Stanisław Vincenz

Stanisław Vincenz

Huculszczyzna – utracony raj Stanisława Vincenza

W cieniu Czarnohory, na Huculszczyźnie, przyszedł na świat jej wielki piewca, miłośnik i znawca – Stanisław Vincenz.

Miało to miejsce dnia 30 listopada 1888 roku w Słobodzie Rungurskiej. Jego pradziad był pochodzącym z Prowansji francuskim emigrantem. Jego ojciec, Feliks Vincenz, był współpracownikiem, zarządcą, a potem właścicielem jednej z kopalń ropy naftowej, które założył w Słobodzie Stanisław Szczepanowski, pionier polskiego przemysłu naftowego. Szyby te należały wtedy do największych kopalń ropy w Galicji.

Piętrząc się z głębi ziemi, to dęba stając, to uskakując
wał Czarnohory rozpędził się ku wschodowi słońca.
Nie dosięgnął krainy Rachmańskiej, zmarnował siłę,
legł jak cielsko powalonego olbrzyma, co zastygło w potężnych drgawkach.
I rychło lody i lodowce zagnieździły się w jego bruzdach.
Po wiekach stopniały lecz do dziś w wyżartych przez nie kotłach,
zielone trawy dość nieśmiało się podnoszą.
(Stanisław Vincenz: Na wysokiej połoninie. Prawda starowieku.)

Feliks Vincenz ożenił się z Zofią Przybyłowską, córką Stanisława, weterana powstania styczniowego, właściciela dóbr ziemskich w pobliskiej Krzyworówni. W takiej wielonarodowej rodzinie przyszedł na świat ich syn Stanisław. W domu rodzinnym matki, nad Czeremoszem, spędził swoje dzieciństwo. Wychował się wśród lasów i naftowych szybów. Nie bez znaczenia dla jego późniejszej twórczości był fakt, że zajmowała się nim huculska niania – Pałachna Slipenczuk, którą wspominał z wdzięcznością do końca życia. Pałachna wmawiała mu, że nim nauczy się „pańskich języków”, musi najpierw mówić „po ludzku”, czyli po huculsku.

Huculszczyzna położona na obszarze Karpat Wschodnich, w dorzeczu górnego Prutu i obu Czeremoszów – Białego i Czarnego, zamieszkiwana była przez Hucułów, górali o ruskim, a częściowo też i wołoskim pochodzeniu. „Hucuł” w lokalnej gwarze bukowińskiej znaczy właściwie tyle, co „zbójnik”; „opryszek”. Większość Hucułów zajmowała się w końcu XIX wieku pasterstwem, myślistwem i hodowlą koni. To stamtąd pochodzą wspaniałe wytrzymałe na trudy konie huculskie.

Stanisław Vincenz (Fot. bialczynski.wordpress.com)

Stanisław Vincenz uczył się od dzieciństwa huculskiej gwary i poznawał swoistą kulturę tej społeczności. Gdy miał 11 lat, wysłano go na nauki do gimnazjum w Kołomyi. Jednak z powodu utarczek z nauczycielami, szczególnie z katechetą (Vincenz miał zawsze poczucie niezależności), przeniesiony został na rok do gimnazjum w Stryju, ale maturę zdał w 1906 roku w Kołomyi.

Do pierwszej wojny studiował we Lwowie, potem w Wiedniu. Uczęszczał na wykłady prawa, biologii, sanskrytu i psychologii, ale jego ulubioną królową nauk była filozofia, z której w 1914 roku uzyskał doktorat. Dysertacja nosiła tytuł Filozofia religii Hegla i jej wpływ na Feuerbacha.

W czasie wiedeńskich studiów przyszły pisarz związał się z Heleną Loeventon – pół Rosjanką, pół Gruzinką i wziął z nią ślub w prawosławnej cerkwi podczas podróży do Rosji. Dla Leny nauczył się rosyjskiego, języka powszechnie w Galicji pogardzanego. W 1915 roku urodził się z tego związku syn Stanisław Aleksander.

Po wybuchu wojny światowej Vincenz, jako oficer 24 Pułku Piechoty, został zmobilizowany do armii austriackiej. Walczył na froncie wschodnim, m.in. pod Haliczem i na froncie włoskim w Dolomitach. W roku 1919 zgłosił się na ochotnika do Wojska Polskiego. W stopniu podporucznika został wykładowcą szkoły wojskowej w Modlinie, gdzie zamieszkał z żoną i synem. Potem brał udział w kijowskiej wyprawie Piłsudskiego. Po zakończeniu wojny bolszewickiej przeniósł się z rodziną do Słobody Rungurskiej.

