Gra pozorów

Gra pozorów

W ostatnim czasie Rosja ochoczo straszy Europę i świat eskalacją konfliktu i rozmieszczeniem broni jądrowej na terytorium Białorusi. Kieruje także groźby do konkretnych adresatów, co niewątpliwie może przynieść lepszy efekt, niż niedoprecyzowana zapowiedź agresji i szantaż.

29 marca na stronie Ambasady Federacji Rosyjskiej w Szwecji pojawiło się ostrzeżenie, że jeśli Szwecja i Finlandia dołączą do NATO, to staną się celami dla Moskwy. Ambasador Wiktor Tatarincew zauważył, że w przypadku rozszerzenia Paktu o rzeczone kraje „łączna długość granic między Rosją a NATO niemal się podwoi”, a taka dysproporcja jest wyraźnie nie do zaakceptowania przez Kreml. Dyplomata poszedł jeszcze dalej i oznajmił, że zmiany w Sojuszu nie tylko nie poprawią bezpieczeństwa w Europie, ale „nowi członkowie wrogiego bloku staną się usprawiedliwionym celem dla rosyjskich środków odwetowych, w tym tych natury wojskowej”.

Tatarincew zwrócił się też bezpośrednio do Szwedów, którzy być może, gdyby nie nagłośnienie sprawy przez szwedzki MSZ i media, nie zauważyliby tego faktu. Kto bowiem z obywateli regularnie zagląda na strony przedstawicielstw dyplomatycznych? W każdym razie Rosjanin (pochodzący zresztą z Chersonia) stwierdził, że Szwecja będzie „państwem wasalnym” i „amerykańską kolonią”, a jej naród będzie „wysyłany na śmierć w interesie innych”. Taki zabieg ma na celu nie tylko wzbudzenie lęku przed potencjalnym przymusowym udziałem w wojnie, ale też zasianie wątpliwości, czy taka wojna byłaby sprawą Szwecji. „W interesie innych” czyli kogo, powinniśmy zapytać. USA? NATO, jako obcego tworu, którego częścią kraj ten stałby się niejako przypadkowo?

Pytania te jednak nie mają znaczenia, istotny jest efekt, jaki ambasador chciał uzyskać, a tym jest postawienie linii podziału między sojusznikami jeszcze zanim Finlandia i Szwecja weszły do Paktu. Co, dodajmy, w przypadku tej drugiej wciąż jest niepewne, zważywszy na brak aprobaty ze strony Turcji. Powodem tej wstrzemięźliwości oficjalnie jest kwestia opieszałości Szwecji i Finlandii w wypełnianiu zobowiązań określonych w trójstronnym memorandum z czerwca 2022 r. Faktycznie większe znaczenie ma spalenie Koranu podczas demonstracji w Sztokholmie 21 stycznia oraz zniszczenie wizerunków tureckiego prezydenta. W odpowiedzi Turcy, ale też mieszkańcy innych państw muzułmańskich, zorganizowali protesty, a Ankara korzysta obecnie z okazji, by pokazać szwedzkim władzom, jak bardzo są od niej zależne. Jednocześnie traktuje ten element polityki zagranicznej jako część kampanii wyborczej, aktywizując przede wszystkim antyzachodni elektorat.

Swój sprzeciw wobec dołączenia Szwecji do NATO zgłasza też Budapeszt, zasłaniając się antywęgierską polityką prowadzoną przez Sztokholm, jak przekonuje rzecznik rządu Zoltan Kovacs. A gdyby to było zbyt mało, Węgrzy okazują solidarność z Turcją i mówią o rasizmie Szwedów pod płaszczykiem wolności słowa.

Nie da się ukryć, że oba państwa prowadzą złożoną politykę nie tylko wobec zachodnich sojuszników, ale także Rosji i przy wielu okazjach oskarżane są o nadmierne sprzyjanie Putinowi. Dość wspomnieć, że w 2022 roku Rosjanie założyli w Turcji ponad 1300 firm, czyli o 670% więcej, niż rok wcześniej. Węgry z kolei prowadzą właśnie rozmowy z Moskwą na temat dostaw gazu i deklarują, że zablokują unijne sankcje, które dotyczyłyby energetyki jądrowej. Czy ma to znaczenie w kontekście sprzeciwu wobec rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego? Bez wątpienia. Czy groźby ze strony Rosji wpłyną na zmianę zdania w Budapeszcie i Ankarze? Prawdopodobnie nie.

Tatarincew dość późno zreflektował się, że Finlandia i Szwecja złożyły swój akces do NATO. Stało się to bowiem w maju 2022 roku, gdy oba kraje zdecydowały się zerwać z polityką neutralności, co było bezpośrednim skutkiem pełnoskalowej wojny rozpętanej przez Rosję przeciw Ukrainie. Nie wspominając już o tym, że Szwedzi i Finowie od lat ściśle współpracowali z państwami natowskimi. Fakt, że dopiero teraz Moskwa im grozi wskazuje raczej nie na jej siłę, a na usilne szukanie pretekstów do tego rodzaju deklaracji i jako taki jest wyrazem obaw.

