Jak cię aresztują, to cię chociaż nie zabiją

Jak cię aresztują, to cię chociaż nie zabiją

Tetiana Czornowoł – znana ukraińska dziennikarka została brutalnie pobita w nocy 25 grudnia 2013 roku. Prześladowcy na początku próbowali staranować jej samochód, a gdy z niego próbowała uciec, złapali ją i bili zadając ciosy w twarz. Urazy mogły doprowadzić do zgonu.

Kilka tygodni Tetiana przebywała w szpitalu i chociaż czuje się lepiej, mówi, że szybko się męczy, jest senna, łatwiej się denerwuje, nie może pracować przy komputerze. Według opinii lekarza, po pobycie w szpitalu czeka ją 4–5 tygodni rehabilitacji. Czeka ją też konieczność rozpoznawania sprawców pobicia – ukraińska milicja zatrzymała podejrzanych.

Kogo podejrzewa o zlecenie napadu i czym „zasłużyła” sobie na targnięcie się na jej życie, a także o przyszłości Majdanu z Tetianą Czornowoł dziennikarką, czy raczej aktywistką (jak mówi o sobie sama) Majdanu, rozmawiał Paweł Bobołowicz z Radia Wnet:

Tetiano, czy prezydent Wiktor Janukowycz jest Twoim osobistym wrogiem? A może to Ty jesteś jego wrogiem?
Walczę z nim długo i konsekwentnie. To pewne, że jest dla mnie osobistym wrogiem. Ja dla niego też. Od dawna jestem na jego „czarnej liście”.

Na czym polega Twoja walka? Co takiego zrobiłaś, że czujesz się osobistym wrogiem prezydenta państwa? Czy to sprawa prezydenckiej rezydencji w Meżyhyriu i tego jak tam weszłaś w 2012 roku?
Tak, ta sprawa była dla niego paskudna i dotyczyła jego bezpieczeństwa. Janukowycz ma paranoję na punkcie bezpieczeństwa. Za każdym razem gdy coś się dzieje na Majdanie odgradza się dwoma kordonami Berkutu, ludzie nie mogą podejść, dziennikarze nie mogą się zbliżyć. Początki mojej pracy dziennikarskiej przypadły jeszcze na prezydenturę Kuczmy, później aktywnie działałam za czasów Juszczenki. Nigdy nie mieliśmy tak niedostępnego dla dziennikarzy prezydenta. Kuczma był o wiele bardziej dostępny, a o Juszczence to w ogóle nie ma co mówić. Ja niszczyłam i niszczę wiarę Janukowycza, że jest on w pełni bezpieczny. To jest dostateczny powód by stać się jego wrogiem

Jak się dostałaś na teren prezydenckiej rezydencji wtedy, w 2012 roku?
Obok ogrodzenia rezydencji jest budynek. Ogrodzenie ma pięć, może sześć metrów. Tyle samo co ten budynek, a między nimi są tylko 2 metry odległości. Najpierw po piorunochronie weszłam na dach budynku, przerzuciłam deskę, którą przyniosłam ze sobą z domu i przeszłam po niej jak po mostku na ogrodzenie. Po linie zsunęłam się na teren posiadłości. Wokół jest pełno różnych urządzeń technicznych do monitoringu, ale akurat w tym czasie budowano obok stację benzynową. Ochrona w związku z tym zapewne myślała, że robią tam coś budowlańcy. Robotnicy widząc mnie zdziwili się, ale pewnie pomyśleli, że tak ma być, a ja sobie stamtąd zeszłam w dół i dalej, dalej.

