Długa droga do ojczyzny

Długa droga do ojczyzny

Mało kto wie, że pośród zdobywających Szczecin w 1945 roku żołnierzy sowieckiej armii gen. Batowa byli także Polacy. O jednym z nich, Włodzimierzu Zamborskim, pisała w swoim czasie prasa szczecińska. Niestety było tam wiele nieścisłości.

W artykule Tomasza Murańskiego pod tytułem „Człowiek, który zdobywał Szczecin”, autor wymienił szereg wojennych przygód Włodzimierza Zamborskiego. Pisze, że życiorys tego człowieka „mógłby posłużyć za kanwę wojennej powieści sensacyjnej”. To prawda. Nie wszystko jednak było takie proste.  Gdy „wybuchła wojna” – pisze autor – Zamborski „otrzymał powołanie do Armii Czerwonej” i „pojechał na front”. Wieloletnia osobista znajomość z Włodzimierzem Zamborskim, upoważnia mnie do podania i wyjaśnienia szczegółów jego biografii.

Włodzimierz, a właściwie Władysław Zamborski, trafił na front w 1941 r. w wieku 15 lat. Zgłosił się na ochotnika po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej, oszukawszy uprzednio sowiecką komisję mobilizacyjną. W ten sposób uciekł z sowieckiego zesłania w Karelii, na którym przebywał od lutego 1935 r. Był obywatelem sowieckim. Owszem pochodził z polskiej rodziny, zakorzenionej na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej, lecz nie tych przedwojennych, a dawnych, sprzed pierwszych jej rozbiorów.

Na froncie walczył w rozmaitych formacjach i na początku kwietnia 1945 r. był już plutonowym w 41.Samodzielnym Pułku Zmechanizowanym w zestawie 65. armii gen. Batowa, która wspólnie z 2. armią na odcinku od Gdyni do Stepnicy wstrzymywała czołgi niemieckie i w ten sposób ubezpieczyła natarcie głównych wojsk sowieckich na Berlin. Władysław Zamborski był pewnie odważnym i zdyscyplinowanym żołnierzem, zdolnym do szybkich własnych decyzji, ponieważ zlecano mu też wykonanie zadań pułkowego wywiadu. Jego szlak bojowy zakończył się w Rostocku po wyzwoleniu obozu jeńców amerykańskich i angielskich. Po wojnie pozostał w Polsce. Pod koniec lat pięćdziesiątych zamieszkał w Szczecinie i związał swoje późniejsze życie z marynarką. Na emeryturę przeszedł jako kapitan żeglugi wielkiej. Pozostaje pytanie: za jakie winy ten zdolny człowiek trafił na zesłanie sowieckie w wieku 9 lat?

Dzieci z Małego Łazuczyna na zesłaniu w Karelii (6.02.1940 r.) Od lewej: Antoni, Maria, Stanisław

Zesłanie sowieckie
Deportacja tłumaczy się z łaciny jako zesłanie czyli przymusowe wygnanie. Stosowanie tego określenia do zesłańców sowieckich będzie jednak nie zawsze właściwie. W latach 30. XX stulecia Sowieci wymyślili bowiem i inne rodzaje „zesłań” np. „specjalne” czy „administracyjne”. Ludzi wraz z rodzinami wysiedlano ze stron ojczystych do miejsc pracy niewolniczej w warunkach trudnych do przeżycia. Najczęściej była to północna część Rosji, Sybir, Kazachstan. Na początku lat 30. zlikwidowano tzw. klasę „kułaków”, jednak pewna część chłopstwa, nawet po Wielkim Głodzie (1932-1933) nadal nie uległa przymusowi wstąpienia do kołchozów. Sowieccy komuniści udali się wtedy do masowego zesłania niepokonanych. Właśnie do tych ostatnich zaliczono m.in. Andrzeja Zamborskiego, ojca Władysława, który nie należał do „kułaków”, lecz do „klasy średniej” wg nomenklatury sowieckiej. Potrafił nie wstępując do kołchozu zapewnić dostatek rodzinie, umiejętnie gospodarując na własnej ziemi, podobnie jak i jego przodkowie. Na zesłanie do Karelii wyznaczono również jego brata Józefa Zamborskiego i wielu innych gospodarzy z pobliskich miejscowości. Warto zaznaczyć, że w miejscowości, gdzie mieszkali bracia Zamborscy przed zesłaniem, najbiedniejszej klasy chłopstwa czyli tzw. „gołoty” wcale nie było. Owszem w porównaniu z innymi, np. Kazimierzem Niewińskim (3,5 ha pola) czy Władysławem Cichockim (4,37 ha pola), których też zesłano do Karelii na początku 1935 r., braci Zamborskich można było uważać za zamożniejszych. Byli „ożenieni” z siostrami Jakuszewskimi. Jakuszewskich zaś, posiadających własny młyn, represjonowano jeszcze w 1930 roku.