Jego małżeństwo z Leną szybko się jednak rozpadło. Po rozwodzie z nią, Vincenz wziął w 1923 roku we Lwowie ślub z Ireną Eisenmann, po czym przeprowadził się na krótko do Milanówka, by w roku 1926 osiąść na parę lat w Warszawie. Został wtedy redaktorem miesięcznika „Droga”, w którym publikował eseje z zakresu filozofii i religii. Z drugą żoną, która urodziła mu córkę Barbarę i syna Andrzeja, pozostał w związku do końca życia.

W 1930 roku wrócił na dobre na Huculszczyznę przenosząc się z rodziną do Worochty, a potem do własnego domu w Bystrecu. Tam rozpoczął pisanie dzieła swego życia – powieści „Na wysokiej połoninie”, a właściwie pierwszego jej tomu „Prawda starowieku”. Podobno uczynił to z inspiracji swojego przyjaciela, szwajcarskiego filozofa Rudolfa Holzapfela, który poradził mu spisanie huculskich gawęd i opowieści o wierzeniach i zwyczajach tego dziwnego ludu. Książka pełna jest mistrzowskich opisów surowej górskiej przyrody Pokucia:

„Czarny Czeremosz, zwany też Czarną Rzeką, rodzi się z wielu źródlisk, także z moczarów, z ciągle skraplających się mgieł i z ros wiecznych, tam pod wielkim działem wód między trzema krajami. Płynie ciągle borem wielkodrzewnym, zbierając z puszcz i połonin wszystkie wody tego kąta.(…) Także fale Czeremoszu są jak aksamit zielono srebrny, a tak przejrzyste, że ukazują dno nawet w głębinach. Królestwo zielonych cieni, przytułków, schowków i gniazd, zielono przytuli i ukołysze każdy żywot.(…) Dla zieleni każdy żywot miły, nawet piękny, a żaden nie jest wstrętny, bo jak matka żadnego z nich nie powstydzi się, ani się nie wyprze”.

„Na wysokiej połoninie” to nie tylko geograficzne opisy krajobrazów Huculszczyzny, jej flory i fauny, ale przede wszystkim pokazanie na tym tle mieszkańców Pokucia, ich zwyczajów, charakterów i ich codziennego trudu. Wszystko to przekazane piękną stylizowaną huculską gwarą:

„Najstarszym czcigodnym piastunem człowieka w puszczach i pustkowiach górskich jest ogień. „Watra” stara nazwa ogniska wszystkich pasterzy i górali, w niezmierzonych pasmach karpackich, u Rumunów, Rusinów, Węgrów, Seklerów, Polaków, Serbów, Sasów i Niemców. Watra to najstarsza macierz pasterza i górala”.

Vincenz podkreśla też wielokrotnie rolę konia w ujarzmianiu prze człowieka dzikich Karpat:

„Gdzie Hucuł, tam i koń, nie ma Hucuła, nie byłoby człowieka w górach, w czarnych puszczach i złotych czapach połonińskich, gdyby nie koń.(…) Wertepy i berda, zwory i jary, wszystko to w dużym stopniu nieosiągalne bez konia, gdyż pasąc się od źrebięcia po wąwozach, gąszczach, stromiznach, huculskie konie panują nad lękiem, a osiągają przy tym zdolność przechodzenia miejsc niebezpiecznych, bo umieją wspinać się, czołgać i przysiadać w stopniu rzadko spotykanym w rodzie końskim”.

Ideą stworzenia tego dzieła było przekonanie autora, że człowiek kształtuje środowisko, w którym żyje, że wzajemna zależność „człowiek – otoczenie” jest zasadnicza i nierozerwalna. Przekonanie to, może dziś nie do końca tak jednoznaczne, wpisuje się doskonale w poglądy XIX wiecznych polskich etnografów. „Prawda starowieku” z podtytułem „Obrazy, dumy i gawędy z Wierchowiny Huculskiej” ukazała się po raz pierwszy drukiem w 1938 roku. Pozostałe dwie części huculskiej trylogii, „Nowe czasy” i „Barwinkowy wianek” ukazały się w Polsce dopiero po śmierci autora.

We wrześniu 1939 roku, po wejściu Sowietów na wschodnie obszary Rzeczypospolitej, Vincenz zrobił ze starszym synem wypad na stronę węgierską, by sprawdzić, czy uda się tam przetrwać wojnę z całą rodziną. Niestety po powrocie wpadł w ręce NKWD i został osadzony w sowieckim więzieniu w Stanisławowie, z którego zwolniono go dopiero na początku następnego roku. By po raz drugi nie dostać się w łapy sowieckiej bezpieki, uciekł z rodziną w maju 1940 roku na Węgry, przeprowadzony bezpiecznie przez huculskich przewodników. Wtedy to po raz ostatni widział swoją huculską ojczyznę, która od tej pory stała się dla niego utraconym rajem dzieciństwa i młodości.