I co tam zobaczyłaś?
Sama akcja miała bardziej charakter polityczny niż dziennikarski. Chciałam pokazać Ukrainie, która w tym czasie była obojętna, bez wiary, zastraszona, że żaden parkan, mur nie ochroni człowieka, który niszczy kraj – w tym właśnie czasie Janukowycz forsował przepisy prawne niszczące język ukraiński. Jak już znalazłam się w środku, zrozumiałam, że mogę coś zrobić dla dziennikarstwa. W tym czasie jeszcze nie było zdjęć prezydenckiego jachtu – pływającej sali bankietowej – więc poszłam tam, zrobiłam fotografie. Nie dałam rady podejść do samego jachtu, ale szłam górą nad jarami, a ochrona była na dole. Nie chodzą z głowami do góry, wiec widziałam ich pierwsza i w razie potrzeby kładłam się na ziemi. Jak zeszłam do jachtu, to ochroniarz „wyrósł” przede mną i w ostatniej chwili schowałam się za choinką. Gdy robiłam zdjęcia jachtu to byłam w polu widzenia pięciu ochroniarzy. Możesz sobie to wyobrazić? To przecież znaczy, że tych ochroniarzy było tam pełno, mimo, że ludzie jeszcze wtedy nie wychodzili na takie akcje protestu i w ogóle społeczeństwo było jeszcze bardzo obojętne.

Ochrona pewnie jednak nie przewidywała, że ktoś może dokonać takiego wyczynu…
Bardzo żałuję, że nie poszłam dalej, bo tam jest jeszcze jedno wewnętrzne ogrodzenie z dodatkowymi budkami ochroniarzy, odgradzające faktyczne miejsce zamieszkania prezydenta. Chodziłam po terytorium części gospodarczej i tam gdzie mieszczą się jego rozrywki: pole golfowe, jacht, lotnisko dla śmigłowca, budynek dla gości, szklarnie, jego strusie. W środku jest jeszcze jedna strefa, w której mieszka Janukowycz. Jest dodatkowo ogrodzona i otoczona budkami ochrony. Próbowałam tam przejść, ale zobaczyłam, że nie ma na to szans. Musiałabym przejść na widoku trzech, czterech takich budek. Ciężko byłoby spowodować, żeby wszyscy czterej ochroniarze naraz się odwrócili… W tym czasie miałam wyłączony telefon, żeby nie można było mnie zlokalizować. Dziennikarz, który wiedział gdzie pojechałam, zaczął się o mnie bać, myśląc, że już przepadłam – byłam tam trzy godziny! Zaczął dzwonić po mediach i pojawiła się informacja w telewizjach, na portalach, że Tania jest w Meżyhiriu. Zaczęto mnie szukać. W tym czasie usłyszałam, że za murem biegają ochroniarze z psami – do nich na pewno dotarły te informacje i szukali mnie na zewnątrz. Na myśl im nawet nie przyszło, że mogę być w środku. Wtedy postanowiłam się poddać. Z psami raczej nie ma żartów, nie do końca rozpoznają kto jest dziennikarzem… To rzeczywiście stało się ryzykowne, ale jak się poddać? Przede wszystkim schowałam te fotografie, które już zrobiłam, a zaczęłam robić nowe i już zupełnie otwarcie szłam przy murze i robiłam zdjęcia. Mimo tego dalej nikt mnie nie widział i minęłam wszystkie punkty ochrony. Jeszcze wtedy miałam szansę wejść na teren tej wewnętrznej strefy, ale niepotrzebnie dalej fotografowałam i w końcu ochrona mnie zatrzymała.

Jak wyglądało zatrzymanie?
Przede wszystkim próbowali sprawdzić co fotografowałam, zabrać zdjęcia. Zrobiłam awanturę, nie oddawałam telefonu, którym robiłam zdjęcia. To nie było takie łatwe, wywiązała się walka. Zabrali mi w końcu telefon i kartę, to ich zadowoliło. Wykonali swoją pracę: Janukowycz boi się fotografii, to narusza jego bezpieczeństwo, bezpieczeństwo jego rezydencji. Zresztą to nie jedyna jego rezydencja, którą się zajmowałam. Ma ich wiele, część państwowych, część prywatnych. Przede wszystkim jednak trzeba stwierdzić, ze te jego dzisiejsze rezydencje są inne niż te wcześniejsze. Popadł w jakiś maksymalizm, uwielbienie rozkoszy. To co miał wcześniej już nie odpowiada jego potrzebom. Na przykład na Krymie, na przylądku Aja, buduje kolejny, potężny pałac.