Sam ambasador jeszcze przed 24 lutego 2022 roku niechlubnie wsławił się oskarżeniem Paktu o prowokowanie Kremla i zadeklarował, że potencjalne sankcje Rosjanie mają tam, gdzie słońce nie dochodzi (mówiąc oględnie). Jeszcze wcześniej, bo w listopadzie 2021 roku Ambasada Rosji przypomniała Szwedom klęskę jej wojsk w bitwie z armią cara Piotra Wielkiego, co miało miejsce na terenie dzisiejszej Ukrainy, czyli pod Połtawą w 1709 roku. Dyplomaci stwierdzili, że Szwecja nie wyciągnęła z historii żadnej lekcji i kpili z jej deklaracji współpracy z Ukrainą w ramach misji szkoleniowej. Można by więc rzec, że Rosja „przyzwyczaiła” przynajmniej Sztokholm, a zapewne i inne kraje zachodnie, do pogardliwego języka, niewyszukanej retoryki, a przede wszystkim do gróźb.

Dziś takie zabiegi są raczej odczytywane jako straszaki, za którymi nic więcej nie stoi. To sposób wykorzystywany szeroko w świecie zwierząt, gdy stając naprzeciw siebie dwa osobniki nadymają się, udają większe i groźniejsze, niż są w rzeczywistości, maskując w ten sposób strach, słabość i licząc na to, że przerażony wróg ucieknie. Dlatego też sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaj Patruszew przekonuje, że Rosja może zniszczyć Stany Zjednoczone, Unia Europejska jest na krawędzi rozpadu, za to jego ojczyzna odzyska pozycję, jaką miało w XIX wieku Imperium Rosyjskie, a w XXI stuleciu ZSRR i będzie dominować jeśli nie na świecie, to na pewno na kontynencie.

Putin oswoił nas z kłamstwami, jakimi karmi własny naród, podatnych na obce wpływy bezkrytycznych odbiorców rosyjskiej propagandy na świecie, ale i poważnych polityków licząc na to, że mu uwierzą. Mamy więc pełne prawo przypuszczać, że to kolejny blef, obliczony na potrzeby budowania wizerunku wszechmocnego przywódcy, ale i na przestraszenie Zachodu. Na przerażenie nawet, jeśli nie decydentów, to społeczeństw, bo Kreml jest przecież świadomy, że to od obywateli w dużej mierze zależą decyzje władz w demokracji. Podnoszone coraz częściej głosy, w myśl których Ukraina jest skazana na porażkę, zbyt słaba, już utraciła więcej terytorium, niż od 2014 roku do lutego roku ubiegłego, zestawione z przekonaniem, że przedłużająca się wojna zaszkodzi wielu krajom, mogą wpłynąć na rewizję polityki wobec Kijowa. I to byłoby realne zwycięstwo Rosjan.

Nie należy przy tym zapominać o pielęgnowanej niechęci do Ukraińców, w tym ukraińskich uchodźców, do której przyczynkiem mogą stać się nawet poczynania rządzących takie, jakie mają miejsce w Polsce. Konflikt, jaki wywołało ujawnienie, że Polska korzysta z ukraińskiego zboża, choć miała być dla jego dostaw tylko krajem tranzytowym, co miało bezpośrednie przełożenie na spadek dochodów rolników, będzie miał wpływ nie tyle na pozycję rządu, co właśnie na obwinianie za problemy finansowe sąsiadów. A każdy przejaw antypatii pod adresem Ukraińców jest dobrze widziany w Moskwie.

Dziś Rosja znajduje się prawdopodobnie w niezwykle trudnej sytuacji ekonomicznej. Wojna kosztuje, a choć podejmowane są próby zrekompensowania sobie strat, m.in. za sprawą poszukiwania nowych odbiorców surowców energetycznych, choć Kreml liczy na wsparcie Chin, Iraku, Korei Północnej czy Indii to doskonale wie, że nikt nie będzie uprawiał działalności charytatywnej. Kiedyś długi trzeba będzie spłacić, a uzależnienie źle wpływa nie tyle na morale obywateli, bo ci wiedzą tyle, ile powinni wiedzieć, co na morale otoczenia Putina.

Przypomnijmy, że wojna na wyniszczenie, o której tak wiele mówi się na Zachodzie, nigdy nie była celem Rosjan. Przeciwnie, miała to być szybka i prosta „operacja wojskowa”, zwieńczona spektakularnym sukcesem. Choćby rosyjska propaganda mówiła nam, że dziś zmiana strategii jest zamierzona, nie powinniśmy w to wierzyć. Powinniśmy za to zainwestować jeszcze więcej sił i środków w pomoc dla ukraińskiego wojska i władz w Kijowie, w antyrosyjskie sankcje, w zjednoczenie Zachodu.

Gdy walczą ze sobą zwierzęta wygrywa często nie ten osobnik, który użyje siły, a ten, który przekona rywala, że jest groźniejszy. Może powinniśmy wziąć przykład z natury, bo przecież jesteśmy jej częścią?

Agnieszka Sawicz

Tekst ukazał się w nr 6 (418),  31 marca – 13 kwietnia 2023

Prof. dr hab. Agnieszka Sawicz pracuje na Wydziale Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a z Kurierem Galicyjskim współpracuje od 2009 r. Zajmuje się historią współczesnej Ukrainy, polityką rosyjską i z pasją śledzi wszelkie fałszywe informacje. Lubi irlandzką muzykę, gorzką czekoladę i górskie wyprawy. Od 2013 r. jest też etatową wiedźmą, autorką ukazujących się w wirtualnej przestrzeni „Zapisków Wiedźmy”.

X