Fantomy i wiatraki

Od czasu do czasu, niekiedy w polskim, niekiedy w ukraińskim Internecie pojawia się taki materiał o polsko-ukraińskich sprawach, którego za przyjazny Polsce czy Ukrainie uznać nie można. Więcej! Najczęściej nie tylko nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autorzy któregoś z naszych krajów nie lubią, ale wydaje się, że fakt iż Polacy i Ukraińcy potrafią żyć bez konfliktów, lubią się (w większości) i widzą w Europie dla Ukrainy i Polski wspólną przyszłość – sen im z oczu spędza, cieszyć się życiem nie pozwala, smak każdego kęsa chleba zatruwa.

Aby więc „normalny” i miły ich sercom stan przywrócić, aby Polskę i Polaków w ukraińskich oczach zohydzić, a Ukrainę i Ukraińców uczynić obrzydliwym dla Polaków, piszą, kręcą (dosłownie i w przenośni), manipulują. Następnie, aby jak najwięcej ukraińskich i polskich serc zatruć, „wrzucają” te swoje produkty w Internet, publikują w gazetach, emitują w telewizjach. Wszystko to czynią oczywiście „w trosce o dobro” Polski i Ukrainy, w imię „sprawiedliwości” i „prawdy”. Tyle, że to kamuflaż tylko! Tak naprawdę, szkodzą oni Polsce, Ukrainie, Ukraińcom i Polakom!

Przy tym – wyjaśniam – sprawa nie w tym, że pisanie o przeróżnych polsko-ukraińskich problemach za szkodliwe uważam! Także nie w tym problem, że należy zrezygnować z krytyki, negatywnych ocen, sceptycyzmu. Nie! Chodzi o to jak się to pisze, jak się pokazuje, do czego się tym pisaniem dąży. Nie problem gdy pisze się krytycznie, ale uczciwie. Gdy coś pokazuje się ironicznie, ale prawdziwie. Gdy słowa i obrazu używa się odpowiedzialnie i gdy się nimi nie manipuluje. Wreszcie, gdy powodem nawet najostrzejsze krytyki jest chęć zmian na lepsze, a nie tylko wywołanie negatywnych emocji i awantury.

Piszę, bo tym razem „zapunktowała” ukraińska strona. Kilka dni temu, na jednym z internetowych portali (nazwę portalu i imię autora artykułu z premedytacją zamilczę – nie chcę im reklamy robić) pojawił się materiał o szkole w Mościskach. Pozwoliłem sobie zrobić krótki wyciąg i zebrać „do kupy” przewodnie myśli tego materiału. Otóż w Mościskach istnieje ukraińska szkoła średnia z polskim językiem nauczania. O zgrozo, w napisanym i zatwierdzonym 20 lat temu statucie tej szkoły jest zapis, że jej dyrektorem może być obywatel/obywatelka Ukrainy, ale tylko etniczny Polak/Polka. To skandal, bo to dyskryminacja narodowościowa z jednej strony, a z drugiej ta szkoła jest utrzymywana z miejscowego budżetu! Co prawda, w Mościskach język polski jest popularny, ale to dlatego, że do granicy blisko i mieszkańcy Mościsk często na zakupy do Polski jeżdżą.

Dalej – pani dyrektor szkoły. Wg autora artykułu ma ona już lat 78 i bardzo złe stosunki z pracownikami szkoły i z władzą miasta. Zwolnić jej się nie udaje, bo – to z przekazanych przez autora słów mera – „ona” w sądzie płaci i się tym samym „wykręca” od zwolnienia. Mer Mościsk oskarżył (oficjalnie – w policji) dyrektorkę szkoły o poświadczenie nieprawdy w dokumentach. Tyle o samej szkole.

Dalej następuje opis bardziej ogólnej natury. Składa się na niego relacja z rozmowy (na ile zrozumiałem – telefonicznej) z prezesem Towarzystwa Kultury Polskiej w Mościskach. Najpierw możemy przeczytać, że odniósł się on do autora agresywnie. Na czym ta agresja miała polegać – autor nas nie wtajemnicza. Dalej czytamy, że pytany o sytuację związaną ze szkołą w Mościskach, tenże prezes – cytuję – „umył ręce”. Otrzymujemy informację, że nie chciał on komentować, ale zaraz potem, że „powiedział” – a to przecież w żadnym wypadku nie jest „komentarz” – że on (prezes) nie ma żadnego stosunku do dyrektor szkoły, nie wie jakie zapisy są w statucie, nie on jest jego autorem.

