Bolesław Zieliński. Cz. 2

Bolesław Zieliński. Cz. 2

Dr Bolesław Zieliński – pierwszy prezydent miasta Łucka na Wołyniu. Część II

Pierwszy prezydent Łucka był jedną z ciekawszych, ale i – zważywszy na sposób opuszczenia przez niego stanowiska prezydenta – bardziej kontrowersyjnych postaci wołyńskiej sceny politycznej okresu dwudziestolecia międzywojennego.

Nie sposób pominąć milczeniem jego mądrych inicjatyw, dzięki którym rozkwitło życie kulturalne na Wołyniu oraz zachowała się pamięć o mieście i ludziach, o ich radości z odzyskania wolnej Polski oraz staraniach, by Łuck był godny miana stolicy jednego z największych województw Drugiej Rzeczypospolitej – województwa wołyńskiego.

W albumie „Łuck w obrazach” zdjęcia zostały zgrupowane w sześciu rozdziałach poprzedzonych wstępem autorstwa Bolesława Zielińskiego. Część „Ci, którym najwyższa piecza nad Wołyniem była i jest powierzona” zawiera fotografie kolejnych wojewodów wołyńskich oraz zdjęcie Urzędu Wojewódzkiego. Rozdział „Spuścizna czasów przedrozbiorowych” przedstawia widoki najważniejszych obiektów zabytkowych w Łucku, często opatrzone krótkim komentarzem dotyczącym historii wiekowych pamiątek. Część „Budowle i urządzenia z czasów niewoli” stała się okazją do zaprezentowania, w jaki sposób Magistrat zagospodarował gmachy, w których mieściły się różne rosyjskie instytucje bądź stacjonowało wojsko. Najobszerniejszą dokumentację zdjęciową zawiera rozdział „Wyniki prac inwestycyjnych Magistratu m. Łucka w latach 1924/25”. Rozpoczyna go piękna fotografia zbiorowa pracowników łuckiego Magistratu, nad którą widnieją podobizny kolejnych burmistrzów miasta oraz zdjęcie inicjatora publikacji – prezydenta Bolesława Zielińskiego. Dzięki zgromadzonym materiałom widać, jak wypiękniało, jak zmieniło się miasto, mimo że od momentu odzyskania niepodległości upłynął stosunkowo krótki okres czasu. Wśród wielu ciekawych ujęć znajdują się między innymi rzadkie zdjęcia pokazujące każde z czterech popiersi zdobiących most Bazyliański. W części „Projektowane i zaczęte budowy w mieście Łucku” na podstawie zdjęć z placów budowy oraz gotowych projektów gmachów wyjaśniono, jakie ważne inwestycje Magistrat zamierza zrealizować w przyszłości. Kończące album hasło „Ogólne” to fotograficzna relacja z obchodzonych w mieście świąt narodowych lub wizyt znanych osobistości polskiej sceny politycznej. Wydany staraniem Bolesława Zielińskiego album, prócz nielicznych publikacji z okresu dwudziestolecia międzywojennego dotyczących miasta, opatrzonych zdjęciami artykułów w prasie lokalnej i krajowej, pamiątkowych widokówek oraz ocalałych z wojennej pożogi zdjęć z rodzinnych albumów, pozwala wskrzesić obraz miasta, które przez blisko dwadzieścia lat pełniło funkcję politycznego, administracyjnego i kulturalnego centrum Wołynia.

