Dlaczego bieg „Tropem Wilczym” nie odbył się na Ukrainie?

Z Dominikiem Szczęsnym-Kostaneckim, Fundacja Wolność i Demokracja, rozmawiał Wojciech Jankowski.

W Polsce od pięciu lat odbywa się bieg ku czci żołnierzy wyklętych. Na Ukrainie miał miejsce rok temu w Żytomierzu i w Zdołbunowie. W tym roku jednak ukraińska edycja biegu pod hasłem Tropem Wilczym nie odbyła się. Reakcją organizatora wydarzenia, Fundacji Wolność i Demokracja, było oświadczenie, które zostało opublikowane we wszystkich ważnych polskich mediach internetowych na Ukrainie.
Okoliczności zmusiły Fundację Wolność i Demokracja, by zająć publiczne stanowisko w sprawie przesłanek, dla których organizujemy ten bieg. One mogą być oczywiste dla strony polskiej, natomiast niekoniecznie dla strony ukraińskiej. Powodem było to, że rada miasta Zdołbunów, położonego w obwodzie rówieńskim, czyli na Wołyniu, uniemożliwiła zorganizowanie imprezy. Zostaliśmy niejako wywołani do tablicy i musieliśmy się do tego faktu odnieść. Odpowiedzieliśmy, że nie rozumiemy tej decyzji, bo bieg ku pamięci żołnierzy wyklętych ma na celu upamiętnić żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Jesteśmy świadomi tego, że zdarzali się ludzie, którzy – mówiąc eufemistycznie – pacyfikowali wioski białoruskie, ukraińskie, a nawet słowackie, i dla takich ludzi miejsca w panteonie narodowym nie ma. Natomiast fakt tego oporu przeciw komunizmowi do lat 60. (ostatni żołnierz ginie w okolicach Lublina w roku 1963) jest dla nas faktem niezwykle ważnym, bo ukazuje, że nie złożyliśmy broni i tak, jak przeciwstawialiśmy się jednej okupacji – niemieckiej, tak przeciwstawialiśmy się drugiej, czyli sowieckiej.

Obserwując to, co się dzieje w stosunkach polsko-ukraińskich w ostatnich miesiącach można odnieść wrażenie, że ta inicjatywa padła ofiarą wojny o pamięć historyczną, która już od jakiegoś czasu trwa między Polską a Ukrainą.
Zgadzam się, ale z jednym zastrzeżeniem. Musimy pamiętać, żeby tej sprawie przywrócić odpowiednie proporcje. Dyżurne środowiska nacjonalistyczne na Ukrainie, które starają się popsuć stosunki z Polską, są bardzo często zinfiltrowane przez Rosję. I my to wiemy. To są konkretne nazwiska. Niestety, dla dobra toczącego się śledztwa nie mogę udzielić dalszych informacji. Ale mam nadzieję, że tym ludziom to się nie uda!

Często, gdy mówimy o stosunkach polsko-ukraińsko-rosyjskich, mówimy o rzekomych agentach wpływu. Można wskazać konkretne osoby, które działają na korzyść „trzeciej strony”?
Jest to człowiek ważny w tej sprawie, ponieważ to on stoi m.in. za tym, że w Żytomierzu bieg się nie odbył. Potem okazało się, że bieg się nie odbędzie w żadnym z ukraińskich miast. Na początku wycofał się Zdołbunów, potem dowiedzieliśmy się, że lokalna organizacja w Żytomierzu nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa podczas imprezy, ponieważ są przygotowywane prowokacje, wobec czego musieliśmy się wycofać.

Skąd wiadomo, że były przygotowywane prowokacje?
Wiemy to od naszych lokalnych partnerów. Oni mają swoje dojścia, czy to w radzie miejskiej, czy wśród swoich przyjaciół, którzy pracują chociażby w lokalnej policji. To jest wiedza, która rozprzestrzenia się szybciej niż w dużych ośrodkach miejskich.

Oświadczenie fundacji jest napisane w tonie, który dla strony ukraińskiej byłby, moim zdaniem, do przyjęcia. Można tam przeczytać: „Wierzymy, że jest możliwa taka pamięć, jedyna warta budowania – pamięć prawdziwa, dlatego bezzasadne są obawy, zarzuty i podejrzenia, że biegnąc Tropem Wilczym, oddamy cześć zbrodniarzom z Piskorowic, Pawłokomy czy Sahrynia”. Ukraińcy mają pretensje, że mówimy o ludobójstwie, rzezi Polaków, a kiedy pojawia się sprawa analogicznych zbrodni na Ukraińcach, pada eufemizm „akcje prewencyjno-odwetowe”.

Oczywiście musimy pamiętać jakie są proporcje po obu stronach. Nie możemy dać się „wpuścić w kanał”, że jest symetria, jak twierdzi chociażby prezes Instytutu Ukraińskiej Pamięci Narodowej, bo symetrii nie ma, bo to jest tak, że po polskiej stronie jest 5 gramów, a po ukraińskiej 5 ton. Natomiast zdaniem fundacji, nie może być tak, że upamiętniamy żołnierzy wyklętych, którzy dopuszczali się czynów niegodnych, którzy mordowali kobiety i dzieci, gwałcili kobiety, którzy kradli. Dla takich ludzi miejsca w naszym panteonie narodowym nie ma. Ale nasz panteon narodowy nie jest zagrożony. Mamy w nim tylu bohaterów, że jeśli wypadnie z niego jeden czy drugi żołnierz wyklęty, to nic się nie stanie. Będziemy mogli natomiast uratować ideę upamiętnienia walki z okupantem komunistycznym.