Już tylko w wielkim skrócie przemyślenia autora i jego przyjaciół – niebywale ogólnego charakteru. Wg autora artykułu, Ukraina w relacji do Polski znajduje się w niekorzystnej sytuacji, a świadczyć ma o tym porównanie liczby szkół z ukraińskim językiem nauczania w Polsce i polskim językiem nauczania na Ukrainie (wg autora 6:199). Szkoły z polskim językiem nauczania są wg autora instrumentem polonizacji (używa on „mało eleganckiego” ukraińskiego słowa „opolaczenia”) i sugeruje on, że ich geograficzne położenie (zachodnia i centralna Ukraina) jest efektem splanowanych działań. Dalej – to już razem z p. Farion (politykiem partii Svoboda) – taki stan rzeczy jest elementem budowania „kresowego” etosu Zachodniej i Centralnej Ukrainy i tym samym (to też można wyczytać jedynie „między wierszami”, ale jednak można) obecnych i przyszłych polskich pretensji terytorialnych.

Na sam koniec słów kilka o pomocy, także humanitarnej. Otóż autor dzieli się z czytelnikami swym przekonaniem, że w kwestii przyjmowania zagranicznej pomocy, polityka państwa ukraińskiego była i jest błędna. Nie do końca wyjaśnia on, jaką to politykę humanitarną uważa za prawidłową, poprzestając na ogólnych stwierdzeniach, że powinna być ona „ukrainocentryczna”. To, że ona taką nie jest, to wynik słabej ukraińskiej władzy i takich, a nie innych wyborów Ukraińców. Na zakończenie, dla zobrazowania niebezpieczeństw związanych z przyjmowaniem humanitarnej pomocy od innych państw (nie tylko od Polski), porównuje on tę pomoc do sera w pułapce na myszy, który to ser tylko z pozoru jest bezpłatny.

Z dużym prawdopodobieństwem trafności podejrzewam, że po przeczytaniu powyższego w umysłach i sercach wielu czytelników powstaną takie oto uczucia i obrazy – Polacy – paskudni, Polska – wroga Ukrainie i podstępna, dyrektorka szkoły w Mościskach – potwór i przestępca, prezes Towarzystwa – cham i manipulator, kolejne ukraińskie rządy – naiwne, głupie i słabe, Ukraińcy – źle wybierają. Uważam, że opisywany tekst dokładnie taki czytelnikowi niesie przekaz! Przy tym – proszę zauważyć – poza ukazaniem prawdziwych bądź wyimaginowanych problemów, wskazaniem (w osądzie autora) winnych zła, jednym słowem – poza rozpalaniem emocji, nie ma w tym tekście niczego, o tym jak autor proponuje to zło zmienić, w jaki sposób problemy rozwiązać! Negatywne emocje, „łechtanie” kompleksów, straszenie i tylko tyle!

W tym wszystkim co opisał autor widzę jeden, jedyny realny problem, który w jakiejś mierze do polsko-ukraińskich spraw się odnosi – zapis w statucie szkoły. Podoba się to komuś czy nie – nie powinien być takim. Tak, rozumiem, że 20 lat temu, gdy pisano ten statut inne były czasy, inne obawy, inne prawo. Jednak, przynajmniej moim zdaniem, zabezpieczenia tego, co ten punkt o „etnicznej Polce/Polaku” miał (domyślam się) zabezpieczać, można dokonać wpisując w jego miejsce wymogi nie co do etnicznego pochodzenia dyrektora placówki, a co do jego/jej wykształcenia, specjalnych kompetencji i planów pracy (doskonała znajomość języka polskiego, znajomość polskiej tradycji i kultury, umiejętność nawiązywania kontaktów z polskimi partnerami, plany co do działalności szkoły). Przecież to wszystko może zrobić nie tylko „etniczny Polak”. Osobiście mam wielu przyjaciół „etnicznych Ukraińców”, którzy są ukraińskimi patriotami, co wcale nie przeszkadza im kochać polski język i kulturę. Na marginesie – sam jestem polskim patriotą (śmiem tak twierdzić) kochającym Ukrainę i te obie moje miłości sobie nie wadzą – przy świadomości istnienia wszystkich polsko-ukraińskich problemów.