Wydana w 1925 roku z inicjatywy Bolesława Zielińskiego książka „Łuck w świetle cyfr i faktów”, w której redagowaniu brała również udział moja babcia Olimpia Marcinkowska z domu Martyńska, pracownica Wydziału Statystycznego łuckiego magistratuPrezydent Bolesław Zieliński z iście „amerykańskim rozmachem” planował nowe inwestycje. Pragnął wykupić i powiększyć elektrownię, wybudować wodociągi i kanalizację, uregulować Styr w obrębie miasta, aby nie zalewał wybrzeży i nie tworzył bagien. Zamierzał zdrenować, osuszyć i oddać na cele budowlane przyrzeczne łąki. Projektował powstanie nowych ulic, parków i boisk sportowych. Za jego prezydentury rozpoczęto budowę Szkoły Handlowej i domków urzędniczych. Miał wiele cennych pomysłów, z których część została zrealizowana przez jego następców. Pełną dynamizmu działalność przerwały wydarzenia związane z przewrotem majowym. Nie tylko na Wołyniu nastąpiły radykalne zmiany w administracji państwowej. Za poświadczenie nieprawdy został odsunięty ze stanowiska wojewoda wołyński Aleksander Dębski oraz wicewojewoda Andrzej Potocki. Odeszli ludzie piastujący ważne funkcje w Urzędzie Wojewódzkim, oświacie, wojsku i policji. Za nadużycia finansowe i skandaliczny stan kasy miejskiej przestał być też prezydentem Bolesław Zieliński. Pisarz opuścił Wołyń i zamieszkał w Rzęsnej Polskiej pod Lwowem. Odsunął się od polityki, ale nie porzucił pracy literackiej. Był też jednym z redaktorów „Kuriera Lwowskiego” (1928–1930). Mimo publikowanych w prasie krytycznych słów pod jego adresem mieszkańcy Łucka zapamiętali go jako człowieka, który dla miasta zrobił wiele dobrego.

Jest jeszcze inny aspekt działalności prezydenta Łucka, dzięki któremu zdobył serca i uznanie wielu wołyniaków. Dr Bolesław Zieliński był pisarzem. Co najmniej kilka pokoleń młodych łucczan, mieszkańców Lwowa, ale i innych kresowych miast wychowało się na jego powieściach „Orli Szpon” i „Wodna Lilia”, pisanych z myślą o młodzieży. Tematyką indiańską Bolesław Zieliński zainteresował się w trakcie swego pobytu w Ameryce Północnej. Pracując jako oficer rekrutacyjny Armii Polskiej w Nowym Yorku, spotkał jednego z potomków polskiego rodu Zebrzydowskich, który od kilku wieków mieszkał w Ameryce i wprawdzie dla uproszczenia zmienił nazwisko na Zebryski, ale dumnie przyznawał się do polskich korzeni. To właśnie on zwrócił uwagę pisarza na niezmiernie ciekawą historię rodzinną, która znajdowała również potwierdzenie w dokumentach przechowywanych w nowojorskiej bibliotece Carnegiego. Przeglądając wskazane materiały, pisarz dowiedział się, że „w siedemnastym stuleciu, w kilkanaście lat po protoplastach Yankesów, przybyli do Ameryki Zebryski i Liski. O Liskim (niezawodnie Łaskim) słuch zaginął, natomiast rodzina Zebryskich żyje dotychczas w mieście Jersey, leżącym naprzeciwko Nowego Yorku, po drugiej stronie rzeki Hudson. Jest ona jeszcze właścicielką znacznej ilości gruntów, na których stoi trzyćwierćmilionowe miasto, odziedziczonych w prostej linii po owym Zebryskim z Polski i jego małżonce Indiance”. Tak rozpoczęła się fascynacja pisarza kulturą i tradycjami Indian amerykańskich. Studiując w nowojorskich bibliotekach różnorodne dokumenty, z coraz większą sympatią i zainteresowaniem myślał o pierwotnych mieszkańcach Ameryki Północnej. By poznać lepiej zwyczaje Indian, odwiedził kilka rezerwatów. Był pod wrażeniem szlachetności, skromności i gościnności mieszkańców indiańskich osad. Niewątpliwie wpływ na jego poglądy wywarła też postawa Jacka Wheelbarrowa, Indianina z plemienia Siuksów, który zgłosił się do punktu rekrutacyjnego w Nowym Yorku, by zapisać się do polskiego wojska. Pisarz osobiście wciągnął go na listę ochotników i wypytał o pobudki takiej decyzji. Czerwonoskóry młodzieniec wyjaśnił, że bardziej od amerykańskich generałów ceni Polaka Tadeusza Kościuszkę, który cały swój majątek uzyskany w uznaniu zasług w walce o niepodległość Stanów Zjednoczonych zapisał na wyswobodzenie niewolników murzyńskich. Polski generał, który nie myślał o sobie, ale o najbardziej uciśnionych, którego było stać na taką szlachetność, dla stanowił ideał człowieka dla młodego Indianina. Jack odpłynął z jednym z pierwszych batalionów na francuski front i poległ w pierwszej bitwie na polach Szampanii. Mało kto chyba wie, że w wydarzeniach związanych z naszą historią brał udział Indianin, który oddał życie za wolną Polskę. Pisarz jednak dobrze zapamiętał tego niezwykłego człowieka o „skrzących się, czarnych jak węgiel oczach i twarzy wykutej jak z kamienia, a jednak delikatnej i szlachetnej”. Czuł, że ma do spłacenia dług wdzięczności wobec synów „niszczonego z premedytacją plemienia indiańskiego”. W swoich powieściach pragnął przedstawić bohaterską walkę czerwonoskórych z bezlitosnym, doskonale uzbrojonym najeźdźcą. Zamierzał walczyć z ukazywanym w książkach i filmach stereotypem Indianina jako żadnego krwi dzikusa, bez litości mordującego niewinnych białych osadników. Po Henryku Sienkiewiczu był drugim polskim pisarzem, który w swej twórczości podjął tematykę indiańską, i pierwszym, który uczynił Indian bohaterami powieści.

