Hop-siup!

Samolotem z Warszawy do Lwowa? To tylko chwila!

Niektórzy uwielbiają podróże, inni unikają ich, jak tylko mogą. Podróże przynoszą dreszczyk emocji, stan podniecenia, bądź strach o to jak się skończą. Rzadko pozostajemy wobec nich obojętni… chyba, że podróżujemy tak często, że stały się one dla nas rutyną, ale rutyna jest zgubna, bo trzeba być przygotowanym na wszystko.

Dwuosobowa grupa wracała ze szkoleń w Warszawie zorganizowanych przez Polskie Radio dla Zagranicy. Po zakończeniu ja i Chrystyna Nikołajczuk mieliśmy dostać się do Lwowa. Wydawało się, że to zadanie jest proste do wykonania, zwłaszcza gdy jest się w posiadaniu biletów lotniczych…

Plan podróży był przemyślany. Nie kładliśmy się spać, by zdążyć na autobus nocny po godz. 3:00. Na Centralnym mieliśmy 40 minut na kawę i sok z pomarańczy, potem Koleje Mazowieckie o 4:41 do Modlina, a po 10 minutach autobus KM na lotnisko. Wszystko było obliczone, tak, żeby nie biegać z wywieszonym ozorem, a nawet tak, by mieć czas na ewentualne wyjmowanie książek z plecaka, na wypadek, gdyby przekroczył 20 kg. A tym razem miałem wykupiony bagaż dzięki wsparciu Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, ze szkoleń której wracałem… Byłem młodym burżujem, dzianym bogiem, świat był u mych stóp!

Na dworcu w Modlinie miałem być o 5:21. O 5:32 miał być również autobus, który miał mnie zawieść na 5:42 na lotnisko. Wszystko miało być. W Ryanairze większość pasażerów lata w najtańszej taryfie (ja zazwyczaj też), więc czasu było wystarczająco. Tymczasem pociąg na Centralnym spóźnił się. Niewiele, kilka minut… kilkanaście, ale nie było powodu do paniki.

Dojechałem do Modlina kilka minut po 5:30. Na lotnisko jedzie się około 10 minut. Wszystko wydawało się być pod kontrolą. Zaraz przyjedzie autobus. Przecież wiedzą, że ich pociąg się spóźnił. To te same Koleje Mazowieckie… Ale czas mijał, autobusu nie było. Pociąg z autobusem powinny być synchronizowane. W Polsce na dworcach pociągi zwykle czekają na spóźniony pociąg, dając szansę pasażerowi na przesiadkę. Sprawdziłem taksi przez telefon – czas oczekiwania 30 minut. Może wybrałem złą korporację… Jakieś dziewczyny, mówiące podobno z winnickim akcentem, ściągnęły taksówkę i pojechały na lotnisko. Trochę zaniepokojony, zacząłem wyszukiwać innych korporacji i aplikacji w telefonie… Tymczasem przyjechał autobus. Poczułem ulgę. Pomyślałem, że za chwilę pojazd ruszy, przecież masa ludzi ze spóźnionego pociągu czekała, ale…. Nie ruszył… nie ruszał… w końcu ruszył. Spojrzałem na zegarek, to był autobus z tego wariantu późniejszego, na który nie mogłem sobie pozwolić, a więc po prostu pojechałem drugim autobusem, którym miałem nie jechać, a więc mój autobus odjechał nie czekając na spóźniony pociąg… Nie wierzyłem, że tak można ignorować swoich pasażerów.

Reszta była konsekwencją tego drobnego spóźnienia. Wpadłem nadać bagaż. „Za późno. Proszę iść z plecakiem”. Pobiegłem. Puściłem przez bramkę najpierw duży plecak.

– W tym bagażu są jakieś butelki i scyzoryk!