To ta rezydencja, której plany wykradłaś?
One są opublikowane na portalu Ukraińskiej Prawdy. Był z tego większy skandal, terroryzowano budowlańców, żeby się dowiedzieć w jaki sposób trafiły do mnie te plany. Wyobrażam sobie w jakim stanie był Wiktor Fedorowicz…

Czy sprawa z Twoim wejściem do rezydencji w Meżyhiriu miała jakieś dalsze konsekwencje prawne?
Myślę, że to co się stało teraz – to są konsekwencje. Wtedy bali się popełniać przestępstwa. To był okres kampanii wyborczej. Mogło to spowodować wzrost popularności opozycji. Nie było mowy o jakiejś poważnej odpowiedzialności, dlatego nie wszczęto śledztwa. Nie walczyłam z Wiktorem Fedorowiczem, ale jako dziennikarz, próbowałam przygotowywać „bomby informacyjne”. Zajmuję się sprawami, wobec jakich społeczeństwo nie może być obojętne. Takim tematem są polowania Janukowycza. Prezydent ma potężny majątek specjalnie na polowania pod Suchołuczem, niedaleko od Meżyhiria. Teren o powierzchni 33 000 ha. Ludzie nie mają nawet pojęcia co on tam ma, a jest to wyspecjalizowana ubojnia zwierząt. Cały las podzielono na kwadraty o boku jednego kilometra, czasami dwóch kilometrów, przedzielono je drogami. Co 50 – 100 metrów stoją ambony dla myśliwych. W ciągu ostatnich lat zbudowano tam 500 km dróg i postawiono co najmniej 1000 myśliwskich ambon! I to wszystko ze środków budżetowych! Publikowałam na ten temat, nikt nie zwracał uwagi, ale jak groźny jest to temat wiedział Wiktor Fedorowicz. Przecież to pokazuje jego istotę, istotę kogoś, kto przelewa krew. Nie są to polowania, ale masowe zabijanie zwierząt. Są tam takie ambony przed którymi ustawia się paśniki. Jak przyjeżdża Wiktor Fedorowicz zaganiają mu tam zwierzęta, a on je po prostu rozstrzeliwuje. Nie jest to psychika normalnego człowieka. Jak dołożymy do tego władzę, to otrzymujemy strasznego przywódcę. Próbowałam wielokrotnie zwrócić na to uwagę. Drukowano moje teksty, materiał wyemitował 5 Kanał, ale to wszystko nie przynosiło większego efektu informacyjnego. W końcu postanowiłam spalić jedną z ambon. Pomyślałam, że to musi spowodować śledztwo, to musi zwrócić uwagę i będzie to temat pokazywany w telewizji, bo 5 Kanał to jednak za mało. Z niewielką grupą osób udało nam się spalić ambonę. Najciekawszy jednak jest fakt, że nikt nie rozpoczął śledztwa. Ale dla Wiktora Fedorowicza na pewno był to pierwszy sygnał zagrożenia dla jego majątku. Nie mogę podać więcej szczegółów, ale teraz są też prześladowane i inne osoby związane z tą akcją. Śledztwa jednak nie ma.