Akcja przeprowadzona przez NKWD, dotyczyła przede wszystkim terenów graniczących wówczas z Polską. Była dobrze zaplanowana. Najpierw aresztowano mężczyzn. Później uprzedzono ich żony o wysiedleniu w nieznane. Mieli jedną noc na przygotowanie i jedne sanie do załadowania dobytku życia i siebie z dziećmi. Po dotarciu do stacji kolejowej rodziny wsadzano do wagonów bydlęcych i wieziono nadal w nieznane pod konwojem uzbrojonych w karabiny żołnierzy NKWD. Po 10 dniach okazało się, że „białe niedźwiedzie”, którymi im wcześniej grożono – to Karelia.

W ten sposób z Małego Łazuczyna, gdzie urodził się Władysław Zamborski, na mocy decyzji obwodowego wydziału NKWD (wtedy obwodu winnickiego), tylko w lutym 1935 r. wysiedlono do Karelii 6 rodzin: Bobrowskich, Sturyczów, a także rodziny Władysława Cichockiego, Kazimierza Niewińskiego, Andrzeja Zamborskiego, Józefa Zamborskiego. Świadkowie pamiętają niepełną listę.

„To Polszcza…”
Wcześniej pisałem nieco o Małym Łazuczynie, zwanym częściej Łazuczynkiem, miejscowości leżącej przed wojną obok granicy z Polską. Od Ukraińców z sąsiednich wsi czasem słyszymy, że „to Polszcza”, czyli Polska. Mają rację pod względem historycznym. Pierwsze wzmianki o miejscowości znane są z czasów wielkiego księcia litewskiego Witolda (Archiwum Sławuckie, T.1). Później, w okresie rozbiorów Rzeczypospolitej, administracja carska przesiedlliła tam sporą ilość drobnej szlachty zagrodowej, której zabrano majątki za udział w powstaniach narodowych. Mieli w ten sposób ulec schłopieniu i wynarodowieniu. Ostatnim właścicielem Łazuczynka był Józef Wierciński h. Rawicz, któremu za udział w powstaniu listopadowym odebrano ten majątek na rzecz Imperium Rosyjskiego (KG nr 14 z 2009 r., s.22). Według opracowań krajoznawcy Jana Giżyckiego z 1910 r. jeszcze na początku XX st. większą część parafian kościoła w Bazalii stanowili mieszkańcy Łazuczynka (1130 osób z pośród 6000 parafian, mieszkańców wielu innych pobliskich wsi). Wszyscy uważali się za Polaków. W tym czasie wśród mieszkańców Łazuczynka Ukraińców prawie nie było.

Na pewno wśród parafian tego kościoła byli wyżej wymienieni mieszkańcy Łazuczynka, skazani na zesłanie do Karelii w 1935 r., oraz inni, skazani w rok później na zesłanie do Kazachstanu, a również ci, których rozstrzeliwano (bez zesłania) w miejscowych więzieniach w latach 1937-1938, podczas tzw. „akcji polskiej”, przeprowadzonej przez NKWD.

Los wielu osób pozostaje nieznany po dzień dzisiejszy. Mało kto z represjonowanych lub ich potomków wrócił w późniejszych czasach do Łazuczynka. Z wyżej wymienionych sześciu rodzin zesłanych do Karelii w lutym 1935 r., do Łazuczynka nie wrócił nikt…

Mapa części Karelii z Białomorsko-Bałtyckim Kanałem

Osobliwości Karelii
Na odwrocie fotografii jednej z tych rodzin, wykonanej w połowie 1935 r. i nadesłanej do Łazuczynka, można przeczytać zdanie napisane ręką dziecka w języku polskim: „…w niedzielę…Pamiątka… dla cioci Loni Zalewskiej. Miasteczko Powieniec w Karelskim kraju”. Na fotografii tej samej rodziny z 8 maja 1938 r. brakuje jednego dziecka. Z opracowania I. Stasiuka dowiadujemy się, że ich syn Józef (ur. w 1927 r.) „zginął” w listopadzie 1936 r. Z relacji świadków wiadomo, że ten chłopak umarł chory na tyfus. W tymże 1936 r. w tejże rodzinie umarło jeszcze jedno dziecko, wkrótce po urodzeniu. Pozostało troje dzieci: Antoni, Maria, Stanisław. Warunki życia do których doprowadził zesłańców reżim sowiecki nie pozostawiały wielu szans na przetrwanie. Owszem, dzieciom pozwolono uczyć się (w szkołach rosyjskich), natomiast ich rodziców, w tym kobiety zmuszono do trudnych prac w obsługiwaniu otwartego w 1933 r. BBK czyli Białomorsko-Bałtyckiego Kanału między morzem Białym a jeziorem Onieżskim w pobliżu miasteczka Powieniec. Podczas budowy tego kanału, umierało codziennie 15-20 sowieckich niewolników. Ilość zgładzonych w ten sposób zesłańców po jego otwarciu trudno obliczyć. Powiedzenie „Powieniec – to świata koniec” jest dobrze znane i znaczenie ma symboliczne.