Chcę też zauważyć, że chociaż ten zapis w statucie szkoły uważam za niepasujący do dzisiejszych czasów, a możliwe, że i sprzeczny z obowiązującym dzisiaj na Ukrainie prawem (przepraszam – nie znam tak dobrze ukraińskiego prawa) i moim zdaniem bezsprzecznie powinien zostać zmieniony, to z tymi „etnicznymi Polakami” na Ukrainie nie wszystko jest tak źle dla Ukrainy, jak (między wierszami – prawda) sugeruje autor artykułu. Ci „etniczni Polacy”, kochają Ukrainę, są jej obywatelami, pracują, płacą podatki, wojują i giną za Ukrainę właśnie. To nie jest tak, że „etniczny Polak” nie jest ukraińskim patriotą. Odnosi się to też do Mościsk. Autor pisze o popularności języka polskiego w Mościskach i uzasadnia to bliskością polsko-ukraińskiej granicy. Przepraszam – to manipulacja! Około 30–40% (różnie różni liczą) mieszkańców Mościsk stanowią właśnie „etniczni Polacy”! Między innymi stąd taka popularność języka polskiego w Mościskach i stąd potrzeba istnienia tam szkoły z polskim językiem nauczania.

Także dlatego (30–40% „etnicznych Polaków” w Mościskach) za nieuczciwe uważam akcentowanie przez autora faktu, że szkoła, w której dyrektorem musi być „etniczna Polka” (o moim stosunku do tego „musi” już napisałem) jest finansowana z miejscowego budżetu i że to (w podtekście) oburzające. Przecież, po pierwsze, miejscowy budżet powinien zabezpieczać realizację potrzeb miejscowych mieszkańców (tymczasem 30–40% to „etniczni Polacy” właśnie) i, po drugie, ten budżet (kasa) nie „bierze się z nieba” – jest on formowany z podatków płaconych przez miejscowych mieszkańców (a to znowu – 30–40% „etniczni Polacy”). De facto – poza zastrzeżeniem co do zapisu w statucie – niczego zdrożnego zarówno w istnieniu tam właśnie takiej szkoły, jak i w tym, że kieruje nią ktoś, kto akurat jest „etnicznym Polakiem” nie widzę.

Żeby już o tym nieszczęsnym statucie więcej nie pisać – słów ostatnich kilka. Po pierwsze, nieprawdą jest, że został on zatwierdzony lat 20 temu. Na zamieszczonej przez autora pierwszej stronie statutu można przeczytać: „Nr 19 Zatwierdzone Uchwałą Sesji Miejskiej Rady w Mościskach dnia 24.01.2017” (dzień i miesiąc widać niewyraźnie – rok wyraźnie czytelny). Niby szczegół, może pomyłka mera, przeoczenie autora – ale jednak! Po drugie, jacyś „mityczni” Polacy i jakaś „mityczna” Polska, w zamian za pomoc w remoncie i wyposażeniu szkoły wymusiła „20 lat temu” na miejscowej władzy wpisanie tego punktu o „etnicznym Polaku” do statutu. W porządku, a konkretnie kto? Polski prezydent? Premier? Minister? Wymowa całego artykułu jest taka, że to „wymuszenie” było częścią celowej i trwającej nadal polonizacyjnej akcji na Ukrainie. Nie jest to co prawda napisane wprost, ale cały czas powtarzana jest mantra „Polska”, „Polacy” – w negatywnym i zagrażającym interesom Ukrainy ujęciu. W kontekście tych konkretnych działań, związanych z pomocą dla szkoły w Mościskach i z jej statutem, Polskę i Polaków można rozumieć bardzo dowolnie – jak kto chce. Ja rozumiem, że takie „rozszerzone” rozumienie jest wygodne dla głównej tezy artykułu (źli i podstępni Polacy, słaba i nieświadoma ukraińska władza, źle wybierający ukraińscy wyborcy, a pomoc humanitarna jest „be!”), jednak nie napisać konkretnie kto szkole pomagał i kto „wymuszał” to minimum nierzetelność – pytanie tylko czy zamierzona, czy nie. Jest przecież różnica kto w Mościskach „działał”– polski minister, fundacja czy jakieś NGO. Niby wszystko to polskie, ale jednak – dla oceny premedytacji oraz celowości działań – ma znaczenie kto to był.

