Dzień powstańczych radości, nadziei, bohaterstwa

To, co już od kilku lat dzieje się w Polsce dookoła kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego, napawa mnie smutkiem. Obchody tej rocznicy stały się bowiem (w znacznej mierze) nie tyle czasem zadumy, szacunku i pamięci, a pretekstem do przeróżnych politycznych działań i wystąpień mających na celu załatwianie bieżących politycznych porachunków – często za cenę postponowania Powstania niestety. Smutne to i tyle.

Pozwolę sobie najpierw na pewne wyjaśnienie – uważam, że jest ono konieczne dla zrozumienia dalszych mych wywodów. Otóż ja wcale nie uważam, że rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego to jakieś święto. Święto – to świętowanie, a w tym wypadku świętować nie ma czego. Bezsprzecznie jednak to jest czas byśmy my, Polacy, zatrzymali się na chwilę chociaż i wspomnieli tamte dni i tamtych ludzi. Ich nadzieję, bohaterstwo i śmierć. To rocznica, która przez dziesięciolecia żyła w Polakach niezależnie od polityki, a nawet przeciwko politycznym modom i wygodom. Rocznica za pamięć, o której można było popaść w poważne tarapaty. Dlatego więc właśnie, że niezależnie od wszystkich i wszystkiego, niezależnie od pochwał, niezależnie od krytyki, niezależnie od teorii wszelakich, Powstanie Warszawskie było, jest i zapewne będzie ważnym dla polskiej tożsamości narodowej wydarzeniem – należy się jemu szacunek.

Tradycyjnie zamieszczam uwagę – dla czytających inaczej. Nie, absolutnie nie sugeruję tego, by nie poddawać czegoś, w tym Powstania Warszawskiego, krytycznemu osądowi. Protestuję jednak przeciwko temu by pamięć o Powstaniu była elementem dzisiejszej politycznej gry. Protestuję przeciwko temu, by najważniejszym w ocenie Powstania było to, jakie poglądy polityczne i którą z partii lubi oceniający, a którą nie (delikatnie to nazywam), a nie jego wiedza i obiektywizm.

Trwająca już lat kilka polsko-polska wojna zbrutalizowała, strywializowała otaczający nas świat. Spory nie toczą się „pięknie”, a są pełne prostactwa, ignorancji, nienawiści, krzyku. Spory pojawiają się wszędzie, gdzie tylko pojawić się mogą – nawet tam, gdzie (zdawać by się mogło) kulturalni ludzie sprzeczać się nie będą. W takie to bezlitosne „żarna” wpadła pamięć o Powstaniu i powstańcach i jest mielona, kruszona, rozbijana. Tak ja to widzę przynajmniej.

Ci, którym jest to politycznie wygodne, w bardziej lub mniej zakamuflowany sposób starają się przedstawić Powstanie jako efekt politykierstwa, wybujałych ambicji i głupoty przywódców. Jeśli już zaś o powstańcach wspomną, to są to dla nich ofiary nie niemieckich sił Powstanie dławiących, a tychże przywódców właśnie. Czytając, słuchając, oglądając to, co o ofiarach cywilnych oni mówią, to z kolei (w tej narracji) ofiary cywilne są ofiarami Powstania – dla niezorientowanego, nie jest więc oczywistym z czyich rąk ci cywile zginęli (taka narracje pozwala na interpretację, że to powstańcy ich zabili).

Raz jeszcze powtórzę. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego nie jest świętem (moim przynajmniej zdaniem), Powstanie upadło, Warszawę zniszczono, setki tysięcy Polaków zginęło. Można krytykować i jest co krytykować – jednak, jeśli krytyka nie wynika z rzeczowej analizy, a sposób jej prowadzenia i użyta w niej argumentacja jest pochodną nie studiów, a instrumentem politycznej walki, to jest ona bez sensu. Do tego udawanie, że się nie pamięta, iż „medal ma dwie strony” jest manipulacją. Ocenianie Powstania tylko poprzez pryzmat porażki, ofiar i ruin jest taką manipulacją właśnie.

Ja wiem – narażę się na napaści, ale napisać to muszę. Powstanie to przecież nie tylko trupy i ruiny. Powstanie to wielka legenda o bohaterstwie, wspaniałych ludziach i ich czynach, o obowiązku i patriotyzmie, o umiłowaniu wolności i Polski! To opowieści przekazywane przez minimum trzy pokolenia! To ludzie wychowani na powstańczych legendach! Właśnie między innymi dzięki etosowi powstańczych dni Warszawy w sercach wielu Polaków przetrwała wolna Polska. Tak uważam.