Na węgierskiej ziemi przyszło Vincenzom spędzić prawie sześć lat. Tam pomagał Żydom, za co został po wojnie wyróżniony jako „Sprawiedliwy wśród narodów Świata”. Węgierski okres swego życia przedstawił pisarz w książce Rozmowy z Sowietami, w której proroczo przewiduje komunistyczne niebezpieczeństwo:

„Od wiosny 1944 roku czekaliśmy cierpliwie na zmianę, tzn. na aliantów”. Tymczasem już w poprzednim liście, kiedy Niemców jeszcze nie było na Węgrzech, przyjaciel eseista (który już w 1940 roku znalazł się w Szwajcarii) argumentował, że sprzymierzeni „wydzierżawili na pniu” kontynent europejski, tylko umówili się, aby o tym milczeć. List ów tak się kończył: „Alianci jeszcze nie wygrali wojny, a już przegrali pokój”.

W Bystrzcu, w miejscu, gdzie w latach 1926–1940 stał dom Stanisława Vincenza, została umieszczona pamiątkowa tablica i huculski dębowy krzyż (Fot. wiz.pl)

Dalej opisuje Vincenz potworne zbrodnie, gwałty i grabieże, jakich się dopuszczali na Węgrzech Rosjanie. Gdy w roku 1946 groziła pisarzowi deportacja na Huculszczyznę, która wtedy weszła już w skład ZSRR, uciekł z rodziną do Niemiec, gdzie jego syn Andrzej pracował w redakcji „Dziennika Żołnierza” w dyw. gen. Maczka, potem zaś przeniósł się do Francji i śladami swych przodków osiadł w okolicy Grenoble. Kilka miesięcy w roku spędzał wraz z żoną w La Combe der Lancey, małej miejscowości u podnóża Alp. Tą ciągłą tęsknotę pisarza do gór zauważył Czesław Miłosz w przedmowie do pierwszego tomu esejów Vincenza Po stronie dialogu: „Przedostawszy się przez zaśnieżone przełęcze ze swego karpackiego zakątka pod Kołomyją na Węgry w 1940 roku, Vincenz po wojnie nie oddalał się od tego samego górskiego łańcucha, geograficznego kośćca Europy, którego wschodnią odnogą są Karpaty, zachodnią francuskie zbocza Alp. Zamieszkał w Grenoble, niezbyt daleko od miejsca, skąd kilka stuleci wstecz jego prowansalscy przodkowie wyemigrowali na wschód, stając się tam polską szlachtą”.

Nie sposób pominąć w tym miejscu drugi tom „Po stronie dialogu”, w którym ukazały się tzw. „Dialogi lwowskie”, kilka esejów, gdzie pisarz wspomina swój ukochany Lwów. Powstały one na prośbę Karola Kuryluka, który w 1959 roku nalegał na pisarza, by ten napisał swe wspomnienia o życiu artystyczno-literackim i naukowym tego miasta.

Mieszkając na emigracji we Francji, współpracował Vincenz z Jerzym Giedroyciem pisząc eseje do paryskiej „Kultury”. W La Combe zgromadził twórca wokół siebie grono młodych ludzi, głównie Szwajcarów, którzy przyjeżdżali do niego po nauki. Nazywał to grono „prywatną akademią platońską”.

Zmęczony chorobą zmarł w Lozannie 28 stycznia 1971 roku. Na jego pogrzebie w Pully oprócz Polaków i Szwajcarów było wielu Żydów i Ukraińców.

Tak wspominał pisarza i jego dzieło w paryskiej „Kulturze” Józef Czapski: „Jeżeli nie zdziczeliśmy wszyscy na naszych wyspach oddalonych, nie o geografię tu chodzi, zawdzięczamy to paru ludziom wśród nas – miary Stanisława Vincenza – którzy byli naszym sumieniem historii, bo sobą realizowali pewną polską, a jednocześnie najbardziej uniwersalną tradycję”.

Do dziś uchodzi Vincenz za jednego z prekursorów europejskiej integracji – jedności narodów przy zachowaniu różnorodności kultur. Powinni o nim pamiętać bracia Ukraińcy, zwłaszcza teraz, gdy uchylają się im wreszcie drzwi do unii z Europą. To przywracanie jego pamięci już się właściwie zaczęło, o czym świadczy ukraińskie wydanie sprzed dwóch lat dzieła Vincenza Na wysokiej połoninie w przekładzie Tarasa Prochaśki.

Irena Vincenz zmarła w Lozannie w 1991 roku. Wtedy jej szczątki i męża skremowano i przywieziono do Polski, składając na krakowskim cmentarzu na Salwatorze.

Andrzej Sznajder
Tekst ukazał się w nr 4 (200) za 28 lutego-17 marca 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X