Kolejny problem to osoba dyrektorki szkoły. Ośmielam się twierdzić, że to nie jest problem (poza opisanym – i mam nadzieję wyjaśnionym – punktem statutu o „etnicznym Polaku”) stosunków polsko-ukraińskich. Pomimo tego, że autor artykułu z jemu tylko wiadomych przyczyn niepochlebnie opisuje mościskiego prezesa Towarzystwa Kultury Polskiej, to prezes ma 100% racji! Cóż on, w sprawie szkoły, może komentować?! Po pierwsze, szkoła jest państwowa i pani dyrektor jest zatrudniona nie przez Towarzystwo, a przez Wydział Oświaty Rady Miejskiej! Towarzystwo w żadnej mierze nie jest upoważnione do kontrolowania, chwalenia czy karcenia pani dyrektor. Słusznie prawi prezes – on może się podzielić z autorem tylko swoja prywatną opinią i się nią dzieli. Mówi o tym, że on statutu nie pisał i nie wie co w nim jest. Sposób w jaki autor cytuje jego odpowiedź sugeruje (przynajmniej ja tak to odebrałem), że prezes nie chce wyrażać swojej ogólnej opinii o szkole i dyrektorce i ograniczając się do odpowiedzi na temat statutu „umywa ręce” właśnie, ale – autor nie uznał za potrzebne poinformowania czytelników czy pytał prezesa o coś więcej. Po drugie, nie do końca rozumiem czego od prezesa oczekiwał autor? Prezes jest osobą oficjalną i będąc nią nie może powtarzać plotek, mówić o sprawach o których nie wie, opiniować coś, czego opiniować nie ma prawa. Tyle na ten temat!

Pani dyrektor (tak pisze autor) ma lat 78! Faktycznie, wiek bardziej niż dostojny! Tym bardziej dla nauczycielki i dyrektorki. Być może panią dyrektor skrzywdzę, ale moim zdaniem, w tym wieku pora odpoczywać na zasłużonej emeryturze. Niestety, podobna sytuacja, gdzie wiekowy nauczyciel nadal uczy to nie tylko problem Mościsk. W wielu szkołach Ukrainy 70–80 letni nauczyciele nadal nauczają. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele i są one mi znane. Tak, czy inaczej, to nie jest problem, który należałoby pozycjonować w sferze problemów związanych z polskimi działaniami na Ukrainie! To jednoznacznie problem Ukrainy i tylko Ukrainy – w tym konkretnym przypadku Mościsk, a dokładniej – Rady Miejskiej i jej Wydziału Oświaty.

Dalej autor pisze, że dyrektorka szkoły jest skonfliktowana ze wszystkimi (podwładni i władze miasta), toczą się przeciwko niej śledztwa, jej syn pracuje w tej samej szkole, nie można jej zwolnić – „płaci” w sądzie i się „wywija” (powtarzam za autorem). Zgoda, mało budujący obraz (jeśli prawdziwy – zastrzegam). Jednak znowu – nawet jeśli tak jest, to nie ma to żadnego związku ani z tym, że szkoła jest „polskojęzyczna”, ani z tym, że pani dyrektor jest „etniczną Polką”, a już na pewno z tym co jest zapisane w statucie szkoły! Oczywiście autor nie pisze tego wprost, ale relacjonując powyższe w kontekście wyliczonych w artykule „grzechów głównych” (statut, „etniczna Polka”, „opolaczywanie”, podstępna Polska) stwarza WRAŻENIE, że taki związek pomiędzy wszystkimi tymi problemami istnieje – przynajmniej ja to tak odczytuję. Tymczasem, powtarzam, tak absolutnie nie jest -– są to typowe, ogólnoukraińskie problemy, właściwe wielu miejscom i szkołom. Zastrzeżenie – to, że tak jest wcale nie pomniejsza wagi tych problemów, skali ich zła i nie usprawiedliwia tego złego, co się dzieje (także w Mościskach – jeśli tak jest rzeczywiście jak opisuje autor). Oznacza to, że w kategoriach przyczyna – skutek, nieprawidłowości i problemy wynikłe w szkole, a opisane przez autora, mają się do tego nieszczęsnego zapisu w statucie i etnicznej polskości nijak.