Nie mnie oceniać czy warte to było zapłaconej ceny. Uważam, że tylko powstańcy i ci, którzy w dni Powstania w Warszawie byli, mają do tego prawo. To moralna, a nie strategiczna, nie wojskowa, nie historyczna ocena i dlatego właśnie takie mam zdanie. My, tak – możemy oceniać, chwalić, krytykować takie czy inne decyzje, takie czy inne działania. Jednak to nie to samo, co jednoznaczna, wszechogarniająca i bezdyskusyjna ocena Powstania, którą wielu ośmiela się jemu wystawiać.

Gdybyż jeszcze ci „wystawiający” wiedzieli za co się biorą! Tymczasem nie! Dla wielu z „krytykantów” Powstania najważniejsza jest nie tyle wiedza o jego genezie, decyzjach podejmowanych (nie tylko w Warszawie), uwarunkowaniach osobowościowych decydentów, ich wiedzy o sytuacji politycznej i militarnej na dzień podjęcia decyzji. Dla „krytykantów” ważne jest to, że ich krytyka jest użytecznym elementem w polsko-polskiej wojnie dni dzisiejszych. „Liznąwszy” więc nieco wiedzy i (zazwyczaj) na mniemaniach się opierając piszą – przepraszam – mało sensowne elaboraty. Piszą w książkach, gazetach, Internecie. Czytam to wszystko, czytam… Czytam i jako, że zazwyczaj jestem osobą ludziom życzliwą, chciałbym bardzo przyjąć najkorzystniejszą interpretację dla piszących, a więc taką, że to co piszą jest efektem ich bardziej niż ograniczonej wiedzy, a nie świadomej manipulacji. Chciałbym.

Dlatego uważam, że to brak wiedzy, a nie manipulacja jest powodem tego, dlaczego obwiniają gen. Bora Komorowskiego o podjęcie „błędnej” decyzji o rozpoczęciu Powstania. Kilka wyjaśnień – to nie takie proste i nie takie jednoznaczne. Po pierwsze, od wydania decyzji o wybuchu Powstania uchylił się premier Mikołajczyk „dając wolną rękę” gen. Komorowskiemu. Formalnie – nic istotnego. Jednak to ważna informacja dla zrozumienia jak i dlaczego dowódcy AK myśleli WTEDY tak, a nie inaczej – jaka panowała wśród nich atmosfera. Po drugie – propozycję o rozpoczęciu Powstania formalnie złożył gen. Okulicki, a gen Bór ją tylko zatwierdził. Znowu nic istotnego? Mam inne zdanie. Po trzecie – Sztab Główny AK nie dysponował WÓWCZAS wiedzą którą my DZISIAJ dysponujemy. Nie wiedział o umowach między Aliantami, nie znał zamiarów Stalina (PS nawet marszałek Rokossowski – dowódca Frontu nacierającego na Warszawę ich nie znał – był przekonany, że do Warszawy wejdzie „z marszu”), nie znał planów operacyjnych OKW. Nie znał szczegółów „samobójczej” misji premiera Mikołajczyka w Moskwie. Krytykanci o tym wszystkim DZISIAJ wiedzą – krytykują więc gen. Komorowskiego tak, jakby WTEDY to wszystko było jemu wiadome i jakby on O TYM WSZYSTKIM WIEDZĄC podjął decyzję o Powstaniu. Dla zrozumienia tego jak dalekie są nasze dzisiejsze wyobrażenia o tym jak myślał wtedy gen. Bór Komorowski od ówczesnego stanu rzeczy, warto wiedzieć, że w ostatnich dniach lipca 1944 roku gen. Komorowski był święcie przekonany, że jeśli Powstanie odniesie sukces, to i tak do Warszawy wejdzie Armia Czerwona, a on sam szybko znajdzie się w więzieniu NKWD na Łubiance w Moskwie – podzielił się tym przekonaniem z żoną. Po czwarte – słynna wypowiedź gen. Andersa o tym, że „powinno się postawić gen. Komorowskiego przed sądem…”. Proponuję poczytać trochę o konfliktach pomiędzy członkami Rządu Londyńskiego, upolitycznieniu stanowiska Wodza Naczelnego oraz o „zawierusze” dookoła tego stanowiska. Gen. Sosnkowski – gen. Komorowski (na czas jego pobytu w niewoli – gen. Anders) – gen. Komorowski – gen. Anders. Warto też się zapoznać zarówno z napisanymi przez obydwu generałów wspomnieniami, jak i z ich biografiami. Wnioski co do obiektywności oceny działań gen. Komorowskiego przez gen. Andersa – po dokładnej lekturze problemu – proponuję wyciągać samemu.