Okładka wydanej przez Wydawnictwo „Hejnał” książki „Orli szpon”Dedykowana synowi Bolesławowi książka „Orli Szpon” opowiada o pierwszym Polaku wśród Indian amerykańskich. Akcja powieści toczy się w XVII wieku. Jej bohaterem jest Marek Zebrzydowski, młody kresowy szlachcic obdarzony przez autora nie tylko szlachetną choć porywczą naturą, ale i ciekawą, barwną biografią, w której została zapisana jakaś cząstka historii mieszkańców dawnych ziem naddnieprzańskich. Marek, gdy miał 16 lat, został schwytany przez Tatarów i zawieziony na Krym, gdzie na targu niewolników sprzedano go handlarzowi czarnomorskiemu. Ciężko pracował przykuty do wiosła na galerze. W końcu jednak zdołał uciec z niewoli tatarskiej. Ukrywając się przed pościgiem, wędrował pieszo przez Macedonię, Bułgarię i Węgry. Wreszcie powrócił szczęśliwie do rodziny. W czasie wojny trzydziestoletniej zaciągnął się do słynnej chorągwi Lisowczyków. Walczył dzielnie, ale też pod wpływem towarzyszy z chorągwi zmienił wiarę. Został kalwinem. Ze zdumieniem, a później narastającą niechęcią przyjęto w domu tę decyzję. Dowiedziawszy się zatem od dawnych swych przyjaciół, iż dysydenci angielscy szukają schronienia za oceanem, postanowił pójść za ich przykładem. Za jeden guz szmaragdowy od kontusza stał się pasażerem małego żaglowca zmierzającego do Ameryki. W czasie burzy statek rozbił się u brzegów kontynentu amerykańskiego, a młodzieniec zginąłby niechybnie w paszczy rekina, gdyby na pomoc nie pospieszyła mu Wodna Lilia, córka wodza Delawarów, obserwująca całe zdarzenie. Wraz z ojcem Lotnym Jeleniem postanowiła zabrać uratowanego młodzieńca do osady indiańskiej. W drodze Marek miał okazję odwdzięczyć się Indiance, ocalając jej życie przed atakiem korsarzy. Za okazaną dzielność został przyjęty do plemienia Delawarów. Poprowadził ich do zwycięskiej walki z korsarzami, ale przez swą szlachetność popełnił błąd – darował życie hersztowi rozbójników, który oskarżył go przed holenderskim gubernatorem. Marek jako ten, który sprzymierzył się z czerwonoskórymi w ataku na białych ludzi, został aresztowany i wkrótce miał zostać stracony. Uwolnili go indiańscy przyjaciele. Musiał teraz uciekać, ale wciąż tropił go herszt korsarzy, który wezwał na pomoc wrogie plemię Huronów. Wędrując wraz z Wodną Lilią ku ziemiom zaprzyjaźnionych Mohikanów, Marek trafił do kościółka angielskiego misjonarza. Tu właśnie odnalazł dawną wiarę ojców. Walczył dzielnie u boku Mohikanów i od Króla Filipa, wodza wszystkich sprzymierzonych nad Atlantykiem Indian, w uznaniu za swą odwagę i siłę otrzymał imię Orli Szpon. Brał też udział w obronie i odbudowie kościółka. Postrzelony przez herszta korsarzy omal nie zginął. W chorobie najczulszą opiekunką była mu Wodna Lilia. Misjonarz widząc, iż młodych połączyła gorąca miłość, po powrocie dzielnego Polaka do zdrowia przyjął oboje do kościoła katolickiego i udzielił im ślubu. Po śmierci Lotnego Jelenia Polak – Marek Zebrzydowski został wodzem Delawarów i panem ich ziemi. Żył w przyjaźni z nowym gubernatorem Nowego Amsterdamu, czyli przyszłego Nowego Yorku. Szczęśliwy w małżeństwie z Wodną Lilią dochował się dwóch synów, których przygody opisuje kolejna powieść, dedykowana tym razem córeczce autora – Janeczce Zielińskiej.