Dlaczego tak ciężko jest dowiedzieć się gdzie mieszka prezydent, jaki ma majątek? Po Twoich akcjach Janukowycz zaprosił do siebie dziennikarzy…
To zaproszenie to cyniczne kłamstwo. Zresztą to nie pierwsze tego typu zaproszenie Janukowycza do swojego domu. Pierwszy raz zaprosił dziennikarzy w 2006 roku. Powstały takie reportaże, że tylko przykładać je do serca. Janukowycz pokazywał stary budynek z sowieckich czasów, z popękanymi ścianami, mówił, że trzeba go remontować, ale szkoda mu na to wydawać państwowe pieniądze, bo są one bardziej potrzebne na edukację i wiele innych spraw w państwie. Dlatego będzie mieszkać w tych popękanych ścianach. Później w tych postsowieckich wnętrzach podał herbatę i dziennikarze rozeszli się. Byłam w tym miejscu miesiąc później po tym „zaproszeniu”. Nie było tam już nawet śladu po tym budynku. Był tylko równy placyk. Po wizycie dziennikarzy budynek został rozebrany i zrównany z ziemią. To straszny cynizm, zresztą on już wtedy tam nie mieszkał. Zbudowano mu dom, do którego zaprosił dziennikarzy za drugim razem. Ładne kolumny, niewielki, ale ładny, z miedzianym dachem, z basenem, fontanną, altanką, bardzo zgrabna architektura. Tylko że, jak tam zaprosił dziennikarzy, to też już tam nie mieszkał. To było tymczasowe mieszkanie na czas budowy nowej rezydencji – wielkiego drewnianego domu.

Atak na Ciebie mógł być związany z kolejnymi Twoimi akcjami? W dniu, kiedy Cię pobito, odnalazłaś miejsce zamieszkania ministra spraw wewnętrznych Witalija Zacharczenki…
Zacharczenko tego by nie zaplanował. To po prostu człowiek „rodziny” (tak określa się układ wokół prezydenta Janukowycza – red.). Zacharczenko otrzymał posadę dzięki Janukowyczowi i będzie mu za to wdzięczny do końca życia. On niczego nie zrobi bez pozwolenia Wiktora Fedorowicza.

Ale w tym feralnym dniu byłaś pod domem Zacharczenki?
Nie tylko pod domem Zacharczenki, ale też pod domem prokuratora generalnego Wiktora Pszonki. Właściwie to pod trzema domami Pszonki. W tym czasie opublikowałam informacje o domu Zacharczenki, o domach Pszonki jeszcze nawet nie do końca wszystko wiedziałam. Miejscowi bowiem wskazywali mi tam trzy domy, które nazywali „domami Pszonki”. Wydaje mi się, że w jednym mieszka prokurator Pszonka, w drugim jego syn, a trzeci na razie jest w budowie.

Nie możemy nawet oficjalnie się dowiedzieć gdzie mieszkają najważniejsze osoby w naszym państwie… Janukowycz nigdy nie przyznał się, że mieszka w Meżyhiriu.

Rozmawiałaś kiedyś bezpośrednio z prezydentem Janukowyczem? Jak oficjalnie się do Ciebie odnosił?
Na ostatniej konferencji prasowej nawet była z tego powodu awantura. Kiedy na konferencję wszedł Wiktor Fedorowicz jego ochrona po prostu mnie otoczyła. Nie mogłam przez to podjeść do mikrofonu i pytania musiałam zadawać krzycząc. W 2007 roku udało mi się go zapytać po raz pierwszy czy mieszka w Meżyhiriu. Odpowiedział, że tam nie mieszka, a w przeznaczonej dla niego państwowej rezydencji w Puszczy Wodycy, w tej samej okolicy gdzie mieszka Wiktor Medweczuk. Oczywiście skłamał, bo właśnie wtedy odbywała się prywatyzacja majątku, zburzono stare zabudowania i budowano nowe.

Pierwszy raz rozmawialiśmy chyba 15 grudnia, powiedziałaś mi wtedy, że już czujesz się bardziej aktywistką niż dziennikarką i że się nie boisz, a kilka dni później miało miejsce to straszne wydarzenie…
Wszystko jedno, dalej się nie boję!

