którzy pozwolili uczepić te flagi, dostali po 100 hrywien. W samym Żarkowie, ostatniej wiosce, do której może dojechać ciężki autobus, tych flag nie widać.

Furami i saniami dojeżdżamy do olbrzymiej polany – miejsca, gdzie do 28 lutego 1944 roku była duża tętniąca życiem wieś. Policjantów i różnych służb zabezpieczających bezpieczeństwo było chyba dwa razy więcej niż cywilów przybyłych na uroczystość. Pojazdy różnego rodzaju – policyjne, wojskowe, służba wykrywająca ładunki wybuchowe, straż pożarna, pogotowie ratunkowe. Umundurowani młodzi chłopcy i dziewczęta. Uprzejmi, odpowiadają na uśmiech uśmiechem, nie poganiają, spokojnie wykonują swoją robotę.

Zainteresowanie różnych mediów z Polski i Ukrainy było tym razem bardzo wielkie. Duża liczba ich przedstawicieli pojawiła się w tym dniu w tym miejscu. Na to chyba liczyli też organizatorzy antypolskiej akcji, którzy sprowadzili niewielką, około 30-osobową grupę młodych chłopców ubranych na czarno i trzymających czarno-czerwone flagi. Potrzymali oni te flagi na kopcu usypanym kilka lat temu w pewnej odległości od pomnika w Hucie Pieniackiej przez czas przejazdu delegacji rządowej, a po rozpoczęciu uroczystości zwinęli i już nie było tego widać. Potem przechodzili obok mnie do swego busa, umyślnie wpatrywałam się w ich twarze – większość spuszczała wzrok, kilku wyglądało na zaciętych. Ale grzecznie i cicho czekali, aż policja pozwoli im wyjechać.

Niektórych oburzył tekst umieszczony w ubiegłym roku na planszy tuż obok murku okalającego pomnik. Tekst w trzech językach – ukraińskim, polskim, angielskim. Niech Czytelnik oceni sam – zdjęcie w lepszej rozdzielczości jest w galerii pod artykułem.

Duchowni kilku obrządków odprawili nabożeństwo ekumeniczne, któremu przewodniczył biskup pomocniczy archidiecezji lwowskiej ks. Leon Mały. Prezes Stowarzyszenia Huta Pieniacka Małgorzata Gośniowska-Kola powitała członków Stowarzyszenia i wysokich gości – sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP ministra Adama Kwiatkowskiego, sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Jana Dziedziczaka, konsula generalnego RP we Lwowie Rafała Wolskiego, wiceprezesa IPN prof. Krzysztofa Szwagrzyka oraz dyrektora oddziału IPN w Lublinie Marcina Krzysztofika.

Minister Adam Kwiatkowski odczytał list prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. „W imieniu państwa i narodu polskiego pochylam dzisiaj głowę na znak hołdu dla męczeństwa ofiar. Ich niewinna śmierć, zadana jedynie dlatego, że byli Polakami, przeraża ogromem okrucieństwa – napisał prezydent. – Zarosły zgliszcza ich domostw i zbiorowe mogiły, ale pamięć o rzezi trwa i wciąż jest bolesną raną w polskiej duszy. Nie wolno nam o niej zapomnieć, nie wolno odwracać od niej oczu. My, współcześni Polacy, jesteśmy to winni naszym wymordowanym rodakom. Ale jest to też nasz obowiązek wobec potomnych: pamiętać i wyciągać wnioski. Pamięć o dokonanej tutaj rzezi niesie także zobowiązanie, by przyszłość opierać na solidnym fundamencie prawdy, nie zaś na fałszu, zapomnieniu, wyparciu. My, Polacy, chcemy dobrych relacji z Ukraińcami. Uważamy, że nasze narody potrzebują siebie nawzajem, aby oba nasze państwa były silne i bezpieczne. I dlatego potrzebujemy też pamięci i prawdy o tym, co zdarzyło się tutaj 28 lutego 1944 roku – aby nic podobnego nigdy więcej się nie powtórzyło i aby nasze relacje opierały się na mocnych podstawach i wzajemnym zaufaniu”.

O zaufanie, niestety, nie zawsze łatwo. Jestem ciekawa, ilu osób zauważyło w tej podróży obok przykrych rzeczy gesty ludzkie, przyjazne? Czy zauważyli, jak mama i małe dziecko machały do naszego autobusu rączkami? Czy rozmawiali z woźnicami powożącymi konie, które nas wiozły? Nasz woźnica mile wspominał polskie dziewczyny, które w ubiegłym roku częstował własnym bimbrem, bo ich „polska gorzałka” była „za słaba”. Opowiadał, jakim sposobem rozrąbuje pień dla zapalenia małego ogniska i że konie nas wiozące nie mają podków dlatego, że pracują w lesie. Na innych saniach wszyscy razem śpiewali. Szykując się w drogę powrotną nabyłam miód lipowy od gospodarza ze wsi Żarków. Bardzo smaczny. Pokazał mi, gdzie mieszka, „a tam – wskazuje ręką w stronę lasu – mieszkają teściowie”. A na koniec podróży otrzymałam od jednego nieznanego mi pana obietnicę, że będzie za mnie się modlić.

Alina Wozijan

Zdjęcia wideo i montaż Aleksander Kusnierz
{youtube}IT2mZx2QcVo{/youtube}

Fot. Alina Wozijan
{gallery}gallery/2018/huta_2018{/gallery}

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X