Historyczne tło „Wodnej Lilii” stanowi konflikt francusko-angielski, w który wciągnięte zostały plemiona indiańskie. Akcja powieści toczy się po śmierci Marka Zebrzydowskiego. Gdy zabrakło mądrego wodza, plemię podzieliło się na dwie grupy. Większość, podburzana przez Anglików, wybrała na przywódcę chytrego i okrutnego wojownika o imieniu Bawoli Róg. Nieliczni pozostali przy Wodnej Lilii. Opiekowali się nią i chłopcami. Żona Marka starała się wychować swoich synów na dzielnych i szlachetnych ludzi. O ile starszy z chłopców, bardzo podobny do ojca i noszący jego imię Marek, nazywany przez współplemieńców Jasnym Okiem, nie zawiódł matczynych nadziei, to młodszy – Jerzy był człowiekiem złym, podstępnym i przebiegłym. Nienawidził swojego brata, gdyż marzył, by zostać wodzem Delawarów. Jerzy, nie na darmo nazywany Krwawym Metysem, pragnął zostać wielkim wojownikiem, mordując białych ludzi. Ku rozpaczy matki wraz z Bawolim Rogiem zaplanował i przeprowadził atak na osadę kwakrów, którzy od lat żyli w przyjaźni ze wszystkimi indiańskimi plemionami. Wodna Lilia nie zdołała ostrzec osadników, ale zdążyła uratować Janeczkę, córeczkę jednego z nich. Uciekając z dzieckiem przed okrucieństwem pobratymców, trafiła do francuskiego fortu, gdzie – jako żona słynnego z odwagi Polaka – została bardzo gościnnie przyjęta. Kiedy Marek odnalazł matkę, obiecał jej odwieźć Janeczkę do rodziny w Filadelfii. Przyrzeczenia tego dotrzymał. Tymczasem Wodna Lilia, pragnąc odwdzięczyć się gościnnym Francuzom, obiecała pomóc misjonarzowi ojcu Marquette, którego gubernator wobec spodziewanej wojny z Anglikami wysyłał w daleką podróż w głąb kontynentu dla nawiązania kontaktów z plemionami indiańskimi. W czasie tej wyprawy wędrowcy przeżyli mnóstwo przygód. Rywalizacja między Anglikami i Francuzami wkrótce przerodziła się w krwawą walkę. Po jednej i po drugiej stronie opowiedziały się indiańskie plemiona. Francuzom udało się schwytać Krwawego Metysa. Za zbrodnie dokonane na białych osadnikach skazano go na śmierć. Podczas egzekucji Wodna Lilia zasłoniła Jerzego własną piersią. To właśnie ona zginęła w nadziei, że gubernator, szanujący bardzo jej męża Polaka, ułaskawi syna. Tak się też stało. Z kolei Jasne Oko został wkrótce wybrany wodzem Delawarów, a gdy Janeczka dorosła, poprosił ją o rękę. Powieść nie kończy się jednak optymistycznie, zapowiada bowiem walkę białych osadników przeciw Indianom, prawowitym panom kontynentu amerykańskiego.