A co będziesz dalej robić? Będziesz prowadzić swoje poszukiwania, śledztwa?
To co się ze mną stało może być wynikiem kalkulacji analityków Wiktora Federowicza: ponieważ już nie jestem dziennikarką, jeśli coś mi się stanie, nie będzie to miało wielkiego oddźwięku. Bito już przecież działaczy, deputowanych. Uznano, że to będzie normalne. Bo jednak status dziennikarza chroni u nas najbardziej. Lider opozycji ma mniejszą możliwość ochrony niż dziennikarz. To co zrobili okazało się jednak bardzo złe i dla mnie, i dla nich. Dla mnie, bo już miałam sprecyzowane plany pracy z AutoMajdanem (zmotoryzowani uczestnicy Majdanu, prowadzący akcję z wykorzystaniem samochodów – red.) Mieliśmy już zaplanowany każdy dzień, na razie nie mogę tam działać, ale oczywiście wrócę do tej działalności.

Mówisz, że Ty się nie boisz, ale jak przyjmuje to Twoja rodzina? Jesteś córką, mamą i żoną…
Oczywiście, że się denerwują, ale od dawna zajmuję się ryzykownymi sprawami. Mama – kobiety może są bardziej emocjonalne – mówiła: „Tania, nie mogę się doczekać, aż cię aresztują. Jak cię aresztują, to cię chociaż nie zabiją”. Śmiałam się i myślałam sobie „a to mama!”.

Sądzisz, że ci, którzy dokonali tej napaści na Ciebie, zostaną ukarani?
Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że to tylko wykonawcy. Głównym zleceniodawcą jest Wiktor Janukowycz. Nie wiem jak on to zlecił, czy coś powiedział, czy napisał, ale wiem, że byłam na jego „czarnej liście”. Oprócz niego byli jeszcze ludzie, którzy wydawali rozkazy. Czyli: był zleceniodawca, organizatorzy i wykonawcy. Ci chłopcy to żołnierze. Oczywiście chciałabym ukarania zleceniodawców.

Wierzysz dalej w Majdan? Czy protest może przynieść realne zmiany w Ukrainie?
Już przyniósł! Majdan to wielka zmiana w Ukrainie. Ostatnie trzy lata to straszna sytuacja: totalne bezprawie, niesprawiedliwość: ekonomiczna, polityczna, narodowa. Często wynikały problemy dotyczące funkcjonowania kraju, a nikt nie reagował. A dziś wyszły setki tysięcy ludzi na Majdan. Majdan to miliony ludzi gotowych do walki za swoją ojczyznę.

A może za miesiąc nie będzie już milionów, lecz tylko setki osób?
Ludzie wyjdą jak będzie taka potrzeba. Jeśli tylko Janukowycz zrobi jakiś krok, zagrażający naszemu krajowi – ludzie wyjdą. Wyjdą! I wyjdzie ich jeszcze więcej.

Co ma osiągnąć Majdan?
Nie można czekać z wyborami aż do roku 2015, trzeba to zrobić jak najszybciej. Źle, że nie zablokowano Meżyhiria. Janukowycz po prostu nie wie, co się naprawdę dzieje. On tego nie wyczuł. Wstaje sobie rano, idzie do sauny, potem na swoje pole golfowe, potem spotyka się z tymi którzy go odwiedzają. Nie czuje tego co się dzieje w kraju. I nie czuje problemu. Powinniśmy go tam nie wpuścić. Niech idzie przenocować do swoich znajomych, niech zamieszka na przykład u Klujewa, czy innych przyjaciół. Wtedy odczułby nasz nacisk.

Będziesz to robić jak wrócisz na Majdan?
Trzeba było wcześniej tak zrobić, ale nadal ma to sens.

Powiedz jeszcze, wrócisz do dziennikarstwa?
Czuje się działaczką, ale dziennikarstwo to mój zawód.

Paweł Bobołowicz
Tekst ukazał się w nr 1 (197) za 17-30 stycznia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X