Z informacji MSW Karelskiej ASSR (z grudnia 1991 r.) dowiadujemy się, że Zamborski Andrzej, syn Kazimierza był zesłany wraz z rodziną i przybył na specposielenije do miejscowości Tielekino w rejonie Miedwieżegorska w Karelii 12 02. 1935 r., skąd skierowano ich na 2 powieniecki oddział, gdzie umarł 8.07.1935 r. Podano również stan jego rodziny: żona Ludwika – 37 lat, córka Apolonia – 14 lat, córka Janina – 10 lat, syn Władysław – 9 lat…

Z innego dokumentu wiadomo, że Władysław Cichocki (syn Augusta, ur. w 1901 r.) „był raniony podczas budowy domu 22 07 1935 r. i umarł 11 kwietnia 1936 roku”. Józef Zamborski umarł nieco później, jego syn Jan umarł z głodu w oblężonym przez hitlerowców Leningradzie… Ta lista ofiar zesłańców z Małego Łazuczyna do Karelii w 1935 r. na pewno nie jest pełna.
Dodajmy tylko, że Karelia, jako kraj o pięknej, lecz surowej przyrodzie, stał się krajem zesłańców po oderwaniu go od Szwecji w 1721 r.. Sowieci przedłużyli tę „tradycję”, z wyniosłą bezczelnością nazywając go Kareło –Fińską SSR (w latach 1940 – 1956). Obecnie autochtoniczni mieszkańcy Karelii stanowią około 10 procent ludności kraju. W Karelii żyją również potomkowie Józefa Zamborskiego.

Wnuk Józefa Zamborskiego Włodzimierz z córeczką Zosią, pozostałe w Karelii (Petrozawodsk, 1994 r.)

Powrót do ojczyzny
Szansy na ucieczkę z zesłania nie było. Wszyscy musieli regularnie meldować się na posterunkach NKWD. Po agresji hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki warunki życia zesłańców w Karelii, podobnie jak i innych represjonowanych na terytorium ZSRS, bardzo się pogorszyły. Ograniczono racje żywnościowe. Sowieci w obawie przed atakiem ze strony Finlandii niszczyli po sobie wszystko, również magazyny ze zbożem, nie pozwalając skorzystać z nich zesłańcom. W panice wyburzono śluzy na BBK i zatopiono Powieniec, a zesłańców stopniowo ewakuowano dalej na północny wschód aż do Archangielska, oczywiście pod konwojem NKWD.

Właśnie w tych warunkach Władysław Zamborski zgłosił się na ochotnika do Armii Czerwonej. Na pewno nie on jeden w ten sposób uciekał z zesłania. Dla 15-letniego Władysława ucieczka była drogą ku wolności i ojczyźnie.

Po wojnie pozwolono mu pozostać w Polsce. Jego siostrze Janinie również, gdyż w drodze powrotnej z zesłania spotkała swego przyszłego męża Tadeusza Soję, obywatela II Rzeczypospolitej z obwodu tarnopolskiego, Polaka, którego w tym czasie przesiedlano na „ziemie odzyskane”. Pojechali tam wspólnie do Głogowa nad Odrą…

Ten przypadek jest raczej szczęśliwym wyjątkiem wśród powojennych losów byłych zesłańców z Małego Łazuczyna. Pomimo starań i przedstawienia dokumentów o polskim pochodzeniu większości odmawiano nadania polskiego obywatelstwa. Nie zapewniono im też żadnej emerytury za lata przymusowej pracy na zesłaniu. Mogli, co prawda, w końcu wrócić do Łazuczynka, ale powrót do kołchozu był dla nich nie do przyjęcia.

Rehabilitacja tych osób po upadku Związku Sowieckiego była raczej pozorną, trzeba było się jej domagać. O rekompensacie finansowej w czasach galopującej wtedy inflacji nie warto nawet wspominać. Podczas podziału ziemi po rozwiązaniu kołchozów o zesłańcach w ogóle „zapomniano”, nawet o tych rehabilitowanych. Obecnie państwowy fundusz emerytalny dopłaca „przymusowo przesiedlonym” 43 hrywny 52 kopiejki na miesiąc, czyli około 5 dol. USA. W końcu rodzinę Andrzeja Zamborskiego również rehabilitowano, w tym wdowę po nim Ludwikę, która żegnając ten świat nad Odrą, marzyła o Łazuczynku.

Na Ukrainie nie ma towarzystwa „Sybiraków”. Pozostaje jedynie pamięć, która łączy z ojczyzną przodków, tą małą i tą wielką. Pod koniec XX stulecia Władysław wraz z siostrą Janiną po raz pierwszy od czasów zesłania, odwiedzili Łazuczynek. Władysław zapatrzony na krążące po niebie bociany, powiedział wtedy: „Może to dusze naszych przodków wracają do Ojczyzny…”

Aleksander Niewiński
Tekst ukazał się w nr 13–14 (185–186) 16 lipca – 15 sierpnia 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X