Dlaczego Ukraina

Dlaczego Ukraina

Jeszcze parę lat temu ze słowem „Ukraina” nie wiązało się w Polsce tyle kwestii co teraz. Naszym wschodnim sąsiadem interesowaliśmy się tylko przy okazji paru rocznic (najczęściej jakiś smutnych), wspominania czy to pierwszej czy to drugiej Rzeczypospolitej, ewentualnie kontaktów z Polakami poza granicami kraju.

Na chwilę rozbłysł płomień Pomarańczowej Rewolucji, ale to tylko na chwilę. Generalnie rzecz ujmując, Ukraina wpasowywała się w szeroko pojętą „przestrzeń po-radziecką” – można by rzec „jeszcze nie Zachód, a już nie Rosja”. Zresztą przeciętnemu Polakowi pewnie ciężko było dostrzec „ukraińskość” Ukrainy. Rosja taka wielka i groźna – przynajmniej wiadomo, że w nią można „tylko wierzyć”. A w Ukrainę? Czy Polacy wobec poplątanej wspólnej historii powinni traktować Ukraińców jako swoistych „sojuszników”? Pytanie to pozostawało bez odpowiedzi. Tylko nieliczne jednostki zajmowały się Ukrainą „zanim to stało się modne”.

Teraz Ukrainą zajmują się wszyscy. I wszyscy są ekspertami (tak jak przy okazji każdych mistrzostw z piłki nożnej wszyscy znają się na kopaniu piłki). I nieważne z jakiej opcji politycznej, każdy musi mieć swoje zdanie na temat „wydarzeń na Ukrainie”. Ba, wspomnienie w dyskusji Ukrainy może spowodować automatyczne zaszufladkowanie w określonej opcji politycznej. A nie można się od tego „odciąć” skoro idąc na uczelnię mogę usłyszeć całkiem na serio zadawane w przestrzeń pytania „czy będzie wojna?” tak zadziwiające, że wytrącające wielu z fukuyamowskiej drzemki o końcu historii. O nie, drodzy państwo, historia się jeszcze nie skończyła. I to niepokoi.

Będąc przez pierwszą część roku akademickiego poza Polską, w samym centrum Unii Europejskiej, miałam okazję usłyszeć od mieszkańców… niczego nie miałam okazji usłyszeć, bo ten temat był tam jakiś daleki, praktycznie nieobecny wśród moich rówieśników. Może w charakterze ciekawostki. Prawdą jest, że mityngujący przed różnorakimi instytucjami Ukraińcy zdobywali sympatię gapiów i zarażali innych oraz siebie nawzajem euforią i entuzjazmem. Aż żal było myśleć o tym jak, biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia na Ukrainie i ich sromotny koniec, wszystko smutno i cicho wygaśnie. Nikt nie spodziewał się, że temat będzie kontynuowany jeszcze ponad pół roku później.

Po powrocie do Polski pojawiła się dosłownie inna rzeczywistość. Bliżej jej było i jest do rozentuzjazmowanego Wschodu niż do obojętnego Zachodu. Dlaczego właśnie w Polsce mamy taki stan rzeczy, że przez pół wiadomości wieczornych potrafią być puszczane wiadomości z „Euromajdanu”? Co sprawia, że Polska żywi taki duży stosunek emocjonalny (podkreślę emocjonalny, bo czasem jest to jak korowód mocno uczuciowych opinii, a nie racjonalnego myślenia) do swego wschodniego sąsiada? Być może chodzi tylko o sąsiedztwo. Być może Polacy czują, że „najpierw Gruzja, potem Ukraina…”. A może kieruje Polakami ich „typowa” rusofobia (lub odwrotnie – chęć udowodnienia, że rusofobiami nie są)? Dlaczego w Polsce tak silny oddźwięk wywołują wydarzenia na Ukrainie? Jest to pewnie splot naprawdę wielu czynników. Takim łącznikiem między nimi może być zakorzeniona jak sądzę, głęboko w naszym „historycznym doświadczeniu” konstatacja, że cokolwiek się tyczy terenów leżących na wschód od nas, będących pod zwierzchnictwem Rosji (a nie oszukujmy się, jeśli chodzi o Ukrainę nie zadajemy pytania „czy” tylko „jak bardzo” jest ona wsunięta w rosyjską strefę wpływów) będzie to na pewno, w przyszłości w jakimś stopniu dotyczyć nas. Pytanie tylko czy do tego czasu Polacy zdołają wypracować wspólne stanowisko. Coraz ostrzejszy kryzys polityczny na Ukrainie nie zostawia wiele czasu do namysłu…

Zuzanna Rakowicz
Tekst ukazał się w nr 8 (204) za 29 kwietnia – 15 maja 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X