Myśląc o Powstaniu, bardzo często postrzegam je oczyma nie „wielkich i mądrych tego świata”, a więc generałów, polityków i historyków, a „maluczkich ludzi”, powstańców, mieszkańców Warszawy. Tak, przeczytałem prace Kirchmayera, Korbońskiego, Ciechanowskiego, Zawodnego, Kunerta, Daviesa i innych. Zychowicza też przeczytałem. Jednakże najwięcej książek o „powstańczej tematyce”, które udało mi się przeczytać, to literatura wspomnieniowa. Pamiętniki z czasów okupacji i Powstania autorstwa żołnierzy AK i mieszkańców Warszawy. Naprawdę – wiele książek. W nich wszystkich opisany jest czas przed Godziną „W”, przed początkiem Powstania. Opisane jest powszechne oczekiwanie na walkę, niecierpliwość, potrzebę. Opisywane jest coś, co ja nazywam „efektem sprężyny”, która przez pięć lat okupacji niemieckiej została tak silnie ściśnięta, że Powstanie, chociaż rozpoczęło się na rozkaz dowództwa, było powszechnie oczekiwanym przez wszystkich warszawiaków. Ja wiem, to w dzisiejszych czasach dla wielu trudne do zrozumienia, ale decyzja o rozpoczęciu Powstania częściowo była też „wymuszona” przez „doły”. Zresztą, jako że i tak żyjemy w czasach powszechnego historycznego gdybania – patrz książki Zychowicz np. – proponuję sobie wyobrazić co by się stało w warszawskim AK, gdyby wbrew oczekiwaniom, wieloletnim przygotowaniom, szkoleniu, mimo rejterady Niemców, informacji, że Armia Czerwona „jest już za Wisłą” – Powstanie by nie wybuchło. Obawiam się, że wynikłyby poważne problemy tak z dyscypliną, jak i ze zdolnością bojową. O wiarygodności KG AK i zaufaniu „dołów” do niej po takiej „decyzji” – nawet nie wspomnę.

Jak zwykle – mało miejsca i czasu by o wszystkim i wszystko napisać. Dlatego – także jak zwykle – staram się zwrócić uwagę czytelników na kilka tylko mechanizmów, których funkcjonowanie jest bardziej niż szkodliwe. Manipulowanie historią – co nie tylko pamięci o Powstaniu Warszawskim dotyczy – dla osiągnięcia bieżących politycznych celów. Głoszenie głośno i z przekonaniem teorii przeróżnych na temat czegoś, o czym się nie ma pojęcia. Zwracanie (w ogólnym bilansie) uwagi na tę pozycję, która jest dla uzasadnienia tez wygodna (straty/korzyści), a pomijanie niewygodnej. Zamykanie oczu na szerszy kontekst wydarzeń, bez uwzględnienia którego nie obraz, a karykatura powstaje. To tylko kilka mechanizmów – zapraszam na kawę po drohobycku (z solą) i chętnie się innymi spostrzeżeniami na ten temat podzielę.

Reasumując. W historii każdego Narodu, każdego państwa są historie i chwile, bez których ten Naród nie byłby sobą. Są one zapisane w jego Panteonie. Nie, nie są one „niedotykalne”, święte i bez skazy. Jednak nie można ich traktować bez powagi, bez szacunku, bez poczucia odpowiedzialności. Badać, analizować, krytykować? Ależ tak! Tyle, że korzystając z wiedzy, a nie mniemań, tyle, że badania nie od formułowania wygodnych politycznie wniosków poczynać, tyle że prawdy, a nie racji szukać. Wtedy – nie widzę w tym problemu. Za naturalne i godne też uważam, że to dzień 1 sierpnia stał się symbolem Powstania Warszawskiego. To był dzień powstańczych radości, nadziei, bohaterstwa. Dlatego w tym dniu, zamiast „szukać haków” i psioczyć, warto zatrzymać się w biegu i o godzinie „W” oddać cześć tym wszystkim, którzy wtedy mieli w sercach odwagę walczyć o wolność i honor. Powstańcom, mieszkańcom, miastu. Szczerze i bez patosu.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 15 (307) 16-30 sierpnia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X