Dla uważnego czytelnika indiańskie powieści Bolesława Zielińskiego są doskonałą lekcją historii Ameryki Północnej. Autor wplata w akcję książek wiele ważnych wydarzeń z dziejów kontynentu, na przykład przybycie w 1620 roku na statku Mayflower pierwszych kolonistów angielskich, losy wojny angielsko-francuskiej, odkrycia francuskiego misjonarza ojca Marquette. Opisując przygody Marka Zebrzydowskiego, a później jego dzielnej żony, przedstawia interesujące szczegóły na temat początków istnienia takich miast jak Nowy York, Filadelfia czy Chicago. Wprowadza na karty swoich powieści autentyczne postacie historyczne. To holenderski gubernator van Kieft, rezydujący w Nowym Amsterdamie, oraz jego następca Stuyversant, indiański przywódca Król Filip, przywódca angielskich kwakrów William Penn, jeden z najokrutniejszych i najkrwawszych piratów XVII wieku kapitan Kidd, angielski gubernator Fletcher czy francuski gubernator Frontenac.

Choć akcja obydwu powieści toczy się na kontynencie amerykańskim, autor zdaje się doszukiwać analogii między walką Indian z białymi osadnikami a walką Polaków o niepodległość. Współczesnemu czytelnikowi uwagi autora w stylu: „Z oczu Marka bił taki bojowy zapał, jakim chyba tylko Polak poszczycić się może” lub „Któryż z Polaków nie wzruszyłby się, gdyby na obczyźnie (…) usłyszał głos sygnaturki, wzywającej wiernych na Anioł Pański” – zapewne wydadzą się nieznośnym dydaktyzmem, ale dla starszego pokolenia są dowodem wzruszającej dumy z bycia Polakiem, przekonania, że „Bóg, Honor, Ojczyzna” to sprawy najważniejsze. Nie wolno wszak zapominać, że autor książek był hallerczykiem, że z Błękitną Armią przeszedł szlak bojowy i własną krwią dał dowód miłości do ojczyzny.

Bolesław Zieliński jest też autorem wydanej w 1931 roku we Lwowie nakładem Drukarni Urzędniczej sensacyjnej powieści „Między miłością a zbrodnią”, osnutej na tle życia Habsburgów, a także opublikowanej przez Główną Księgarnię Wojskową w Warszawie w 1939 roku książki „Ostatni wigwam”, która stanowi opowiadanie o życiu i zwyczajach Indian Ameryki Północnej na tle listów z podróży geografa Catlina z jego 54 ilustracjami i 3 mapkami oraz urzędowych materiałów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. W „Ostatnim wigwamie” pisarz przedstawia między innymi postać polskiego emigranta Mariana Zajączka, który w 1932 roku w Seattle, stolicy stanu Washington, kandydował do Kongresu Stanów Zjednoczonych, a najistotniejszym hasłem jego programu była poprawa doli Indian. Polak jako kongresmen cały swój wysiłek skierował na to, aby – jak pisze Bolesław Zieliński – „jedynych prawdziwych Amerykanów zrobić pełnowartościowymi obywatelami Ameryki”. Autor opowiada również historię indiańskiej kompanii, sformowanej przez Irokeza Joe Smitha, komendanta i instruktora trzeciego batalionu Armii Polskiej, rekrutowanej na terenie Stanów Zjednoczonych i Kanady. Składająca się z Indian kompania pospieszyła na front francuski. W walce wsławiła się męstwem. Pod Ypres wyginęli niemal wszyscy dzielni czerwonoskórzy żołnierze. Dowódca ciężko ranny wrócił do Stanów Zjednoczonych, a po wyzdrowieniu jako instruktor szkolił polskich rekrutów w obozie Niagara on the Lake. Bolesław Zieliński wspomina: „Polubił on polskich chwatów i zżył się z nimi. Bywało, że po służbie wkradał się do baraku, w którym przebywali nasi aspiranci na oficerów i wraz z nimi niejedną kolejkę wody ognistej wypijał. Kochał on Polaków, a Polacy jego.”