Kolejny problem, który niepokoi autora to polonizacja („opolaczywanie”) Ukrainy – szczególnie tej zachodniej i centralnej. Nie wiem, czy autor nie ma o tym pojęcia, czy też, dla potrzeby udowodnienia tez zawartych w jego artykule, tylko udaje, że tego nie wie, ale wszelkie „polskie szkoły”, kursy i treningi z języka polskiego nie są tworzone odgórnie, ale są reakcją na potrzeby lokalnych społeczności. Przykładowo w tychże Mościskach, szkoła z polskim językiem nauczania nie jest elementem realizacji jakiegoś polskiego podstępnego planu, a odpowiedzią na potrzeby mieszkającej w tym mieście licznej grupy „etnicznych Polaków”, obywateli Ukrainy. Podobnie jest i w innych miejscach. Dlatego pisanie, w kontekście nauczania języka polskiego (w różnych formach jego nauczania), o „geografii polskich zakładów oświatowych na Ukrainie zorientowanych na centralną i zachodnią Ukrainę”, jest co najmniej nieuczciwe, bo niby delikatnie, ale jednak autor sugeruje wynikającą z jakiegoś planu celowość takiego, a nie innego ich umiejscowienia. Tymczasem to nie tak – już pisałem. Ta cała „geografia” nie jest „zorientowana”, a jest efektem rozmieszczenia skupisk „etnicznych Polaków”, obywateli Ukrainy. Zasadnicza różnica!

Co do podawanej przez autora liczby szkół (z językiem nauczania ukraińskim w Polsce i polskim na Ukrainie) i wynikającej z tego „nierówności” to też mam pewne wątpliwości. Zaznaczam – wątpliwości jedynie! Mam bowiem wrażenie, że autor „przemieszał” jedne rodzaje szkół (są państwowe, a są prowadzone przez różne organizacje itp.), opis ich finansowania (wbrew temu co pisze autor wiem, że kilka konkretnych szkół z ukraińskim językiem nauczania w Polsce jest finansowanych z budżetu państwa) i status otrzymywanej w nich oświaty (czym innym jest świadectwo państwowej szkoły średniej, czym innym świadectwo szkoły prowadzonej przez NGO), pominął inne. Obiecuję sprawdzić i znaleźć sposób, by z czytelnikami przezacnego Kuriera Galicyjskiego wiedzą o tym się podzielić.