Jak wyeliminować postacie niegodne pamięci? Analogicznej selekcji strona polska oczekuje od Ukrainy. Jak rozgraniczyć tych szlachetnych, niezłomnych od takich, jak na przykład Wołyniak, którzy mają na swoim koncie zbrodnie, które każdy trybunał uznałby za zbrodnie wojenne?
Przede wszystkim badać, badać, badać historię. Trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy dopiero na początku tej drogi. Oczywiście powstają publikacje. IPN robi bardzo wiele, ale to wciąż nie wystarcza. Badań na temat żołnierzy wyklętych za komuny z oczywistych powodów nie można było prowadzić. Polscy historycy żyjący za granicą nie mieli dostępu do źródeł. A po 89 roku, kiedy zostaliśmy potraktowani przez środowiska okrągłostołowe „pedagogiką” wstydu, też o żołnierzach wyklętych się nie mówiło. Mówiło się jedynie w grupach prawicowych fanatyków – jak ich próbowano wtedy przedstawiać. Tak naprawdę zajęliśmy się tym tematem dopiero w wieku XXI. Są, siłą rzeczy, „kiksy” – że kogoś wynaleźli, zrobili z niego żołnierza wyklętego, a potem się okazało, że dokonał jakichś pacyfikacji. Często na dodatek mamy do czynienia ze źródłami nieprzekonującymi, np. kiedy jedyny materiał to wspomnienia ludzi, którzy mieszkali trzy wioski dalej. Dlatego musimy takie przypadki dobrze badać.

Z doświadczenia wiem, że kiedy do studia Radia Wnet przychodzą goście z Białorusi czy Ukrainy i widzą symbole odwołujące się do żołnierzy wyklętych, to zerkają na nie co najmniej z podejrzliwością.
No tak. Białorusini wypominają Romualda Rajsa, pseudonim Bury. Podobnie Ukraińcy mają zastrzeżenia do niektórych postaci. Zresztą w portalu Historyczna Prawda, to jest dodatek portalu Ukraińska Prawda, pojawił się artykuł profesora z Kijowa, w którym bierze on w obronę też inne narodowości, które ucierpiały z rąk żołnierzy wyklętych. Powiedzieliśmy już, że istnieje rosyjska agentura i pożyteczni idioci, bo nie twierdzę, że wszyscy otrzymują moskiewskie pieniądze. Są jednak ludzie, którzy to robią z przekonania. Bo agentura moskiewska to jest jedno, a czym innym jest fakt, że część ukraińskich badaczy skupionych wokół IPN (nie wszyscy, bo Jarosław Hrycak jest innego zdania, on do pewnego stopnia odcina się od Wjatrowycza) na siłę chcą stworzyć wrażenie symetrii. Była Armia Krajowa – była Ukraińska Powstańcza Armia, było polskie państwo podziemne – było ukraińskie państwo podziemne, były rzecz jasna wypadki zbrodni wojennych po ukraińskiej stronie, ale były i po stronie polskiej, więc albo mówimy o ludobójstwie polskim również dokonanym na Ukraińcach, albo wycofujemy się z tego i wówczas zostajemy przy wersji, że i tu i tu były jakieś zbrodnie wojenne. A takiej symetrii nie było. Trzeba się takiej wersji historii przeciwstawić. Musimy jednak wykazać się pewną wrażliwością. Polska znalazła się w bardzo niewygodnej sytuacji podczas II wojny światowej, między dwoma totalitaryzmami, a Ukraińcy znaleźli się między dwoma totalitaryzmami i jeszcze do tego wszystkiego Polakami. Musimy pamiętać też o tym, że znamy wypadki – możemy to teraz stwierdzić z całą pewnością – że za rzeziami dokonywanymi na Polakach często stała partyzantka sowiecka poprzebierana w mundury upowców. Musimy pamiętać, że, jak pisał Kornel Ujejski, „inni szatani byli tam czynni”. Trzeba zatem oczywiście karać miecz, ale też i rękę, która tym mieczem władała.

W jakim kierunku Pana zdaniem pójdą nasze relacje, bo mam wrażenie, że wzajemnie zagnaliśmy się gdzieś w głuchy kąt?
Hmmm… Chociaż z reguły jestem optymistą, to nie wygląda to najlepiej. Nasilają się prowokacje. Mieliśmy sprawę z powieszeniem portretu Bandery na ogrodzeniu ambasady polskiej w Kijowie, wcześniej wymalowanie napisu „nasza zemla” na budynku konsulatu we Lwowie – jeśli nie podejmiemy skoordynowanej dwustronnej akcji, to będziemy tę wojnę informacyjno-propagandową z Rosjanami przegrywać…

Czyli ostateczna konkluzja jest taka, że czasami szklankę zimnej wody należy…
Na gorące głowy wylać!

Rozmowa przeprowadzona 18 lutego w Programie Wschodnim Radia Wnet.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 4 (272) 28 lutego – 16 marca 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X