Plecak miał być nadany wcześniej. Bez wyciągania „niebezpiecznych elementów”… co ja teraz zrobię? Pal licho różne butle, butelki, buteleczki, żele, pachnidła i inne bzdury, ale tam jest scyzoryk – prezent, który dostała Moja Towarzyszka Podróży i przekazała mi, by był bezpieczny. Był bezpiecznym w moim plecaku! Prosiłem, błagałem, płakałem, stawałem na rzęsach, tańczyłem kankana, pomimo nadwagi byłem gotów zrobić striptiz (jakoś nie byli zainteresowani), szukałem kogoś, kto by pomógł… Kazali mi wyrzucić do pojemnika.

To, co się działo potem, przerastało moje wyobrażenia: drugi raz przepuścili mój plecak, drugi raz przepuścili mój telefon. Telefon komórkowy przepuścili drugi raz. Drugi raz przepuścili komórkę. Po k i e g o g r z y b a?? To t r w a ł o WIECZNOŚĆ. Nie tylko minuty, ale każda sekunda była na wagę złota! Doszło nawet do małego spięcia między nimi a mną, ale w końcu pobiegłem z plecakiem. Przy stanowisku sprawdzania kart pokładowych ktoś z zewnątrz powiedział „Lwów zamknięty”. Pociemniało mi przed oczami. Nie wytrzymałem. Kopnąłem to zafajdane stanowisko i rzuciłem plecakiem i masą nieopisanego mięsa!

– Na mojej zmianie coś takiego?! Dokąd pan idzie?!

– Zabraliście mi scyzoryk i nie wpuściliście do samolotu! Albo scyzoryk, albo samolot! – w sumie logicznie odparłem. Pobiegłem by odebrać szwajcarski nóż – prezent, rzecz o wartości emocjonalnej.

– Dokąd – zakrzyknął jakiś wysoki dżentelmen, na oko 10 kg więcej masy ode mnie.

Pobiegłem do pojemnika na odrzuty, a tam…. Mała dziurka, a przez nią zobaczyłem… morze plastikowych flach, flaszek, butelek, buteleczek…. Nóż szwajcarski był gdzieś na dnie. Ogarnęła mnie rozpacz… nie wyciągnę. Choćbym, nie wiem jak się wytężał.

Przybył dżentelmen o podobnej fryzurze i na oko 10 kg większej masie:

– Nie ma pan prawa tego dotykać. Był czas na decyzję. Podjął ją pan.

– Nie miałem możliwości podjęcia decyzji.

– No to ma pan zły dzień!

Są takie momenty, kiedy rozsądek bierze górę, a człowiek potem długo żałuje. Długo będę żałował, że nie poszedłem za impulsem i nie zadałem mu ciosu nogą w strefę kroku. Jak ja tego chciałem! Bardzo chciałem, ale mogę dostać zakaz wstępu na to zafajdane lotnisko… Coś tam niecenzuralnego rzecz jasna powiedziałem i wróciłem.

– No i co? Oddali scyzoryk? – spytał człowiek, któremu kopnąłem w stanowisko i chyba usłyszałem cień współczucia.

– Nie, nie dali!

Przybył pan, który nas zaprowadził poza płytę lotniska. Po drodze widzieliśmy nasz samolot, który kołował. Opowiedziałem mu historię, akcentując rolę Kolei Mazowieckich w tym wszystkim, powiedział: „jesteśmy w Polsce”. Milion razy podobne zdanie słyszałem w Rumunii, zawsze miało to być wytłumaczeniemp kompletnego bardaku.

Emocje zaczęły opadać, a do Lwowa tak czy siak, a dojechać trzeba było. Zaczęła się realizacja planu B…, a potem C. Koleje Mazowieckie w drodze na dworzec Warszawa Zachodni spóźniły się, rzecz jasna. Pociąg do Przemyśla z 7:54 odjechał. Został nam autobus do Lwowa o 10:40. Tak i zrobiliśmy. O dziwo na granicy na przejściu Hrebenne – Rawa Ruska. Dojechałem na miejsce o 19:00. Miałem być o 8:30.

Skończyło się na realizacji Planu C. W sumie mogło być gorzej. W alfabecie mamy dużo liter.

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 15-16 (331-332), 30 sierpnia – 16 września 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X