Ostatnia sprawa – „kresy” i „polskie tereny” na Ukrainie. Właściwie, to już tyle razy o tym pisałem, że jeszcze raz pisać mi się już nie chce. Jednak, skoro i taki wątek autor „wplótł” w swój o Mościckiej szkole artykuł – napiszę. Tak sprawę przynależności państwowej „kresów” jak i „zakerzonia”, przy okazji każdej dyskusji o polsko-ukraińskiej współpracy, „wyciągają” ci, którym ta współpraca jest „solą w oku”. Przy tym, zazwyczaj manipulują problemem i go nadinterpretują. Warto bowiem np. odróżniać „agresywnych” (ja ich tak określam) kresowiaków – krzykliwych i upolitycznionych – od tych, którzy najzwyczajniej szanują, pamiętają, kochają miejsca w których się urodzili. Miejsca, gdzie znajdują się groby ich rodzin, świątynie, w których ich ochrzczono, rodzinne domy albo miejsca po nich. Tak samo przecież jest i na Ukrainie! Daleko nie każdy, kto „zakerzonie” w sercu nosi, żąda przyłączenia Przemyśla i Ustrzyk do Ukrainy! Tymczasem wszystkich „wrzucają do jednego worka” i nimi to straszą tak Polaków, jak i Ukraińców! Warto rozumieć, że „kresowianin” to nie zawsze „ukrainofob” kwestionujący integralność Ukrainy! Ośmielę się nawet stwierdzić, że przeważnie nie! Stąd, moim zdaniem, straszenie Ukraińców „polskim rewizjonizmem” i „ukraińskim” Polaków, w swojej istocie jest podobne do straszenia kogoś mitycznym „czarnym ludem”, bajkową „babą jagą”, czy też czymś im podobnym. By uniknąć nieporozumień, może niepotrzebnie ale dodam – polonofoby i ukrainofoby też istnieją! Rewizjoniści również! ! Mają swoje partie i są wśród nich tak utytułowani „kapłani jak i bardzo aktywni akolici”. Jednak jakim poziomem poparcia społecznego w Polsce i na Ukrainie się cieszą świadczą wyniki, które te ugrupowania osiągają w wyborach.

Wątek „kresów” i polskiego rewizjonizmu znalazł się w opisywanym artykule dlatego, że – moim zdaniem – w artykule z podobną tezą główną po prostu nie mógł się nie znaleźć! „Puzzle” muszą się do siebie pasować i spójny obraz stworzyć! Podstępna Polska oferująca niby bezinteresowną pomoc, Mościska jako jednostkowy przykład do czego to prowadzi. „Polonizacja Ukrainy” jako suma polskich podstępnych działań. Po co to wszystko? Ano, przecież „logicznym” następstwem „zorientowania polskich zakładów oświatowych na centralną i zachodnią Ukrainę”, w połączeniu z polską rozbuchaną „kresowością” i „słabością ukraińskich rządów” muszą być polskie żądania terytorialne!

Sprawa naprawdę ostatnia – pomoc humanitarna. Nie wiem jakie doświadczenia ma autor, ale akurat o pomocy humanitarnej to ja mógłbym z nim porozmawiać! Od lat, Polska i Polacy dla Ukrainy. Klęski żywiołowe, epidemie, rewolucje, wojna, katastrofy… Autor powiada: „ser w pułapce na myszy”. Moim zdaniem pisze on to, bo tak jest jemu wygodnie, tak jest obrazowo, bo tak łatwo można przemówić do emocji właśnie. Jednocześnie jednak uważam, że nie wie on o czym pisze.

Zdenerwowałem się – przyznaję. Od lat rozumiem, że Polska i Ukraina znajdują się w takiej geopolitycznej sytuacji, która nie pozostawia wyboru – muszą uczciwie, rozsądnie i mądrze współpracować. Muszą się wspierać w potrzebie, muszą rozwiązywać problemy, muszą się szanować. Inaczej – biada! Umiejętność rozwiązywania problemów oznacza, że Polska i Ukraina muszą umieć „lokalizować” PRAWDZIWE problemy, a nie generować fantomy. Inaczej będą traciły siły, czas i środki na „walkę z wiatrakami”. Dlatego właśnie, że właśnie nowy wzniesiono „wiatrak” – zły jestem! Dlatego też w odpowiedzi na „tamten” tekst, „ten” tekst „popełniam” i do „walki z wiatrakiem” ruszam! Może to i śmieszne, może niepotrzebne, ale tak trzeba! Bowiem jestem przekonany, Ukrainie dzisiaj potrzebni są przyjaciele, potrzebna jest pomoc, potrzebna jest życzliwość. Jasne – nie za wszelką cenę! Jednak nikt nie ma prawa żądać, by w imię wyimaginowanych racji Ukraina tę pomoc odrzucała! Nikt nie ma prawa, szczególnie teraz, w czas wojny i epidemii, narażać Ukrainę na to by traciła czas i uwagę no coś, co nie istnieje. Dlatego proszę, zróbcie w mościskiej szkole i w jej statucie, porządek i tyle. Reszta jest milczeniem…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 7-8 (347-348), 27 kwietnia – 14 maja 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X