Już niemal od początku XX wieku książki Bolesława Zielińskiego cieszyły się niesłabnącą popularnością. Po raz pierwszy „Orli Szpon” i „Wodną Lilię” wydało w 1922 roku lwowskie Wydawnictwo Michała Kowalskiego. W czasie wojny, w 1944 roku, to samo wydawnictwo pokusiło się o wznowienie obydwu książek, które opatrzone były ilustracjami Stanisława Raczyńskiego. Ich okładki projektował członek Związku Lwowskich Artystów Grafików Zygmunt Acedański. W latach dwudziestych powieści opublikowało też Wydawnictwo „Hejnał” należące do Księgarni Towarzystwa Szkoły Ludowej Lwów – Kraków. Ono również dokonało wznowienia obydwu powieści w 1932 roku. Po raz pierwszy po wojnie „Orli Szpon” i „Wodną Lilię” wydało w 1991 roku szczecińskie Wydawnictwo „Glob”. Do tej pory było to jedyne powojenne wznowienie poczytnej niegdyś opowieści o przygodach pierwszego wśród Indian Polaka.

Z postacią dra Bolesława Zielińskiego i jego książkami wiąże się również moja rodzinna historia. Moja babcia Olimpia Marcinkowska z domu Martyńska pracowała jako kancelistka w Wydziale Statystycznym łuckiego Magistratu. Za prezydentury Bolesława Zielińskiego brała udział w przygotowaniu dwóch wcześniej wspomnianych wydawnictw: „Łuck w świetle cyfr i faktów” oraz „Łuck w obrazach”. Od prezydenta Zielińskiego otrzymała z własnoręcznie wpisaną dedykacją jego powieść „Orli Szpon”, która stała się jedną z ulubionych książek mojego ojca Tadeusza Marcinkowskiego. Była dla niego na tyle ważna, że w chwili największej tragedii, gdy po uwięzieniu jego ojca Jana Marcinkowskiego, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, komendanta powiatowego Związku Strzeleckiego, pracownika Sądu Okręgowego w Łucku, rodzinę Marcinkowskich wywożono na zesłanie, przerażony chłopiec wrzucił ją do pospiesznie pakowanych pod okiem enkawudzistów tobołków. Na Syberii powieść Bolesława Zielińskiego mój ojciec dosłownie wyczytał na pamięć. Było w niej to, o czym wśród syberyjskich śniegów marzył mały chłopiec: wielka przygoda, szlachetni bohaterowie i coś bardzo ważnego – duma z bycia Polakiem. Słowa: „ale od czego młodość i twarda polska natura” na zesłaniu nabierały nowego znaczenia. Powieść Bolesława Zielińskiego przetrwała szczęśliwie okres deportacji. Została ukradziona w drodze powrotnej z zesłania na stacji w Kremeńczugu. Jakże musiał rozczarować się złodziej, gdy w tobołku zamiast sowitego łupu odkrył tylko zeszyty i książki. Dla ojca „Orli Szpon” stanowił prawdziwy skarb – zawierał dedykację od prezydenta Łucka dla jego mamy, na „nieludzkiej ziemi” przypominał ukochany dom i szczęśliwe dzieciństwo w Łucku, opisując bohaterstwo Polaka Marka Zebrzydowskiego i jego wiernych przyjaciół Indian, pomógł przetrwać ciężki czas na zesłaniu.

Dzięki ojcu przeczytałam książki Bolesława Zielińskiego, a później zainteresowałam się ważną dla Łucka działalnością pierwszego prezydenta miasta. Mimo różnych zarzutów nie sposób podważać jego zasług dla kulturalnego ożywienia Wołynia i dla upamiętnienia osiągnięć mieszkańców Łucka za sprawą dwóch ważnych dla ilustrowania dziejów miasta publikacji. Nie sposób krytykować jego cennej dla wychowania młodego pokolenia działalności literackiej. Książki Bolesława Zielińskiego cieszyły się i wciąż jeszcze cieszą popularnością, o czym świadczą kolejne rzesze młodych czytelników, jednak dzisiaj już mało kto kojarzy postać autora z przedwojenną stolicą województwa wołyńskiego, a przecież warto poznać tę ciekawą, barwną i nieco kontrowersyjną postać. Na stanowisku prezydenta Łucka w 1923 roku na pewno zasiadł gorący patriota, humanista i urodzony działacz, który zrobił sporo dobrego dla miasta, ale który nie potrafił poradzić sobie ze zmieniającymi się w państwie tendencjami politycznymi.

Małgorzata Ziemska
Tekst ukazał się w nr 1 (197) za 17-30 stycznia 2014

 

Część I wspomnień

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X